Dzisiaj, gdy coraz więcej osób odchodzi od instytucji Kościoła i od praktykowania tradycyjnej religii, warto pamiętać, że Bóg nie przestaje działać w ludziach, przyciągać ich do siebie, a życie duchowe i religijne nie ginie. On potrafi dokonywać swoich dzieł w środowiskach, które często jako katolicy i chrześcijanie określamy mianem „bezbożne”, „zeświecczone”, i odmawiamy obecności jakichkolwiek wartości czy ideałów. Tymczasem, jak ukazuje to Ewangelia i mocno podkreśla papież Franciszek, pośród takich i podobnych grup ludzi Bóg lubi przebywać. On chce, by grzesznik doświadczył miłosierdzia, nawrócił się i żył. Potrafi wejść w życie osoby oddalonej od instytucji czy tradycji religijnej, zafascynować ją głębią i wartościami duchowymi, i to do tego stopnia, że osoba widzi w tej propozycji spełnienie swojego życia.
Zasada, która syntetyzuje ewolucyjną wizję papieża Franciszka, wyraża się w motcie: Non coerceri a maximo, contineri tamen a minimo, divinum est, które można przetłumaczyć: „Boską rzeczą jest nie być ograniczonym przez to co największe, a mimo to być zawartym w tym, co jest najmniejsze”. Jest to część długiego literackiego epitafium ułożonego przez anonimowego jezuitę na cześć Ignacego z Loyoli.
Duchowość św. Ignacego z Loyoli jest duchowością historyczną, powiązaną z dynamiką historii. Ona, co więcej, pomaga wzrastać historii oraz organizuje, strukturyzuje instytucję. Duchowa posługa Ignacego instytucjonalizuje się w konkretną służbę Kościołowi, nadając formę Towarzystwu Jezusowemu i jego zdolności do dialogu z kulturą i z historią. W rzeczywistości jest to tło, na którym odmalowuje się bardziej złożony portret, mający zasadnicze znaczenie dla zrozumienia sposobu postępowania papieża Bergoglio podczas jego pontyfikatu. Zauważa on, że w życiu Ignacego można stwierdzić wewnętrzną spójność jego zamysłu. Ale czym jest ów „zamysł” Ignacego? Czy może teoretyczną wizją, którą można od razu zastosować do rzeczywistości, wymuszając na niej zmieszczenie się w wyznaczonych granicach? Czy ten zamysł jest jakąś abstrakcją, który należy zniżyć do konkretu?
15 sierpnia 1537 roku św. Ignacy z Loyoli i jego pierwszych sześciu towarzyszy złożyli ślub na Montmartre w Paryżu, by „poświęcić swe życie dla pożytku i pomocy duszom” (św. Ignacy, Autobiografia nr 85). Już od dwudziestu lat chrześcijaństwo było rozdarte z powodu buntu przeciwko Kościołowi Rzymskiemu, zapoczątkowanego w roku 1517 przez Marcina Lutra publikacją sławnych 95 tez skierowanych w papieskie odpusty. Luter umrze w 1546 roku, kilka miesięcy po otwarciu Soboru Trydenckiego (1545-1563).
Program leczenia uzależnień w Kripie jest oparty na 12 krokach Anonimowych Alkoholików. Podstawową ideą AA jest odwołanie się do wymiaru duchowego, Siły Wyższej, do Boga takiego, jakim dany człowiek Go rozumie. Aby utrzymać trzeźwość, konieczne jest całkowite powierzenie się i zaufanie Bogu oraz stały z Nim kontakt przez modlitwę i medytację.
Wiara potrzebuje doświadczenia duchowego. Czy jednak zbyt często nie ogranicza się ono do kolekcjonowania pewnego rodzaju przeżyć? Czy intensywne odczucie czegoś bardziej lub mniej określonego wystarcza, aby rozwijać wiarę? Systematycznym sposobem formowania doświadczenia duchowego w kontekście chrześcijańskim są tzw. eksperymenty ignacjańskie. To wywodzący się z tradycji jezuickiej sposób pogłębiania życia duchowego w człowieku, duchowości, która jest zakorzeniona w życiu, wyrasta z życia, i w nim szuka Boga, ucząc rozpoznawać sposoby Jego działania.
W zaprezentowanej 18 czerwca 2015r. encyklice Laudato si’ – w trosce o wspólny dom Papież Franciszek ukazywał wierzącym w Chrystusa, że kryzys ekologiczny wymaga sięgnięcia do naszego dziedzictwa, by wydobyć z niego „motywacje wypływające z duchowości, aby umacniać pasję na rzecz troski o świat”. Franciszek, za św. Janem Pawłem II, wskazuje na konieczność przeżycia ekologicznego nawrócenia. Nawrócenie to „wiąże się z rozwijaniem wszystkich konsekwencji ich spotkania z Jezusem w relacjach z otaczającym ich światem” (LS 217).
W ostatnich dekadach zmiany w sposobach komunikowania za pomocą mediów dokonują się niebywale szybko. Bez wątpienia wpływają one również na przemiany w postrzeganiu spraw codziennego życia, w tym religii, duchowości, modlitwy. Kształtują na różne sposoby styl uczestniczenia w życiu wspólnot chrześcijańskich, w liturgii, oraz praktykę osobistej modlitwy. Oczywiście, nie dokonuje się to od razu we wszystkich grupach społecznych. Przemiany te zachodzą przede wszystkim wśród młodych.
Jezuicki teolog, Karl Rahner SJ, rozwinął całą swoją teologię wokół jednej myśli: łaska jest bliskością i samoudzielaniem się świętej Tajemnicy. To ważne podejście, bo we wspólnotach chrześcijańskich często mówi się o łasce: „otwórz się na łaskę”, „Bóg obdarza łaską”, „grzech sprawia, że tracimy łaskę”, „wszystko jest łaską”. Co przez to rozumieć? Czy łaska to jakaś energia, pole sił, dodatek do naszej ludzkiej natury? Czy można jej doświadczyć, wytropić jej skutki?
Pojawia się miłość, która zagarnia uczucia i myśli. Wobec jej ognia przygasają dotychczasowe relacje. Wszystko zaczyna krążyć wokół niej. Co robić z tą miłością? Iść za nią? Zniszczyć dotychczasowy związek, rozbić małżeństwo, złamać śluby? Czyż miłość nie jest najważniejsza?
Słyszę czasami, że jeśli jakiś ideał jest nieosiągalny, to należy go odrzucić, po prostu nie należy się nim przejmować. Tak mówi się obecnie o ideale małżeństwa, czystości przedmałżeńskiej, nieużywaniu antykoncepcji, czystości kapłańskiej (celibacie). „Wymagajmy od ludzi tego, co są w stanie zrealizować – takich celów, ideałów, które są dla nich osiągalne. To będzie racjonalne, rozsądne”. Brzmi całkiem przekonywująco. A jednak…
Dziwnie to brzmi: jezuici-pustelnicy. Mieszkańcy jaskiń i grot. Niczym starożytni anachoreci egipskiej Sketis i Pustyni Nitryjskiej, a później eremici Palestyny i Gazy. Chrześcijanie, inspirowani Ewangelią, zapragnęli żyć ascezą gdzieś w połowie III w. Szukając Boga, zaczęli wycofywać się na miejsca pustynne, by ukryć się na peryferiach ludzkich siedlisk, w chatach, dołach, pustych grobach, ruinach czy pieczarach.
Większość ludzi słyszało o ekologii jedynie przy okazji działań „zielonych” aktywistów. Na ogół znani są oni jedynie z urządzania blokad i szokujących zachowań. Funkcjonują oni w świadomości społecznej (słusznie czy nie) jako uparci kontestatorzy, którzy utrudniają życie ludziom i rozwój regionów, oraz jako lewicujący liberałowie. Ogólnie więc ekologia kojarzy się negatywnie. Wybitny badacz przyrody, prof. Roman Andrzejewski, już kilkanaście lat temu zauważył, że „pojęcie ruchu ekologicznego stało się zbyt szerokie, obejmuje mnóstwo nurtów, a niektóre z nich są bardzo daleko od zagadnień ochrony przyrody.
„Jesteś aniołem!” – to bardzo miły komplement, okrzyk zachwytu, wyraz radości i doświadczenia szczęścia z powodu bliskości i dobroci innej osoby. Chyba każdy chciałby takie miłe słowa usłyszeć pod swoim adresem. Ciekawe, że stosunkowo często tej przymilnej pochwały używają zakochani, zwłaszcza w wierszach czy listach miłosnych. Postać anioła wiąże im się z kimś nadzwyczajnie przychylnym i życzliwym, z miłością i pięknem.
Homo viator, człowiek w drodze (łac. via), wędrujący. Na różne sposoby może się dokonywać to mniej lub bardziej dobrowolne opuszczanie „domu” i ruch, którego celem jest jakieś odmienne „miejsce”. Miejsce materialne, ale też duchowe.
Uczucie rozczarowania jest częste w naszym życiu. Może za częste. Ileż razy jesteśmy rozczarowani samymi sobą. Małżonkowie, coraz częściej wzajemnie rozczarowani, rozwodzą się. Dzieci rozczarowane są rodzicami, więc się buntują. Jesteśmy rozczarowani państwem i jego instytucjami, więc krytykujemy, protestujemy, wybieramy nowych rządzących.
Duża liczba wierzących stara się przynajmniej raz w roku wziąć udział w jakiegoś rodzaju rekolekcjach. Te intensywne duchowo okresy organizowane są w formie rekolekcji otwartych lub rekolekcji zamkniętych. Pierwsze najczęściej przeżywamy w miejscu zamieszkania, udając się raz lub dwa razy dziennie do parafialnego kościoła. Drugie wymagają wyjazdu w inne, specjalne miejsca, zwane domami rekolekcyjnymi.
Niewątpliwie, w życiu duchowym każdy potrzebuje zachęty, inspiracji, podniesienia ducha. Szukamy więc pięknych myśli, zachwycających idei, barwnych opowieści. Wszystko to może obudzić entuzjazm i energię. Jednak nietrudno zauważyć, że mnóstwo chrześcijan zasłuchanych w słowa kaznodziei robi niewielki postęp duchowy. Owe myśli, idee i opowieści nie prowadzą do podjęcia decyzji. Nie wytwarzają też wytrwałości w mozolnym zmaganiu się z głęboko zakorzenionymi niedoskonałościami. Mocne, jednorazowe przeżycia religijne prowadzą raczej do niejasnego poczucia wykorzenienia grzechów i braków, a tak w rzeczywistości jedynie dobrze je maskują.
Bardzo często słyszymy, że młodzi są nadzieją Kościoła. Zastanawiam się, czy współcześnie nie można by tego samego powiedzieć o ludziach starszych. Nieraz mówimy z lekceważeniem o starzejących się społeczeństwach Zachodu. W wielu wypowiedziach sytuacja ta ma pełnić rolę ostrzeżenia przed „zgubnymi skutkami naszej cywilizacji”. Umykają nam jednak pozytywne kwestie. Z powodu wzrostu odsetka starszych osób w krajach Europy Zachodniej i Ameryki Północnej powstaje mnóstwo różnego rodzaju inicjatyw społecznych, medyczno-opiekuńczych, kulturalnych, edukacyjnych i rekreacyjnych skupiających się na osobach starszych.
Ustalamy sobie nieraz pewien pułap, który chcielibyśmy w życiu osiągnąć. Wyobrażamy sobie stan, do którego aspirujemy. Najczęściej dotyczy to naszej pozycji materialnej czy społecznej, ewentualnie edukacji. Wysilamy się, wkładamy dużo energii, inwencji i twórczości, aż w końcu dochodzimy do celu. Co wtedy? Cieszymy się i dążymy do utrzymania stanu posiadania. Podobnie postępujemy w życiu duchowym, choć co prawda, rzadziej przywiązujemy uwagę do osiągnięcia czegoś w życiu duchowym.
Wybór stanu życia albo odpowiedniej osoby do małżeństwa staje się coraz trudniejszym zadaniem. Jest mnóstwo różnych czynników, którymi można by tłumaczyć taki stan rzeczy. Sądzę, że wiele z nich wskazuje, iż nie można z odwlekania wyboru czynić wyrzutu, deprecjonować i lekceważyć. Te wybory są dzisiaj naprawdę trudne, ryzykowne i dużo kosztują. Co więcej, ich brak jeszcze bardziej pogłębia trudności, bo żyje się trochę prowizorycznie. Dużo energii pochłania niezadowolenie, smutek, poczucie niespełnienia. Chciałbym zaproponować kilka odwołujących się do wiary uwag, które być może pomogą pokonać impas i bezwład w obliczu ważnych, acz trudnych wyborów.
Steve Jobs to osoba z charyzmą. Podobnie Jurek Owsiak. Pociągnęli za sobą tłumy. Założyli firmy lub ruchy. Skupili wokół siebie i swoich idei wielu ludzi. Charyzmie etymologicznie blisko do charyzmatu. Nie jest to jednak to samo, choć oba słowa pochodzą od greckiego charisma. W tłumaczeniu: łaska, dobrodziejstwo, szczególny dar Boży. Mieć charyzmę to posiadać niepowtarzalny zespół cech osobowości, który czyni człowieka wyjątkowym na tle innych, i które są tak zintegrowane w człowieku, że roztacza on pewien czar, urok, magnetyzm, przyciągający innych ludzi. Człowiek z charyzmą to ktoś, kto jest naprawdę sobą.
W naszej zabieganej, poszarpanej i powierzchownej codzienności trudno nam dojść do wyciszenia i skupienia. Nie potrafimy nieraz znaleźć czasu na odpoczynek, a co dopiero na dłuższą (np. 5 minutową) modlitwę. Jednak biografie wielu świętych pokazują, że kontemplatywny stan, a nawet mistyczne doświadczenia, często były ich udziałem właśnie w tym okresie życie, gdy byli zajęci mnóstwem spraw.
Odkąd pamiętam zawsze chciałem rozmawiać z ludźmi o rzeczach ważnych, o miłości, wolności, dobru, prawdzie odpowiedzialności, uczciwości, służbie... W okresie zbuntowanej młodości pragnienie to było we mnie chyba przesadnie mocne, bo nieraz po prostu lekceważyłem rozmowy o rzeczach błahych, przyziemnych, trywialnych. Szkoda było mi na to czasu. Zapominałem, że umiejętność rozmawiania o tych sprawach buduje przestrzeń życzliwości, spotkania i dialogu o rzeczach ważnych.
Najczęściej gdzieś w połowie życia, może między czterdziestym a pięćdziesiątym rokiem, pojawia się potrzeba spojrzenia na swoją przeszłość. Wzrasta zainteresowanie własną historią, sensem tej historii: Po co się żyje? Czy sprawy miały jakiś związek ze sobą? Czy to, co się przeżyło przyniosło coś dobrego? Spojrzenie na to, co było nie jest proste. Bo czy wystarcza szczegółowy opis faktów z przeszłości, dokładna relacja z wydarzeń? Czy prawda mojego życia da się uchwycić dzięki skrupulatnemu zbadaniu minionych zajść, inwentaryzacji wzlotów i upadków? Potrzebujemy czegoś więcej. Znajomość nawet najdrobniejszych szczegółów nigdy nas nie usatysfakcjonuje, jeśli nie poznamy odpowiedzi na pytanie: dlaczego? Dlaczego się coś wydarzyło? Jak to się ma do całości? Jakiemu celowi coś służyło? Do czego doprowadziło? Chcemy zrozumieć głębszy sens faktów. Chcemy przeniknąć ukryty zamysł. Odkryć jakąś rozumność tego, co nam się przydarzyło.
Z szerokiej gamy stanów uczuciowych i emocjonalnych chyba najczęściej doświadczamy tych trudnych i bolesnych. Radosne, przyjemne, pozytywne uczucia i emocje to jakby wyspy na ogromnym oceanie ciemnym i wzburzonym. Wielu z nas opisałoby najczęstsze swoje doświadczenia jako zmaganie, wzdychanie, może udręka, przedzieranie się przez mrok, poczucie beznadziejności niektórych sytuacji, smutek przemijania czasu, osób, miejsc i wszystkiego. Wielu osobom takie przeżycia nie pomagają w wierze. Niektórzy są nawet przygnębieni, bo wierzą, modlą się i praktykują wiarę, a jednocześnie doświadczają tylu negatywnych uczuć.
Najważniejsze wydarzenia zbawcze dokonały się w ciszy: Narodzenie Jezusa w ciszy nocy, Śmierć w ciszy wieczoru, Zmartwychwstanie w ciszy poranka. Cała Wielka Sobota to milczenie i bezruch. Syn Boży, tak jak spokojnie leżał w żłóbku, spoczywa w grobie. Co robi? Zbawia nas ciszą swojego bycia. W grobie głosi Ewangelię ciszy. Ewangelię ciszy? Tak, cisza jest Dobrą nowiną. Po co nam cisza? Umożliwia rozwój duchowy! Wzywa do nawrócenia. Pozwala uwewnętrznić Tajemnice. Karmi nasz duchowy organizm.
W spowiedzi często skupiamy się na rachunku sumienia. Dla wielu wydaje się on najtrudniejszy. Niektórzy mają nawet problem z przypomnieniem sobie popełnionego zła. A gdy się coś przypomina, to zaraz pojawiają się wątpliwości, czy to aby na pewno jest grzech, albo, czy też aby na pewno go popełniłem. Wielu uważa za trudną rzecz wyznanie grzechów przed kapłanem. Odpowiednią szatą słowną starają się zneutralizować wymowę popełnionego zła. Ale prawdziwy problem pojawia się, gdy przechodzimy do kolejnych warunków dobrej spowiedzi: żalu za grzechy, postanowienia poprawy i zadośćuczynienia.
Rozeznawanie zawsze było ważnym elementem życia duchowego chrześcijan. Od prawie pięciuset lat Ćwiczenia duchowe św. Ignacego oferują swoisty kurs rozeznawania. Jednak wiele wysiłków, jakie współcześni podejmują, by rozeznawać prowadzi nieraz do rozczarowania tą praktyką modlitewną. Jest tego ważny powód. Mianowicie, nie może być ona wyrwana z szerszego kontekstu. Wtedy, gdy rozeznawanie się rodziło, i w kręgach, w których się kształtowało, żywą wiarę łączono zawsze z ascezą oraz pracą nad moralnym wymiarem ludzkiego życia. Przez całe wieki u jezuitów kształtowanie cnót było ogromnie istotnym elementem formacji zakonnej. Współczesnym praktykom duchowym często brakuje tego elementu.
W Adwencie wiele słyszymy o obietnicach. Na przestrzeni historii zbawienia, którą odczytujemy z kart Biblii, Bóg dużo nam naobiecywał. Już w pierwszą niedzielę Adwentu czytamy: „Oto nadchodzą dni – wyrocznia Pana – kiedy wypełnię pomyślną zapowiedź” (Jr 33, 14). Ta zapowiedź to obietnica narodzenia się Kogoś, kto przyniesie zbawienie, ogłosi Boże królestwo.
Są czasem momenty, w których pojawia się niejasne poczucie dreptania w miejscu. Wzrasta przekonanie, że nie można już tak dalej, jak dotychczas. Coś musi się zmienić! Życie chce się uwolnić z zastygłych schematów. Jednak, gdy próbujemy się zatrzymać, znajdujemy w środku chaos, a może tylko ciemną dziurę bez dna. W dodatku wychodzą jakieś żale, gdzieś budzi się gniew lub złość, albo niepokój. Czasami jest tego tak dużo, że człowiek czuje się całkowicie przytłoczony. Tak wiele spraw trzeba by podjąć! Ten ogrom powoduje poczucie bezradności i smutek.
Rzeczywiście usłyszał głos Jezusa ten, kto podejmuje zaproszenie do wyjścia. Podjęcie tego zaproszenie jest otwarciem się na łaskę służby, bezinteresownej służby innym. Kiedy osoba decyduje się, by poświęcić się służbie jakiejś sprawie ważniejszej niż jej osobiste preferencje, wtedy mówimy, że ta osoba realizuje powołanie: do małżeństwa, do życia konsekrowanego, do pomocy biednym, chorym, zagubionym...
W naszych praktykach religijnych słowo „odpoczynek” najczęściej słyszymy na … pogrzebach. Wielokrotnie powtarzamy, śpiewając „Wieczny odpoczynek racz im dać Panie …”. Taki odpoczynek to przebywanie z Bogiem w Jego Królestwie. Nie wiemy, na czym ten odpoczynek polega. Na pewno nie jest to jakiś rodzaj leniuchowania. Być może czasem mamy przeczucie tego odpoczynku, gdy pojawia się w nas głębokie pragnienie pokoju, bezpieczeństwa, akceptacji i radości – tego wszystkiego, co daje dojrzała miłość. Ale myślę, że istotą wiecznego odpoczynku możemy żyć i cieszyć się już tutaj na ziemi.
Wakacyjny wyjazd to dla wielu osób oczywistość. Trzeba przecież odpocząć! Niektórzy wykorzystują swoje cenne urlopy na dłuższe lub krótsze, mniej lub bardziej wymagające rekolekcje, czasami nawet tygodniowe. Ale nie wszystkich na to stać: czasowo, finansowo, czy osobowościowo. Większość z nas mogłaby jednak rozważyć możliwość zrobienia sobie dnia skupienia. Poświęcić ze swoich wakacji choćby jeden dzień. Przeznaczyć go na samotność, milczenie, refleksję, zebranie myśli, zapiski, a wreszcie na modlitwę – nie pospieszną, urywaną, rozbitą, ale właśnie taką, za jaką się nieraz tęskni: poruszającą serce.
Słuchałem kiedyś pewnej młodej kobiety. Opowiadała o swoich pragnieniach zrealizowania wspaniałej idei. Podczas rekolekcji potwierdziło się, że to jest jej życiowa misja. Właściwie zawsze tym żyła, choć nie zawsze zdawała sobie z tego sprawy. Jednak wtedy była też matką, miała trójkę małych dzieci. Kosztowały one mnóstwo czasu. A tu jeszcze chorują, pojawiają się trudności w szkole. Wszystko wydawało się sprzeciwiać wielkiemu i dobremu celowi, w podjęcie którego chce i pragnie się zaangażować.
Czy możemy pozwolić sobie na zapominanie? To właśnie z pamięci o tym, co się wydarzyło i co zostało powiedziane tworzy się fundament dla teraźniejszości; to pamięć daje nam orientację dla tego, co dzisiaj. Ludzie, którzy nie pamiętają są skazani na powtarzanie wszystkiego, co było. A więc krążą w kółko, a przyszłość i postęp, które – jak im się – tworzą, są tylko pozorami.
Czasami zdarza się, że regularne, na przykład, comiesięczne przystępowanie do sakramentu spowiedzi, grzęźnie w martwym punkcie. Otóż człowiek zauważa, że spowiada się wciąż z tych samych grzechów. Ma dobrą wolę, widzi swoje grzechy, żałuje za nie, postanawia się poprawić. A tutaj nic. Następnym razem to samo. Rzadko pojawia się jakiś nowy grzech. Rzadko też jakiś grzech odpada z comiesięcznego repertuaru, a jeśli odpada, to zaraz następnym razem znowu powraca. Taki stan rzeczy może powodować frustrację: Czyżby nic się nie zmieniało w moim życiu duchowym? Czyżby nie stać mnie było na nawrócenie, odrzucenie grzechów? Czyżbym był aż tak moralnie zdeprawowany? A może po prostu jestem do niczego?
Słowa są znakami, które po części wyrażają, a po części zakrywają nasze wnętrze. Słowami jedynie sygnalizujemy to, co w nas jest. Nieraz też fałszujemy. Niekiedy mogą znaczyć coś określonego, ale wyrażać całkiem coś innego. To samo słowo, np. Jezus oznacza konkretną Osobę, ale można wyrazić w nim miłość, albo drwinę, wymówić ze czcią, albo jako jedno z przekleństw.
Dwie rzeczywistości w szczególny sposób kształtują życie człowieka: potrzeby i pragnienia. Obie złożył w nas Bóg. Pierwsza bardziej wiąże nas z ziemią, druga – z niebem. Potrzeby wywodzą się z ludzkiej psychofizycznej konstrukcji; pragnienia – z przenikającego ją duchowego wymiaru. W napięciu pomiędzy tymi rzeczywistościami, w ich równowadze i nierównowadze, formuje się szczególna historia człowieka, poczucie spełnienia lub niespełnienia życia.
Poczęcie się i narodzenie Jezusa Chrystusa, Jego wcielenie, jest wydarzeniem, którego nie można pominąć w refleksji nad sensem i celem własnego życia. Ten fakt zmienia bieg historii całej ludzkości i każdego człowieka. Jest on istotny szczególnie wtedy, gdy momentami nasilają się dręczące pytania o to, kim jestem i po co żyję. Niekiedy sytuacje życiowe domagają się tego, byśmy nie zwlekając podjęli te pytania i dali sobie odpowiedź. Namysł nad faktem Boga stającego się człowiekiem nasuwa ważne wskazówki.
Kiedy ktoś choć trochę żyje rokiem liturgicznym, to zawsze będzie pragnął jakoś specjalnie zaznaczyć w swojej codzienności jego zmieniającą się tematykę, wejść we właściwą danemu okresowi duchowość i wewnętrzny nastrój przeżywanego czasu. Wierzy, że w taki sposób stanie się lepiej przysposobiony do przyjęcia Bożej łaski. By choć trochę podjąć to pragnienie, warto na progu Adwentu zwrócić uwagę na trzy rzeczy: drogę, obietnicę, czujność.
Dla tego, który kocha, myśli, ufa, obumieranie i śmierć fizyczna nie stanowią zwykłej kolei rzeczy. „Nikt nie postrzega własnej śmierci (ani śmierci swoich bliskich) jako naturalnego procesu biologicznego, lecz jako dramat, którego być nie powinno.” (I. Ziemiński). Jednocześnie, dla tego, który kocha, myśli, ufa, obumieranie w wymiarze duchowym, rezygnacja ze swojego egoizmu, to naturalny proces wzrastania w miłości i droga do pełni życia. Paradoksalnie, te dwa przeciwstawne procesy obumierania biegną w nas równolegle w tym samym strumieniu świadomości. Jeden ku śmierci. Drugi ku życiu.
Gdy Jezus przekazywał uczniom słowa „Ojcze nasz…”, zapewne chciał, by często je powtarzali. I rzeczywiście, pierwsi chrześcijanie odmawiali tę modlitwę głośno kilka razy dziennie. Stanowiła ona centrum ich modlitewnego życia. Już wtedy przeczuwali, że takie powtarzanie może przerodzić się w czynność automatyczną. Dlatego dbali o to, by ciągle zgłębiać ich treść, na nowo odczytywać znaczenie wypowiadanych słów i wyrażeń, ożywiać użyte w modlitwie obrazy. Pisali więc komentarze do modlitwy Pańskiej. Tacy Ojcowie Kościoła, jak: Tertulian, Cyprian, Orygenesem omawiali szczegółowo każde, nawet najmniejsze słówko tej modlitwy wyciągając jakiś duchowy pożytek.
Msza święta, dla wielu z tych, którzy uczestniczą w niej w niedzielę, jest nieraz jedyną formą modlitwy, jaką praktykują. Dla innych – drugą, obok mniej lub bardziej systematycznej modlitwy osobistej. Natomiast dla pewnej grupy osób, które więcej się modlą, Eucharystia stanowi najistotniejszy punkt ich duchowego życia.
Media mówiąc o Kościele zazwyczaj promują wizję tajemniczej instytucji, nietransparentnej, pokrętnej, ciemnej machiny. Ta wizja trafia na podatny grunt, ponieważ dla zwykłych ludzi środowisko duchownych to inny świat. Sekrety Watykańskich Archiwów, biskupich kurii czy archiwalia zakonne rozpalają wyobraźnie niejednego autora powieści sensacyjnych, a także tych, którzy je czytają.
Żeby patrzeć na przyrodę w sposób, który będzie objawiał coś z Chrystusa, który będzie ewangelizował, trzeba posiąść sztukę czystego patrzenia – kontemplację. Drogą jest praktyka postrzegania. O. F. Jalics, węgierski jezuita, jest przekonany, że przyroda to mistrzyni kontemplacji. Dlatego na początku drogi duchowej, którą proponuje, zaprasza ludzi na łono przyrody.
Współczesny człowiek często nie potrafi odnieść do siebie słowa „świętość”: „Co ono mogłoby oznaczać w moim przypadku? Czy mam czas i możliwości by zawracać sobie głowę świętością?” Dzisiejszemu człowiekowi o wiele więcej mówią takie określenia, jak: dobry człowiek, człowiek pełen poświęcenia, człowiek, na którym można zawsze polegać, człowiek życzliwy. Czasami używamy stwierdzeń typu: „O, święty się znalazł”, by komuś dopiec. W najlepszym razie „świętość” wydaje się być pojęciem niejasnym, oderwanym od życia.
Wciąż na nowo bardzo potrzebujemy pocieszania. Ciągle nam bowiem nie wychodzi życie, popełniamy te same błędy, raz po raz nie wychodzą nam relacje z innymi ludźmi, a sprawy idą w złym kierunku. Bardzo często popadamy w smutek. Na różne sposoby poszukujemy pocieszenia, nieraz bardzo rozpaczliwe, nałogowe. Nawet w życiu duchowym można nieraz zatracić się w szukaniu pocieszenia, które ma płytki, powierzchowny, egoistyczny charakter i niewiele ma wspólnego z wiarą.
Krzyż najczęściej postrzegamy jako znak cierpienia, narzędzie śmierci. Takie są nasze pierwsze i często jedyne skojarzenia, gdy słyszymy: „Weź swój krzyż na ramiona”. Myślimy wtedy: mam zaakceptować moje bóle, trudności, kłopoty... Rzadko pomyślimy sobie, że „Weź swój krzyż na ramiona”, znaczy: „Przyjmij to, co chcę ci dać. Przyjmij za darmo”. Trudniej zrozumieć krzyż jako znak zbawienia. Zresztą, co miałoby znaczyć słowo „zbawienie”?
W okresie Wielkiego Postu wiele osób chce podjąć jakieś wyrzeczenie, zrezygnować z czegoś. Podejmują więc praktyki postne, powstrzymują się od oglądania telewizora, odmawiają sobie spożywania alkoholu czy palenia tytoniu. Nie raz rodzi się jednak pytanie, czym różnią się te praktyki od zwykłego hartowania woli czy kształtowania charakteru?
Wielki Post jest dla chrześcijan szansą na szukanie form wyrazistszego zaznaczenia wyznawanej wiary w swoim życiu. Ta wyrazistość jest potrzebna, by wyróżnić się pośród ludzi podzielających tyle innych światopoglądów. Trzeba jednak przyznać: chrześcijaninowi nie jest łatwo się wyróżnić. Może nawet nie wszyscy tego chcą.
Wielki Post to czas przypominania sobie o trudnych lecz istotnych wartościach. Jedną z nich jest jałmużna, dawanie potrzebującym, dzielenie się z innymi ludźmi. Jak właściwie zrozumieć tę wartość? Dlaczego mam dawać innym coś, co należy do mnie?
Wielu chrześcijan ulega dzisiaj przenikającemu kulturę poszukiwaniu doświadczenia terapeutycznego. Uzdrowienie jest modne, jest w cenie. Nie tylko niweluje niewygodę spowodowaną ułomnością lub chorobę, ale też daje człowiekowi poczucie wyjątkowości.
Mit Bożego Narodzenia jest o wiele bardziej zrozumiały dla zwykłego człowieka i przeciętnego konsumenta kultury masowej niż fakt wcielenia Boga. Mit ten rodzi się po prostu dlatego, że coraz trudniej jest ludziom zrozumieć religijne znaczenie tego święta.
Człowiek staje się mocny, gdy angażuje się w wartości, przeżywając to zaangażowanie w duchu Chrystusa. Pascha Jezusa, tajemniczo wpisana w dzieje człowieka, łączy i zespala ludzi i wydarzenia i staje się tajemnicza siłą, która, gdy się ją podejmie, może radykalnie przemienić nawet najbardziej zamknięte przestrzenie serca i dać życie.
U niektórych osób wraz z Wielkim Postem pojawia się niepokój związany z niejasno sformułowanym pytaniem, czy nie trzeba by jakoś się umartwić, podjąć jakieś zobowiązanie, odmówić sobie czegoś. Więc jedni odkładają alkohol, inni dają sobie słowo, że nie zjedzą czekolady, ani żadnego cukierka, jeszcze inni rezygnują z oglądania telewizora albo używania Internetu. Czy jednak takie umartwienia i w taki sposób podjęte mają sens, a dokładniej, chrześcijański sens?
Przyzwyczailiśmy się zrzucać na innych oskarżenie o dewocję, dewocja nas denerwuje i jesteśmy skłonni ją piętnować ogniem i mieczem. I słusznie. Tylko że nie zauważamy, iż być może tworzymy sobie kozły ofiarne, by odwrócić uwagę od samych siebie.
Światłość świata nie jednego czytelnika zaskoczyła. Z wywiadu wyłania się obraz papieża, jakże odmienny od obrazu medialnego, do którego już się przyzwyczailiśmy. Papież staje w „nagiej” prawdzie o sobie, o Kościele i o świecie.
Chrzest Jezusa w Jordanie jest obrazem chrztu każdego chrześcijanina. Medytując tę scenę z Ewangelii, jesteśmy zaproszeni, by wyobrazić sobie swój własny chrzest, czyli postawić się na miejscu Jezusa, jako umiłowany syn albo umiłowana córka niebieskiego Ojca.
Świat nieożywiony pod przewodnictwem gwiazdy, świat ożywiony, reprezentowany przez zwierzęta, świat duchowy, to jest aniołowie, ale także w końcu świat ludzki, zaczynają rozpoznawać swojego Boga, coś o Nim rozumieć.
Sprawiedliwość Józefa przejawia się w jego podejściu do Marii oraz posłuszeństwie Bogu. Maria jest dla niego tajemnicą, którą pogłębia to, że nosi w sobie Tajemnicę. Tajemnicy człowieka można tylko zawierzyć.
Człowiek nigdy nie może przewidzieć, jak konkretnie Bóg zrealizuje to, co obiecał. Jedno jest pewne: zrealizuje to w sposób całkowicie przekraczający ludzkie oczekiwania, w sposób zaskakujący.
Sąd, który ogłasza Jan nie jest czymś, co się odbywa pomiędzy osobami, ale wewnątrz każdego człowieka. To co jest dobre w każdym z nas, nawet jeśli jest to bardzo małe, będzie uratowane.
Jakże wiele zła dzieje się z powodu barku czujności; jakże wiele relacji między ludzkich rozpadło się z powodu lekceważenia niepozornych sygnałów, gestów i półsłówek. Także małe zaniedbania w relacjach z Bogiem, bagatelizowane czy ignorowane, po jakimś czasie przeradzają się w obojętność i pustkę.
Jezus przeżywa najtrudniejsze doświadczenie swojego życia: jest na krzyżu, umiera, jest najsłabszy. W takim momencie człowiek oczekuje wsparcia, słów pocieszenia, współodczuwania. Tymczasem Jezusowi odmówiono tej posługi. Do granic możliwości próbowano Jego zaufanie Bogu.
Bycie stałym w swoich przekonaniach i decyzjach i wytrwałym w realizacji podjętych zobowiązań jest dzisiaj zadaniem prawie heroicznym.
Życie wartościami, czyli oparcie swoich wyborów nie na czymś namacalnym ale na rzeczywistościach duchowych, zawsze będzie innych ludzi intrygować, czy nawet irytować i będą zadawać pytania.
Jezus przychodzi do Zacheusza, by odnaleźć w nim, albo lepiej, pomóc mu odnaleźć w sobie to, co zginęło: prawdziwe pragnienia i głębokie tęsknoty za tym, by być dobrym człowiekiem.
Prawdziwa modlitwa może wypłynąć z serca tylko wtedy, gdy pozwolę sobie na prawdę o moim życiu, gdy zderzę się z moim życiem takim, jakim ono rzeczywiście jest, a nie jakim chciałbym go mieć.
Jezus wie, że wiara kształtuje się w modlitewnym zmaganiu i wymaga wytrwałości. Jest to istotne zwłaszcza wtedy, gdy czuję się niesprawiedliwie traktowany (-a) przez Boga; gdy postrzegam Go jako owego zimnego sędziego, nieczułego na prośby bezbronnego, ubogiego człowieka.
Jezus nie uzdrawia natychmiast i niejako automatycznie. Od tych, którzy pragną być uzdrowieni wymagane jest coś więcej, wymagana jest gotowość wyjścia poza horyzont, w którym dotychczas żyli, gotowość wkroczenia w nowy, nieznany im, albo przez nich zaniedbany, wymiar rzeczywistości – rzeczywistości wiary w Jezusa.
Wobec życiowych trudności, cierpienia i doświadczanego zła, pierwszą rzeczą, którą winniśmy, jako chrześcijanie podjąć, to prosić o przymnożenie naszej wiary.
Przypowieść o bogaczu i Łazarzu można by rozumieć jako przypowieść o komunikacji. Ciągłe i permanentne odmawianie naszej uwagi, zainteresowania, środków duchowych czy materialnych ludziom będącym w potrzebie sprawia, że tracimy zdolność nawiązywania więzi.
Czy i ja staram się pozyskać Boga jako mojego przyjaciela, np. przez dzielenie się z potrzebującymi tym, co posiadam?
Przypowieści Jezusa uczą nas nie zadawalać się tym, co już mamy, w taki sposób, by nas to pogrążało w pasywności. Jako naśladowcy Jezusa nie możemy osiadać na laurach.
Jezus pragnie, abyśmy uczyli się miłości prawdziwej, która jest wymagająca, ale przede wszystkim przebacza i wydaje siebie innym.
Ludzie robią sobie zdjęcia z ważnymi osobistościami, zbierają podpisy, czasami na pamiątkę, a czasami tylko po to, by samemu się dowartościować. Tymczasem, Jezus chce nam powiedzieć, że Bóg tak samo jest przy sławnych i wspaniałych, jak i przy tych, którym ludzie nie przypisują znaczenia.
Jezus nie daje bezpośredniej odpowiedzi na postawione pytanie, kto będzie zbawiony a kto potępiony. Nic bowiem nie jest zawczasu ustalone. Dlatego pytanie to jest źle postawione. To nie od Boga zależy kto, gdzie będzie. To zależy od człowieka.
Dzięki pozdrowieniu i błogosławieństwu wypowiedzianemu przez Elżbietę, Maryja uświadamia sobie w pełni, co Bóg dla niej uczynił. Osoba z zewnątrz zaświadczyła o wielkich sprawach dokonanych przez Boga w życiu Maryi i pomogła jej zachwycić się Bożym dziełem.
Dlaczego Jezusowi tak zależy na postawie czuwania i uważności? Co jest tak istotnego w czuwaniu i tak ważnego w uważności? Czuwać to znaczy być świadomym tego, co się wokół mnie dzieje. To czegoś oczekiwać.
Jakże wielu ludzi, tak czy inaczej, określa się za pomocą tego, co posiada. Chodzi o posiadanie zarówno w sferze materialnej, jak i w sferze dóbr niematerialnych. Tymczasem można wszystko posiadać, a jednocześnie ciągle nie wiedzieć, kim się jest...
Niewyjaśnioną tajemnicą jest nie tylko zło. Niewyjaśnioną tajemnica jest także obecność dobra. Jak w ogóle jest możliwe dobro w tak zagubionym i zdeprawowanym świecie?
Brak dialogu i porozumienia co do szeregu ogólnych choć podstawowych spraw łatwo przekłada się na wiele konkretnych pretensji, nieporozumień, raniących słów i zachowań. Gdyby Marta i Maria więcej ze sobą rozmawiały o tym, co/kto jest dla nich najważniejszy i jak wyrażać hierarchię ważnych dla nich wartości, zapewne uniknęłyby niepotrzebnych, raniących pretensji.
Nie można pojęć religijnych rozważać wyłącznie na poziomie teoretycznym. Samo roztrząsanie rozumowe, same debaty nie wiele pomogą. Religijne pojęcia muszą być też przeżywane i czynione.
Czy jesteśmy w stanie uwierzyć w ową władzę stąpania po wężach i skorpionach? Czy nie za bardzo ulegamy poczuciu osaczenia przez moce zła oraz lękowi przed nimi? Jezus umarł i zmartwychwstał także po to, by pokazać nam, że ma władzę nad wszystkim, że wszystko, nawet to, co ciemne i przerażające jest przez Niego pokonane.
Nie raz dopiero w odrzuceniu Chrystusa człowiek dojrzewa do zobaczenia prawdziwej wartości przyjęcia Go. Do przyjęcia Chrystusa trzeba dorastać, nieraz przez wiele buntu, cierpienia i oddalenia.
Odpowiedź na pytanie, kim jest dla mnie Jezus, jest bardzo ryzykowna. Ryzykuję wprost moim życiem. Od odpowiedzi na to pytanie zależy moje życie, jego kształt, moje wybory, sens wielu rzeczy, które robię.
Kobieta cudzołożna cała sobą żałuje za popełnione grzechy, wyraża ten żal całą sobą. Swój brak szacunku i czci dla własnego ciała i ciał innych osób wynagradza właśnie pełną czci troską o ciało Jezusa.
Jezus, Źródło życia, daje to, czego człowiek pragnie – życie. Odsłania i daje doświadczyć już obecną rzeczywistość Zmartwychwstania.
Prawdziwy dawca, Bóg w Jezusie, ukrywa się jednak za rękami i twarzami uczniów, bo to oni są tymi, którzy pokarm podają ludziom.
Bóg nie wszystko mówi nam od razu. Nie na każde pytanie od razu udziela odpowiedzi. A nawet gdy wydaje nam się, że znaleźliśmy odpowiedź, często okazuje się, że jest ona nieadekwatna. Po prostu przyszła za szybko. Prawda wymaga czasu, a więc i cierpliwości, czyli zdolności przecierpienia.
Bardzo potrzebujemy pokoju między narodami i społeczeństwami; jeszcze bardziej potrzebujemy go w naszych sercach. Jednak rzadko tego pokoju doświadczamy.
Paradoksalnie, moc Boga ukazała się najpełniej w wydarzeniach paschalnych, czyli całkowicie inaczej niż ktokolwiek z nas mógłby przewidywać, czy pragnąć, by się okazała.
Miłość do Jezusa wyraża się bardzo konkretnie. Ten, kto kocha Jezusa będzie się starał głęboko przeniknąć sens jego nauki, właściwie ją zrozumieć, będzie szukał, co Jezus miał na myśli w danej sytuacji i będzie wcielał Jego naukę w życie.
Postawa uwielbienia wiąże się z świętością Boga. Tak więc, aby wejść w uwielbienie trzeba najpierw mieć wyczucie, czym jest Boża świętość, a także samemu pragnąć świętości.
Owce idą za głosem Jezusa, słuchają Jego głosu. One idą za nim dlatego, że On daje za nie swoje życie. Są to ważne wskazówki dla kapłanów oraz każdego lidera chrześcijańskiej wspólnoty.
Jezus nigdy nie rezygnuje ze swoich uczniów. Nawet wtedy, gdy oni już zrezygnowali z Niego. Pojawia się nad brzegiem morza, tak jak za pierwszym razem, na samym początku swojej działalności, gdy przechodził koło łodzi Piotra i Jakuba i Jana.
Jezus nie od razu przychodzi do Tomasza, by rozwiać jego wątpliwości. Tomasz musi zmagać się nimi aż przez osiem dni. Aż przez osiem dni musi także zmagać się z nim i jego wątpliwościami wspólnota.
Pierwszą rzeczą jaką czyni Maria Magdalena po szabacie jest pospieszne udanie się do grobu. Wczesnym rankiem, zaraz po przebudzeniu jej pierwsze myśli są o ukochanym Panu.
Od czasu do czasu pojawia się w naszym życiu bolesne doświadczenie bezradności.
Niewinne złośliwe myśli i słowa stopniowo przeradzają się w śmiertelne czyny. Ewangelie ukazują jak w zwierciadle ludzki potencjał destrukcji. Każdy z nas ma w sobie te tendencje. Czytania wielkiego Tygodnia konfrontują nas z nimi, pomagają nam stawać w prawdzie o nich.
Św. Jan nie podaje, jak inni ewangeliści opisu Ostatniej Wieczerzy, lecz przedstawia interpretację tego, co naprawdę dokonuje się w Eucharystii i poprzez ustanowienie Eucharystii: Bóg zniża się do człowieka, schyla się przed człowiekiem.
Najważniejsze sprawy dokonują się w samotności i ciszy. Nie na forum publicznym, gdzie wszyscy się gapią, nadstawiają ciekawie uszy, w sposób niekontrolowany wykrzykują jakieś słowa, wykazują święte oburzenie, albo dziką radość.
Być może nie popełniamy wielkich grzechów: nie zabijamy, nie cudzołożymy, nie kradniemy. Ale mimo wszystko jesteśmy marnotrawni, bo nie korzystamy z darów Boga.
Zamiast się skupiać na złu, które może nas spotkać, bardziej twórcza jest postawa koncentrowania się na dobru, które możemy jeszcze dokonać. Warto się zapytać, czy rzeczywiście wykorzystujemy w swoim życiu wszystkie szanse i okazje, by je owocnie przeżyć.
Często jesteśmy całkiem nieświadomi tego, że obok nas dzieją się wielkie rzeczy. Bóg udziela nam lub innym ważnych łask. My jednak nie mamy sił i czasu i zauważyć i na nie odpowiedzieć.
Film prowokuje przede wszystkim wiele pytań odnośnie samej idei cudu i uzdrowienia: co to jest cud? Kto go może doświadczyć? Dlaczego ta a nie inna osoba zostaje uzdrowiona? Czy to rzeczywiście chodzi o nadzwyczajne wydarzenie? A może to tylko chwilowa poprawa samopoczucia? Czy chodzi o przemianę duchową, czy jednak o cielesny powrót do pełni sił i zdrowia?
Diabeł odstąpił od Jezusa, gdyż doświadczył jego zdecydowanej woli pozostania przy Bogu. Jezus totalnie ukierunkował się na Boga. Dogłębnie był przekonany o skuteczności takiej postawy. W istocie jest to najlepsze lekarstwo na wszelkie pokusy.
Jezusowe błogosławieństwa nie są potępieniem bogatych, ani też zapewnieniem ubogich, że natychmiast urzeczywistni się ich szczęście.
Często misja, którą Pan stawia przed człowiekiem może przerażać, obojętnie, czy jest to wyjazd na dalekie misje, praca w trudnym środowisku, niebywałe trudności życiowe, czy też choroba długa i zagrażająca życiu. Misja, którą Jezus proponuje Piotrowi jest tak ogromna, że już nawet lęk wobec niej jest bezsensowny.
Jezus pokazuje, że nie szuka poklasku, nie chodzi Mu o tłumy, nie chodzi o popularność. Raczej chce obudzić ludzkie sumienia, pragnie przywrócić do życia ludzkie serca.
Biblia to szkoła życia, w której Nauczycielem i Mistrzem jest sam Duch Pański.
W Kanie potrzeba było Maryji, by powiedziała do sług słowo o uważności i gotowości; potrzeba było sług, by napełnili stągwie; potrzeba było też człowieka, który zaniósł wino staroście weselnemu.
Jan Chrzciciel odkrył swoje miejsce w całym Bożym planie, odnalazł swoje życiowe powołanie. Dlatego może być szczęśliwy, mając bardzo niewiele.
Nie mogę mojej wiary opierać tylko i wyłącznie na doświadczeniach i słowach innych ludzi (choć z tego może zrodzić się wiara). Muszę sam się w to zaangażować, znaleźć na to czas, poświęcić temu uwagę.
Ojcowie Kościoła mówili o Słowie, które wyłania się z ciszy Wszechmogącego. Dzięki temu, że było to Słowa wypływające z ciszy, z głębokiej ciszy, było Ono i jest brzemiennym Słowem, potężnym, stwórczym, pełnym życia i światła.
Nadać imię to opisać istotę kogoś, oraz wyznaczyć jego misję. Ten wymiar nadawania imienia zniknął w naszych czasach i w naszej kulturze. Ale wiemy, że – jak mówi Apokalipsa – każdy z nas ma ukryte w sobie imię, imię, które nadał nam sam Bóg i które zostanie uczynione jawnym na końcu czasów.
Szukanie dobra w młodym człowieku wymaga wspólnego spędzania czasu, umiejętności słuchania i akceptacji, dobrej znajomości drugiej osoby, rezygnowania z własnych wyobrażeń.
Czy po wigilijnym wieczorze i nocy Narodzenia czujemy się, jak ci powracający pasterze? Czy wracając do naszych codziennych spraw i obowiązków, do ludzi, z którymi pracujemy, jesteśmy w różnych relacjach, będziemy potrafili wielbić i wysławiać Boga za wszystko, co nam było dane doświadczyć?
Maryja i Elżbieta, choć tak odmienne pod wieloma względami, doświadczają łaski głębokiego porozumienia. Nie potrzeba im wielu słów, by od razu zrozumieć najgłębsze myśli, troski, obawy i nadzieje.
Siedemnastego grudnia wchodzimy w drugą część Adwentu: okres bezpośredniego przygotowania do Świąt Bożego Narodzenia. Liturgia rozpoczyna ten czas fragmentem Ewangelii, który dla wielu z nas może się wydać monotonnym i nudnym. W rzeczywistości jednak wskazuje on na bardzo istotne i trudne sprawy, które dotykają coraz więcej współczesnych ludzi.
W środku Adwentu warto zapytać siebie o nawrócenie. W istocie, niedziela zwana Gaudete („radujcie się”), jest pytaniem o radość, która płynie z nawrócenia.
Przygotujcie drogę, wyprostujcie ścieżki dla Pana – jest to wezwanie do tego, by skrócić dystans, jaki sami wytwarzamy w stosunku do Boga przez nasze wybory, postawy, zachowania.
Stawanie się uważnym, to wysiłek codziennej modlitwy, stawania w obecności Boga, patrzenia Jego oczyma...
Być z prawdy to znaczy uwierzyć w to, że Bóg ukochał świat, że ja jestem przez Niego kochany.
Pośród całej niepewności życia jednego możemy być pewni: Jezus rzeczywiście zgładził nasze grzechy, raz na zawsze.
Przesłanie Jezusa dotyka bardzo intymnych obszarów ludzkiego życia oraz domaga się poddania wszystkiego Bogu. Ale nie każdy chce je tak głęboko wpuścić do swojego wnętrza.
Cierpienie, nawet to codzienne, zwykłe zmagania, wyrzeczenia i dyscyplina, mogą stać się wielką pomocą w otwieraniu nas na złożoną w naszym sercu łaskę świętości.
Bartymeusz dzięki wierze zobaczył Jezusa jako tego, który może go uzdrowić, i co więcej, jako tego, dla którego warto poświęcić życie – i dlatego poszedł za Nim.
Uczniowie nie wiedzą, że prosząc o miejsce przy Jezusie, niejako z konieczności muszą założyć prośbę o udział w Jego losie.
Nie chodzi o to, że dobra materialne (ale także duchowe) są złe, ale o doświadczenie faktu, że są one środkiem, a nie celem.
O ileż mniej byłoby rozbitych małżeństw i rodzin, gdyby każda ze stron pamiętała o tym, iż jest dzieckiem, dzieckiem Boga.
Nie jest nam łatwo odrzucić to, co nas sprowadza do zła i grzechu. Łatwo odsuwamy w czasie zdecydowaną reakcję i podjęcie decyzji.
Słowa Jezusa są nieraz dla nas niezrozumiałe po prostu dlatego, że żyjemy bardzo powierzchownie i nie mamy czasu ani odwagi zejść na głębię.
Przyjęcie krzyża sprawia, że wchodzimy na drogę Jezusa, naśladujemy Go i jesteśmy prowadzeni do wolności.
Jezus dokonuje uzdrowień na bardzo wiele różnych sposobów. Do każdego człowieka podchodzi bardzo indywidualnie. Być może głuchoniemy potrzebował dotyku Jezusa, bardzo bliskiego kontaktu właśnie w taki sposób.
To nie Tradycja, jakkolwiek mogłaby się wydawać sucha, sztywna i bez życia, jest winna wszystkiemu złu, jakie pojawia się w funkcjonowaniu wspólnoty religijnej.
Odejść od Kościoła jest łatwo. Ale co dalej? Rodzi się wtedy pytanie, gdzie będą mógł (-a) znaleźć głębszą odpowiedź na swoje najważniejsze pytania?
Chleb to symbol wszystkiego, czego nam potrzeba do życia, to symbol tego, bez czego nic innego w naszym życiu nie mogłoby funkcjonować. Jezus nazywa siebie chlebem życia bo wie, że może nasycić nasze różne głody, które tak naprawdę są wyrazem tego jednego głodu, głodu za pełnią życia.
Uwierzyć Jezusowi – to jest największe dzieło życia. W istocie, jest to jedyne dzieło jakiego warto w życiu dokonać. Jezus poświęcił całe swoje życie, by dzieło to mogło się dokonywać w sercu każdego człowieka dobrej woli.
Pięć chlebów i dwie ryby dla pięciu tysięcy mężczyzn (nie licząc innych osób) to rozpaczliwie mało. Jednakże Jezus nie rozpaczał nad tym, ale uczynił coś zadziwiającego: zaakceptował to, co było, przyjął to, co posiadano, i … odmówił dziękczynienie, podziękował Bogu za tę odrobinę.
Odpoczynek winien być nakierowany na służbę innym, wyznaczony przez to, na ile wzrasta we mnie miłość do innych, na ile odpoczynek pomaga mi otwierać się na innych, być lepszym człowiekiem.
Głoszenie Słowa Bożego nie wymaga jakiś specjalnych, przerastających zwykłego człowieka zabiegów i narzędzi. Słowo Boże ma być głoszone w całej swojej prostocie, ono samo w sobie ma moc.
Obudzenie nadziei może się wydarzyć tylko w kontekście zwyczajności, kiedy cierpliwie staramy się przebić przez to, co powszednie do głębi. Próbując inaczej ryzykujemy, że staniemy się motylami przeskakującymi z kwiatka na kwiatek – nigdy nie nasyceni.
Nie wystarczy powtarzanie określonych modlitw, jeżdżenie do pewnych miejsc, nawet nie wystarczy chodzenie za Jezusem i dotykanie Go, jak to jest w Ewangelii. To będzie na nic, jeśli nie pozwolimy Bogu formować naszej wiary.
Jezus spokojnie śpi, gdy wokoło szaleje złowroga burza. Jezus jak dziecko, w pełnym zaufaniu składa siebie w ręce Ojca. Wie, że to On jest Panem całej sytuacji, wie, że cokolwiek się stanie, On będzie w Jego dłoniach.
Wielu z nas po przeżyciu wielkich dziewięćdziesięciodniowych Rekolekcji (czterdzieści dni Wielkiego Postu i pięćdziesiąt dni Okresu Wielkanocnego) może czuć się przerażonymi tym jak niewiele się w ich życiu zmieniło.
Przekazywać i uczyć zachowywać to, co Jezus nam przekazał, to nie tylko o tym mówić. To przede wszystkim wcielić w konkret własnego życia Jego słowa, przyoblec je w kształt rozpoznawalny dla współczesnych nam ludzi.
Jezus Chrystus jest centrum Biblii, centrum Osoby Jezusa zaś jest Jego Serce. Na to zwraca uwagę już Jan Ewangelista, gdy ukazuje szczyt Paschy Jezusa w przebiciu Jego boku. Motyw Serca Jezusa, przetwarzany i rozwijany na przestrzeni dziejów Kościoła za pomocą różnych form wyrazu, pomagał Kościołowi ciągle na nowo skoncentrować się na najistotniejszym przesłaniu Pisma Świętego: Bóg jest miłością.
Odpuścić grzech to znaczy uczestniczyć w Bożym dziele nowego stworzenia, to znaczy tchnąć na drugiego człowieka Ducha Świętego Stworzyciela, tego samego, który unosił się nad wodami, tego samego, którego Bóg tchnął w nozdrza Adama.
Gdy Jezus wstąpił do nieba rozszerzył na nas swoją misję, misję, którą otrzymał od Ojca, misję głoszenia Ewangelii wszelkiemu stworzeniu. Jezus przekazał nam wszystko czego do tego dzieła potrzebujemy. Ważne abyśmy mu zaufali, że on z nami będzie, że będzie z nami współdziałał, że będzie potwierdzał swoją naukę znakami.
Bóg bardzo dobrze wie, że mnie nie stać na miłość, że jestem bezradny, jeśli chodzi o miłość. Dlatego nie żąda ode mnie wysiłków kochania Go, ale jedynie wsłuchania się w przesłanie miłości, które do mnie kieruje.
Miłość, żeby być dawana, musi być najpierw przyjęta, zaakceptowana. W przeciwnym razie w naszych zmaganiach o kochanie innych jesteśmy skazani na rozgoryczenie, a w najlepszym razie nasze miłowanie będzie się ograniczało do miłowania słowem i językiem.
Głos prawdziwego przewodnika, Dobrego Pasterza, zachęca i prowadzi do obustronnego poznania (i to takiego jakie ma miejsce w życiu Trójcy Świętej: wzajemnego przenikania), jest zapewnieniem, że jestem dla niego tak cenny (-a), jak Jego własne życie.
Zmartwychwstały Jezus ukazuje, jak bardzo nieporadne są nasze koncepcje, jak bardzo ogranicza nas to, że nauczyliśmy się myśleć dualistycznie: albo duch albo materia. Tymczasem są jeszcze inne wymiary materii i ducha, a przede wszystkim to, co św. Paweł nazywa „ciałem chwalebnym”.
Mamy prawo wątpić. Problem w tym, co z tymi wątpliwościami robimy, jak do nich podchodzimy. Często niestety wiele osób po prostu tłumi je, albo inaczej: trwożliwie przechodzi obok i odstawia ciągle na później.
Nie trzeba widzieć zmartwychwstałego Jezusa by uwierzyć w zmartwychwstanie. Istotne jest dostrzegać różne przejawy, znaki zmartwychwstania w swoim życiu i w życiu innych ludzi. Wystarczy zapytać, skąd się bierze siła do życia, gdy wszystko nagle runęło, skąd nadzieja, by iść dalej pomimo upadków i kryzysów, gdy wokoło rozpacz i zwątpienie, skąd miłość by służyć innym, gdy nikt nam nie potrafi dać miłości.
Wiele spraw w naszym życiu nie rozumiemy, wiele stanowi dla nas zagadkę, tajemnicę: dlaczego się zdarzyły? Jaki był ich sens? Jak je rozumieć?
To co naprawdę zmienia to spotkanie z wywyższonym i uwielbionym Synem Człowieczym. To dopiero stanięcie przed umęczonym człowiekiem, który wisi na krzyżu i rozpoznanie w nim Syna Bożego jest lekarstwem na wszystkie nasze lęki, rany i choroby.
Bóg umiłował świat. Ludzie umiłowali ciemność. Czynienie nieprawości, zła, grzechu, to zagłębianie się w mroku, to skazywanie się na życie w ciemnościach.
Gdy mijają kolejne tygodnie Wielkiego Postu, warto zapytać się o świątynie, którą, według św. Pawła, jest każdy wierzący, każdy z nas. Jest to świątynia, w której przebywa sam Duch Święty, i w której mamy czcić Boga.
Czasami zdarzają się nam w życiu momenty porywającej modlitwy, szczególnego wglądu w sprawy duchowe, jakieś światła wewnętrzne, wzloty duchowych pragnień. Przychodzą raczej rzadko. Później tęsknimy za nimi, na wszelkie sposoby staramy się je powtórzyć...
Jezus przez czterdzieści dni żył na pustyni, pomiędzy zwierzętami i aniołami. Był jakby rozpięty pomiędzy dwoma aspektami ludzkiej natury. Bo w człowieku jest zarówno coś ze zwierzęcia, jak i coś z anioła.
Być może spowszedniało nam odpuszczanie grzechów: przychodzi się do konfesjonału i człowiek zazwyczaj może być pewnym, że otrzyma rozgrzeszenie. W ten sposób może nawet nabieramy przekonania, że grzech tak naprawdę nie jest bardzo złą sprawą, jakąś groźną chorobą duszy, skoro wystarczy parę słów i ruch ręki księdza i wszystko jest znowu w porządku...
Wciąż słyszymy w Ewangelii Marka, że tłumy przychodziły do Jezusa. Jak Jezus reaguje na tak wspaniały bieg spraw – bo przecież mogłoby się wydawać, że jak tak dalej pójdzie to Jego misja zakończy się bardzo szybko pełnym sukcesem?
Modlitwa to przestrzeń, w której każdy dzień i każdy moment dnia stają się sensowne i owocne, jakkolwiek by przyszło nam je przeżywać.
Dla wielu chrześcijan jest coś fascynującego w opętaniach. Często więcej wiedzą o szatanie, jego działaniu, a zwłaszcza efektach tego działania niż o Panu Jezusie, Bogu, Bożej miłości, Kościele.
Jakub, Jan, Szymon, Andrzej to prości, zwyczajni ludzie. Ale to, co zrobili, gdy przechodził obok nich Jezus, wskazuje na głębokie życie duchowe, które w nich musiało się jakoś już od dawna rozwijać.
Jak ważne jest przyprowadzać swoich bliskich do Jezusa. Bardzo często jest to jednak trudne. Często sami nie potrafimy tego zrobić, nasze starania są nieporadne, brak komunikacji, wzajemnego zrozumienia.
Czytając dzisiejszą Ewangelię warto przywołać wyobraźnią (bo chyba nie wielu potrafi pamięcią) swój własny chrzest, kiedyś tam w wieku niemowlęcym. Ta scena została dana nam po to, abyśmy umieli odczytywać prawdziwy sens chrztu, żebyśmy potrafili sobie wyobrazić i przeżyć wszystkimi zmysłami, co się z nami wtedy stało i co ma możliwość rozwinięcia się w naszym życiu.
Pojawienie się Boga na ziemi, oznacza dla człowieka konieczność przeniesienie centrum uwagi z siebie na Boga, zrelatywizowania własnej pozycji we wszechświecie. Może dlatego ludzkość od dawna starała się na różne sposoby zneutralizować wydarzenie Narodzenia Boga w historii.
Stworzenie jest Boże, nosi Jego znamię, ma jakąś fundamentalną zdolność do komunikowania się ze swoim Stwórcą od momentu swojego powstania. Bóg nikomu nie zamyka drogi do siebie, co najwyżej sam człowiek może Go nie przyjąć.
Każda matka, każdy ojciec, chcieliby jak najlepszego życia dla swoich dzieci: by były lubiane przez ludzi, doceniane, szanowane, miały pewną pozycje społeczną, zdobyły dobrą pracę. Ale rodzice muszą też przygotować swoje dzieci na odrzucenie, muszą je uczyć – przede wszystkim własnym chrześcijańskim przykładem.
Narodzenie Jezusa to nowy początek: nowy początek dla całego stworzenia, i szansa początku tak dla każdej ludzkiej społeczności, jak i indywidualnego człowieka. Stworzyciel, Ten spoza stworzenia, wchodzi w sam jego środek, by pogmatwane stworzenie stworzyć na nowo.
Bóg pragnie współpracować z człowiekiem. Rozumie to, że człowiek pyta, i dlatego udziela na te pytania odpowiedzi. Maryja zadaje pytanie, i otrzymuje odpowiedź.
Jaka jest twoja osobista misja? Co odkrywasz w sobie jako dar, który Bóg chce dać innym ludziom przez ciebie?
Jan to człowiek wielkiego ducha. Widać to jasno po jego pokorze. Jego duch kształtował się poprzez ascezę, wewnętrzną dyscyplinę, duchowe ćwiczenia. Nie można prowadzić życia duchowego bez jakieś formy umartwienia, rezygnacji, ofiary, ascezy, wyrzeczenia.
Zdolność bycia czujnym, uważnym jest bardzo ważna w życiu zarówno duchowym, jak i codziennym. być może już nie raz przegapiliśmy obecność Pana, umknęło nam Jego do nas przyjście. Na szczęście Jezus nie daje za wygraną.
Wyborów moralnych nie dokonujemy tylko wtedy, gdy decydujemy się płacić albo nie płacić podatków, albo głosujemy za lub przeciw aborcji lub eutanazji. Wybory moralne podejmujemy w najprostszych sprawach życia i codzienności.
Bóg nie daje swoich darów każdemu po równo. I to nie dlatego, że jest niesprawiedliwy, albo że jednego bardziej lubi niż innych. Każdy ma tyle, ile potrzebuje, aby sensownie, a nawet pięknie przeżyć swoje życie.
Warto sobie czasami we własnym życiu zrobić taki radykalny remanent. Sporządzić bicze, powywracać bożki i idole, wypędzić to wszystko, co się przez lata nazbierało i niemiłosiernie może już ciąży, przybija do ziemi, i pozwala podnieść wzroku ponad ziemski horyzont.
Jezus odszedł w swej ludzkiej postaci, aby przygotować nam miejsce. Jeżeli odszedł od nas, to nie dlatego, że chciał nas zostawić sam na sam z sobą i ze światem. On nie opuścił nas.
Jezus wyraźnie podkreśla pierwszeństwo miłowania Boga: jest ono określona jako przykazanie Prawa. Miłość Boga jest tak istotnym aktem ludzkim, że jest nakazana.
Chyba jest to wielkie pragnienie wielu z nas, aby mieć takiego nauczyciela, przewodnika, mistrza, któremu w sposób bezinteresowny zależy na nas samych; który nie ma innych interesów gdzieś w tle, ale nasze dobro; który rzeczywiście chce nam ukazać prawdziwą drogę Bożą, a nie ustawia nas na swojej.
Czasami chyba bardzo nie doceniamy tego, co zostało nam zaoferowane, lekceważymy, i ukradkiem, albo całkiem jawnie szukamy czegoś innego. Często brakuje w ogóle z naszej strony jakiejkolwiek odpowiedzi...
Dzieci od samego początku swojego istnienia mają duchowe potrzeby. Od samego początku trzeba też myśleć o tym, jak je zaspokajać. W szczególności, u chrześcijańskich rodziców pojawia się pytanie: jak zabrać się za uczenie dziecka modlitwy? Jak mówić mu o Bogu? Co robić, gdy dziecko nie chce się modlić?
Zawsze, czy to w rodzinie, czy w jakieś grupie lub wspólnocie są „kamienie odrzucone”: osoby – może nawet nieświadomie – marginalizowane, spychane na koniec, którym może trudno się odezwać, nie mają śmiałości czy umiejętności, by jakoś zaznaczyć swoją obecność.
Nasze życie wiarą ma ciągle tendencje, mamy wciąż pokusę do rozbicia tego, co w dojrzałym, zintegrowanym człowieku powinno być jednością: słowa i czynu, deklaracji i zaangażowania. Dlatego często mówi się o wierzących a niepraktykujących świeckich, czy też zwraca się uwagę na praktykujących a nie wierzących księży.
Szemranie to coś, co nam się bardzo często zdarza, także w relacji do Boga. Pojawia się gdy nasze poczucie sprawiedliwości (czasami całkiem niejasne i błędnie ukształtowane) jest zranione. Pojawia się bo bardzo lubujemy się w porównywaniu się z innymi, w ocenianiu czego ktoś ma więcej albo czego ja mam mniej.
Bogu bardzo zależy na naszym życiu wiecznym, czyli takim życiu, jakie On posiada. By tym nas obdarzyć nie wacha się wydać Tego, kogo najbardziej miłuje, który jest najbliższy Jego Boskiemu Sercu: swojego Syna.
O ileż prościej by nam się żyło, gdybyśmy umieli spokojnie komunikować sobie nawzajem to, co nas boli, mówić sobie o tym, że czujemy się zranieni. Jest w nas zazwyczaj dużo lęku, by pójść do innej osoby i powiedzieć jej spokojnie o tym, co nam się nie podoba.
Bóg jest wierny w tym, co mówi do człowieka, i nawet pomimo jego oporu, pomimo jego konformizmu i przylgnięcia do ducha i myślenia świata, wciąż pozostawia przed nim otwartą swoją propozycję, wielką wizję, którą nakreśla przed jego oczyma.
Do poznania Boga, do zrozumienia Chrystusa nie dojdziemy nigdy naszymi naturalnymi środkami. Nawet gdy coś nam się uda zrozumieć, odkryć o Bogu, będzie to zawsze daleko nieadekwatne do Rzeczywistości, którą On jest.
Jezus nie chce być tylko uzdrowicielem, cudotwórcą, czy czarodziejem, u którego załatwia się sprawy i zapomina o Nim. On przyszedł przede wszystkim po to, by wzbudzać w ludzkich sercach iskry wiary.
Odwaga to cnota, której nam bardzo potrzeba, nie tylko wtedy, gdy mamy stawić czoło światu, ale także wtedy, gdy odkrywamy w sobie samych przerażające pokłady agresji, zagubienia, zniechęcenia, niewiary.
Jezus mówi: „to niewiele, które masz, wystarczy. Przynieś mi je. Nie chodzi o to, bym coś stwarzał z niczego, ale by to, co już jest właściwie wykorzystać, owocnie wykorzystać”.
„Dalej, podobne jest królestwo niebieskie do kupca, poszukującego pięknych pereł.” Czego szukasz w życiu? Czy szukasz pięknych pereł, czy raczej zadawalasz się czymkolwiek, co trochę lśni i błyszczy?
W naszym życiu od czasu do czasu pojawiają ludzie złośliwi, dokuczliwi, zazdrośni, którzy ciągle coś knują, obmawiają, plotkują, ludzie, którzy żyją bezmyślnie, frywolnie…. Być może patrząc na nich pytasz się siebie, dlaczego ja właściwe takim nie mógłbym być, co to szkodzi?
Nie wystarczy mieć uszy, aby słyszeć głos Boga. Nawet ludzie mający bardzo dobry słuch, często nie słyszą siebie nawzajem, skoncentrowani na swoich ideach i dążeniach, które chcą przeforsować.
Ukojenie serca. Jakże bardzo tego szukamy. Są różne niepokoje w sercu, mniej lub bardziej łatwe do zidentyfikowania. Są niepokoje głębsze i te bardziej powierzchowne. Są również ukojenia, które dają tylko powierzchowny pokój, albo też i takie, które dają ten pokój głęboki.
Jak mówił św. Paweł, każdy człowiek może rozpoznać Boga, chociażby dzięki swojemu sumieniu, czy po prostu patrząc na stworzenie. Te doświadczenia mogą pomóc uzmysłowić sobie, że łaska wiary jest już we mnie złożona.
To, co jest ukryte w ludzkim sercu nie da się stłumić, choć możemy się nieraz bardzo starać. To zawsze będzie jakoś wychodziło, będzie dawało o sobie znać. Dlatego dbaj o swoje serce, o to, co w nim przechowujesz, co w nim zamykasz, jaki jest twój skarb.
W prawdziwie chrześcijańskim sposobie działania, poznanie i pokochanie winno wyprzedzać zawsze wszelkie działanie. Dopiero tak przygotowane, konkretne sposoby zaradzenia problemom mogą stać się owocne i doprowadzić ludzi do Boga, dać im odczuć coś z promieniowania osoby Jezusa.
Każdy z nas lubi być uważany za sprawiedliwego, dobrego, nieskalanego. Jakże często przychodzimy np. do spowiedzi i niby wyznajemy grzechy, ale tak naprawdę znajdujemy setki interpretacji, usprawiedliwień, wymówek, które mają niby wykazać, że choć mówimy dany grzech, to nie jest on do końca nasz i nie wierzymy w naszą winę.
Nie jest ważne to, jakie masz charyzmaty, czy potrafisz prorokować, mówić językami, czynić cuda – nawet jeśli to wszystko miałbyś (miałabyś) robić w imię Jezusa. To, co się liczy dla Jezusa, to życie wolą Boga, tak jak On.
Kobiecie, która chce się oddać swoim dzieciom, czas poświęcony na ich wychowywanie może rzeczywiście wydawać się stratą i chyba niestety często się wydaje. Stratą szans na karierę, dalszą edukację, uczestnictwo w życiu kulturalnym i naukowym, rozwijanie życia towarzyskiego itd. Co gorsza, może to być strata także na poziomie duchowym i religijnym.
Gdyby na ziemi było Królestwo Boże, nie musielibyśmy się o nic starać ani troszczyć. Wszystko byłoby nam po prostu dane, jako coś, co nam się po prostu należy, dlatego że jesteśmy ludźmi i umiłowanymi dziećmi Boga.
To, co jest istotną cechą miłości Trójcy Świętej objawia się w tym, że życie Boga jest otwarte dla innych. Trójca Święta nie jest jakąś zamkniętą w sobie grupą wzajemnej adoracji. Miłość Trójcy jest otwarta. Jasno ukazuje to posłanie Syna.
Emigracja jest bardzo specyficznym okresem w życiu tych, którzy zdecydowali się szukać czegoś lepszego za granicami rodzinnego kraju. Specyfika ta polega w dużej mierze na tym, że dużą rolę gra tu pewna okaleczona forma czasu. Chciałbym powiedzieć parę słów o „tymczasowości”. Ponieważ jest to raczej pewne poczucie, pewna postawa życiowa niż jakaś uchwytna i mierzalna wielkość, będę się starał bardziej ją opisać niż definiować, oraz zarysować zagrożenia i zasugerować wskazówki dla jakiegoś poradzenia sobie z tą sytuacją.
Jeżeli chodzę do Kościoła i modlę się to znaczy, że Duch Święty jakoś działa we mnie, bo bez Jego pomocy, nie byłbym do tego zdolny. Cały problem polega na tym, aby to działanie podjąć i pójść dalej: rozpoznać dary łaski, rozpoznać mój rodzaj posługiwania, mój sposób działania, które sprawia we mnie Bóg.
Wstąpienie do nieba i Zesłanie Ducha św. oraz posłanie uczniów z nakazem głoszenia słowa o Nim są gwarancją, że nikt z ludzi nie będzie pozbawiony kontaktu z Jezusem, możliwości spotkania się z Nim twarzą w twarz, powiedzenia Mu: „Nie” albo „Tak”.
Duch Święty to rzeczywistość związana z Pocieszeniem, z Prawdą, z Obecnością, z Zamieszkiwaniem, z Życiem, Miłością, łaską zrozumienia, radością serca. Gdy doświadczamy tych rzeczy, możemy przypuszczać, że dostrzegliśmy i pochwyciliśmy coś z działania Bożego Ducha w nas.
Jezus dokonał przede wszystkim dzieł duchowych, przez pokorę Wcielenia, przez posłuszeństwo Ojcu, przez znoszenie cierpienia, przez przebaczenie złoczyńcom, przez pokonanie Złego i śmierci. I tych wielkich dzieł może każdy z nas dokonywać. Jak wielkie są to dzieła może przekonać się ten, kto choć raz starał się być pokornym, przebaczać, znosić cierpienie…
Ulegamy często różnym osobom, różnym wpływom, sugestiom. Wydają nam się one dobre i mądre. Ale warto mieć otwarte oczy, warto nieustannie i trzeźwo pytać siebie: czy ta osoba, która mnie fascynuje, czy której ulegam, czy ona czasem mnie nie niszczy, nie okrada, nie zabija w jakiś sposób?
Dwaj uczniowie rozmawiają ze sobą o swojej wierze, lub niewierze w Jezusa, o swoich nadziejach i rozczarowaniach Nim. Czy my prowadzimy takie rozmowy? Czy stać nas na dzielenie się swoją wiarą lub niewiarą z tymi obok, z osobami, z którymi idziemy drogą naszego życia?
W świecie, który ciągle dewaluuje ludzkie słowo oraz ludzkie autorytety, czujemy potrzebę, by o wszystkim samemu się przekonywać. Jednak bez oparcia na ludzkim słowie oraz na zaufaniu do człowieka zostajemy w końcu sami.
Wiara i widzenie są powiązane z rozumieniem Pisma. One nawzajem się warunkują. Jeśli chcemy ujrzeć i uwierzyć musimy czytać Pisma św. Jeśli chcemy rozumieć Pisma św. musimy uwierzyć, i ujrzeć, doświadczyć Zmartwychwstałego.
Bogu nie wystarczyło wybawiać nas z naszych nieszczęść, On sam chciał ich doświadczyć, sam z miłości pozbawił siebie boskości i przyjął na siebie to, przez co przechodzą ludzie, łącznie ze śmiercią.
Czy wierzysz, że wiara chrześcijańska, ta wiara, która przekazali ci rodzice i Kościół, wiara w Chrystusa oraz życie w Nim dają ci nieśmiertelność?
Chyba każdy chrześcijanin czasami się zastanawia, jak modlił się Jezus. Ewangelie, zwłaszcza tekst Łukasza, przedstawia Jezusa, który bardzo często odchodzi gdzieś na spokojne miejsce, by się modlić, by spotykać się sam na sam z Ojcem. Co On tam robił? Jak rozmawiał z Ojcem? Czy czuł się miło i dobrze na modlitwie? Czy miał rozproszenia?
W Wielkim Poście słyszymy wiele opowieści o uzdrowieniu niewidomych. Jezus otwiera oczy ciała, ale przede wszystkim chodzi mu o otworzenie oczu duszy, o to by człowiek przejrzał wewnętrznie. Tym, co prowadzi do przejrzenia wewnętrznego jest wiara.
„Daj mi tej wody, abym już nie pragnęła i nie przychodziła tu czerpać”. Jakże często mamy podobne podejście do Boga. Chcemy by wszystko załatwił od razu, raz na zawsze. Ale ciągle pojawiają się nowe pragnienia, mamy tysiące pragnień.
Chrystus dzięki zawierzeniu siebie Bogu pokonał śmierć. Dzięki Niemu możemy inaczej patrzeć na życie i na nieśmiertelność. Wiemy teraz, że życie ziemskie nie jest jedyną przestrzenią naszego istnienia.
Wielki Post jest także po to, aby spróbować doświadczyć, aby się odważyć doświadczyć, że można żyć każdym słowem Boga. Kościół zachęca do modlitwy, postu i jałmużny właśnie po to, by pomóc ludziom stworzyć przestrzeń dla tego przeżycia, które stało się udziałem Jezusa na pustyni: słowo Boga stało się dla Niego pokarmem i tarczą przeciw pokusie, wskazywało kierunek życia.
Może czasem doświadczasz, że jesteś niczym, że tak naprawdę nic nie masz, że nic nie osiągnąłeś (-aś) w życiu, że nie masz sił, by zmagać się dalej. Może myślisz: to już koniec. Jednakże to dopiero może być początek, początek zaufania Bogu, który wybiera to, co małe, słabe, niemocne, to, co nie jest.
O rozłamy nie musimy się troszczyć, ani o nie zabiegać. One przychodzą jakoś same, automatycznie. Ileż natomiast czasu, energii i wyrzeczenia trzeba włożyć by budować jedność, jedność serca, ducha, myśli.
Bóg pragnie, abyśmy byli jakimś światłem, jakąś wskazówką, sugestią kierunku, nadzieją dla tych, którzy żyją obok nas, często daleko o wiary. Być światłem, to być nadzieją dla innych w mroku ich zagubienia i chaosu, to być nadzieją zbawienia, ostatecznego szczęścia.
© 1996–2024 www.mateusz.pl