JACEK POZNAŃSKI SJ
Tytuł oryginalny: Lourdes, scen. i reż: Jessica Hausner; zdj.: Martin Gschlacht; muz.: Daniel Iribarren; występują: Sylvie Testud (Christine), Léa Seydoux (Maria), Bruno Todeschini (Kuno), Elina Löwensohn (Cécile). Czas trwania: 96 min. Produkcja: Austria/Francja/Niemcy 2009. Premiera: 29 stycznia 2009.
Nagrody: MFF Warszawa – Gran Prix, MFF Wenecja 2009 – nagroda FIPRESCI, nagroda Katolickiego Stowarzyszenia Komunikacji Społecznej SIGNIS, nagroda im. Sergio Trasattiego, WFF 2009 – Gran Prix, Viennale 2009 – Vienna Film Award
Film Jessiki Hausner jest kolejnym dziełem artystycznym mówiącym o fenomenie sanktuarium maryjnego w Lourdes. Jednym z pierwszych była kontrowersyjna powieść Emila Zoli, pod tym samym tytułem, która ukazała się w lipcu 1894. Film wyreżyserowany przez austryjacką reżyserkę, podobnie jak powieść Zoli, opiera się na obserwacjach autorki z jej własnych podróży do Lourdes. Oboje też chcą zasadniczo być reporterami. Efekt poznawania poprzez obecność i obserwację wzmacnia zastosowany w obu utworach zabieg wprowadzenia bohatera-przybysza z zewnątrz (u Zoli jest to ksiądz Froment), który poznaje Lourdes równolegle z czytelnikiem (widzem). Ani Zola ani Hausner nie angażują się w krytykę religii, nie przesądzają też istnienia Transcendencji, choć wyraźnie wychodzą z punktu widzenia agnostycyzmu (naturalizmu u Zoli). Oba utwory łączy analiza stosunku człowieka do cudu, oraz podkreślenie ambiwalencji cudownego uzdrowienia. Zola jest krytyczny, Hausner natomiast stonowana i refleksyjna. Oboje jednak nie dają jednoznacznej odpowiedzi, czym jest cud. Pozostają niepokojące pytania, niepokojące zarówno wierzącego jak i niewierzącego.
Film rozpoczyna się sceną posiłku inaugurującego pobyt francuskiej grupy pielgrzymkowej na terenie jednego z pensjonatów w pobliżu sanktuarium maryjnego w Lourdes. Pośród pielgrzymów (chorych oraz ich opiekunów ze służby maltańskiej) znajduje się Christine, młoda kobieta na wózku inwalidzkim chora na stwardnienie rozsiane. Nie jest ona ani zbytnio pobożna, ani nawet zainteresowana wyzdrowieniem. Po prostu wyjazdy w różne miejsca są dla niej okazją ucieczki z miejsca swojego zamieszkania (mówi, że Rzym bardziej jej się podobał niż Lourdes. Jest bardziej kulturalny). Poddaje się jednak wszystkim rytuałom i rytmowi programu pielgrzymki. Program ten jest napięty: baseny, spowiedź, procesja, błogosławieństwo, zdjęcie, zapalanie świec, wycieczka w góry. Wszystko wydaje się trochę zmechanizowane i bezduszne. Wymowna jest scena, gdy starsza kobieta podwozi Christine na pierwsze miejsce podczas nabożeństwa błogosławienia Najświętszym Sakramentem. Dostaje później reprymendę: przecież uzdrowienie nie zależy od tego, gdzie się stoi. Najważniejszy jest porządek. Zapewne mogą się tutaj nasunąć pytania, czy w takim klimacie może wydarzyć się coś nadzwyczajnego? Czy zinstytucjonalizowane formy kultu są w stanie dać ludziom autentyczne doświadczenie religijne? Co się kryje za tym porządkiem i rytuałami? Może tylko duchowa pustka ludzi, którzy je wykonują? Mimo wszystko jednak, Hausner wydaje się sugerować, że i w tej sytuacji możliwe są ważne ludzkie doświadczenia.
Film prowokuje przede wszystkim wiele pytań odnośnie samej idei cudu i uzdrowienia: co to jest cud? Kto go może doświadczyć? Dlaczego ta a nie inna osoba zostaje uzdrowiona? Czy to rzeczywiście chodzi o nadzwyczajne wydarzenie? A może to tylko chwilowa poprawa samopoczucia? Czy chodzi o przemianę duchową, czy jednak o cielesny powrót do pełni sił i zdrowia? Reżyserka analizuje szereg postaw odnośnie cudu, ukazuje różne jego rozumienia i wyobrażenia tego, jak powinno wyglądać cudowne uzdrowienie. W gruncie rzeczy Hausner demaskuje swego rodzaju pogańskie podejście do cudu i wskazuje (może nawet mimowolnie) na całkowicie inną „logikę” Boga. Cud jest przez wielu postrzegany jako sukces, jako znak, że komuś się w życiu powiodło. Jest on widziany jako nagroda za wysiłek. Pojawiają się pytania, o to czy i jak można sobie zasłużyć na cud? Dlaczego ci, którzy się modlą nie doświadczają cudu? Czy Bóg jest sprawiedliwy, czy może kapryśny i arbitralny? Jak może być zarazem wszechmogący i dobry? A może to tylko los? Czy warunkiem wiary może być dopiero zobaczenie cudu? Te pojawiające się w ustach przedstawianych osób pytania, są pytaniami także ludzi wierzących. Z tymi pytaniami w filmie musi się konfrontować ksiądz, opiekun grupy. Daje on bardzo rozsądne odpowiedzi, odpowiedzi, których najprawdopodobniej wielu księży by udzieliło będąc w podobnych sytuacjach. Jednak wszystkie one wydają się być nieadekwatne, jakoś nie trafiają w sedno, a ludzie odchodzą bez zrozumienia i bez poczucia jasności co do problematycznej kwestii. Rzeczywiście, pytania o cierpienie nigdy nie uzyskają satysfakcjonującej odpowiedzi.
Podczas kończącego pielgrzymkę i film wieczoru tanecznego, który był chyba najszczęśliwszym dla głównej bohaterki momentem w filmie (taniec z ukochanym mężczyzną), uzdrowiona Christine upada. Niektórzy widzowie mogliby powiedzieć, że reżyserka powiedziała tym samym o jedno słowo za dużo. Ale ten upadek jest w gruncie rzeczy wieloznaczny. Bo może Christine nie wypoczęła należycie, jak jej radził lekarz? A może nie wykorzystała dobrze łaski, którą otrzymała i egoistycznie zawładnęła nią dla swoich własnych celów, na co wskazywał ksiądz? W końcu, może to było zupełnie przypadkowe potknięcie, jak mówi jedna z uczestniczek pielgrzymki. W każdym razie upadek ten obnaża postawy i oczekiwania innych osób. Przejmująca jest ostatnia scena, w której kamera przez długi czas, nieznośnie długi czas jest utkwiona w twarzy Christine, wypatrującej upragnionego mężczyzny, który obiecał, że zaraz wróci (w tle jedna z wolontariuszek śpiewa fałszywym głosem piosenkę Felicità (Szczęście), Al Bano Carrisi i Rominy Power). W końcu siada na podstawionym wózku. Czy już nie wierzy w swoje uzdrowienie? A może zrozumiała, że normalne życie, za którym tęskniła, i po którym tak wiele się spodziewała, nie jest takie różowe, i sprawia wiele ran i cierpień innego rodzaju? Przecież słyszała od swojej młodej i pięknej opiekunki, że jej życie jest bez sensu, że nie ma w nim celu.
Film wydaje się też stawiać pytania odnośnie tak bardzo dziś modnego w kręgach młodych ludzi zaangażowania w wolontariat. Uderzające są słowa dziewczyny ze służby maltańskiej, która opiekuje się Christine. W chwili zadumy zwierza się z tego, że szuka jakiegoś głębszego sensu w swoim życiu, że praca charytatywna nie daje jej tego sensu. Na przestrzeni całego filmu widać z resztą, jak coraz bardziej rozchodzą się drogi chorych i podopiecznych. Gdy na pierwszym zdjęciu na tle bazyliki jedni stoją za drugimi, to na drugim, wykonanym pod koniec filmu, opiekunowie znajdują się już na obrzeżach. Maltańczycy tym czasem zakochują się w sobie, wolą spędzać czas w swoim gronie, przeżywają swoje miłostki i szalone noce. Chorzy i cierpiący pozostają sami, a nawet gdy ktoś jest obok nich to nadal są raczej obiektem troski niż jej podmiotem. Zasługują może na uśmiech, na słówko, ale tak naprawdę nikogo nie interesują, a wszystko, co się dzieje, jest realizowaniem programu i swoich obowiązków – oczywiście w bardzo kulturalny, taktowny i miły sposób. Nasuwają się więc pytania, czy wolontariat, przy całym swoim rozkwicie w dzisiejszych czasach, nie jest czasem kolejną modą, której ludzie poddają się bezwolnie? Służba innym ludziom zdaje się nie dawać im poczucia szczęścia i radości oraz spełnienia. Dlaczego? Przecież jest w nich tęsknota za czymś więcej, za sensem i celem? O co tak naprawdę chodzi tym ludziom?
Intrygującą osobą na tle całej grupy jest prosta, pobożna kobieta, współlokatorka głównej bohaterki. Tylko ona jest przejęta wyznaniem Christine o tym, że czuje się samotna i niepotrzebna. Wydaje się, że tak naprawdę tylko ona rozumie, iż tu w Lourdes chodzi o zwyczajną miłość bliźniego i o prostą służbę drugiej osobie. Może właśnie obudzenie miłości jest cudem. Stara się okazać Christine tyle troski, ile potrafi. Tym większe jest rozczarowanie widza, gdy na końcu pielgrzymki to nie ona otrzymuje nagrodę dla najlepszego pielgrzyma (za dobre uczynki), ale właśnie ta uzdrowiona, Christine. To ona osiągnęła życiowy sukces, stała się godna cudu – zdaje się sugerować odczucia pozostałych pielgrzymów reżyserka.
Film jest utrzymany w spokojnym rytmie. Każda scena jest starannie i oszczędnie skomponowana. Hausner szczególnie jest zainteresowana analizą stosunku jednostki do grupy i kwestią ról, jakie jednostka w tej grupie ma grać. Dlatego akcja filmu rozwija się w rytmie przeplatających się scen grupowych oraz scen przedstawiających jednostkę. Lourdes, miejsce, które odwiedza rocznie sześć milionów osób bardzo dobrze się do tego nadaje.
Postaci są charakteryzowane w bardzo subtelny sposób. Wyakcentowany jest jakiś gest, jakieś słowo, sposób zachowania. W ten sposób też budowane są napięcia i humorystyczne elementy filmu. Trzeba przyznać, że reżyserka bardzo życzliwie patrzy na swoich bohaterów. Wystrzega się przerysowań czy ośmieszania kogokolwiek. Można odczuć raczej wiele sympatii. Wszyscy są bardzo grzeczni, opanowani, spokojni i taktowni.
Film na pewno nie jest jednoznaczny. I słusznie, każda jednoznaczność byłaby spłyceniem przedstawionego zagadnienia. W trakcie przygotowań do kręcenia filmu Hausner odbyła wiele rozmów z monsignorem Perrierem, biskupem Tarbes i Lourdes odnośnie tematyki filmu i sposobu jej przedstawienia. Zagadnienie cudów przedyskutowała z katolickimi teologami. Z tych rozmów wie bardzo dobrze, że także katolicy są świadomi ambiwalencji cudów. Na pewno trzeba docenić próbę reżyserki, aby w sekularyzowanym kontekście współczesnego świata w niebanalny sposób powiedzieć coś o sprawach wiary, a szczególnie o tak trudnym temacie jak cud. Film jest niepokojący. Osobę wierzącą budzi do refleksji nad jakością własnej wiary. Co jest sednem wiary? Na czym ona tak naprawdę polega? Czy cuda należą do istoty religii i wiary? Film może być niepokojący także dla osoby niewierzącej, reżyserka chciała bowiem przedstawić dzieło mówiące o uniwersalnej sytuacji człowieka, o ludzkich tęsknotach i pragnieniach spełnienia, sensie życia, o ludzkich poszukiwaniach nadziei. Lourdes stało się miejscem opowieści, gdyż ono dla bardzo wielu ludzi właśnie to wszystko uosabia.
Jacek Poznański SJ, Dublin
www.jezuici.pl/dublin
© 1996–2010 www.mateusz.pl/mt/jp