JACEK POZNAŃSKI SJ
Wprowadzenie: Każdy czytany w niedziele fragment z Pisma św. może być pomocą do osobistej modlitwy (ok. 15 min) w ciągu czterech dni tygodnia. Zaczynamy znakiem krzyża i przeczytaniem danego czytania, w razie potrzeby inspirując się poniższą refleksją. Kończymy rozmową z Bogiem o tym, co mi ten tekst mówi oraz modlitwą Ojcze nasz.
(Koh 1,2;2,21-23): „Cóż bowiem ma człowiek z wszelkiego swego trudu i z pracy ducha swego, którą mozoli się pod słońcem? Bo wszystkie dni jego są cierpieniem, a zajęcia jego utrapieniem. Nawet w nocy serce jego nie zazna spokoju. To także jest marność.” Księga Koheleta wydaje się odbiegać od przesłania ewangelicznego. Czuć w niej powiew pewnego sceptycyzmu, pewne jakby poczucie przygnębienia. Wynika to chyba z tego, że Kohelet chce być nauczycielem mądrości, która dąży do zintegrowania całej prawdy o życiu. Stara się szczerze stanąć wobec rzeczywistości i nie ucieka od pytań najważniejszych. Takie podejście prowadzi Koheleta do zrelatywizowania, już na poziomie ludzkiej mądrości, wielu rzeczy, do których ludzie zazwyczaj przywiązują dużą wagę. Już bowiem nawet ludzkimi oczyma można zobaczyć ulotność wszystkiego, fakt, że ani rzeczy nie mają same korzeni, ani nie mogą nikomu dać zakorzenienia. Wszystko jest jak podmuch wiatru. Kohelet, prowadząc swojego czytelnika do granic zwątpienia, chce wyzwolić w nim zdolność otwarcia się na poszukiwanie rzeczy trwalszych i bardziej godnych zaufania. Chce doprowadzić do poszukiwania odpowiedzi ostatecznych, które mogą dać mocne zakorzenienie.
(Ps 95): „Obyście dzisiaj usłyszeli głos Jego: Niech nie twardnieją wasze serca jak w Meriba, jak na pustyni w dniu Massa, gdzie Mnie kusili wasi ojcowie,
doświadczali Mnie, choć widzieli moje dzieła.” Zostawione samo sobie, nasze serce łatwo twardnieje. Bezwolnie nieraz pozwalamy, aby sprawy życia doprowadzały nasze serca do skamieniałości. Nie jest łatwo zachować wrażliwe serce. Wzrost we wrażliwości wymaga poświęcenia czasu i zaangażowania w szukanie i przebywanie w ciszy, wymaga otwartości na przyjęcie bólu, który jest konsekwencją wrażliwości. Zasadniczą jednak kwestią jest ćwiczenie się w dziękczynieniu, w cieszeniu się Bożymi darami, w uwielbieniu Boga. To są lekarstwa przeciwdziałające wzrostowi hardości i skamieniałości serca. Bo tylko wdzięczne i radosne serce może usłyszeć głos Boga pośród codzienności. Tylko wrażliwe serce nie zapomni i nie podda w wątpliwość Bożego działania, którego doświadczyło, ani nie posunie się do tego, by kusić Boga.
(Kol 3,1-5.9-11): „Nie okłamujcie się nawzajem, boście zwlekli z siebie dawnego człowieka z jego uczynkami, a przyoblekli nowego, który wciąż się odnawia ku głębszemu poznaniu /Boga/, według obrazu Tego, który go stworzył.” Warto się zapytać, czy my, chrześcijanie, nie żyjemy czasami w kłamstwie. Choć przyjęliśmy nieraz już wszystkie sakramenty, to znaczy, osobiście i realnie spotkaliśmy Chrystusa, to żyjemy jakby nic się nie stało. Decydujemy się na Chrystusa, ale nie wyciągamy z tego wszystkich konsekwencji, albo lepiej, te konsekwencje nas nie interesują. A przecież, z jednej strony, mamy zadanie walki z tym, co nas ciągnie do zła, w sferę rzeczy niskich i banalnych, a z drugiej, mamy obowiązek rozbudzania i kształtowania w nas tego, co nas ciągnie w kierunku dobra, podnosi nasz wzrok i serce ponad horyzont. Jesteśmy stworzeni na nowo, ale tę nowość trzeba wciąż odświeżać przez głębsze poznanie Boga, przez wpatrywanie się w Jezusa, by stawać się na ziemi coraz wierniejszym Jego przypomnieniem, obrazem. Jeśli tego nie czynimy okłamujemy siebie i świat, sprawiamy zawód całemu stworzeniu. Bo przecież oni oczekują od nas nowości. My jednak ciążymy bezmyślnie do tego, co stare, do tego, czego jest pełno do około.
(Łk 12,13-21): „Powiedział też do nich: Uważajcie i strzeżcie się wszelkiej chciwości, bo nawet gdy ktoś opływa [we wszystko], życie jego nie jest zależne od jego mienia.” Jakże wielu ludzi, tak czy inaczej, określa się za pomocą tego, co posiada. Chodzi o posiadanie zarówno w sferze materialnej, jak i w sferze dóbr niematerialnych. Tymczasem można wszystko posiadać, a jednocześnie ciągle nie wiedzieć, kim się jest, jaka jest moja tożsamość. Rzeczy pochodzące z zewnątrz nic nie mogą mi na ten temat powiedzieć. Jedynie mogą mi dać pewne złudzenie, i to tylko chwilowe złudzenie, że są w stanie uciszyć i zaspokoić tęsknotę za mocną tożsamością i sensem własnego życia. Musimy sobie ciągle przypominać, że to my nadajemy sens rzeczom, a nie one nam. Nasza tożsamość i sens wyłania się wewnątrz i przychodzi do nas gdzieś z góry, gdzieś spoza świata rzeczy i spraw. Warto więc sobie często przywoływać przypowieść Jezusa o owym zamożnym człowieku. Nie po to, by zrezygnować z wszelkiej zapobiegliwości, ale po to, by nie pokładać w niej ostatecznej nadziei i szukać jej gdzie indziej. Taka nadzieja bowiem na pewno przyniesie całkowite rozczarowanie i poczucie straconego życia. A czy może być coś boleśniejszego?
Jacek Poznański SJ, Kraków
http://exercitia-spiritualia.blogspot.com/
© 1996–2010 www.mateusz.pl/mt/jp