Rachunek sumienia być może kojarzy się nam z mozolnym trudem rzemieślnika. Czy nie zasługuje on jednak, jako ważny element wielkiej sztuki pasterzowania sobie, na miano wznioślejsze? Właśnie duszpasterzowanie św. Grzegorz Wielki nazwał sztuką sztuk (ars atrium). Codziennie praktykowany rachunek sumienia – dobrze rozumiany i z pasją przeżywany – z całą pewnością jawi się jako działanie pełne inwencji w odniesieniu do arcydzieła, jakim już jest każda ludzka osoba, a ma się nim stać jeszcze pełniej.
Doświadczyliśmy już trochę krzyży. Może nawet dużo i w bardzo bolesnym wydaniu. Jedne dźwigaliśmy my sami, inne spoczęły na ramionach naszych bliskich, znajomych i bardzo wielu osób na ziemi. Ten „wątek” można osobiście rozwinąć i pokosztować, posiłkując się pamięcią, wspomnieniami… Warto to uczynić, by w punkcie wyjścia mieć żywe odczucie, że mówimy o czymś dojmująco ważnym.
Jest dla nas oczywiste, że ludzie szukają sensu. Są go złaknieni, choć nie zawsze tak to nazywają. Nikt, sam z siebie, nie sądzi, że „idzie znikąd donikąd”. Każdy chciałby wiedzieć skąd i dokąd podąża! Chcemy też upewnić się, że dobrze rozgrywamy swoje życie (a nie byle jak); że nie pomijamy czegoś najważniejszego. I że mijając codziennie wiele osób i rzeczy, nie pomijamy i i nie rozmijamy się z Kimś Najważniejszym!
Czy należy się tak bardzo dziwić, że niemal całe pole naszej „podręcznej” pamięci i strefa myślenia zostają opanowane dojmującym odczuciem troski, braku i po prostu cierpieniem! Z życiowego horyzontu znika Bóg i Niebo! Liczy się jedynie ta straszna Ziemia i ci straszni – bliscy i dalsi: krewni, towarzysze pracy…, politycy, bogacze i wszyscy inni, którzy – jak sądzimy – czynią nasze życie nieznośnym.
Człowiek (każdy) i historia (cała) – to przede wszystkim Boża Sprawa. Sprawa Ojca i Syna oraz Ducha Świętego! To Ci Trzej – zjednoczeni jedną Boską naturą – stwarzają rzeczy piękne i dobre, a nawet „bardzo dobre” (por. Rdz 1, 31). Ziemia, Wszechświat, człowiek stworzony jako mężczyzna i niewiasta – „to wszystko” jest Ich dziełem, Ich radością, Ich brzemieniem i Ich jarzmem! A nas Jezus prosi jedynie o to: «Weźcie na siebie cząstkę Mojej Sprawy». Prosi, zwracając się indywidualnie do każdego z nas: «Pozwól, mój drogi, moja droga, obarczyć siebie cząstką Mojego brzemienia. Pomogę ci. Nie będziesz sam. Nie zostawię cię samej. Zobaczysz, że to Moje jarzmo okaże się dla ciebie słodkie, a brzemię lekkie».
Perykopy ewangeliczne, czytane w piątym tygodniu Wielkiego Postu, są momentami wstrząsające; uświadamiają nam to między innymi, że Jezus – jeszcze przed Męką – doświadczał w rozmowach z uczonymi w Piśmie i faryzeuszami ogromnej przykrości. Jego bowiem rozmówcy atakowali w Nim Boże Synostwo; posunęli się aż do stwierdzenia: „Teraz wiemy, że jesteś opętany”. Przy innej okazji Jezus został posądzony o to, że współpracuje z …Belzebubem.
Święty Józef, tak dyskretnie obecny w tajemnicy Wcielenia i Zbawienia, jest w Kościele coraz bardziej poznawany i ceniony. A dzisiaj, za sprawą ewangelii (jednej z dwóch zaproponowanych), spotykamy go w wyjątkowym „momencie” (to aż dni). Józef, choć był tylko przybranym ojcem Jezusa, to jednak czuł się tym bardziej odpowiedzialny za wychowanie i bezpieczeństwo dziecka tak wyjątkowego. I oto wydarzyło się coś, co nie miało się prawa zdarzyć.
Oczarowanie to miłe przeżycie. Może nie za często i na co dzień, ale zapewne wszystkim przydarza się olśnienie pięknem emanującym z osób i innych arcydzieł Stwórcy. Myślę np. o niezliczonych kwiatach czy soczystej zieleni drzew, gdy oświetlają je jasne promienie zachodzącego słońca. Nasza ziemia i świat, mimo wielu niedostatków, zasłana jest pięknem o różnej „intensywności”.
To niebywałe, że Jezus był „kuszony” przez diabła! Ale czy tylko przez niego? Otóż kuszenie w języku potocznym kojarzy się nam niemal wyłącznie z nakłanianiem do zła przez kusiciela, jednak pierwotny sens biblijny tego słowa oznacza także poddawanie kogoś próbie.
Człowiekowi bardzo trudno przychodzi zawierzyć siebie Bogu! Jest to bodaj największy brak (upadłej i skażonej natury) i to on czyni nasze życie na ziemi trudnym. Niestety, wciąż pozostajemy mali i słabi, gdy chodzi o całkowite uwierzenie i zaufanie naszemu Panu i Stwórcy. To dlatego przede wszystkim nasze życie jest ciężkie! Inne ciężkie „rzeczy” i wszelkie przytłaczające nas troski są wtórne…
Uzdrowienie niewidomego, opisane przez św. Marka, ma charakter wyjątkowy i intrygujący, a to z paru powodów. Najbardziej rzuca się w oczy dwuetapowość uzdrowienia. Uderza też użycie śliny, a także wyprowadzenie niewidomego poza wieś oraz dość dziwne odesłanie go do domu „ze słowami: Tylko do wsi nie wstępuj”.
Bóg nie stoi z boku i nie jest na nasz los obojętny. Mówiąc po ludzku, wiele potrafi znieść i ścierpieć ze strony swych umiłowanych stworzeń. Prorokom intensywnie doświadczającym Jego Bytu i Dobroci mógłby się jawić jako nazbyt cierpliwy i pokorny w znoszeniu ludzkiej tępoty, głupoty i pychy!
„Naglące ostrzeżenie” – taki tytuł rozważania wydaje mi się w pełni uprawniony, zważywszy na treść czytań z 26. Niedzieli zwykłej w roku C. Autorem ostrzeżenia jest sam Bóg! Bóg czuje się odpowiedzialny za każde pokolenie i każdego człowieka. Stwórca miłuje nas ludzi nieskończoną miłością. On także widzi nieskończenie więcej niż my, dlatego … ostrzega. Czy można pozostać obojętnym i zlekceważyć takie ostrzeżenie?
Wolność to podstawowy temat ludzkiego życia. W filozoficznych debatach jawi się jako jeden z najtrudniejszych, jednak każdy musi się z nim jakoś zmierzyć. To nic, że o wolności nie da się mówić z dokładnością właściwą matematyce. Wszyscy przeczuwamy, że rozegranie jej w sposób piękny i twórczy – to prawdziwa sztuka, którą doskonalić warto całe życie.
Uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny mamy już za sobą, ale Ona sama jest wciąż aktualna. Widzimy Ją jako wyjątkową i w Księdze Rodzaju, i w Apokalipsie. Przebywszy wszystkie etapy ludzkiej drogi, przemawia do nas swym „wyglądem” – wyjątkowym pięknem, wdziękiem. Już w Zwiastowaniu wydobył Jej wyjątkowe piękno archanioł Gabriel, mówiąc Jej, że z woli Boga i w Jego oczach jest „pełna łaski”. W ostatniej „scenie” z życia Matki Zbawiciela widać to nieziemskie piękno w wielkim natężeniu. Piękno ma to do siebie, że wytrąca człowieka z tkwienia tylko w sobie i otwiera na Drugiego, który jest inny, lepszy, właśnie piękniejszy. Nieskończenie Piękny, jak Bóg Trójjedyny.
Słowo Boże oddało nam w życiu już niejedną „usługę” i niejednej słusznie się jeszcze spodziewamy. O usłudze Słowa Bożego rzekłem z pewnym wahaniem (stąd ten cudzysłów). Gdy się jednak pomyśli o najpokorniejszych gestach Jezusa, na przykład w Wieczerniku (umycie nóg, danie Siebie na pokarm pod osłoną chleba), to i o Słowie Bożym – najpierw uważnie słuchanym, a następnie branym „na zęby mądrości” – słusznie myślimy, że jest ono gotowe (Bóg przez nie) służyć nam i usługiwać w każdej potrzebie.
Trafiają się teksty, o których szczerze mówimy, że nam się podobają. Czasem nawet bardzo! Czyjeś odkrywcze myśli potrafią nas olśnić. Za sprawą usłyszanych słów ogarnia nas światło, w którym wszystko widać lepiej i piękniej. Wtedy myślimy sobie: «To jest to, czego mi było potrzeba. Tego właśnie szukałem. Ktoś wreszcie nazwał mój problem; ktoś mnie rozumie, bo widocznie przeżywa podobne trudności jak ja. Cieszę sie, że to, co słyszę rozjaśnia ważny obszar mojego życia».
Chrześcijanin – także ten najmocniej trzymający się swego Mistrza – ani na jeden dzień nie przestaje być człowiekiem wiary i drogi. Wierząc Chrystusowi, owszem, pozyskujemy światło, ale oświetlona droga wciąż pozostaje drogą do …przebycia! Od wiecznej Ojczyzny wciąż pozostajemy niejako odgrodzeni drogą do przebycia, dzień po dniu.
W świetle Zmartwychwstania i całego życia oraz Nauki Jezusa mamy prawo i obowiązek stwierdzić, że te dwa słowa: «Nie płacz» – mówią wszystko, co dla nas najważniejsze. Do tego zdania rozkazującego (a zarazem zakazującego) dałoby się sprowadzić sens Wcielenia Syna Bożego.
Może jest i tak (na zasadzie pewnej prawidłowości), że osobista dobroć sposobi setnika do tym łatwiejszego uwierzenia w dobroć Jezusa. Posłyszał dobrą wieść o Jezusie i (bodaj) z miejsca w nią uwierzył. Powtórzmy: uwierzył dziecięco i mądrze. Z szacunkiem i w duchu realizmu odniósł się do zbawczej mocy, dojrzanej w Jezusie…
Czy znak krzyża czyniony w imię Trójcy Świętej jest dla mnie jak „martwa” nuta zapisana na pięciolinii, czy są to raczej znaki i słowa, które wypełnione są życiem i miłością? Czy słowa: Ojciec, Syn, Duch Święty mają dla nas znaczenie serdeczne, czy są to tylko słowa jedne z wielu; słowa, które nie wywołują wewnętrznego poruszenia?
Od kilkudziesięciu lat możemy cieszyć się rozkwitem pobożności, adresowanej do Ducha Świętego. Jego liczne dary i fascynujące charyzmaty – zawsze służące zbudowaniu poszczególnych osób, a zwłaszcza danej wspólnoty – mogą dawać (lekko niebezpieczne) poczucie, jakbyśmy byli z Nim za pan brat. Tymczasem również w Duchu Świętym napotykamy wielki majestat i Tajemnicę, wywołującą fascynację i święte drżenie!
Czy jestem słuchaczem, który (zasadnie) sam z siebie jest zadowolony? I z którego Jezus jest zadowolony? A może jest tak, że w naszych uszach ktoś – o nic nas nie pytając – zainstalował gęste „filtry”, które do naszych wnętrz nie przepuszczają ani światła, ani żaru Miłości, choć te zawarte są w każdym czynie i słowie Jezusa?
Ewangelia z soboty po 3. Niedzieli Wielkanocnej opowiada o poważnym kryzysie, który dotknął uczniów Jezusa. Co ten kryzys wywołało? Przed chwilą zostało to w ewangelii wyraźnie wskazane. Jednak rzecz sama w sobie jest szokująca. Dlatego chciałoby się najpierw zawołać: o zgrozo! Poważny kryzys został wywołany jasną zapowiedzią tajemniczego Daru, który dzisiaj oznaczamy słowem: Eucharystia!
To prawda, wszystkie czyny i słowa Jezusa zmierzają do naszej radości, i to do radości pełnej. Nigdy o tym nie zapominajmy! Ale i o tym należy pamiętać, że ten sam Nauczyciel mówi także – prawie na tym samym oddechu – o smutku i poście.
Słowo Boże czytane w piątą Niedzielę zwykłą w roku C uświadamia nam, że powołanie i misja proroka (Iz 6,1-2a.3-8) czy dwóch apostołów: Pawła (1 Kor 15,1-11) i Piotra (Łk 5,1-11) – wyrasta zawsze z Bożego daru, z olśnienia Bożą wspaniałością i darmowym charakterem Jego „przedsięwzięć”. Powołani i posyłani przez Boga są zawsze wpierw obdarowywani głębszym wniknięciem w Tajemnicę Boga, w Jego Chwałę.
W ciągu całego życia, od najmłodszych lat, jesteśmy wdrażani w różne proste i ważne umiejętności. Nabywane sprawności wymagają nieraz wybitnej wiedzy, nierzadko wrodzonych uzdolnień, a zawsze trudu, ćwiczeń, systematyczności, doskonalenia. Przykłady narzucają się same: od sztuki mówienia, czytania i pisania poczynając… Na tym tle pytamy, czy trzeba się (aż) uczyć żyć w duchu miłości ofiarnej?
Człowiek zostaje przymuszony (rzadziej otwarcie, częściej na zasadzie wyrafinowanej manipulacji) lub sam decyduje się na to, by zrezygnować z poszukiwania Sensu swojego życia. Nie jest to łatwy sposób istnienia (na zasadniczym głodzie!) Żeby jakoś znosić takie życie bez-Sensu (poznanego i zaakceptowanego), to trzeba sobie sprokurować dwie rzeczy…
I znów jest Boże Narodzenie. Przypominamy sobie i obwieszczamy światu, że Bóg stał się Człowiekiem! I że zgodnie z dawnym proroctwem jest już naprawdę Emanuelem, czyli Bogiem pośród nas. Znów dostąpimy wielkiej łaski, gdy w zaciszu „izdebki” na modlitwie, a jeszcze pełniej i najpełniej w czasie Eucharystii, zaktualizuje się dla nas najważniejsze Wydarzenie ludzkich dziejów.
Adwent jest po to, żeby Bóg mógł do nas przyjść i zastać nas w domu, u siebie, tzn. w wewnętrznym skupieniu i uważności, gotowej przyjąć Kogoś naprawdę Wielkiego! Nie może być tak, żebyśmy byli wciąż tylko w pracy, na zakupach… Nie wolno dać się „wkręcić” w niekończącą się krzątaninę i we wszelkiego typu zaaferowanie – polityką, kryzysami, dyskusjami na forach internetowych, wzajemnym zwalczaniem się, lękami o przyszłość...
Jedno z najbardziej obiecujących zdań w Słowie Bożym w drugą Niedzielę Adwentu pochodzi ze Starego Testamentu i brzmi tak: I wszyscy ludzie ujrzą zbawienie Boże. Zbawienie to największe dobro – i w czasie, i wieczności. Być zbawionym to stać się uczestnikiem Boskiego Życia. To zanurzyć się w Miłości i szczęściu samego Boga.
Maryja – dzięki wyjątkowej łasce – jest rzeczywiście wolna od wszelkiego grzechu, nawet pierworodnego. Z wszystkimi innymi ludźmi jest inaczej: od momentu poczęcia dziedziczymy grzech pierworodny i jego różne skutki. Maryja, będąc Matką Jezusa, została uchroniona od grzechu, ponieważ w Niej – pokornym stworzeniu – Trójca Przenajświętsza chciała odzwierciedlić Swój świetlisty obraz w sposób nienaruszony.
W naszym życiu uczyliśmy się (i nauczyli) różnych rzeczy. Posiedliśmy różne umiejętności… Ich lista jest otwarta, gdyż wciąż wiedzę zdobywamy i nabywamy nowych umiejętności. Stają też przed nami różne zadania – stare i coraz to nowe. Codziennie konfrontowani jesteśmy z różnymi wymogami życia w rodzinie, w społeczeństwie, w Kościele… No i może czasem mamy tego (lekko) dosyć. A poza tym nasuwają się nam dość poważne pytania.
Nauka Jezusa jest rzeczywistością niebywale człowiekowi bliską, a zarazem niesłychanie wzniosłą. Nie może być inna, skoro objawia Przedwiecznego Boga. Nauka Jezusa nie może jawić się inną, skoro nas „uwięzionych” w przemijalnej doczesności, z taką determinacją prowadzi aż do życia wiecznego.
W miesiącu sierpniu przybywają na Jasną Górę tysiące pielgrzymów. Najwięcej jest ich w pobliżu Uroczystości Wniebowzięcia NMP i Uroczystości Najśw. Maryi Panny Częstochowskiej. Wystarczy wyjść za nasze ogrodzenie, by na pielgrzymów popatrzeć i może uszczknąć coś z łask, które spłynęły na nich w trudzie wędrowania.
Bogu chodzi zawsze i jedynie o to, byśmy przystali na to, aby On nas obdarował. Bóg pragnie, byśmy przyjęli Jego zaproszenie do udziału w Boskim Życiu! I co się okazuje? Okazuje się, że miewamy z tym niesamowite problemy… I to od zarania dziejów – od upadku pierwszych ludzi w Raju.
To typowe w nauczaniu Jezusa, że najpierw zaprasza do przyjrzenia się czemuś dobrze znanemu. Tak też jest w alegorii o krzewie winnym i latoroślach. Czytamy ją, wspominając patronkę Europy, św. Brygidę Szwedzką. Wybór nie jest przypadkowy. Tak bardzo potrzebujemy dziś „nośnej” alegorii, która potrafi oderwać nas od tego, co bezpośrednio oczywiste i zagmatwane. Ta prosta, piękna i pełna znaczeń, alegoria potrafi stawić czoła dzisiejszym wyzwaniom i duchowym problemom laicyzującej się Europy.
Postawiłem obok siebie dwie ważkie wypowiedzi Jezusa. Ich treść porusza i wyrwa ze stanu inercji. Jak spokrewnić się z Kimś tak ważnym jak Jezus Chrystus? Odpowiedź znamy prawdopodobnie od dość dawna, ale czy postrzegamy ją jako rewelacyjną. Czy fascynuje nas sekret ujawniony przez Jezusa?
Jaki to musiał być szok, gdy słowa Jezusa spadły na nich jak ciężkie kamienie: „Oto Ja was posyłam jak owce między wilki.” Po wszystkich cudownych czynach i pouczeniach usłyszeli apostołowie rzeczy niemieszczące się w głowie i wyobraźni.
Taki jest podstawowy pęd w każdym człowieku: by trwać i być szczęśliwym. Przemożne pragnienie życia i szczęścia bierze się stąd, że Bóg stworzył człowieka (aż) na Swój obraz i podobieństwo. To Stwórca, „miłośnik życia” (Mdr 11, 26), wraz z wieloma uzdolnieniami wlał w każdą osobę również miłość do życia, do trwania. Ta miłość do życia trwa pośród wszystkich przeciwności i naporu procesów obumierania, przemijania i kultywowanej cywilizacji śmierci.
Wolność to nasze podstawowe prawo. Jednak coraz częściej myślimy o niej także w kategoriach zagrożeń. Niespokojnie rozglądamy się, czy ktoś nie próbuje jej nam zabrać lub podstępnie ograniczyć.
Jezus spotykał w swym ziemskim życiu ludzi bardzo różnych. Były ich tysiące. Jednym z nich był Nikodem – faryzeusz, dostojnik żydowski. Ten mądry i pobożny Żyd potraktował Jezusa bardzo poważnie. Wprawdzie nie pokazywał się w Jego towarzystwie za dnia, jednak tak bardzo zależało mu na spotkaniu z Jezusem, iż przyszedł (przychodził) do Niego nocą. Swoim szczerym wyznaniem sprowokował Jezusa do zasadniczych pouczeń i odsłonięć tego, co dla człowieka na ziemi najważniejsze.
Słowa Ewangelii z pierwszej Niedzieli Wielkiego Postu mówią o Jezusie, który przebywa na pustyni, pości, modli się i jest kuszony przez szatana. Święty Marek jest, niemal jak zawsze, wyjątkowo zwięzły. Ale i tak czujemy, że padają stwierdzenia mocne i życiowo ważne, gdyż i my brniemy przez pustynię, doświadczamy prób.
To prawda: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4b). Jezus wie o tym najlepiej, jednak to właśnie On niejeden raz karmił głodnych, i to w sposób cudowny. Tym razem nakarmił około czterech tysięcy ludzi, mając do dyspozycji jedynie siedem chlebów i kilka rybek. Taki cud intryguje i fascynuje. I daje do myślenia. Wnioski nasuwają się same: Jezus jest Kimś Wyjątkowym! Warto Kogoś takiego słuchać i mieć z Nim kontakt. A gdyby tak zaprzyjaźnić się z Nim jeszcze serdeczniej?
Ludzie spotykający się z Jezusem byli pod wielkim wrażeniem Jego Osoby. Na kartach czterech Ewangelii widać to nieraz, że słuchacze Jezusa, świadkowie Jego cudów nieodparcie ulegali Jego urokowi. Wiadomo, nie wszyscy. Pewne „kategorie” z góry powiedziały „nie”. Mimo to wielkie rzesze ciągnęły, by słuchać Jezusa i doświadczyć uzdrowienia.
Mija rok 2011. Wydarzenia minionego roku wywołują w nas różne uczucia. Osobiste i społeczne dokonania budzą w nas radość i wdzięczność, a różne zaniechania, wojny i katastrofy wywołują smutek, żal i zadumę. Zaś rok 2012 – bardziej niż wiele minionych lat – wzbudza u wielu niepokój. A to za sprawą bogatej „literatury”, której rok ten dorobił się, nim się zaczął. A co będzie, gdy go przeżyjemy? Tego, tak naprawdę, nikt z ludzi nie wie.
W zewnętrznych przygotowaniach „świąt” jest już bardzo dużo. Chciałoby się powiedzieć – aż nadto, gdyby patrzeć np. na supermarkety, które jeszcze przed … Adwentem, „przypominały”, ale o czym? O Bosko-ludzkim Wydarzeniu czy o zakupach?. Obyśmy zdążyli znaleźć dość czasu i wykrzesać choć odrobinę przenikliwej myśli, która właściwym imieniem nazwie to, co w świętach Najważniejsze!
Powstał Eliasz, prorok jak ogień, a słowo jego płonęło jak pochodnia. Już w tym jednym zdaniu, wprost lub pośrednio, mowa jest aż trzy razy o ogniu. A w całym czytaniu można się doliczyć ośmiu wzmianek o ogniu. To wszystko z powodu wyjątkowego proroka – Eliasza. Od razu dodajmy, tego proroka, który pod imieniem: Jan Chrzciciel poprzedzi przyjście Jezusa Chrystusa.
Nie wiem, czy zgodzimy się z takim stwierdzeniem, że nasza codzienność nierzadko ulega okropnej banalizacji. Kierat, w który wprzęga nas poganiejąca cywilizacja, potrafi być straszny. Dnie i tygodnie upływają, a my nie znajdujemy niczego naprawdę wzniosłego.
Chyba zgodzimy się, że zależy nam na tym, by w relacjach z innymi być przyjętym, aprobowanym, cenionym i kochanym. Nikt nie ma upodobania w tym, by być atakowanym i potępianym. A najgorsze, co mogłoby nas spotkać, to potępienie przez samego Boga.
Gospodarz bardzo się natrudził, zakładając winnicę. Pieczołowicie zadbał, by winorośle miały wszystko, dzięki czemu wydadzą winogrona słodkie i soczyste. A jednak okazało się, że dały „cierpkie jagody”. – Wiedząc, że to przypowieść i że chodzi o nas ludzi, pytajmy, czy jest się czym przejmować?
Jeśli w Starym Testamencie myśli i serca wierzących (przynajmniej „świętej Reszty”) krążyły wokół obietnicy przyjścia Mesjasza, to po Jego pierwszym przyjściu nasze serca winny krążyć wokół obietnicy powtórnego Przyjścia Chrystusa!
Słowo uczta – choć dziś rzadziej używane – wciąż uruchamia naszą wyobraźnię i potrąca jakąś czułą strunę duszy. Wszyscy tęsknimy za czymś, co oderwałoby nas od szarej codzienności i przeniosło w świat zachwytu, podziwu, świętowania i radości. We wszelkim ucztowaniu jakoś przeczuwany istnienie jakiegoś wspaniałego „innego wymiaru”, daleko wykraczającego poza to wszystko, co wypełnia zwykły dzień pracy.
Coraz silniejsze i krzykliwe trendy kulturowe (czy raczej anty-kulturowe) próbują nam wmówić, że nasze ludzkie życie jest czymś a to banalnym, a to przypadkowym, a to najzupełniej oczywistym, no i w końcu czymś zredukowanym do harówki i użycia oraz bezsensownych udręk…
Czy ja – mający ileś tam lat różnych kontaktów z Jezusem i Jego Nauką – zasługuję na Jezusowe wyrzuty i groźne „biada tobie”, czy raczej jestem tym ewangelicznym „prostaczkiem”, któremu Ojciec odsłonił już tyle cudnych „rzeczy”?
Liturgia Wielkiego Piątku przebiega w sposób najzupełniej wyjątkowy: w centrum uwagi staje najpierw przejmujący opis Męki i Śmierci Boga-Człowieka; potem – wraz z całym Kościołem – stajemy się jednym wielkim błaganiem skierowanym do Boga Ojca. To dzisiaj ze szczerą wdzięcznością całujemy Krzyż.
Wydaje się, że obecnie ludzka rodzina konfrontowana jest, w pewnym sensie bardziej niż ludzie innych epok, ze wzbierającą falą różnorakiej przemocy, ślepej nienawiści. Ludzie ludziom wyrządzają krzywdy zda się z upodobaniem i wcale ich to nie przeraża.
Zapewne wszyscy, i niejeden raz, zastanawialiśmy się nad sensem życia. Najczęściej do pytań o sens życia skłania nas wielkie cierpienie – osobiste lub drogich nam osób. Także w pomyślności szukamy klucza, otwierającego drzwi do sensu i nadziei na trwały pokój i radość
Zaczyna się pełen zadumy okres Wielkiego Postu, a po nim znów będzie radość ze Zmartwychwstania Pana. Nasza zbiorowa myśl wybiega coraz intensywniej i częściej ku radosnej beatyfikacji Jana Pawła II. A pięknym tłem dla tego wszystkiego jest coraz więcej s słońca i wiosna na wyciągnięcie ręki!
Czy znamy Jezusa? Czy ja znam Jezusa? To pytanie ważne jest zawsze, jednak odpowiedź na nie ma szczególne znaczenie teraz, gdy w kolejnym roku liturgicznym zamierzmy poznawać Jezusa i głębiej wejść w Jego świat.
Sztukę uszczęśliwiającej koncentracji na Bogu i Jego darach należy sobie cenić, pielęgnować ją i doskonalić przy różnych okazjach. Taką dobrą okazją są mocne okresy liturgiczne, np. Adwent czy święta Bożego Narodzenia. W takim czasie możemy głębiej wniknąć w dar Wcielenia Syna Bożego i dzięki temu odczuć radość i szczęście.
Jaki jest zasadniczy efekt naszych spotkań z Jezusem. Czy dzięki Niemu „powstajemy”, piękniejemy i mamy poczucie, że to, co najlepsze, jest – w Chrystusie – dopiero przed nami? Czy przeciwnie? Upadamy? Marniejemy? Ubywa nam motywów życia i nadziei?
Jezus zawsze widzi człowieka całościowo. Oprócz wielkich potrzeb ciała dostrzega to, co najbardziej gnębi i przytłacza. A są to grzechy i towarzszące im poczucie winy. Nie wiemy, czy obciążały paralityka grzechy wyjątkowo ciężkie. Ale dzięki Słowu Bożemu to wiemy na pewno, że wszystkie ludzkie grzechy (u wszystkich, u każdego) mają wspólny korzeń.
Przypowieść o siewcy zaprasza nas do poważnej refleksji nad jakością słuchania słowa Bożego w ogóle, a szczególniej tego Słowa, którym jest Jezus Chrystus.
Skoro Bóg tak wiele dla nas czyni i tak dużo obiecuje, to – zapyta ktoś – czy nam coś pozostaje do zrobienia? – Tak. I to nawet dużo.
Czas bezpośrednich spotkań z Jezusem wprawdzie już dawno przeminął, ale nadal jest On dostępny. Na różne sposoby. Ale poniekąd najłatwiej można się umówić z Nim na spotkanie, biorąc do ręki Ewangelie.
Każdy – czy tego chce czy nie – wypija tu na ziemi właśnie znaczną i znaczącą dawkę goryczy, zwątpień, niespełnień, a także poczucia krzywdy.
Dawniej progi, zwłaszcza w wiejskich chatach, bywały dość wysokie. Obecnie progi są niskie, a nawet całkiem się je usuwa ze względów praktycznych. Inaczej jest z progiem do tej „izdebki”, do której należy wejść, by modlić się do naszego Ojca, który jest w ukryciu.
Zapewne wielką satysfakcję mają demony, gdy człowiek – wmanipulowany w logikę grzechu i śmierci – zostaje sam. Sam ze sobą. Sam z cierpieniem i śmiercią. Sam z lękiem i rozpaczą. Sam z niepokojącymi i nie rozumianymi wyrzutami sumienia, czyli z Głosem Stwórcy, który na dnie serca dojmująco dopomina się o ufną wiarę w Miłość i o wzajemność.
Jezus przypomina, że nasze życie jest (by tak rzec) pełne odpowiedzialności. I że jakiś głębszy sens ma to, iż co rusz trzeba przed kimś zdawać sprawę z tego, co i jak uczyniliśmy!
W tych dniach czytamy w Kościele Księgę Jonasza. Dowiadujemy się z niej, z jakim oporem Jonasz podjął głoszenie upomnienia mieszkańcom Niniwy, pogrążonym w nieprawości. Do zapowiadanego zburzeniem miasta nie doszło, gdyż ludzie pokutowali i zwrócili się do Boga. To prawda, upominanie jest zwykle przykre dla obu stron – dla upominającego i upominanych – ale jego owoce są znakomite. – Jak my postrzegamy dziś upominanie? Czy je cenimy? Czy wolimy raczej zginąć niż dopuścić do siebie mowę proroka, który przemawia w imię Stwórcy i Ojca narodów?
Zważywszy na naszą niestałość i niewierność w odniesieniu do Najwyższego Dobra, winniśmy utrwalić nawyk codziennego sprawdzania gotowości do kontaktowania się z Jezusem obecnym w Ewangeliach.
Momentem inaugurującym duchowe macierzyństwo Maryi wobec całego Kościoła i poszczególnych wierzących jest Kalwaria. Tu z przebitego boku Jezusa wypływają zdroje zbawienia. Tu nasz Pan i Zbawiciel – z wysokości Krzyża – „wyznacza” Swej Matce nowe zadanie.
W Liturgii mszalnej czytamy w tych dniach szósty rozdział z Ewangelii Janowej. Znajdujemy w tym rozdziale opis dwóch wielkich cudów. Pierwszy cud to rozmnożenie chleba; Jezus nakarmił kilka tysięcy ludzi, mając do dyspozycji jedynie kilka chlebów i kilka rybek. Drugi cud to chodzenie po wodzie; Jezus dokonał rzeczy niemożliwej – szedł po wodzie, a ponadto sprawił, że łódka oddalona od brzegu natychmiast do niego dobiła. W ten sposób Jezus dał się poznać, w obu cudach, jako ktoś całkiem wyjątkowy, i jako ktoś, kogo warto słuchać we wszystkim.
Niezliczoną ilość razy spoglądaliśmy na krzyże w naszych domach i kościołach... Czy naszym spojrzeniom na krzyż towarzyszą głębsze myśli i żywsze uczucia? Być może tak, zwłaszcza w Wielkim Poście, gdy odprawiamy Drogę Krzyżową. Może „coś” więcej wydarzy się dziś, w Wielki Piątek, gdy Kościół zaprasza nas do udziału w przejmującej Liturgii. W centrum uwagi stawia zbawczą Mękę naszego Pana i Jego Śmierć na Krzyżu jako ofiarę za nasze grzechy.
Wszyscy jesteśmy wezwani, by wziąć sobie do serca Jezusowy los i odkryć, że Jego droga jest naszą drogą. Jesteśmy powołani, by uczynić ją własną pod każdym względem, we wszystkim. Znaczy to, że i nas Bóg Ojciec zaprasza do otwarcia się na uwielbienie, na wieczne życie i chwałę. Jednak na drodze do tego wspaniałego celu napotkamy swoistą przeszkodę: coś, co kosztuje i coś, co trwoży. Kosztuje: całożyciowa służba, trwoży: śmierć.
W sumieniu, w głębi sanktuarium osoby czujemy się przynaglani, by jednak zastanawiać się nad tym, jak żyć, jak postępować. Także rozważane słowo Boże wzywa nas raz po raz, a w Wielkim Poście tym bardziej, by świadomie odróżniać dobro od zła i z namysłem wybierać dobro, a złu się przeciwstawiać.
Cudowne uzdrowienie kolejny raz wywołało zdumienie i zachwyt. Jeszcze raz okazało się, że Jezus nie jest bezradny jak wszyscy wokół. Okazało się kolejny raz, że Jezus przychodzi do wszystkich źle się mających. W Jego oczach nikt nie jest skazany na bycie „trędowatym” już zawsze.
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie. Św. Jan kolejny raz nalega, by wzajemnymi odniesieniami wierzących w Chrystusa zawsze rządziła miłość. Nie jest to jedna z wielu mądrych rad. Ewangelista Jan wie na pewno, że Miłość Boga, zstępująca w nasz ludzki świat, jest najważniejsza i że winniśmy wybrać ją w imię rozumu i serca.
Oktawa Bożego Narodzenia to czas ogłaszania i przyswajania bardzo dobrej wiadomości, że sprawa człowieka ma się dobrze (a nie źle)! Wyczytujemy tę wieść już nie tylko z takiego czy innego natchnionego zdania z Biblii, lecz z tego faktu, z daru, jakim jest Wcielone Słowo Przedwieczne. Boży Syn Człowiekiem! Jest to największa i najważniejsza wypowiedź Boga na temat człowieka.
Z upływem wieków, stopniowo, coraz więcej narodów odkrywało, że Jezus Chrystus jest dany ku ich powstaniu i zbawieniu. I że dzięki Niemu wiadomo, po co żyć i że umiera się, aby żyć w pełni – Boskim Życiem.
Tak naprawdę wszystkie biedy i choroby ciała ludzi opisanych w Ewangeliach mają swój „odpowiednik” w biedach i chorobach naszych dusz, naszych serc. Tak naprawdę wszystkich nas dotyka w tym życiu jakiś stopień czy odmiana duchowej ślepoty, paraliżu, trądu i głuchoty.
Szczerze powiedziawszy, nie trzeba być aż trędowatym, by się zastanawiać nad tym, czy nam wszystkim życie daje podstawę do błogosławienia czy raczej do złorzeczenia.
Mojżesz wspiął się na górę Synaj. Przebył drogę stromą i trudną. Ofiarnie zdobył się na duży wysiłek. Uczynił to dla Pana, by być blisko Niego! W zamian otrzymał, rzeczywiście, wiele – oglądał Boga twarzą w twarz. Bardzo dużo otrzymał także dla ludu: dwie tablice z dziesięcioma Słowami Życia. Można powiedzieć, że Bóg zadał Mojżeszowi drogę do przebycia, a on przebył ją wiernie, nie bacząc na wielki trud.
Pewno wszyscy mamy w pamięci sytuacje, które jeszcze i dziś jawią się nam jako bardzo trudne, najtrudniejsze. Komu nie zdarzało się tracić duchowego pokoju i radości? Kto nie miał wrażenia, że jego droga nagle się urywa i otwiera się otchłań bezsensu?
Wnet będziemy uroczyście wspominać Zesłanie Ducha Świętego, czyli wydarzenie, które miało ogromne znaczenie dla rodzącego się Kościoła i dla podjęcia wielkiej misji ewangelizowania wszystkich narodów. To pewno dlatego dzisiaj Kościół przypomina inne bardzo ważne wydarzenie, które też konstytuuje Kościół; a jest nim ponowne powołanie Piotra na głowę rodzącego się Kościoła. I to powołanie – na gruncie miłości!
Po grzechu pierworodnym nie jest łatwo żyć harmonijnie doczesnością i wiecznością. Potrzebne są pewne fundamentalne postawy, o których Jezus mówi w Ewangelii. Potrzebna jest troska o życie duchowe – o dobre relacje, które swój początek i spełnienie mają w samym Bogu.
Zapytajmy siebie: ile jest w nas Filipowego pragnienia, by poznać Ojca? Ile jest w nas przeczucia, że poznanie Ojca naprawdę wystarczy, bo jest On najwyższym Dobrem i w pełni uszczęśliwia? Czy codziennie pamiętam o tym, jak łatwy i prosty jest sposób na to, by poznawać Ojca, poznając Jezusa?
Być miłowanym przez Jezusa – znaczy bardzo dużo! Osoby znajdujące się w kręgu Jego miłości odmieniały się i rozkwitały, zostawiały wszystko i szły za Nim. To doświadczenie wyjątkowej miłości sprawiało, że szli za Jezusem apostołowie, uczniowie i wielkie rzesze. Wszyscy (czy bardzo wielu), spotykający się z Jezusem, ulegali urokowi Jego Osoby.
Wielki Czwartek to dla nas sakramentalne wspominanie tej Paschy, którą Jezus ze swoimi uczniami obchodził w Jerozolimie w przeddzień swojej męki i śmierci. Ta Pascha zawierała w sobie tradycyjne obrzędy, ale Jezus wniósł w nią „rzeczy” całkiem nowe. Była to nowa Ofiara i nowa Uczta, a także nowe Kapłaństwo, nowe Przykazanie Miłości. Te trzy dary kontemplujemy w Wielki Czwartek jako wielką Nowość, której dawcą mógł być jedynie Boski Zbawiciel.
To, co dla Jezusa było oczywistością i pasją już od 12 roku życia, to dla nas staje się takie (na ogół) znacznie później! Właściwie, nawet po wielu latach bycia chrześcijaninem wcale nie jest pewne, że dorastamy do poziomu Jezusa-młodzieńca, gdy chodzi o relację z Ojcem.
W opisie choroby, śmierci i wskrzeszenia Łazarza wyraźnie widać, jak radykalnie Jezus uczestniczy w biedzie ludzi, których dotknęły fatalne skutki grzechu pierworodnego... Widzimy też i to, że to On wypowiada ostatnie słowo w sprawie śmierci. Najpierw sam – do łez – wzrusza się z powodu bólu, który towarzyszy umieraniu i zrywaniu serdecznych więzi między kochającymi się osobami, a następnie cały ten ból relatywizuje i opromienia cudem wskrzeszenia Łazarza.
Te dwa usposobienia, o których mówi przypowieść, różnią się bardzo. Od tego, czy jest się jak faryzeusz, czy jak celnik, zależy bardzo dużo. Faryzeusz odgradza się od Boga, zaś celnik otwiera się na Jego zbawcze działanie.
„Wszystko jest grą miłości” – tak mówił sw. Ojciec Pio. Tak, z punktu widzenia Boga i Jego świętych, „wszystko jest grą miłości”. Bogu zawsze chodzi o miłość – by ją zaofiarować i pobudzić do wzajemności. Trudno, żeby było inaczej, skoro, jak pisze św. Jan, „Bóg jest Miłością”
Dla św. Jana, który tak dogłębnie poznał Jezusa, jest oczywiste, że wydarzeniem największym w ludzkich dziejach jest Jezus Chrystus. Jednak poznanie Go i pełne przyjęcie jawi się nie tylko jako wielki dar, lecz także jako wielkie wyzwanie, trud, zadanie.
W swoich listach św. Jan obwieszcza dobrą nowinę, że „życie objawiło się”(1 J 1,2), a pełna radość jest na wyciągnięcie ręki; wystarczy wejść w łączność z tymi, którzy słuchali „Słowa życia”, patrzyli na Nie i dotykali Go swoimi rękami.
Otrzymujemy jeszcze jedne Święta, jeszcze jedną szansę. Zobaczmy, jakim gorącym Bożym zaproszeniem jest dla nas Zwiastowanie – Wcielenie – Boże Narodzenie. Jest to zaproszenie do przemyślenia daru człowieczeństwa (dziś tak często poniżanego) jeszcze raz, na nowo i w wielkim Świetle, które zajaśniało nad Betlejem. Naprawdę mamy szansę popatrzeć na wszystko inaczej.
Nie pierwszy raz w życiu obchodzimy Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najśw. Maryi Panny. Czym dotychczas była dla nas ta uroczystość? Czym jest w tym roku? Czy w tajemnicy Niepokalanej „coś” nas mocniej dotknie, olśni, wzbudzi pobożność i nadzieję, skieruje ku Bogu, pomoże wędrować do Domu Ojca, do udziału w Jego Chwale?
W roku 1999 Ojciec św. Jan Paweł II skierował list, zatytułowany „Do moich Braci i Sióstr – ludzi w podeszłym wieku”. Daje w nim wyraz swej duchowej więzi z osobami starszymi „jako ktoś, kto z biegiem lat spostrzega, że coraz głębiej rozumie ten etap życia, i w konsekwencji odczuwa potrzebę bardziej bezpośredniego kontaktu ze swymi rówieśnikami”. Pragnę przybliżyć treść tego Listu. Jest on głęboki w treści i piękny w wyrazie.
Różne uczucia i myśli rodzą się w nas, gdy w listopadzie odwiedzamy cmentarze. Widok grobów naszych drogich zmarłych przynagla, by osobiście pytać o śmierć, o sens także własnej śmierci. Widok jesiennej przyrody dodatkowo przyczynia się do zadumy. Choć jesień mieni się wieloma barwami, to jednak wszystko zdaje się zamierać. A my chcielibyśmy wiedzieć, czy jednakowo marny jest los liści spadających z drzew i los człowieka, który starzeje się i umiera.
Wszyscy, mówiąc obrazowo, mają nałożoną na szyję pętlę grzechu i śmierci. Sytuacja jest tym bardziej dramatyczna, że końcówką tej fatalnej pętli zdaje się „zawiadywać” (wyłącznie) wielki wróg człowieka – szatan, demony. Co gorsza, żaden człowiek nie potrafi zdjąć tej pętli z własnej szyi. Na niewiele zdaje się siła własnej inteligencji, jakaś przebiegłość czy nawet wielki moralny wysiłek.
Maryja jako szczęśliwa Matka Zbawiciela jest dla nas wspaniałym wzorem owocnego słuchania słów Boga. Ona uważnie słuchała i rozważała słowa Boga i przyjmowała je całą sobą. To dlatego cała Jej Osoba doznała uszczęśliwiającej przemiany. Dzięki słuchaniu Boga i uwierzeniu Mu – została wyrwana z nędzy i uniżenia, by sięgnąć szczytów wielkości.
O ogromnym znaczeniu modlitwy prośby winniśmy pamiętać szczególniej wtedy, gdy „olśniewa” nas i przytłacza gorzka prawda o wielkiej naszej biedzie i bezradności w zaradzaniu jej, a także w bronieniu się przed wielorakimi zagrożeniami. Głębsze poznanie swej sytuacji wywołuje w nas trwogę i poczucie zagubienia. Szukając pomocy, natrafiamy na różne środki zaradcze. Niektóre z nich pomagają tylko do pewnego stopnia, inne są złudne i szkodliwe. Ważne jest, byśmy nie pominęli rady Jezusa – naszego Zbawiciela.
Cudowne nakarmienie paru tysięcy ludzi mogło się rzeczywiście jawić jako wydarzenie przełomowe. Niestety, okazało się, że po tym wielkim cudzie życie świadków cudu toczyło się podobnie jak dotąd. Wszyscy zatem mogli się czuć jakoś zawiedzeni i rozczarowani, choć widzieli wielkie mesjańskie znaki i choć spotykali się z Kimś naprawdę wielkim.
W liturgii Kościoła czcimy 31 lipca św. Ignacego Loyolę (1491-1556). Żył on i działał w pierwszej połowie burzliwego wieku szesnastego. Bóg powołał go, by stał się wielkim odnowicielem życia duchowego chrześcijańskiej Europy – wtedy coraz bardziej zagrożonej w swej jedności i tożsamości. Nośnikami duchowej odnowy byli członkowie Towarzystwa Jezusowego, zakonu założonego przez św. Ignacego. Ich duchowość i styl działania miały swe źródło w Ćwiczeniach duchownych św. Ignacego. Dziś patrzymy na to wszystko jako na dar Boga dla Kościoła. Był on bardzo cenny w epoce Reformacji i pozostaje takim również w naszych trudnych czasach.
Jezus wniósł w religijność Starego Testamentu szereg ważnych korekt. Jedną z nich jest zobowiązanie do bycia dobrym i miłosiernym wobec każdego potrzebującego człowieka.
Nikt z nas – gdziekolwiek przebywa i kimkolwiek jest – nie żyje w jakimś chroniącym go inkubatorze. Świat staje się „globalną wioską”. Cały glob ziemski otacza zasadniczo ta sama atmosfera okołoziemska (choć nad wielkimi miastami jest w niej więcej skażeń). Podobnie rzecz się ma z duchową atmosferą, która też się globalizuje, a obecne w niej czynniki zatruwające dosięgają coraz większej liczby osób.
Miłość Boga do nas i nasza miłość do Boga to cały wielki i wspaniały temat dla stale ponawianych rozważań. Ale i odkrywanie prawdy o grzechu też jest (w innym sensie) wielkim i ważnym tematem. Oba tematy są ściśle powiązane. Oba dotykają samego centrum życia osobowego, duchowego.
W słoneczny majowy dzień życie na Ziemi może się nam jawić jako bardzo piękne, bezproblemowe i wręcz sielankowe. Wszyscy jednak dobrze wiemy, że uczestniczymy w rzeczywistości nie tylko bardzo tajemniczej, ale i trudnej, dramatycznej i wręcz ocierającej się o tragizm.
Gdy patrzymy na zaangażowanie w ewangelizację św. Piotra, św. Pawła, innych Apostołów i pierwszych chrześcijan, to dostrzegamy ich głębokie przekonanie, że obwieszczanie Paschy Jezusa przez Ziemię jawi się im naprawdę jako najcenniejsza usługa wobec ludzi.
Karmiąc głodną rzeszę słuchaczy, Jezus pokazuje, że zna i szanuje wszystkie wymiary ludzkiej osoby. Zresztą któż może lepiej znać człowieka (i szanować go) niż Ten, który go stworzył i który do końca bierze odpowiedzialność za swój umiłowany „obraz”.
Niestety, finalnym „produktem” tego, co zaczęło się w akcie podejrzewania i nieufności do Boga Stwórcy, jest dezintegracja osoby. Nie rozkwit osoby, ale jej rozbicie stanowi zwieńczenie procesu odstępstwa i oddalania się od Boga. Człowiek oderwany od Boga wie o sobie coraz mniej i ceni siebie coraz mniej. Miota się między ubóstwiającym samowywyższeniem i pogardą do siebie samego i do wszystkich wokół!
Nigdy dotąd nie zdarzyło się, żeby w czasie posiłku paschalnego ojciec rodziny (bądź mistrz jakiejś grupy uczniów) umywał nogi uczestnikom uczty. Owszem, obmywano ręce, może także nogi, ale czynił to niewolnik (jeśli był taki w rodzinie), bądź czynił to najmłodszy członek rodziny czy też najmłodszy członek grupy uczniów.
Niedziela Palmowa jest swoistym streszczeniem tego, co będziemy przeżywać w całym Wielkim Tygodniu, a zwłaszcza w czasie Triduum Paschalnego: będzie ogrom Męki i ogrom Radości. W liturgii słowa z Niedzieli Palmowej mamy jedno i drugie, ale jakby w odwrotnej kolejności: najpierw jest radość z towarzyszenia Jezusowi wjeżdżającemu na oślęciu do Jerozolimy, a zaraz potem jest długi opis Męki Pana naszego Jezusa Chrystusa. Na radosne Alleluja Wigilii Paschalnej i Wielkanocy poczekamy zaledwie kilka dni.
Wykonywanie każdego zawodu, wszelkie zarządzanie i technologie produkcji wymagają działań starannie wyuczonych i mozolnie powtarzanych. Zlekceważenie samodyscypliny i pewnej precyzji działań miałoby fatalne skutki i na pewno nie byłoby tolerowane. Tym bardziej nie powinno nas dziwić, że życie duchowo-religijne domaga się pewnego minimum samodyscypliny i podjęcia planowych działań.
Gdy słyszymy, jak wielka i całkowita powinna być nasza miłość do Pana Boga, to zadajemy sobie pytanie, czy my rzeczywiście tak właśnie Boga miłujemy. Niestety, wszyscy doświadczamy bolesnego rozdźwięku między tym, co nawet „teoretycznie” wyznajemy i uznajemy jako słuszne, a tym, co faktycznie czynimy.
Z całą pewnością Bóg raduje się, kiedy może dawać. Jednak trudniej Mu dawać, gdy nie jest proszony i darzony zaufaniem i ufnością ku Niemu kierowaną. Naczyniem (bardzo pojemnym) do czerpania darów od naszego Ojca jest – ufność.
To niebywałe, że Jezus (...) był kuszony przez diabła. Kuszenie w języku potocznym kojarzy się nam niemal wyłącznie z nakłanianiem do zła przez kusiciela, jednak pierwotny sens biblijny tego słowa oznacza także poddawanie kogoś próbie. Próba ma wydobyć na światło dzienne to, co ukrywa się w środku, a często jest osłonięte maskującymi pozorami. Dzięki próbie nie tyle Bóg dowiaduje się czegoś nowego o nas, ale to my sami poznajemy, jacy naprawdę jesteśmy.
Jest to dość dziwne i zasmucające, że nasza relacja z Bogiem – naszym Stwórcą i Ojcem – nie jest czymś łatwym i prostym oraz tak ufnie przyjmowanym jak światło i ciepło Słońca w różnych porach roku.
Może się to wydać dziwne, a nawet szokujące, że Jezus błogosławionymi – szczęśliwymi nazywa płaczących, cichych, czystego serca, prześladowanych. Można się dziwić i nie pojmować, ale Jezus na pewno wie, dlaczego tak mówi. I ma rację. Jego słowa nie są tanim pocieszaniem. Owszem, Jezus „prowokuje”, czyli wzywa do głębszego zastanowienia się i wydobycia na jaw ukrytego sensu Jego słów i naszego życia. Klucz do właściwego rozumienia wszystkich Błogosławieństw kryje się zapewne w pierwszym błogosławieństwie, w dogłębnym rozumieniu tego, co znaczy być ubogim i czym jest ubóstwo właściwe ludzkiej osobie.
Niemal dzień w dzień obserwujemy, jak wielkie wichry wieją także w życiu politycznym, społecznym, a nawet kościelnym. Jak się zachowywać, gdy potężne żywioły wstrząsają odwiecznym ładem w dziedzinie etyki i moralności. Owszem, Duch Święty potrafi wyrywać i obalać, niszczyć i burzyć, budować i sadzić (por. Jr 1,10), ale Jego działanie nie może uderzać w Dekalog i Jezusowe Kazanie na Górze (por Mt 5). Są tacy, którym wydaje się, że wszystko idzie w dobrą stronę. Ludziom z Niniwy i Sodomy też tak się wydawało.
Nie ulega wątpliwości, że to, co dokonało się w Rzymie w pamiętnej Liturgii pokutnej Ojca Świętego i Jego Współpracowników, ma ogromne znaczenie. Kościół doznał oczyszczenia i zyskał też nową jakość w oczach świata jako bardziej wiarygodny świadek Chrystusowej Ewangelii. Nasuwa się jednak pytanie, czy my sami gotowi jesteśmy – na podobieństwo Ojca Świętego – czynić to wszystko, co należy, by oczyszczać własne serce i przyczyniać się do oczyszczenia wspólnot, w których żyjemy na co dzień.
Zaczynamy kolejny rok naszego życia. To dobry moment, by zastanowić się nad znaczeniem danego nam czasu. Na Ziemi każdy człowiek otrzymuje ściśle określoną porcję czasu; zwykle bywa to kilkadziesiąt lat. Rodząc się wsiadamy do pociągu z biletem w jedną stronę. Nie da się wysiąść i innym pociągiem pojechać pod prąd minionego czasu.
Jak my dzisiaj przeżywamy Boże Narodzenie? Co my weźmiemy dla siebie ze wspominanych ziemskich Narodzin Syna Bożego? Jeśli chcemy wziąć z nich dużo i ubogacić się tym, co Najważniejsze, to przypomnijmy sobie wpierw o wielkiej potrzebie i największym pragnieniu każdego człowieka: by być kochanym – i to miłością nieskończoną, wszechmocną, czyli taką, która potrafi nas ocalić.
Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny stawia przed nami kogoś bardzo wyjątkowego, a zarazem bardzo bliskiego. Ona, Maryja z Nazaretu – jedna z ludzi; Ona, Święta Boża Rodzicielka – najbliższa Bogu. Bóg wybrał Ją przed wiekami w sposób wyjątkowy, by poprzez Nią dać nam wszystkim Swego Syna Jednorodzonego jako Zbawiciela.
W życiu Jezusa bywały takie momenty, kiedy lud chciał Go obwołać królem Izraela.Była w tym dążeniu ludu jakaś trafna intuicja wiary, choć motyw był dość przyziemny. Po prostu chcieli mieć Króla, który wiele potrafi; potrafi też rozmnażać chleb...
Cała Historia Zbawienia, utrwalona w Piśmie Świętym, świadczy o tym, że to sam Bóg przychodzi ludziom z pomocą. Bóg uprzedza nas swoją zbawczą inicjatywą. Bóg szuka człowieka i niestrudzenie zaprasza do Przymierza, do przyjaźni, do zawierzenia Mu i do całkowitego polegania na Nim.
Co należy czynić, aby nie dać się zwyciężyć żywiołom zła? Jak oczyścić swoje serce z żądz i pożądań, a przynajmniej, jak skutecznie opierać się ich naporowi? Jak wypełnić swe serce Boską miłością, by żyć mądrze, w pokoju ducha, w zgodzie z innymi?
Trzeba nam tak bardzo wejść w świat Jezusa, by stać się pewnym tego, że tracenie swego życia w służbie Jezusa i Ewangelii, jest czystym „zyskiem”. Nie chodzi tu jednak o korzystny rachunek ekonomiczny i o wysublimowany egoizm; chodzi o zgłębienie Bożej Mądrości i Boskiego prawa Miłości. Bóg, który jest Miłością i jest Pełnią wszelkiego dobra, chce i pragnie, byśmy przyswoili sobie Jego Boski styl dawania i tracenia.
Człowiek pyszny stawia siebie samego w centrum własnej uwagi. Ponadto wywyższa siebie ponad innych ludzi, a nawet ponad Boga. Uważa siebie – przynajmniej w pewnych krytycznych sytuacjach – za lepszego i mądrzejszego od samego Boga (by nie wspomnieć o upodobaniu w górowaniu nad bliźnimi). W końcu, w swym zaślepieniu, pyszny człowiek potrafi zanegować nawet istnienie swego Stwórcy, by tym bardziej nadąć się i rozpanoszyć.
Wszyscy pragniemy żyć w radości. Tęsknota za radością jest uniwersalna. Ale doświadczanie smutku (przynajmniej od czasu do czasu) jest też powszechne. Jest nam bardzo źle, gdy w smutku upływa nam życie. Brak radości jawi się nam jako wielki brak. Tęsknota za życiem w radości i jej nierzadki brak otwierają nas na poszukiwania kogoś, kto pomógłby nam żyć w pokoju serca i w radości.
Trzeba w życiu wiele poznać, trzeba napracować się nad prostowaniem swoich krętych dróg, by stać się człowiekiem wdzięcznym. Można by śmiało stwierdzić, że całe nasze życie w Kościele zmierza do tego, byśmy z całego serca zaczęli dziękować Bogu Ojcu i byśmy się w tej wdzięczności niejako rozpłynęli.
W naszych czasach kryzysu kultur i religii niemało ludzi doświadcza swoistego bezwładu szczególniej w sferze własnej psychiki i osobowości. Jako przemożna siła spada na nich depresja, przygnębienie, smutek, bezsens życia. Swoistym paraliżem i bezwładem bywamy dotknięci także w obszarze życia wewnętrznego, duchowego. Nierzadko sami fundujemy sobie ten paraliż, zaniedbując modlitewny kontakt z Bogiem i podając się złudnej atrakcji życia w bezładzie moralnym i w różnych grzechach. Ale bywa też i tak, że „dopada” nas ten rodzaj duchowego bezwładu, który wpisany jest w życie wewnętrzne jako nieuchronny etap naszej drogi do Boga.
Byłoby rzeczą ciekawą posłuchać odpowiedzi na pytanie, które zdanie z Pisma Świętego uznajesz za najważniejszą wypowiedź o miłości Boga do człowieka. Skarbiec miłosnych wyznań Boga, skierowanych do ludzi, jest bogaty, dlatego odpowiedzi na zadane pytanie byłyby różne. Dla mnie najwspanialszym i najwięcej mówiącym wyznaniem miłości Boga do człowieka są te słowa z Janowej Ewangelii: Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. – Nie dziwi, że Jezus wyznający taką miłość prosi i nalega: Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15,9).
To nie my – każdy z osobna – jesteśmy krzewami winnymi czy drzewami owocowymi. To Jezus Chrystus, Wcielony Boży Syn, jest krzewem winnym, a my jesteśmy latoroślami, maleńkimi gałązkami, oby tylko ściśle zespolonymi z Krzewem, Jezusem Chrystusem! Główną odpowiedzialność za owocowanie ponosi krzew – drzewo, a nie latorośl – gałązka.
Jeśli człowiek poddaje się niedowierzaniu w Miłość Boga, to skazuje siebie na ciągłe cierpienie. Jeśli tę Miłość przekreśla i gardzi nią, to nieuchronnie popada w chorobę ducha, popada w pewien rodzaj szaleństwa. Wyraża się ono w tym, że człowiek raz namiętnie siebie wywyższa, kiedy indziej namiętnie sobą pogardza. Wahadło pychy i pogardy wychyla się coraz mocniej!
Obwieszczanie Ewangelii Życia Piotr zaczął od Żydów. Później pójdzie do Rzymian, zaś św. Paweł dotrze do narodów pogańskich i utworzy pośród nich pierwsze gminy chrześcijan. Ewangelia o Zmartwychwstałym Jezusie i o życiu wiecznym dla człowieka napotykać będzie w różnych kręgach kulturowych i religijnych na trudności, lekceważenia i brutalne sprzeciwy...
W Jezusie Chrystusie Bóg Ojciec dobitnie wyznaje nam swą Miłość i przekonująco głosi „ewangelię życia”, życia wiecznego. Nasze ziemskie życie będzie w pełni udane, jeśli zdążymy przyswoić sobie „komunikat” Boga o Miłości i o Życiu!
Od Wielkiego Czwartku Kościół przeżywa trzy najważniejsze dni w roku liturgicznym. Zatrzymujemy się i wyciszamy, by świętować Paschę Pana Jezusa. Najpierw odczytujemy znaczenie Paschy Izraelitów. Ich wyjście z ziemi niewoli, zawarcie Przymierza z Bogiem na Synaju i przejście do Ziemi Obiecanej odczytujemy jako zapowiedź (figurę) Wyjścia – Przymierza – Przejścia dokonanego przez Jezusa Chrystusa.
Te dobrze znane słowa św. Pawła: W imię Chrystusa prosimy: pojednajcie się z Bogiem! wyznaczają najważniejsze zadanie Kościoła. Pojednanie z Bogiem to dojrzały owoc chrześcijańskiego życia. To także owoc różnych rekolekcji, także tych wielkopostnych, parafialnych czy tzw. zamkniętych, gdzieś w domu rekolekcyjnym.
Sprzeniewierzamy „tysiące talentów” (współcześnie – tony złota), gdy rezygnujemy z życia w miłosnej komunii z Bogiem, by delektować się tylko sobą, stworzeniami i w ogóle życiem na poziomie używania. Taka rezygnacja z Boga jest poważnym grzechem. Taki grzech – wraz z wpisanym weń zwątpieniem w Boga – czyni nas niewypłacalnymi dłużnikami.
Czy to nie jest zastanawiające, że tak łatwo wskazujemy błędy naszych bliźnich, a swoje tak trudno? Czy to nie dziwne, że z zadowoleniem odsłaniamy cudze słabości, wady i grzechy, a niech ktoś spróbuje ujawniać nasze wady? To ciekawe, że bez większego namysłu wyliczamy liczne wady bliźnich, zaś zidentyfikowanie własnych wad przysparza nam tyle trudności.
Jezus uświadamia nam, że nienawidzenie prześladowców i złoczyńców nie jest czymś, co musi nas determinować. Jesteśmy wezwani do wolności najwyższej klasy: zło możemy dobrem zwyciężać! Wybór należy do nas.
Poszcząc, zyskamy wewnętrzną dyspozycję, by trafnie ocenić swoją duchową sytuację. Szybciej też – i bez dodatkowych cierpień i kluczeń – ustalimy przyczyny, dla których tracimy żywy kontakt z Panem Jezusem.
Jest oczywiste, że człowiek zatruty głęboką nieufnością wobec Boga, a nawet wątpiący o Jego istnieniu, nie może – na podobieństwo św. Piotra na Taborze – wołać: Rabbi, dobrze, że tu jesteśmy.– Nie można jednocześnie Boga podejrzewać, wątpić o Jego Miłości czy nawet istnieniu i jednocześnie czerpać od Niego sens, radość i pokój czy zachwycać się Jego pięknem!
Święci tym się wyróżniają, że z łatwością spostrzegają przejawy miłości Boga w codzienności. Ich myśli, pragnienia, wybory i cała świadoma aktywność są przeniknięte Bogiem jako Kimś upragnionym. Chcą zbliżać się do Boga poprzez każdy czyn. Pragną podobać Mu się we wszystkim, a jeśli w czymś uchybiają, to szybko to zauważają i – żałując – ze wszystkich sił ponownie zwracają się ku Bogu.
Rozpoczynamy Nowy Rok naszego życia na Ziemi. Co przede wszystkim należy uczynić w takim dniu? – Myślę, że należy zadbać o to, by kolejny odcinek drogi i czasu był dla nas pomyślny; by nie stało się nic złego ani nam samym, ani naszym bliskim, ani Kościołowi.
Tak wiele zależy od rozpoznania Boga w Jezusie Chrystusie, ale oto osoby najbardziej do tego powołane i „wykwalifikowane” nie potrafią uczynić tego, do czego zdolni okazali się prości pasterze i wykształceni Mędrcy ze Wschodu. Już przy maleńkim Jezusie przedziwnie rozchodzą się ludzkie drogi. Ale właściwie dlaczego?
Koncentracja na Boskiej Miłości i czynna miłość bliźniego – oto co i dziś winno być dla nas najważniejsze. Miłość Boga i bliźniego to nasza chrześcijańska tożsamość. Benedykt XVI, poświęcając swoją pierwszą encyklikę Miłości Boga, sytuuje nas w najważniejszym nurcie życia duchowego chrześcijan.
Wielki dar chrzcielnych łask został nam dany w naszym niemowlęctwie, gdy nie potrafiliśmy jeszcze świadomie poznawać i wierzyć. Trzeba zatem, byśmy – teraz jako dorośli – stawali się świadomymi uczestnikami wielkiej łaski Chrztu.
W przygotowaniu osobistej modlitwy przeczytajmy sobie fragment z Ewangelii według św. Łukasza 2,1-21. Znający Ćwiczenia duchowne św. Ignacego Loyoli mogą sięgnąć do numerów 110 – 117. Można też przejść od razu do poniższego rozważania, które pomoże ustawić „kąt patrzenia” na główne Osoby w grocie betlejemskiej. Najcenniejsze będzie jednak to, co sami odkryjemy, wchodząc w zaproponowaną kontemplację ewangeliczną.
To dziwne i szokujące, że Jezus szczęśliwymi nazywa płaczących, cichych, czystego serca, prześladowanych. Jezus nie mówi tak bez powodu. Czy jednak zadamy sobie trud, by znaleźć klucz do zrozumienia Jezusowego twierdzenia? Sądzę, że klucza nie trzeba szukać gdzieś daleko. Znajduje się on już w pierwszym zdaniu Jezusowych Błogosławieństw. To nie przypadek, że na "liście" ludzi szczęśliwych znajdują się na pierwszym miejscu ubodzy w duchu czy po prostu ubodzy.
W naszym życiu duchowym bywamy podobni do uczniów idących do Emaus. Nam też zależy na Jezusie. On i nam dał wielkie obietnice i wzbudził niebotyczne nadzieje... Mimo to - zwłaszcza po trudnych wydarzeniach - popadamy w smutek i beznadziejność. Jezus wydaje się nam być bardzo daleki czy wręcz nieobecny. Przy tak subiektywnie przeżywanym braku Jezusa trudno jest nam zdobyć się na akty wiary i ufnego powierzenia się Jemu, i w ogóle na wypowiedzenie się wobec Niego w całej gamie religijnych uczuć.
Wszystkie pouczenia na temat modlitwy tworzą rodzaj teorii. W każdej dziedzinie ludzkiej aktywności teoria i praktyka winny iść w parze. Mówi się, że nie ma niczego bardziej praktycznego niż dobra teoria. Tak jest również w odniesieniu do modlitwy, choć modlitwa - ze swej natury - jest dziecięco prosta.
Egzamin z wolności każdy z nas zdaje codziennie. Tak jak nie można nie oddychać i żyć, tak nie można nie podejmować decyzji. Wolność jest nam dana i zadana. Bez niej człowiek nie byłby tym, kim jest jako Bogu podobny.
© 1996–2024 www.mateusz.pl