KRZYSZTOF OSUCH SJ
Ludzie spotykający się z Jezusem byli pod wielkim wrażeniem Jego Osoby. Na kartach czterech Ewangelii widać to nieraz, że słuchacze Jezusa, świadkowie Jego cudów nieodparcie ulegali Jego urokowi. Wiadomo, nie wszyscy. Pewne „kategorie” z góry powiedziały „nie”. Mimo to wielkie rzesze ciągnęły, by słuchać Jezusa i doświadczyć uzdrowienia. Mówi o tym m. in. św. Marek. „Jezus oddalił się ze swymi uczniami w stronę jeziora. A szło za Nim wielkie mnóstwo ludu z Galilei. Także z Judei, z Jerozolimy, z Idumei i Zajordania oraz z okolic Tyru i Sydonu szło do Niego mnóstwo wielkie na wieść o Jego wielkich czynach. Toteż polecił swym uczniom, żeby łódka była dla Niego stale w pogotowiu ze względu na tłum, aby się na Niego nie tłoczyli. Wielu bowiem uzdrowił i wskutek tego wszyscy, którzy mieli jakieś choroby, cisnęli się do Niego, aby się Go dotknąć. Nawet duchy nieczyste, na Jego widok, padały przed Nim i wołały: Ty jesteś Syn Boży. Lecz On surowo im zabraniał, żeby Go nie ujawniały”(Mk 3,7-12).
Z opisów powoływania uczniów i apostołów wiemy, że na ogół szli za Jezusem bez wahania. Może nie od razu potrafili powiedzieć, co powodowało, iż lgnąc do Jezusa, porzucali wszystko – dom i rodzinę, wykonywaną pracę... Choć pójście za Jezusem i chodzenie z Nim nie było bezproblemowe, to jednak „coś” zawsze przeważało, by wy-trwać przy Jezusie. Nagrodą za trwanie było doświadczanie ogromnej przemiany. Poszerzały się ich horyzonty. Czuli się włączani w najważniejsze dzieło, które w ludzkich dziejach prowadzi sam Bóg. Ich życie nabierało olśniewającego sensu. Rozkwitali. Stawali się ludźmi nowymi, zdolnymi odważnie głosić Dobrą Nowinę. Nawet późniejsze prześladowania i groźba śmierci nie potrafiły oderwać ich od Jezusa i od głoszenia Dobrej Nowiny.
Chciałoby się zapytać, „skąd” tak wielki wpływ Jezusa. Wiadomo, że o „sekrecie” Jezusowego wpływu na ludzi można by rozprawiać bez końca. Gdyby jednak trzeba dać odpowiedź bardzo zwięzłą, to powiedziałbym, że ów sekret tak przemożnego wpływania na ludzi i przyciągania tak wielu skrywa się w tym jednym zdaniu: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem (J 15, 9). To wyznanie miłości złożył Jezus na krótko przed swoją śmiercią. Czas i miejsce świadczą, że nic – ani bliska zdrada Judasza, ani myśl o Ogrójcu i Męce, ani konanie na krzyżu, słowem NIC – nie zdołało zgasić czy przytłumić wielkiej Miłości, która płonęła w Jezusowym Sercu. Musiał ją manifestować zawsze i wszędzie. Na różne sposoby. Również w tyle co przywołanym zdaniu: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. – Niech to zdanie (wyznanie) będzie w tym rozważaniu rodzajem refrenu, który streszcza Jezusową Pieśń Miłości, „śpiewaną” w naszym świecie chorym na nienawiść.
Mamy już zatem w ręku klucz do rozumienia Osoby Jezusa i Jego przemożnego wpływu. To Jezusowa Miłość wyjaśnia, dlaczego tak wiele osób poszło za Nim w sposób heroiczny. Aż do oddania życia. Tak było przez wieki. Dobroczynnego oddziaływania Jezusa doświadczały miliony ludzi. Nam także dane jest – osobiście i dla siebie – odkrywać coraz bardziej rewelacyjne znaczenie Osoby Jezusa. Dla zrozumienia Osoby Jezusa nie musimy gromadzić wielu cytatów. W pewnym sensie wystarczy właśnie ta jedna, w swej treści niezwykła, wypowiedź Jezusa: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.
To uderzające, że źródło miłości zaofiarowanej nam przez Jezusa bije nie w samym tylko Jezusie, lecz jeszcze gdzieś głębiej – „wyżej” i „dalej”: w Sercu samego Boga Ojca! Ogrom miłości zaofiarowanej nam przez Jezusa ma swe najpierwotniejsze źródło w Miłości Boga Ojca! Jezus oświadcza, że miłuje nas ludzi, ponieważ sam jest miłowany przez Ojca. W tym zdaniu oznajmującym: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem – Jezus, jakby mimochodem, komunikuje, że nas miłuje. Natomiast cały nacisk kładzie na to, jak On nas miłuje!
W „opowieści” Jezusa o tym, jak On nas miłuje, najwyraźniej nie ma wielu słów. Zaledwie kilka słów. Ale Mistrzowi tyle wystarczy, by nam skutecznie zakomunikować – wyznać i podarować „coś” najwspanialszego.
Znamienne jest to, że dla określenia stopnia czy intensywności swej miłości Jezus nie użył żadnego przymiotnika. Nie powiedział na przykład, że miłuje nas bardzo, mocno czy najzupełniej wyjątkowo itp. Powiedział po prostu, wprost i najdokładniej: że miłuje nas tak, jak sam jest miłowany przez swego Ojca!
– Czy zdajemy sobie sprawę z tego, że człowiek wszystkich kultur i epok nie może usłyszeć wyznania miłości bardziej znaczącego i piękniejszego? I czy przeżyliśmy już w życiu pozytywny szok i wstrząs, związany z taką „skalą” Miłości?
Winno być dla nas jasne, że nigdzie we Wszechświecie nie ma większej miłości ponad tę, którą Jezus otrzymuje od Swego Ojca! I Którą (niejako co prędzej) chce przekazać nam! Jasne winno być i to, że miłość Boga Ojca, a także miłość Syna i Ducha Świętego, nie jest nam dana ot gwoli „taniego pocieszenia”. Nie jest to też miłość ulotna czy warunkowa. Tej Miłości i Takiej Miłości nie można banalizować, niejako ustawiając ją w jednym szeregu z tym wszystkim, co (na lewo i na prawo, bez czucia wagi słów) mówi się o miłości w naszym mocno psującym się świecie, w cywilizacji dryfującej „na oko”, bez określenia celu prawdziwie szlachetnego i transcendentnego.
Oby z całą wyrazistością dotarło do nas to, że Miłość Boga Ojca do Syna Przedwiecznego jest odwieczna i nieskończona, absolutnie wierna i uszczęśliwiająca. To dokładnie taką (wieloprzymiotnikową) Miłość – Jezus zaofiarowuje nam, mnie, każdemu i każdej!
I prosi nas, byśmy zechcieli tę Miłość przyjąć, kontemplować i żyć z niej! A czyniąc to, usadawiamy się przy niewyczerpalnym Źródle wszelkiego Dobra. Gdy co dzień na nowo, po wielekroć, przyjmujemy Jezusową Miłość, to przeżywamy zdumienie, olśnienia i radość. Przepełnia nas poczucie nieutracalnej godności, nad którą nikt (z ludzi i żaden z demonów) nie ma władzy. Czerpiąc u Źródła, odnawiamy zasoby siły do życia; zyskujemy motywację do walki duchowej i życiowych zmagań. Doświadczamy przypływu energii, potrzebnej do podjęcia różnych życiowych zadań, które w końcu są wolą Boga wobec nas…
Mówiąc o ważności Miłości, nie sposób nie powiedzieć, choćby krótko, o wielkiej trudności. Otóż okazuje się, że wszyscy mamy dużą trudność z otwarciem się na zaofiarowaną nam Miłość! To zaskakuje, że trzeba pokonywać różne trudności, by (w końcu) „zwrócić się wprost do Miłości”.
– Maleńkie dziecko ma cudowną zdolność otwierania się i karmienia się miłością – i to z całą prostotą i zaufaniem. U nas dorosłych odruch otwarcia na Miłość jest ohamowany, a bywa że i zablokowany. Niby wiemy, że miłości jesteśmy złaknieni! Że z Miłości jesteśmy utkani. Że ku wielkiej Miłości Boga jesteśmy wewnętrznie skierowani! I że ponad to wszystko jesteśmy bardzo ubodzy w miłość! A jednak wszyscy ludzie doświadczają wielkiej trudności, by cały sens i piękno swego życia zbudować na zaofiarowanej nam Miłości, Boskiej Miłości!
O powodach tej paradoksalnej (zaskakującej) trudności można by wiele mówić, i to sięgając dosłownie do Adama i Ewy, a także do ludzkich dziejów oraz do historii naszego życia w rodzinie. – Nie pora o tym wszystkim mówić. Zatem tylko najkrócej. Otóż po grzechu pierworodnym wszyscy rodzą się, wzrastają i z trudem dojrzewają, doświadczając wielkich niedoborów miłości. Główna przyczyna tych niedoborów nie jest w nas samych, w ludziach. Nie powinniśmy więc wzajemnie ciosać sobie kołków na głowie, obwiniając siebie nawzajem; a zwłaszcza młodzi starszych, dzieci – rodziców itd. Mówi Pismo Święte, że to przez zawiść diabła weszła śmierć na świat (por. Mdr 2, 24); dokładnie podobnie należy stwierdzić, że też przez zawiść diabła i przez ludzki grzech wdarły się w ludzkie serca różne „siły”, które są z miłością sprzeczne. To one dezorganizują nasze wnętrza (serce), chaotyzują je i podejrzliwie „nastrajają” wobec Miłości. Nic zatem dziwnego, że w takiej duchowej sytuacji – zagrożenia śmiercią, nieufności wobec Miłości i wielkich niedoborów miłości – całe nasze życie na ziemi domaga się bardzo świadomej troski o ciągłe i niezmordowane otwieranie się na Bożą Miłość.
Trzeba bardzo świadomie poddawać się Terapii Miłości, czyli leczeniu siebie Miłością! I to całej osoby. Wszystkich jej „warstw”. Zwłaszcza rany, spowodowane krzywdą i niedoborem miłości, winny być uzdrawiane w taki właśnie sposób. Konsekwentnie, aż do uzdrowienia. Źródło leczącej Miłości jest w Jezusie, w Jego Sercu, w Miłości Ojca. W Duchu Świętym, który rozlewa miłość w naszych sercach (por. Rz 5, 5). W tej miłości trzeba trwać i wytrwać. Jezus od razu to właśnie dopowiedział: Wytrwajcie w miłości mojej!
Jeśli nie chcemy w życiu błąkać się i błądzić, to winniśmy znaleźć trwały, regularny i skuteczny, przystęp do Boskiej Miłości. Znaleźć przystęp i czerpać! I nie dać się oderwać od Miłości! Nie dać jej sobie odebrać! Chrześcijaństwo, Kościół, wszystkie sakramenty święte, całe Pismo Święte, wszystkie szkoły duchowości i życia wewnętrznego, wszelkie rekolekcje itp. – mają jeden cel: skontaktować nas z Miłością Boskich Osób. Najdosłowniej.
To wszystko, o czym tu mowa, można by nazwać troską o zdobycie klucza i posługiwanie się nim dzień po dniu. – Może niektórzy z nas, jako dzieci, nosili klucz do mieszkania zawieszony na szyi; żeby go nie zgubić, bo byłoby wielkie nieszczęście. Takim kluczem do duchowego mieszkania, „gdzie się miłością żyje”, jest to Jezusowe zapewnienie: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. I Jego naleganie: Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15, 9).
Ze Starego Testamentu wiele czerpiemy i wiele się uczymy. Jedna z cenniejszych „lekcji” jest ta zapisana w Księdze Powtórzonego Prawa 6, 4-9. Oto co im kiedyś, i nam dzisiaj, Bóg kładzie na serce.
Słuchaj, Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Panem jedynym. Będziesz miłował Pana, Boga twojego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swych sił.
– W zasadzie od dawna każdy wierzący wie, że miłość, którą Bóg nam zaofiarowuje, i odwzajemnienie Bogu tej miłości – to jest samo serce religii (tego nie rozwijam). Pragnę zwrócić uwagę na dalsze słowa. Otóż do najważniejszego Przykazania Miłości Bóg „dopisał” normę wykonawczą. Jest ona niezwykle konkretna i praktyczna.
Niech pozostaną w twym sercu te słowa, które ja ci dziś nakazuję. Wpoisz je twoim synom, będziesz o nich mówił przebywając w domu, w czasie podróży, kładąc się spać i wstając ze snu. Przywiążesz je do twojej ręki jako znak. Niech one ci będą ozdobą przed oczami. Wypisz je na odrzwiach swojego domu i na twoich bramach.
Trudno nie zadać (sobie) paru pytań. Czy my, jako chrześcijanie, mamy w pamięci serca Miłość Boga? Czy nasze człowieczeństwo, w jego istocie, określamy jako „bycie słuchaczem” Boga – Słowa – Drugiego?
I druga seria pytań. Jakim to zaleceniom poddajemy się, by nie popłynąć z nurtem cywilizacji, która już nic naprawdę ważnego nie przekazuje z pokolenia na pokolenie, natomiast ulega zahipnotyzowaniu ze strony „pstrej kakofonii dźwięków i obrazów” (André Frossard)? Co utrzymuje w dobrej formie naszą społeczną i osobistą „sztukę życia z pamięcią” o tym, co jest Najważniejsze? Które media pomagają nam doskonalić sztukę życia z pamięcią? Można by i o to zapytać, jakie to telewizyjne kanały (i treści) „upchnięto” na multipleksach cyfrowych, a co się dość bezczelnie „wypycha”? Kto o to zadbał i czyżby z inspiracji Ducha Świętego? – A świat jest Boży, Pański! Na nic (przejściowe) pyszne zawłaszczenia!
I jeszcze tak. Co i gdzie zapisujemy, wypisujemy? Co przywiązujemy sobie do ręki? Co jest nam ozdobą przed oczami? Co wpajamy naszym dzieciom? I jak często? Jakie słowa pozostają w naszych sercach? Co i „kogo” myślimy najczęściej?
Być może w odpowiedzi trzeba by wskazać przede wszystkim Krzyż z Ukrzyżowanym Panem. A pod nim wypisane to zapewnienie Jezusa: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja ciebie umiłowałem.
– Jednak wielkie symbole i ważne znaki, a także najwspanialsze „słowa” – w pewnym sensie – „zużywają się”; do nich się przyzwyczajamy. Dlatego trzeba je wciąż na nowo rozważać, interpretować. Objaśniać. Także temu służą rekolekcje, poważna osobista refleksja. A także starannie dobrane lektury. Pomagają one odświeżać rozumienie tego, co w naszej wierze jest Najważniejsze!
Na koniec „powtórzę się” i znów przytoczę słowa o miłości, wzięte z arcydzieła.
„Czy zrozumiałaś moją miłość? Czy często o niej myślisz? Czy myślisz nieustannie? Staraj się więcej w nią wierzyć. Czy to nie rozkosz dać się przenikać moją miłością? Czy żyjesz nią? Czy ją pozdrawiasz przy przebudzeniu? A wieczorem czy zasypiasz w jej ramionach? Miłość i Ja to to samo.
Jak wielu ludzi ma żałosne pojęcie o Bogu, żałosne pojęcie o Chrystusie! Dlatego brak im entuzjazmu w przeżywaniu życia. Niegdyś człowiek żył dla swego króla i był to bardzo drogi cel. Lecz czy nie sądzisz, że żyć dla Boga byłoby celem przenikającym w inny sposób i jakby światłem czułości?
Ja jeden mogę zaspokoić wasze serca. Biedni ludzie, żądacie szczęścia od tych, którzy go nie posiadają... Czy przychodzisz do Mnie, kiedy chcesz kochać? A gdzież miałabyś iść?
Umiłowałem cię od wieków, nie możesz tego zrozumieć: od wieków.
Uwierz i podziękuj, a potem otwórz się dla Mnie, jak kwiat przyzywa słońce i rozwija się przez nie. Otwórz się przeze Mnie i rozdawaj Mnie, to przedziwna praca duszy, która łączy swoje siły z Bogiem. Wynikiem tego jest słodka i wierna dobroczynność” [1].
Częstochowa, 19 stycznia 2012 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch SJ
1 Gabriela Bossis, ON i ja, Rozmowy duchowe Stwórcy ze stworzeniem. Wyd. Michalineum, t. 2, nr 233. Dostępne online http://www.onija.pl/
© 1996–2012 www.mateusz.pl/mt/ko