KRZYSZTOF OSUCH SJ
Umiłowani, miłujmy się wzajemnie, ponieważ miłość jest z Boga, a każdy, kto miłuje, narodził się z Boga i zna Boga. Kto nie miłuje, nie zna Boga, bo Bóg jest miłością. W tym objawiła się miłość Boga ku nam, że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat, abyśmy życie mieli dzięki Niemu. W tym przejawia się miłość, że nie my umiłowaliśmy Boga, ale że On sam nas umiłował i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J 4,7-10).
Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Wytrwajcie w miłości mojej! Jeśli będziecie zachowywać moje przykazania, będziecie trwać w miłości mojej, tak jak Ja zachowałem przykazania Ojca mego i trwam w Jego miłości. To wam powiedziałem, aby radość moja w was była i aby radość wasza była pełna. To jest moje przykazanie, abyście się wzajemnie miłowali, tak jak Ja was umiłowałem. Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich. Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni pan jego, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego. Nie wyście Mnie wybrali, ale Ja was wybrałem i przeznaczyłem was na to, abyście szli i owoc przynosili, i by owoc wasz trwał – aby wszystko dał wam Ojciec, o cokolwiek Go poprosicie w imię moje. To wam przykazuję, abyście się wzajemnie miłowali (J 15,9-17).
Byłoby rzeczą ciekawą posłuchać odpowiedzi na pytanie, które zdanie z Pisma Świętego uznajesz za najważniejszą wypowiedź o miłości Boga do człowieka. Skarbiec miłosnych wyznań Boga, skierowanych do ludzi, jest bogaty, dlatego odpowiedzi na zadane pytanie byłyby różne. Dla mnie najwspanialszym i najwięcej mówiącym wyznaniem miłości Boga do człowieka są te słowa z Janowej Ewangelii: Jezus powiedział do swoich uczniów: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. – Nie dziwi, że Jezus wyznający taką miłość prosi i nalega: Wytrwajcie w miłości mojej! (J 15,9).
Znaczenie miłości w naszym życiu odkrywamy na różne sposoby. Jednym z nich jest uważne wsłuchiwanie się w to, co Bóg mówi o swej miłości do człowieka. Przy lekturze dwóch czytań z VI niedzieli po Wielkanocy (J 15,9-17; 1 J 4,7-10) zdumiewa już sama częstotliwości, z jaką św. Jan używa słowa miłość i miłować; słowo to występuje aż 18 razy (po 9 razy w każdym czytaniu). Rzeczywiście, nawet sama „arytmetyka” potwierdza, że św. Jan Ewangelista jest wyjątkowym apostołem miłości Boga do człowieka, a także człowieka do człowieka. Z miłości św. Jan wszystko wyprowadza i wszystkich chce do niej przyprowadzić. Św. Jan, sam zafascynowany miłością Boga, gorąco pragnie, by wszystkim udzieliła się jego fascynacja.
Miłość nie jest jedynym bardzo ważnym słowem w cytowanych fragmentach. Są też inne, ważne i ważkie, słowa (i rzeczywistości przez nie oznaczane): radość, pełna radość, przyjaźń, miłość bliźnich, życie w ładzie Przykazań, a nie schaotyzowane, wybranie, dopuszczenie do Boskich tajemnic, przynoszenie owoców, bliskość Boga, Jego ofiara, wysłuchane prośby. Te słowa też budzą w nas żywy oddźwięk. Chcielibyśmy mieć to, o czym mówią. – Jednak odczuwamy też pewien niepokój, gdy stwierdzamy, że daleko nam jeszcze do pełnej radości, do zażyłej przyjaźni z Jezusem i do miłowania bliźnich, do czucia się wybranym i dopuszczonym do tajemnic Ojca itd. Zastanawiając się nad naszym życiem, które nierzadko toczy się poniżej poziomu tych ważkich słów, przeżywamy olśnienie tą myślą, że najważniejszy jest Bóg i Jego miłość do nas. To dopiero dzięki relacji z Bogiem i dzięki otwarciu się na Jego miłość do nas, wszystkie te ważne słowa (dobra przez nie oznaczane) przestają być nieosiągalne czy też jedynie niepokojące (jakoś oskarżające).
Do życia z miłości Boga (i z miłością do Boga i do bliźnich) przynaglają nas różne racje. Św. Paweł wskazuje tę najważniejszą: miłość Chrystusa przynagla nas (2 Kor 5, 14). Św. Paweł przeszedł przyśpieszony „kurs” poznawania Jezusa i Jego miłości. My idziemy na ogół zwyczajną drogą poznawania Jezusa i Jego miłości. Smuci zatem, ale nie dziwi nadmiernie to, że jesteśmy na początku długiej drogi poznawania Boga, i że powoli odkrywamy, co kryje się w tym wspaniałym zdaniu – wyznaniu: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem. Jednak zbytnio sobie nie pobłażajmy i nie zwlekajmy z rozpalaniem w sobie pasji poznawania Jezusa. Jeśli nie chcemy być wystawieni popadanie co rusz w rozpacz, to winniśmy wystarczająco intensywnie poznawać Jezusa i Tego, Który Go posłał – Ojca.
Pesymistycznie brzmi ocena Henry D. Thoreau, że”większość ludzi żyje w cichej rozpaczy”; może ona wydać się przejaskrawiona. Wszyscy jednak bywamy co jakiś czas nawiedzani przez zniechęcenie, poczucie beznadziejności czy głęboki smutek. Wszyscy też, wcześniej czy później, na dłużej czy na krócej, ocieramy się o czarną rozpacz. W naszych czasach, pełnych cywilizacyjnych zdobyczy i pysznego samowywyższenia, mówi się o rosnącej liczbie ludzi dotkniętych depresją. Rozumiejąc coraz bardziej, jak wielkie cierpienie kryje się za depresją, winniśmy pytać, jaka jest najgłębsza przyczyna tego zjawiska. – Dokonując uproszczenia, możemy jako przyczynę wskazać to, że każdy człowiek zderza się z radykalnym zagrożeniem swego istnienia i sensu, a bark mu oparcia w Kimś potężnym i niezawodnym – w Dobrym i Wszechmocnym Bogu Ojcu!
Zderzenie z radykalnym ubóstwem jest nieuchronne. Nasze istnienie jest przygodne. Nie jesteśmy jego właścicielami. Jest nam ono podarowane. Od niedawna i na dość krótko. Robi się nam tym bardziej przykro i smutno, gdy żarliwie pragniemy szczęścia, dobroci i dobra, bezpieczeństwa, czystej prawdy, doskonałej wiedzy i idealnej miłości, radości i trwałego pokoju – a nie potrafimy spełnić tych szlachetnych pragnień! Jeśli nawet, na tym czy owym polu, przychodzi jakieś spełnienie, to nie trwa ono długo, gdyż nic nie jest tu trwałe, ostateczne. Wszystko jest kruche i tymczasowe...
W zasadzie nie powinniśmy się dziwić, gdy nam samym, czy innym wokół nas, życie jawi się jako swoiście wybrakowane i rozczarowujące. Gorycz, zwątpienie, rozlane poczucie skrzywdzenia mogą się narzucić każdemu i nieoczekiwanie w reakcji na rozdźwięk między tym, czego człowiek pragnie i kim chciałby być, a tym, co spada na niego jako nieuchronna konieczność (niespełnienie, przemijanie, śmierć). Właściwie wszystkim nam, i to codziennie, zagraża rozpacz, cicha lub głośna. – Ważne jest to, by zinterpretować tę sytuację jako potężne przynaglenie, by szukać Boga i otwierać się na Jego cudowną moc ocalania nadziei.
Trzeba nam się mądrze oswoić z człowieczym losem, do którego przynależy oscylowanie – nie zawsze całkiem świadomie przeżywane – między nadzieją na pełnię Życia, a beznadzieją pełną smutku! Bardzo wiele zależy od nas samych, w którą stronę przechylimy się danego dnia. Nie jest to jednak jakaś dowolna decyzja, ale wypadkowa usilnych poszukiwań motywów życia i nadziei.
To sam Bóg – nasz Stwórca i Ojciec – dostarcza nam motywów, które uzasadniają nam nadzieję i niewzruszone zaufanie do daru człowieczeństwa (skądinąd bezbrzeżnie ubogiego). Świadomi rozstrzygającego „wkładu” Boga, my też winniśmy trudzić się, by kolejny raz, w kolejnym dniu, otworzyć się na podsuwane nam, jak na tacy, motywy za nadzieją, za pokojem, za zaufaniem, za radością! Do nas należy zadbać o wewnętrzne wyciszenie, stałą uważność, by widzieć swoją sytuację i dostrzegać Boga Ojca, który w swoim Synu przychodzi do nas z motywami życia i nadziei! Niestety, życie w roztargnieniu, na powierzchni, w pogoni za rozrywką samo się nam narzuca. Wielu czyni wiele (zresztą świetnie na tym zarabiając), byśmy żyli – banalnie, na powierzchni i ze stałym niedożywieniem człowieka duchowego w nas. Niestety, powagę bycia człowiekiem w drodze, w stawaniu się, można dość łatwo zbanalizować. Dramatyzm życia, radykalnie zagrożonego beznadzieją śmierci, łatwo można zagłuszyć, na wiele sposobów, choć tylko na jakiś czas.
Pan Jezus nalega, byśmy lgnęli do Prawdy, gdyż ona wyzwala nas do nowego rodzaju istnienia. Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8, 32). Istotną treścią prawdy, która wyzwala i ocala nas, jest Bóg i Jego miłość.
Ludzie mają różne talenty i uprawiają różne sztuki. Chrześcijanin, człowiek, który spotkał Chrystusa i dał się Mu oświecić, winien codziennie doskonalić sztukę „odbioru” i przyjmowania Boskiej Miłości! Jest to, powiedziałbym „sztuka sztuk”, sztuka nad sztukami. Jeśli tej sztuki nie zechcemy poznawać i nie będziemy jej z pasją uprawiać, to sam narzuci się nam żywioł demonicznej antymiłości, a wraz z nim beznadzieja i rozpacz, najpierw „cicha”, potem coraz głośniejsza i coraz bardziej przytłaczająca. Swoiste celebrowanie jej nie polepszy naszego losu, nie usunie bólu.
Alternatywą dla doskonalenia i praktykowania sztuki przyjmowania Miłości od Boga w Jezusie jest wpadnięcie (trwanie) w tryby mechanizmu, który polega na naprzemiennym pysznieniu się i pogardzaniu sobą! Tak jak – poza Jezusem – nie dano ludziom pod niebem żadnego innego imienia, w którym moglibyśmy być zbawieni (Dz 4, 12), tak też poza Bogiem, który jest miłością, nie znajdziemy sprzyjającego środowiska życia i szczęścia. Alternatywą dla Boskiej miłości jest ból ducha.
Rozmijanie się z zaofiarowaną Miłością, a tym bardziej odrzucenie jej, zawsze skutkuje (oprócz bólu) także chorobą ducha. Nasz duch – pozbawiony kontaktu z nieskończoną Miłością Boga i Zbawiciela – zachowuje się obłędnie, szaleńczo. Polega to na tym, że człowiek raz namiętnie siebie wywyższa, kiedy indziej namiętnie sobą pogardza. Człowiek zdany tylko na siebie, i ze sobą tylko gadający, zachowuje się jak wahadło, które raz wychyla się ku maksimum pychy, a raz ku maksimum poniżenia i pogardy. Jeśli tego wahadła nie zatrzyma Słowo o Miłości Boga, to wychylenia wahadła będą się stawać coraz większe, a człowiek będzie coraz bardziej zdezorientowany i słaby. Będzie go ogarniać narastające poczucie wyczerpania, zmęczenia, braku sił do twórczego zaangażowania.
Na pewno nie warto zamienić żywioł Boskiej Miłości na marny żywioł to jałowego samowywyższenia, to niszczącego poniżania siebie, pogardy wobec siebie samego. Na niewiele też zda się cała gra potrójnej pożądliwości czy cała gama gier i mechanizmów psychicznych, które chciałyby jakoś złagodzić ból nieznośnej egzystencji. Nieznośnej, bo zamkniętej na Miłość Tego, który mówi: Jak Mnie umiłował Ojciec, tak i Ja was umiłowałem.
o. Krzysztof Osuch SJ
Częstochowa, 21 maja 2006 AMDG et BVMH
Inne teksty: www.mateusz.pl/mt/ko/
Zapraszam na strony internetowe Centrum Duchowości im św. Ignacego Loyoli w Częstochowie www.jezuici.pl/centrsi
© 1996–2006 www.mateusz.pl/mt/ko