KRZYSZTOF OSUCH SJ
To prawda: „Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych” (Mt 4,4b). Jezus wie o tym najlepiej, jednak to właśnie On niejeden raz karmił głodnych, i to w sposób cudowny. Tym razem nakarmił około czterech tysięcy ludzi, mając do dyspozycji jedynie siedem chlebów i kilka rybek. Taki cud intryguje i fascynuje. I daje do myślenia. Wnioski nasuwają się same: Jezus jest Kimś Wyjątkowym! Warto Kogoś takiego słuchać i mieć z Nim kontakt. A gdyby tak zaprzyjaźnić się z Nim jeszcze serdeczniej?
„Gdy znowu wielki tłum był z Jezusem i nie mieli co jeść, przywołał do siebie uczniów i rzekł im: żal mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. A jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka. Odpowiedzieli uczniowie: Skąd tu na pustkowiu będzie mógł ktoś nakarmić ich chlebem? Zapytał ich: Ile macie chlebów? Odpowiedzieli: Siedem. I polecił ludowi usiąść na ziemi. A wziąwszy siedem chlebów, odmówił dziękczynienie, połamał i dawał uczniom, aby je rozdzielali. I rozdali tłumowi. Mieli też kilka rybek. I nad tymi odmówił błogosławieństwo i polecił je rozdać. Jedli do sytości, a pozostałych ułomków zebrali siedem koszów. Było zaś około czterech tysięcy ludzi. Potem ich odprawił. Zaraz też wsiadł z uczniami do łodzi i przybył w okolice Dalmanuty” (Mk 8,1-10).
Wydarzenie opisane w przytoczonej perykopie ma znaczeniowych warstw kilka. Jest tak pewno zawsze w Słowie Boga. Tym razem na pierwszym planie jest Jezus; są tłumy urzeczone osobą Jezusa i zasłuchane w Niego tak bardzo, że mimo głodu (a przynajmniej „niedojedzenia”) trwają w Jego obecności. Zachowują się tak, jakby wystarczało im na Jezusa patrzeć, słuchać Go i czuć (czego każdy pragnie na dnie duszy do Boga skierowanej), jak są przenoszeni w „inny wymiar”, ponad i poza codzienność. Zachowują się tak, jakby to …oni, a nie Jezus, mówili swą postawą: Nie samym chlebem żyje człowiek, lecz każdym słowem, które pochodzi z ust Bożych.
– Wiadomo, znali tę wielką zasadę życia już wierzący Starego Testamentu. To samo prawidło potwierdzi Jezus, gdy kuszony na pustyni zdemaskuje „dobre rady” kusiciela (por. Mt 4, 3-4). Teraz jednak widząc, że ludzie nie mają, co jeść „przywołał do siebie uczniów i rzekł im: żal mi tego tłumu, bo już trzy dni trwają przy Mnie, a nie mają co jeść. A jeśli ich puszczę zgłodniałych do domu, zasłabną w drodze; bo niektórzy z nich przyszli z daleka”.
– Jezus zna i troszczy się o wszystkie „wymiary” ludzkiego bytowania na ziemi. Żadnego nie pomija. Jego wrażliwość i troska są dogłębne i wszechstronne. Nie ogranicza się do deklaracji i słów współczucia. „Sięga” (czego nie uczynił dla siebie, gdy był głodny) po właściwą Boską Moc, by w cudowny sposób nakarmić parę tysięcy ludzi. Tylko Bóg potrafi karmić w taki sposób, prawie z niczego czy dosłownie z niczego. Myślę tu także o stwórczym dziele Boga, który w genialny i urzekający sposób „opatruje” i zaopatruje wszystko, co stworzył jako żyjące. W przyrodzie widać to na każdym kroku, a Psalmista pięknie to opisał (por. Ps 104).
W cudach Jezusa objawia się i daje nam ważne znaki Ktoś, kto stanowi prawa przyrody, a gdy trzeba (jeśli On tego zechce dla ważnych racji), z łatwością „wznosi się” ponad nie. Z manifestacją Boskości (Boskiej Mocy) mamy do czynienia w Ewangeliach wiele razy: na przykład gdy Jezus chodził po wodzie (por. Mt 14, 25), gdy jednym słowem uciszał burzę (por. Mk 4, 39) czy gdy w jednym momencie i jednym słowem przywracał wzrok niewidomemu (por. Mk 10, 52), czy też gdy czynił to w nieco dłuższym „procesie leczniczym” wobec niewidomego od urodzenia (por. J 9, 1-7). Takie działania, zawieszające” czy „obchodzące” skądinąd „twarde” prawa przyrody, nazywamy działaniami cudownymi, cudami.
Po co Jezus dokonuje tych cudów? Na pewno nie dla taniego poklasku czy dla zdobycia politycznych wpływów w okupowanej Jerozolimie. Owszem, lud chciał pójść w tym kierunku i obwołać Go królem, ale Jezus był temu zdecydowanie przeciwny (por. J 6, 15). Jezus mierzył w inne cele! I dużo wyżej! Jezus dokonuje cudów dla (innych) ważnych powodów. Chodzi Mu zawsze o Boga – Jego chwałę („to” w rozważaniu pominę); i o człowieka – jego dobro, pojęte całościowo.
Jezus pragnie „najzwyczajniej” i najserdeczniej przyjść z pomocą zarówno pojedynczemu człowiekowi, jak też nieraz całej wielkiej rzeszy ludzi; tak jak w dzisiejszej perykopie. Jezus dobrze wie, jakie biedy i niedostatki doskwierają ludziom żyjącym na ziemi. Więc dlatego też, chciałoby się odnotować, pomaga na lewo i na prawo, dwoi się i troi. Jest oblegany. Rzadko znajduje wolny czas dla siebie. Modli się nocami i do dnia (por. Mk 1, 35). Zapotrzebowanie na Jego cudowne uzdrowienia było ogromne i nie miało końca (podobnie jak dziś w tylu modlitwach wstawienniczych, w czasie Eucharystii). – Z perspektywy czasu możemy powiedzieć, że intencją Jezusa nie było jednak to, by wszystkich uzdrowić, do wszystkich osobiście dotrzeć (za swego ziemskiego życia).
Jezusowi przyświecał jeszcze jeden wielki cel we wszystkich czynionych cudach. Będąc Wcielonym Bożym Synem, a zarazem oczekiwanym Mesjaszem-Zbawicielem, gorąco pragnął, by we wszystkich, z którymi się spotykał i którzy byli świadkami Jego cudów-znaków, wzbudzić wiarę w Jego Osobę, w Jego wyjątkową Misję, a także we wszystko, co miał do przekazania od Ojca na temat zarówno ludzkiej doczesności, jak powołania człowieka do wieczności.
Celem cudów zdziałanych przez Jezusa było (wtedy) i jest (nadal) to, by człowiek – najpierw zaintrygowany – zechciał z wielką uwagą i starannością wsłuchać się i przyjąć to, co Jezus mówi o wielkich planach Boga Ojca wobec ludzi! Jezus chce otworzyć serca ludzi na wielkie i wieczne dary Boga Ojca. Oczywiście, jak widzieliśmy, Jezus bardzo poważnie traktował także „doczesny” i fizyczny głód tych ludzi, którzy Go słuchali. Innym razem (na poważnie) przejmował się trwogą Jego umiłowanych uczniów, żeglujących po wzburzonym Jeziorze. Jako miłujący Zbawiciel wchodził także w najgłębsze i dojmujące potrzeby ludzkich serc – przytłoczonych poczuciem winy i grzechu, smutkiem, rozpaczą, bezsensem. Znamienne jest i to, że Jezus przychodził z pomocą także, niejednokrotnie, wcale o to nie proszony! Właściwie całe Jego nauczanie było swoistym, a dokładniej miłosnym „narzucaniem się”, by podać jak na dłoni pomoc i ostateczne odpowiedzi na dramatyzm i tragizm ludzkiej egzystencji!
W świetle całego Objawienia i całego życia Jezusa wiemy, że nie chce On być postrzegany jako jakiś fantastyczny „łatacz dziur” w naszym biednym świecie – pełnym potrzeb i zagrożeń. I również nie obiecuje, że stworzy raj …na ziemi (to inni, ludzie, umysły owładnięte jakąś często „totalitarną” ideą – składały takie obietnice i wiele dla nich wytoczyły krwi, zwykle cudzej). Otarcie wszystkich łez Jezus owszem obiecuje – w swoich Błogosławieństwach (Łk 6, 20 nn), a także w Apokalipsie św. Jana (21, 4) – ale to wszystko (zasadniczo) w innym wymiarze, w Domu Ojca. Po przekroczeniu granicy śmierci.
Jezus ma zatem wobec nas ludzi Misję nieskończenie większą i poważniejszą niż przyniesienie odrobiny ulgi w różnych ziemskich cierpieniach i niedostatkach! Oczywiście, sam Jezus to także czynił i potężnie zmotywował (por. Mt 25, 31-46) wszystkich swoich wyznawców, by niestrudzenie służyli ubogim, sponiewieranym, skrzywdzonym (por. Łk 10, 33 nn). Cała działalność charytatywna Kościoła (choćby Caritasu w świecie) to potwierdza. Jednak Jezus przychodzi po to przede wszystkim, by w sposób wiarygodny i fascynujący wręczyć swym umiłowanym braciom i siostrom zaproszenia do wiecznego życia w Domu Ojca. Kościół, idący przez wieki, ma w swoim „statucie” dokładnie to samo. Temu służy pierwszoplanowo (wielu chciałoby wyznaczyć mu zadania jedynie charytatywne; to słuszne i piękne, ale zdecydowanie za mało).
Nasza pozytywna odpowiedź na Jezusowe zaproszenia i karty wstępu do Domu Ojca – raduje Jezusa bardzo. A gdy odpowiedzi są negatywne – to On płacze (por. Łk 19, 41). Wielki „ogrojcowy smutek” (por. Mt 26, 38) zadajemy Jezusowi, gdy lekceważymy dawane przez Niego potężne znaki (w tym cudy), uwiarygodniające Jego Osobę i Misję!
– Tak, Jezus nie jest szarlatanem, nie wziął się znikąd, ale przyszedł od Ojca (por. J 5, 43), na przedłużeniu przez wieki dawanych i ponawianych obietnic i proroctw dotyczących Jego Osoby (por. cały rozdział 8. u św. Jana). On widząc nas nie tylko cierpiących, ale i toczonych przez duchowy nowotwór o nazwie podejrzliwość i nieufność wobec Boga Stwórcy, cierpliwie perswadował, że można Mu rozumnie uwierzyć, zawierzyć i zaufać „na przepadłe”.
Zechciejmy się uradować tym, że i nas Jezus pragnie pobudzić swymi wielkimi cudami-znakami do niezachwianej wiary wobec Jego Osoby, i do niewzruszonej ufności wobec Niego. Nasza wiara i ufność – wtedy i dziś – są warunkiem tego, by Jezus mógł nas obdarować darami, które przekraczają czas, doczesność i nasze najśmielsze wyobrażenia o szczęściu i spełnieniu.
W rozważanym słowie Bożym jest jeszcze jeden sens – niejako „trzecie dno” znaczeniowe. Co nim jest? Sądzę, że bezcenny dar Eucharystii (por. J 6, 1-15. 23-71, właściwie cały rozdział!).
Poprzez cudy rozmnożenia chleba Jezus zmierza do tego, aby stopniowo „oswoić” swoich uczniów i wyznawców wszystkich wieków z absolutnym cudem, jakim jest Eucharystia! Eucharystia jest darem tak wielkim i tak daleko idącym, że domaga się inicjacji, czyli stopniowego odsłonięcia, co ona tak naprawdę oznacza… W pierwotnym Kościele w wieloetapowym procesie stopniowo podprowadzono do największego Skarbu i Tajemnicy Kościoła! Sanctissimum chroniono przed potraktowaniem głupim, topornym i prymitywnym.
W Najśw. Ofierze i w Uczcie – po raz pierwszy sprawowanej przez Jezusa w Wieczerniku – dzieje się nasze zbawienie. A zwieńczeniem i dopełnieniem tegoż zbawienia jest Komunia Święta, czyli przyjęcie Jezusa – aż na sposób „spożywania” – pod postacią Chleba i Wina. W darze Eucharystii mówi nam Jezus, że najgłębsza dynamika Miłości Boskich Osób jest właśnie taka, iż dąży do włączenia nas – ubogie stworzenia – w wieczne Życie Boga.
Tylko Bóg mógł „wymyślić” ten szokujący i zbijający z tropu (zmysły i intelekt) sposób rozpoczęcia przygody włączania nas w życie samego Boga; włączania poprzez pełne wiary i miłości pożywanie Ciała i Krwi Pańskiej.
Bóg Ojciec, czyniąc nam dar Syna Wcielonego i (jeśli wolno tak powiedzieć) także swego Syna „wchlebionego” (co za szczyt pokory Boga – dającego Siebie; i szczyt pokory człowieka – przyjmującego Dar!), daje nam jednocześnie (by tak rzec) „twardy” i dotykalny zadatek i mocną rękojmię przyszłego i (dopiero w Niebie) doskonałego zjednoczenia z Bogiem, które przebóstwia.
Czy w naszej codzienności, a przynajmniej w niedzielę, staramy się być otwarci na największe dary Boga? Czy już choć trochę pojmujemy, a przynajmniej przeczuwamy „zmysłem” wiary ogrom Daru, jakim jest Eucharystia? Czy pielęgnujemy żywą wiarę i zaufanie wobec niebotycznych obietnic Jezusa? Czy pozwalamy Bogu żywić wobec nas wielkie pragnienia, czy raczej przeciw nim, jawnie lub skrycie, protestujemy, powątpiewamy? Czy ufnie i wielkodusznie przyzwalamy, by Bóg obdarował nas Sobą tak jak On tego pragnie w Swej Boskiej Miłości? Jak często i świadomie wchodzimy w olśniewającą perspektywę Bożych obdarowań? Jak się to przekłada na nasze dziękczynienia po Mszy św., na postawy pełne szacunku (kiedyś normą było przyjmowanie Jezusa na klęcząco, dziś trzeba odwagi – tu i ówdzie – by swą miłość i szacunek okazać postawą klęczącą. To oczywiście symptomatyczny „detal”, głębia wiary i szacunku zawsze rodzi się i jest przeżywana w sercu).
Żydom – świadkom wielkich oznak mocy Jezusa – marzyło się tylko tyle, by Jezus dał się obwołać jako ich doczesny król, który dostarczy im chleba doczesnego. Im, rzec można, marzyła się manna z nieba (taki rodzaj powtórki z historii: z wędrówki przez pustynię); tymczasem Jezus chciał im zaofiarować dar nieskończenie większy i wspanialszy. Nam oczywiście też. Tak o tym Darze mówił: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Nie Mojżesz dał wam chleb z nieba, ale dopiero Ojciec mój da wam prawdziwy chleb z nieba. Albowiem chlebem Bożym jest Ten, który z nieba zstępuje i życie daje światu. Jam jest chleb życia. Kto do Mnie przychodzi, nie będzie łaknął; a kto we Mnie wierzy, nigdy pragnąć nie będzie” (J 6, 32. 35).
Trzeba przyznać, że także my chrześcijanie, choćby najbardziej wierzący, z trudem i poniekąd po omacku poruszamy się w świecie Eucharystii. Niech zatem pewną pomocą w „rozumieniu” Eucharystii i otwierania się na „to” wszystko, co ona zawiera, będą słowa Jezusa, skierowane do Gabrieli Bossis, w Wielki Czwartek, 14 kwietnia 1949 roku:
– „Bądź blisko Mnie. To dzień mojej wielkiej miłości. Obchodź jego rocznicę na swój najprostszy i najserdeczniejszy sposób. Dostrzegaj przede wszystkim miłość. Dawaj przede wszystkim miłość. Szukaj przede wszystkim miłości, a będziesz taką, jaką cię pragnę. Moja biedna córeczko, wszystko inne jest niczym! Czy tego nie czujesz? Daj to odczuć innym, a będziesz postępować naprzód po swej drodze apostolstwa. Jakaż to byłaby dla Mnie radość, gdyby wszystkie wasze chwile były chwilami miłości! Byłaby to bardzo pobożna odpowiedź na moje życie ziemskie. Widzisz, nie mogę ci dziś mówić o niczym innym. Czy myślałaś czasem o ciężarze miłości, który doprowadził Mnie do ustanowienia Sakramentu Eucharystii: tego ścisłego zjednoczenia wewnętrznego i zewnętrznego? Płonąłem chęcią przebywania z wami, pozostania w waszym posiadaniu aż do ostatniego dnia, bycia jakby waszą rzeczą braną, spożywaną i pitą. Chciałem być zamknięty w waszych kościołach, oczekiwać was tam, słuchać was tam, pocieszać was tam w najściślejszym zjednoczeniu. Czy nie powinniście kochać Mnie za to odrobinę więcej? Jakiego języka mam użyć by dać się wam zrozumieć? Jeżeli twoja wiara nie jest dość silna, by znaleźć gorące słowa, proś Mnie bym to Ja mówił o tobie, Ja sam do Siebie samego. Umieść swoje serce pomiędzy moimi palcami jak nastrojoną i napiętą harfę. Wydobędę z niej dźwięki, których harmonia zachwyci ziemię i niebo. Czy chcesz być tym instrumentem?” – Tak, Panie mój, z jakąż radością! – „I razem będziemy śpiewać na ten sam ton: ‘Ojcze składamy Ci dzięki za to, że dzień ten się narodził’. Będziesz powtarzała, jak biedne dziecko, które uczy się alfabetu miłości” (ON i ja, tom III, nr 228).
Tak już jest, że gdy Jezus mówi o Niebie, to my ludzie często myślimy (tylko) o „chlebie”. Bywa i gorzej, żądamy, jak ci z Ewangelii, ciągle nowych znaków, które jeszcze raz i jeszcze bardziej uwiarygodniłyby wspaniały Jezusowy Dar – przecież już tu i teraz hojnie rozdawany, nam będącym w drodze do wiecznej Uczty w Niebie. Nie powinniśmy żądać od Jezusa coraz to nowych i jeszcze większych cudów-znaków. Raczej winniśmy z większą uwagą patrzeć na znane nam czyny Jezusa i pojmować ich głębszy sens – aż po „trzecie dno”. Obyśmy z większą uważnością słuchali (niby to) dobrze znanych słów Jezusa, a pojmując je głębiej, przeczuwali Boską Dal, która stoi przed nami otworem i czeka na nas. Odgradza nas od niej jedynie cienka ścianka obecnego życia. Jakże łatwo ją obalić. Życie jest takie kruche.
Częstochowa, sobota, 11 lutego 2012 AMDG et BVMH o. Krzysztof Osuch SJ
© 1996–2012 www.mateusz.pl/mt/ko