KRZYSZTOF OSUCH SJ
Wśród tych, którzy przybyli, aby oddać pokłon /Bogu/ w czasie święta, byli też niektórzy Grecy. Oni więc przystąpili do Filipa, pochodzącego z Betsaidy Galilejskiej, i prosili go mówiąc: Panie, chcemy ujrzeć Jezusa. Filip poszedł i powiedział Andrzejowi. Z kolei Andrzej i Filip poszli i powiedzieli Jezusowi. A Jezus dał im taką odpowiedź: Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy. Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity. Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne. A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec. Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę. Ojcze, wsław Twoje imię. Wtem rozległ się głos z nieba: Już wsławiłem i jeszcze wsławię. Tłum stojący /to/ usłyszał i mówił: Zagrzmiało! Inni mówili: Anioł przemówił do Niego. Na to rzekł Jezus: Głos ten rozległ się nie ze względu na Mnie, ale ze względu na was. Teraz odbywa się sąd nad tym światem. Teraz władca tego świata zostanie precz wyrzucony. A Ja, gdy zostanę nad ziemię wywyższony, przyciągnę wszystkich do siebie. To powiedział zaznaczając, jaką śmiercią miał umrzeć (J 12,20-33).
„Człowiek, który chce zrozumieć siebie do końca [...] musi ze swoim życiem i śmiercią przybliżyć się do Chrystusa” – pisał Jan Paweł II w encyklice Odkupiciel człowieka. To właśnie próbowali uczynić Grecy z dzisiejszej perykopy. My też, z naszym życiem i z naszą śmiercią, przychodzimy do Jezusa, który sam też mierzył się z bliską śmiercią. Była ona dla Jezusa też trudna, ale On widział ją w perspektywie bliskiego uwielbienia. I to czyni wielką różnicę.
Oto starszyzna żydowska podjęła już decyzję, by pojmać Jezusa (por. J 11, 57) i skazać Go na śmierć. Podobny los (z polecenia tej samej władzy) miał spotkać Łazarza (por. J 12, 10), niedawno wskrzeszonego z martwych. Jezus ma w pamięci bardzo drogą Jego sercu ucztę u zaprzyjaźnionej rodziny Łazarza, Marii i Marty... Wnet miało zacząć się żydowskie święto Paschy. Rzesze ludzi wypełniały Jerozolimę. Wśród pielgrzymów byli Żydzi z różnych stron ówczesnego świata. Przybyło także trochę pogan sympatyzujących z judaizmem. Wielu z nich rozmawiało o niezwykłym Rabbim Jezusie...
Jezus ma już za sobą uroczysty wjazd do Jerozolimy (por. J 12, 12-19). Jeszcze otaczają Go tłumy słuchaczy. Jedni z Nim sympatyzują, inni śledzą Go z coraz większą wrogością, pewni tego, że jego dni są już policzone... W tej to scenerii i „gęstniejącej” atmosferze wrogości rozgrywa się to, o czym mówi dzisiejsza perykopa. Jezus dowiaduje się od Filipa i Andrzeja, że jacyś Grecy chcą Go zobaczyć. W odpowiedzi na ich pragnienie ujrzenia Go (poznania Go) Jezus wypowiada kilka ważkich zdań, w których daje poznać Siebie, a także odsłania sens ludzkiego wędrowania przez Ziemię: „A Jezus dał im taką odpowiedź: Nadeszła godzina, aby został uwielbiony Syn Człowieczy”.
– Chciałoby się zawołać: Kto z nas ludzi potrafiłby tak mówić w obliczu bliskiej śmierci, i to śmierci okrutnej, męczeńskiej? Jezus tymczasem z jasnością umysłu zaprasza, by razem z Nim widzieć przede wszystkim bliskie już uwielbienie! O uwielbieniu i chwale powie Jezus jeszcze wyraźniej w Wieczerniku: „Syn Człowieczy został teraz otoczony chwałą, a w Nim Bóg został chwałą otoczony. Jeżeli Bóg został w Nim otoczony chwałą, to i Bóg Go otoczy chwałą w sobie samym, i to zaraz Go chwałą otoczy” (J 13, 31-32).
Powrócić do Ojca, wejść ponownie w Boski sposób istnienia (po czasie kenozy wpisanej w tajemnicę Wcielenia) – to najradośniejszy moment w życiu Jezusa. Radość nie była jednak jedynym uczuciem, które towarzyszyło Jezusowi. W Jego Sercu obecny był także lęk, wielka trwoga, która w Ogrójcu spowoduje krwawy pot: „Teraz dusza moja doznała lęku i cóż mam powiedzieć? Ojcze, wybaw Mnie od tej godziny. Nie, właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę”.
Wszyscy jesteśmy wezwani, by wziąć sobie do serca Jezusowy los i odkryć, że Jego droga jest naszą drogą. Jesteśmy powołani, by uczynić ją własną pod każdym względem, we wszystkim. Znaczy to, że i nas Bóg Ojciec zaprasza do otwarcia się na uwielbienie, na wieczne życie i chwałę. Jednak na drodze do tego wspaniałego celu napotkamy swoistą przeszkodę: coś, co kosztuje i coś, co trwoży. Kosztuje: całożyciowa służba, trwoży: śmierć.
Jezus oswaja Greków, i wszystkich idących za Nim, z wielkim prawem obumierania (i całkowitego obumarcia) po to, aby zacząć żyć pełnym Życiem w Bogu: „Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity”.
– Pan Jezus w tym obrazie obumierającego ziarna przybliża naszemu rozumieniu i sercu najgłębszy sens naszego życia. Mówi wprost, że doczesne życie jest powolnym obumieraniem. Nie może być inaczej. Jak ziarno może zaowocować jedynie po wsianiu go w rolę i po obumarciu w niej, tak i człowiek wchodzi (owocuje) w szczęście życia wiecznego, gdy ufnie godzi się codziennie obumierać, tracić swe siły (siebie w obecnym kształcie) i, w końcu, umrzeć. Tak, można ciężko wzdychać i zanosić gorące prośby i błagania do Tego, który może wybawić od śmierci (por. Hbr 5, 7), ale i tak strumień czasu unosi nas, codziennie i w każdej chwili, do krytycznego momentu, jakim jest śmierć!
Wszyscy o tym wiemy, choć (na ogół przez kilka dekad życia) rzadko o tym myślimy. Unikamy myśli o śmierci, pewno głównie dlatego, że widzimy w niej nie przede wszystkim „godzinę uwielbienia”, ale raczej samo ogołocenie, kres życia, destrukcję osoby i początek rozkładu naszego ciała. Jezus, sam stający na progu śmierci i (właśnie) uwielbienia, odsłania nam to, co jest dla nas ukryte. Mówi jasno, że za porażającymi procesami obumierania: dezorganizacji i rozkładu – skrywa się wzbierające życie, całkiem nowe życie, wieczne (por. J 17, 2) – przemienione – wyniesione do nowej jakości przez Wszechmoc i Dobroć Boga Ojca.
To oczywiste, że my sami na razie nie potrafimy wglądnąć w zapowiadane przez Jezusa uwielbienie biednej ludzkiej natury. Jezus wie jednak na pewno, że i ziarno pszenicy, i człowiek – odbywają podobną drogę ku „obfitowaniu życia”, a jest to droga właśnie obumierania i śmierci; śmierci, która jednak nie niszczy, lecz uwydatnia (jak powiedziałby Norwid: ja cię nie stargam, ja cię uwydatnię)!
Jezus Chrystus pragnie, abyśmy – my tak ograniczeni w przenikaniu choćby tylko struktury samej materii, a cóż dopiero mówić o głębiach duszy i Boga samego – uchwycili się Jego słów i wiedzy. A Jezusowa wiedza jest bezbłędna. Jezus nie oszukuje nas, gdy uświadamia nam, że trzeba tu na Ziemi stopniowo obumierać i umrzeć. Jedynie po dopełnieniu się tego procesu obumierania i śmierci Bóg Ojciec może dać nam bogatszy rodzaj życia oraz uwielbić – tak jak uwielbił swego Syna, i naszego Brata – Jezusa.
Obumieranie i śmierć, wzięte same w sobie, zawsze rodzą w nas smutek, żal, opór, bunt, a nawet rozpacz. Jednak całe to bolesne przeżywanie zmienia się, łagodnieje, gdy dowiadujemy się od Chrystusa, że Bóg na nas czeka w Domu, w którym jest mieszkań wiele (por. J 14, 2). Że Ojciec nas miłuje (J 16, 27) i że chce nam dać życie w obfitości!
Myślenie chrześcijan o umieraniu i śmierci ma (powinno mieć) swoją specyfikę. Dokładniej mówiąc, winniśmy być świadomi posiadania największej rewelacji i najlepszej nowiny, która ma swe źródło w Śmierci i Zmartwychwstaniu Jezusa. To wielki dar, że możemy myśleć o śmierci w perspektywie Tego, który nas oczekuje i czyni przygotowania do spotkania z nami (por. J 14, 3)!
Piękne jest to życzenie: „Daj, Panie, każdemu jego własną śmierć, z tamtego życia płynące umieranie, w którym jest jego miłość, głód i sens” (Maria Reiner Rilke). Poeta zachęca nas, byśmy coraz bardziej miłowali „tamto życie”, zaś to obecne – poniekąd coraz mniej. Poeta, zapewne sam olśniony jasnym światłem Chrystusa Zmartwychwstałego, poucza, iż trzeba, byśmy głód i najgłębsze pragnienie kierowali ku „tamtemu życiu”. Trzeba, byśmy sens swego życia i śmierci wyprowadzali z nieskończonej Miłości Boga do nas!
Żeby myśl „tamtym życiu” nie „straszyła”, a umieranie nie kojarzyło się z rozpaczą, to trzeba wsłuchać także w te słowa Jezusa, które mówią o złej miłości do (obecnego) życia, a także o tym, że warto służbę Chrystusowi przełożyć ponad służbę samemu sobie: „Ten, kto kocha swoje życie, traci je, a kto nienawidzi swego życia na tym świecie, zachowa je na życie wieczne”.
Te „szorstkie” słowa Jezusa należy brać na „zęby mądrości” i dobrze rozważyć, a nie co prędzej łagodzić je i „tłumaczyć” Jezusa, że wyrażał się tak dosadnie (by nie powiedzieć: niezręcznie), ponieważ miał do dyspozycji język ubogi w czasowniki (i stąd owo „nienawidzi”)... Spróbujmy zawierzyć mocnym słowom Jezusa, zważywszy na to, że bardzo skłonni jesteśmy do tego, by bez umiaru i opamiętania kochać to obecne życie, jednocześnie wybierając dla niego najbrzydszy kształt: kształt grzechu. Kształt bezczelnego lekceważenia Bożego Dekalogu i wydawania siebie na łup trzech pożądliwości (por. 1 J 2, 16) oraz wszelkiego użycia i przyjemności, wyniesionych ponad wszystko – nawet ponad samego Boga (por. 2 Tm 3, 4)!
Wobec tak prymitywnego pojmowania wielkiej tajemnicy naszego życia – nie są za mocne słowa Jezusa, który nakazuje (usilnie doradza) znienawidzić swoje ślepe i nierozumne zapatrzenie w samą doczesność... Jeśli dla kogoś „życie wieczne” jest słowem pustym (lub prawie pustym), to wtedy – dla przebudzenia go z duchowego letargu – potrzebne są mocne słowa, które każą się zastanowić, czy aby nie tracimy (głupio) szczęśliwego życia wiecznego za przysłowiową miskę soczewicy, samej tylko przemijającej doczesności.
Na sam koniec drugie zdanie Jezusa: „A kto by chciał Mi służyć, niech idzie na Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec”. – Nie ma najmniejszego powodu, by wahać się służyć Jezusowi! Zamiast jakichkolwiek tłumaczeń i perswazji proponuję, byśmy zechcieli powtórzyć sobie kilka razy to, co Jezus powiedział; i byśmy unaocznili sobie ogrom i wspaniałość Jezusowej obietnicy: „A kto by chciał Mi służyć, niech idzie za Mną, a gdzie Ja jestem, tam będzie i mój sługa. A jeśli ktoś Mi służy, uczci go mój Ojciec”.
o. Krzysztof Osuch SJ
osuch@ignatiana.net
Częstochowa, niedziela, 29 marca 2009 AMDG et BVMH
Inne teksty: www.mateusz.pl/mt/ko/ oraz tutaj: punkty do medytacji. Zapraszam także na strony Centrum Duchowości: www.jezuici.pl/centrsi
© 1996–2009 www.mateusz.pl/mt/ko