TAM GDZIE POWSTAWAŁA APOKALIPSA ŚW. JANA, CZĘŚĆ XVI
Po wizycie w Izmirze przemierzamy prawie 100 kilometrów na północ do Bergamy, gdzie czekają na nas pozostałości starożytnego Pergamonu. Z Apokalipsy wiemy, że tamtejsza gmina chrześcijańska przeżywała dramatyczne rozdwojenie: jej członkami byli zarówno nieugięci świadkowie wiary, którzy nie wahali się posunąć swej wierności Chrystusowi aż do męczeństwa, jak też zwolennicy kompromisu z pogańskimi kultami, zwani nikolaitami. Gdy już jesteśmy na miejscu, zaczynamy lepiej rozumieć istotę i kontekst tego konfliktu.
Pergamon zawdzięcza swe istnienie wysokiej 335-metrowej górze oddalonej o 25 kilometrów od morza Egejskiego i stanowiącej znakomity punkt obronny. Nie była to z pewnością wymarzona lokalizacja dla miasta, ale niemal idealna dla twierdzy, w której mieszkańcy żyznej doliny rzeki Kaikos mogli się bezpiecznie chronić w razie nagłej napaści czy też wojny. Nadawała się też na skarbiec, w którym można by było przechowywać kruszec i cenne przedmioty. Niemniej aż do końca IVgo wieku pne Pergamon nie odgrywał znaczącej roli w dziejach greckiej cywilizacji.
Sytuacja zmieniła się w momencie gdy po śmierci Aleksandra Macedeońskiego (w 323 roku pne) jego imperium rozpadło się na cztery państwa. Na czele jednego z nich, obejmującego Trację oraz zachodnią część Azji Mniejszej, stanął Lizymach, jeden z diadochów (generałów, którzy podzielili między siebie tereny podbite uprzednio przez swego wielkiego wodza). Przezornie polecił on swemu zaufanemu oficerowi Filetairosowi przechowanie swych przebogatych łupów wojennych właśnie na pergamońskiej górze. Wkrótce potem Lizymach w trakcie nieprzeliczonych wojen o sukcesję po Aleksandrze z innymi diadochami ginie i traci całe swe dziedzictwo, co sprytnie wykorzystuje Filetajros czujący się coraz pewniej w pergamońskiej twierdzy. Formalnie szuka opieki u potężnego Seleukosa w Antiochii, a tak naprawdę zakłada własną dynastię, nazwaną później attalidzką. Wkrótce potem jego następcy ogłoszą się królami Pergamonu i będą rządzić niepodzielnie całą zachodnią Azją Mniejszą, za wyjątkiem północnych wybrzeży morza Czarnego. Rządząc mądrze i roztropnie szybko doprowadzili swe stosunkowo niewielkie państwo do rozkwitu. Za Attalidów Pergamon stał się wielkim prawie 200-tysięcznym miastem szczycącym się wspaniałymi pałacami, świątyniami, teatrem, stadionem i agorą, opasanym potrójnym rzędem murów otaczających górę. Nie bez powodu współcześni porównywali je z Atenami epoki Peryklesa…
Przedmiotem szczególnej dumy mieszkańców Pergamonu musiała być jednak wspaniała biblioteka licząca, według starożytnych źródeł, około 200 tysięcy woluminów i niewiele ustępująca słynnej bibliotece aleksandryjskiej. Gdy zazdrośni Ptolemeusze władający podówczas Egiptem zabronili wywozić stamtąd papirus by w ten sposób pozbawić konkurentów materiału piśmienniczego, przedsiębiorczy zarządcy biblioteki posłużyli się… pergaminem. Tak właśnie rozpoczęła się długa kariera droższych od papirusu, ale znacznie od niego trwalszych odpowiednio spreparowanych skór zwierzęcych, które wzięły swą nazwę od imienia miasta na górze.
Gdy na początku IIgo wieku pne Seleucydzi z Antiochii osłabli i zaczęli przegrywać z Rzymianami coraz liczniejsze potyczki i wojny, Pergamon natychmiast zmienił swe dotychczasowe sojusze. Attalidzi wiedzieli doskonale, że nie reprezentują zbyt wielkiej siły, a ich głównym celem było zachowanie dobrobytu i towarzyszącej mu kultury na najwyższym poziomie. Toteż gdy w 133 roku pne umierał bezpotomnie Attalos Trzeci, ostatni król Pergamonu, zapisał on bez wahania swe państwo właśnie Rzymianom. Dzięki temu miasto uniknęło grabieży, a jego skarby ocalały. Przez kilkadziesiąt lat było stolicą rzymskiej prowincji Azji, dopóki nie przeniesiono jej do Efezu. Niemniej zawartość biblioteki uległa znacznemu uszczupleniu. Legenda głosi, że w czasie rzymskiej wojny domowej Antoniusz podarował ją w wianie weselnym Kleopatrze, aby zrekompensować jej pożar biblioteki aleksandryjskiej z 47 roku pne. Jednak z innych źródeł wiadomo, że sami rzymscy gubernatorzy wywozili co cenniejsze kodeksy do Rzymu. W ten oto właśnie sposób Cyceron mógł zapoznać się z kompletem dzieł Arystotelesa…
Przegrana Pergamonu z Efezem w walce o prestiż nie była jednak ostateczna. Na początku IIgo wieku ne cesarz Hadrian znów zainteresował się miastem na górze, rozbudował je i upiększył. W szczególności na samym szczycie grodu postawił ku czci cesarza Trajana, swego przybranego ojca, wspaniałą świątynię niewiele tylko ustępującą położonej nieco poniżej słynnej świątyni Zeusa. Czas definitywnego upadku rozpoczął się dopiero wraz z najazdem Gotów w 262 roku ne i następującym zaraz po nim trzęsieniem ziemi. Odtąd miasto stopniowo ewakuowało się z wierzchołka góry i przenosiło w stronę podnóża. Turcy ostatecznie je opanowali na początku XIV wieku. Wspaniałe budowle na szczycie częściowo ocalały, gdyż twierdza nie była już w tym miejscu nikomu potrzebna. Gdy przy końcu XIX wieku niemiecka misja archeologiczna odkopała ołtarz Zeusa przyozdobiony zachwycającymi rzeźbami z IIgo wieku pne, sułtan bez problemu pozwolił jej na wywiezienie do Berlina niechcianego reliktu grecko-pogańskiej przeszłości tych ziem. Przedtem Turcy pozwolili sobie jedynie na sprowadzenie do Stambułu kilku ogromnych alabastrowych waz, które obecnie stoją w zamienionej w meczet świątyni Mądrości Bożej, Hagii Sofii.
Zwiedzanie Pergamonu rozpoczynamy od spaceru po górnym mieście, czyli akropolu. Można tam właściwie dojechać samochodem, ale atrakcyjniejszą opcją jest niewątpliwie kolejka linowa oferująca piękne widoki na wszystkie strony. Z przeszklonej kabiny możemy podziwiać nie tylko położone u stóp współczesne miasto tureckie, ale także zaporę wodną i błękitną taflę jeziora położone po przeciwnej stronie góry.
Aby zobaczyć wszystkie godne uwagi pozostałości dawnej świetności podniebnego grodu potrzeba dobrych trzech godzin i… niezłej kondycji, ponieważ zwiedzanie wymaga wykonania wielu podejść i zejść po nie zawsze dobrze przygotowanych ścieżkach. Stosunkowo najłatwiej jest dotrzeć do miejsca, gdzie znajdowała się przewieziona do Berlina świątynia Zeusa. Łatwo je zauważyć, bo obecnie rosną tam dwie ogromne pinie, ocieniające resztki fundamentów. Następnie można przyjrzeć się pozostałościom murów i bram ostatniej linii umocnień Pergamonu oddzielającej górne miasto od środkowego. Potem trzeba podejść ostro w górę w stronę dawnej świątyni Ateny, po której pozostało jedynie kilkanaście kikutów kolumn w stylu jońskim. Może nie jest to szczególnie zachwycająca ruina, niemniej warto wiedzieć, że to właśnie tu, a dokładnie po północnej stronie świątyni wznosiła się słynna biblioteka. Nieco dalej dochodzi się do amfiteatru niezwykle efektownie położonego na stromym zboczu góry. Poniżej znajdował się wąski taras z proscenium i paroma pomniejszymi świątynkami. Jeszcze niżej wpadało się nieomal w przepaść…
Najlepiej zachowała się jednak świątynia Trajana z pięknymi białymi kolumnami w stylu korynckim. Można też zobaczyć jej podziemia, gdzie magazynowano różnego rodzaju dobra i – przypuszczalnie – depozyty bankowe. Jeszcze dalej, na niewielkim dziedzińcu zostały wyeksponowane tablice, z których dowiadujemy się, iż cesarz jest bogiem, panem ziemi i morza. Wyżej raczej podchodzić nie należy: tablice informacyjne ostrzegają przed samowolnym zwiedzaniem zarówno pozostałych wież fortecy jak i resztek po pałacu królów Pergamonu, gdyż nie są jeszcze należycie zabezpieczone przed zawaleniem. Ostatnim akcentem górnego miasta jest wielka studnia z umieszczoną pośrodku kolumną. Z zamieszczonego opisu dowiadujemy się, że w Pergamonie w zasadzie nie było źródeł i początkowo zbierano do cystern jedynie deszczówkę. Gdy jednak miasto rozrosło się, w IIIcim wieku pne wodę ciągnięto aż 45 kilometrów trzema wodociągami ułożonymi za pomocą terakotowych rur. Potem z podnóża tłoczono je do górnego miasta ołowianymi rurami posługując się przy tym pompami tłoczącymi wodę pod ciśnieniem około dwudziestu atmosfer. Niebywałe osiągnięcie techniczne, które stało się ponownie możliwe dopiero wraz z rewolucja przemysłową XVIIIgo wieku! Dodajmy tylko, że w IIgim wieku ne Rzymianie zastąpili terakotowe rury kamiennym akweduktem.
Po zwiedzeniu górnego miasta można jeszcze zejść znacznie niżej, aby zobaczyć ruiny miasta środkowego i dolnego: resztki świątyń, stadionu, gimnazjonu, murów, bram i wież. Nie wyglądają one obecnie zbyt ciekawie, niemniej warto jest z pewnością zobaczyć ekspozycję mozaik mieszczącą się tuż obok w specjalnie przygotowanym do tego celu budynku. Potem można albo spróbować podejść z powrotem w górę do górnej stacji kolejki linowej, albo też zejść jeszcze niżej i wyjść ze strefy archeologicznej przez… dziurę w ogrodzeniu. Następnie warto jeszcze udać się do muzeum miejskiego, gdzie można obejrzeć rzeźby, mozaiki i wpadające w oko starożytne bibeloty wykopane w Pergamonie już w czasach, gdy Turcja zaczęła dbać o swoją archeologiczną spuściznę.
U samego podnóża góry, niecały kilometr w dół od dolnej stacji kolejki linowej, napotykamy na ruinę wielkiej starożytnej świątyni o charakterystycznej czerwonawej barwie cegieł. Z tego właśnie powodu nazywana jest obecnie „Czerwoną Bazyliką”. Została ona zbudowana w pierwszej połowie IIgo wieku ne w czasach cesarza Hadriana ku czci Izydy i innych egipskich bogów, których to kult stał się podówczas bardzo modny w imperium rzymskim. Imponujących rozmiarów 110 na 60 metrów (łącznie z dwoma bocznymi rotundami), zajmowała kiedyś znacznie rozleglejszy temenos (święty obszar) przecięty rzeczką Selinos i otoczony kilkunastometrowym murem. Ciek wodny przepływał na ukos poprzez teren świątyni ukryty pod szerokim, niemal 200-metrowym kamiennym mostem, który zachował się w dobrym stanie aż do naszych czasów. Dostarczał on wody do świątynnych basenów używanych do celów rytualnych; być może trzymano w nich także zwierzęta, którym Egipcjanie zwykli oddawać kult. Po wymiarach nisz w centrum bazyliki można domyślać się, że główny posąg Izydy mógł dochodzić aż do dziesięciu metrów i zbliżać się tym samym do wymiarów słynnego posągu Zeusa z Olimpii.
W Czerwonej Bazylice zatrzymujemy się przede wszystkim w celu uczczenia pamięci biskupa Antypasa, o którym Jezus w liście do pergamońskiej gminy mówi: wierny świadek mój, który został zabity u was, tam gdzie mieszka szatan (Ap 2,13b). I choć z zachowanej chrześcijańskiej tradycji niewiele o nim wiemy, Kościoły Wschodu czczą go do dziś jako wielkiego świętego i przedstawiają na licznych ikonach. Pierwsza pozabiblijna wzmianka o męczeństwie Antypasa z Pergamonu pochodzi od Tertuliana (z początku IIIgo wieku). Potem znajdujemy skrótowe relacje o nim w różnych bizantyjskich kompilacjach począwszy od Xgo wieku (np. w Historii Zebranej kronikarza Kedrinosa). Wynika z nich, że należał on do grona pierwszych uczniów Jezusa i że sam św. Jan ustanowił go biskupem Pergamonu. Data męczeńskiej śmierci jest różnie podawana, niemniej najbardziej prawdopodobny jest rok 92 ne. Wydarzenie to miało być spowodowane snami wielu pogańskich kapłanów, w których ich bóstwa żaliły się, że będą zmuszone opuścić miasto z powodu obecności w nim Antypasa. Wtedy kapłani podburzyli tłumy czcicieli zagrożonych bóstw, porwały go i postawiły przed swoim trybunałem. Antypas odrzekł im: „Czyż fakt, że tak zwani bogowie i panowie tego świata tak bardzo obawiają się mnie, śmiertelnego człowieka, tak że muszą aż czmychać z miasta, nie powinien pouczyć was, że ufność, jaką w nich pokładacie jest próżna?”. I na tej podstawie przekonywał ich o mocy i wielkości Chrystusa. Oni jednak wpadli w szał, zaciągnęli go przed świątynię Artemidy i rzucili do wnętrza spiżowego pomnika w kształcie byka, który następnie rozpalili do czerwoności. Dla Greków było to najokrutniejszy sposób uśmiercania, wymyślony na Sycylii na zamówienie tamtejszych tyranów, aby karać w ten sposób największych zbrodniarzy i zdrajców. A działo się to wszystko, według dobrze utrwalonej chrześcijańskiej tradycji, w miejscu gdzie obecnie stoi Czerwona Bazylika. Dlatego też w Vtym wieku ne, gdy chrześcijaństwo stało się religią państwową, przekształcono wielką świątynię w kościół – ku wspólnej czci św. Antypasa i św. Jana – i czczono tam hipotetyczny grób męczennika. Budowlę zniszczyły jednak arabskie inwazje z połowy VIIIgo wieku, tak że już nigdy potem bazylika nie powróciła więcej do dawnej świetności.
Przy końcu Igo wieku ne ogromna świątyni Izydy jeszcze wprawdzie nie powstała, ale – jak wydają się to sugerować cząstkowe relacje o śmierci św. Antypasa – nie jest wykluczone, że stała w tym miejscu jakaś niewielka świątynia Artemidy. Bogini mogła tam być przedstawiana jako siedząca na tronie, co jak najbardziej zgadzało się z konwencją epoki. Dla chrześcijan wspominających traumatycznie tamte wydarzenia określenie „tron Szatana” (złego ducha i oskarżyciela) doskonale oddawało istotę rzeczy. Wiedzieli oni bowiem, że
choćby byli na niebie i na ziemi tak zwani bogowie – jest zresztą mnóstwo takich bogów i panów – dla nas istnieje tylko jeden Bóg, Ojciec, od którego wszystko pochodzi i dla którego my istniejemy, oraz jeden Pan, Jezus Chrystus, przez którego wszystko się stało i dzięki któremu także my jesteśmy (1Kor 8,5-6).
Oraz to, że z powodu świadectwa odnośnie tej właśnie prawdy ich biskup został w tak okrutny sposób pozbawiony życia.
Mieszkańcy Pergamonu z końca Igo wieku ne rzeczywiście mogli widzieć w chrześcijanach śmiertelne zagrożenie. Całą swą tożsamość budowali wokół mądrości, której wyrazem był kult bogini Ateny (patronki miasta) oraz przewspaniała biblioteka. A także praworządności, której wyrazem był kult Zeusa, bogini Romy (personifikacji Rzymu i jego rządów prawa), a także cezarów, władców obdarzonych „boskimi” mocami. Ponadto rywalizowali z Efezem o palmę pierwszeństwa w Azji Mniejszej, a to wymagało okazywania rzymskim władzom wielu wiernopoddańczych gestów. Obecność dziwnej grupki obywateli wszystko to kontestujących w imię jakiegoś nowego Zbawcy, który nie uczynił w życiu ani nic specjalnie bohaterskiego ani mądrego – na miarę greckich herosów i filozofów oczywiście – i który w dodatku skończył jak złoczyńca na krzyżu, musiała na nich działać jak płachta na byka.
To co mogli sobie myśleć o chrześcijanach nie jest dziś dla nas tajemnicą. Typowe stanowisko wykształconego obywatela imperium rzymskiego wobec owych „wrogów rodzaju ludzkiego”, za jakich wtedy ich uważano, przedstawił niejaki Celsus około roku 180go, rodem prawdopodobnie z Aleksandrii. Jego tezy zachowały się jedynie dlatego, iż po około siedemdziesięciu latach zbijał je mozolnie, punkt po punkcie, Orygenes, jeden z najwybitniejszych intelektualistów pierwotnego Kościoła. Tak więc, twierdził pogański filozof, Jezus to oszust wywodzący się z dołów społecznych, który wyuczył się w Egipcie magicznych sztuczek służących mu następnie do zwodzenia ludzi. Dobrał sobie za współpracowników prostaków i szubrawców i nie dziwota, że skończył tak jak skończył. Jego doktryna moralna to plagiat greckiej filozofii, tyle że opowiedziana w niedorzeczny sposób. Jedyną siłą, która może do podobnej nauki przyciągać, to pycha, która każe chrześcijanom uważać się za jakiś nowy „naród wybrany” i wszystkim innym grozić karą ognia nieugaszonego. A przystają do nich nie sprawiedliwi i moralnie czyści, ale same męty, bo sam Jezus przecież powiedział, że przyszedł nie do sprawiedliwych, a do grzeszników. Jest to więc wywrotowa, godna pogardy sekta, odrzucająca całą mądrość i siłę imperium, w którym mają szczęście żyć, na rzecz chimerycznych przykazań, których się trzymają z fanatyzmem aż do utraty życia. Gdyby nie wytępić ich na czas, mogliby oni doprowadzić do upadku świetnie zorganizowane społeczeństwo i wtedy przyszliby barbarzyńcy przynosząc chaos i powszechne zdziczenie. Niechby się więc nawrócili, uznali wyższość mędrszych od siebie filozofów, wsparli cesarza i nawet pozostali potem przy czci swego Boga, ale zgodnie z obowiązującą w imperium normą kultu, która nie widzi sprzeczności między monoteizmem i wielobóstwem, jako że każde z bóstw odpowiada innej mocy jedynego Boga.
Dla mieszkańców Pergamonu były to zapewne oczywiste argumenty: oto niewdzięczni i przesądni chrześcijanie, odrzucający wielką kulturę i technikę ich miasta, za nic mający uznane mądrości, z którymi mogliby się zapoznać chociażby w bibliotece, gardzący protekcją cezara w imię iluzorycznego i bezsilnego Zbawcy… A czy dziś nas one także przekonują? Może i mogłyby, gdyby nie to, że jesteśmy bogatsi o kolejne dziewiętnaście wieków historii. Mądrości greckie okazały się być w gruncie rzeczy potężnymi barierami intelektualnymi, które na długo zahamowały rozwój nauki i techniki. Wspaniały system społeczny zawalił się jak domek z kart, gdy tylko Rzym nie miał skąd brać darmowych niewolników by budowali kolejne drogi i akwedukty. Zaś kult cezarów jawi się nam niczym horror, który – gdy tylko powraca za sprawą kolejnych Napoleonów, Hitlerów i Stalinów – egzorcyzmujemy niczym diabła wcielonego. Owszem, chrześcijanie byli wywrotowcami, ale ich dewiacja była jak najbardziej pozytywna i uzasadniona: gdyby nie ich świadectwo i upór, z helleńsko-rzymskiej kultury przetrwałoby w gruncie rzeczy bardzo niewiele.
Wydawać by się zatem mogło, że po kilku wiekach prześladowań chrześcijaństwo ostatecznie pokonało pogańskie filozofie antyku zarówno pod względem intelektualnym jak też praktycznym. Takie postawienie sprawy byłoby, niestety, mocno uproszczone. Chrześcijańskie rozumienie Boga, człowieka i świata było zbyt wielką rewolucją, aby można było płynnie i jednoznacznie zastąpić nim dawne stereotypy myślowe. Pogańska filozofia od czasu do czasu powraca, aczkolwiek w mocno zmutowanej formie. Jedną z najbardziej udanych prób takiej recydywy był niewątpliwie marksizm-leninizm.
Zauważmy najpierw, że bodaj najistotniejszą koncepcją filozoficzną zawartą w judeochrześcijańskim Objawieniu jest idea stworzenia. Głosi ona, że Bóg uczynił świat z niczego, a następnie doprowadza go stopniowo swą własną mocą do stanu ostatecznego, w Apokalipsie określonego jako Nowe Niebo i Nowa Ziemia (por. Ap 21,1). Grecy zaś wierzyli w wieczny świat materialny, który przechodzi co prawda przez kolejne cykle rozwojowe, lecz potem zawsze powraca do stanu pierwotnego i odradza się na nowo. Długo wydawało się, że nic nie jest w stanie pogodzić owych dwóch perspektyw. A jednak na początku XIX wieku kilku wybitnych niemieckich filozofów – najważniejsza rola przypadła tu Heglowi – postanowiło wzbogacić klasyczną grecką wizję świata o typowo chrześcijańskie elementy. Istotą tego pomysłu jest całkowite pozbycie się bogów wraz z demonami i pozostawienie jedynie Konieczności pełniącej rolę biblijnego Boga Jedynego. Nie jest ona jednak osobą: jest bezosobową Zasadą. Jest też czymś więcej niż Logosem, gdyż nie tylko odpowiada za porządek we wszechświecie, ale także popycha jego dzieje naprzód za sprawą opisanych przez Hegla reguł dialektycznych: tezy, antytezy i syntezy. Można ją zatem poznawać nie tylko czysto rozumowo, ale też dostrzegać i rozpoznawać jej działanie w Historii, która to nieustannie zmienia postać świata i człowieka realizując Postęp.
Z tak określonej filozofii wynikają praktyczne konsekwencje. Wiara w osobowego Boga i w Chrystusa, który objawia nam swego Ojca, stała się niepotrzebna. Teraz trzeba jedynie zrozumieć to, co jest konieczne i działać zgodnie ze zdobytą wiedzą. Hegel wierzył, że działanie Konieczności przejawia się w doskonale racjonalnej machinie państwa pruskiego i że to Niemcy realizują najdokładniej i najpełniej nieuchronny Postęp. Marks w roli tej dostrzegł klasę robotniczą i jej „awangardę” w postaci partii komunistycznej. Lenin zaś i Stalin uznali po prostu, że wcieliła się ona w Przywódcę, namaszczonego przez Historię i Prawa Dialektyki aby wprowadził ludzkość w nową świetlaną erę określaną chwytliwym sloganem „Każdemu według potrzeb” – zapominając jednak przy tym dodać, że co jest potrzebą i co nią nie jest może wiedzieć jedynie on sam oraz kierowana przezeń partia. W ten sposób na światową scenę znów powróciły dwie apokaliptyczne bestie: cezar żądający dla siebie boskiej czci (por. Ap 13,8) i fałszywy prorok przemawiający przeciw chrześcijanom językiem jakby żywcem wzięty z inwektyw Celsusa (por. Ap 13,11).
Możemy dziś dziwić się niepomiernie, dlaczego aż tylu mądrych ludzi dało się wciągnąć w tak absurdalny system myślowy owocujący tak przerażającymi skutkami. Być może odpowiedź jest prostsza niż to sobie wyobrażamy. Powróćmy raz jeszcze do pergamońskiej biblioteki, która była znana z bardzo specyficznej metody prowadzenia badań naukowych. Zasadzała się ona na przekonaniu, iż prawdziwą mądrość uzyskuje się nie przez cierpliwe porównywanie i analizowanie tekstów – tak jak to zwykli czynić uczeni związani z biblioteką aleksandryjską – ale przez spekulatywne czytanie „między wierszami”, odkrywanie tajemnej wiedzy, której autor bezpośrednio nie wyraził w tekście, ale w jakiś sposób ją w nim ukrył. Postępujący według tej zasady pseudouczeni mieli poczucie „większej wiedzy”, do której nie ma dostępu pierwszy lepszy czytelnik takiego czy innego dzieła literackiego lub filozoficznego. Podobnie też adepci marksizmu byli przekonani, że to oni jedynie rozumieją świat i rządzące nim prawa, podczas gdy wszyscy inni błądzą niczym dzieci we mgle. Feuerbach nazwał niegdyś religię „opium dla ludu”. Nie przypuszczał jednak, że jego kolega po fachu wymyśli narkotyk znacznie potężniejszy, bo przeznaczony dla elit. Nic bowiem tak nie zaślepia i nie wprawia w stan niezdrowego upojenia jak intelektualna pycha wynikająca z przeświadczenia, że oto jest się wtajemniczonym w sprawy, których inni nie są i nie będą w stanie nigdy pojąć.
Rozdarcie pergamońskich chrześcijan, o którym wspomina apokaliptyczny list (por. Ap 2,12-17), jest zupełnie zrozumiałe. Wynikało ono z wewnętrznego konfliktu, który sprawiał, że przywiązanie do Chrystusa walczyło z poczuciem lojalności wobec swojego miasta i jego tradycji. Być może wielu z nich chciało zachować i jedno i drugie idąc na rozliczne kompromisy. Zapewne wtedy jeszcze nie mogli zobaczyć w pełnym świetle prawdy o tym, że to, czego Chrystus każe im się wyrzec, to degradujące godność człowieka obyczaje w dalszej perspektywie całkowicie rujnujące najszlachetniejsze komponenty kultury, do której byli aż tak przywiązani. Musieliby Mu jedynie zaufać, trzymać się Jego nauki nawet nie do końca ją rozumiejąc. Ale na to nie wszystkich było stać, a już tym bardziej na ofiarę z własnego życia.
Także i dziś wielu chrześcijan przeżywa podobny konflikt. Tym razem polega on jednak na zderzeniu się narosłego w ciągu wielu wieków i zainspirowanego chrześcijaństwem tradycyjnego modelu społecznego z nowopowstałą post-chrześcijańską cywilizacją naukowo-techniczną szczycącą się tysiącami atrakcyjnych wynalazków i innowacji. Cóż bowiem może jeszcze znaczyć dla współczesnego człowieka, który stał się panem własnego losu, obosieczny miecz Słowa Bożego, biały kamyk z wyrytym nowym imieniem – wyobrażający oczyszczone serce z niezatartym znamieniem chrztu i bierzmowania – oraz manna Eucharystii? Bo przecież, jak to napisał dumnie radziecki propagandzista, to nie modlitwą i postem posyła się rakiety w kosmos! A religia, to przecież same przesądy wyrażające się w absurdalnych nakazach i zakazach. W imię czego miałoby się zatem wyrzekać antykoncepcji, pozaustrojowego zapłodnienia i adaptacji tradycyjnego modelu rodziny do potrzeb nowoczesnego społeczeństwa – by przytoczyć jedynie najbardziej krzykliwe nagłówki od których roi się we współczesnych mediach?
Nie spodziewajmy się łatwych odpowiedzi. Spójrzmy raz jeszcze w górę na ruiny akropolu wyniosłego miasta i przypomnijmy sobie słowa Proroka:
Złóżcie nadzieję w Panu na zawsze, bo Pan jest wiekuistą Skałą!
Bo On poniżył przebywających na szczytach, upokorzył miasto niedostępne,
upokorzył je aż do ziemi, sprawił, że w proch runęło:
podepcą je nogi, nogi biednych i stopy ubogich. (Iz 26,4-6)
Jacek Święcki
© 1996–2013 www.mateusz.pl