TAM GDZIE POWSTAWAŁA APOKALIPSA ŚW. JANA, CZĘŚĆ IV
Z Jerozolimy wracamy ponownie do Efezu, tym razem w poszukiwaniu śladów św. Jana, umiłowanego ucznia Chrystusa i przybranego syna Maryi. Nie odnajdziemy ich w obrębie murów starożytnej metropolii, ale na wzgórzu, około dwóch kilometrów na północ od bram Efezu, w zupełnie przeciwnym kierunku niż domek Matki Bożej. Tam właśnie Jan, według wczesnochrześcijańskiej tradycji, miał spisywać swą Ewangelię i tam też, nieco poniżej szczytu, na terenie ówczesnej rzymskiej nekropolii, miał być pochowany.
Dzieje grobu św. Jana są równie niezwykłe jak i samo życie owego najbardziej niezwykłego ucznia Jezusa. Zechciejmy się zatem nieco dłużej zatrzymać w miejscu, które dla całego chrześcijańskiego świata miało przez ponad dziesięć wieków ogromne znaczenie, a które dopiero od bardzo niedawna ponownie przyciąga coraz liczniejsze rzesze pielgrzymów.
Jest wysoce prawdopodobne, że skoro Maryja przebywała przez dłuższy czas pod Efezem, towarzyszył jej także przybrany syn. Wtedy też powstała tam pierwsza chrześcijańska wspólnota. Z Dziejów Apostolskich wiemy, że gdy św. Paweł przybył po raz pierwszy do Efezu, byli tam już jacyś „bracia”, którzy potem wyprawili do Achai Apollosa (por. Dz 18,26). Jest zatem dość prawdopodobne, że był to właśnie efekt uprzedniej działalności apostolskiej św. Jana...
Z Apokalipsy możemy dowiedzieć się jeszcze, że Jan przebywał przez pewien czas na Patmos i że był uznanym autorytetem w kościołach Azji Mniejszej, skoro otrzymał tam od samego Chrystusa posłanie do siedmiu ważnych gmin rozciągających się na sporym obszarze. Potwierdza to także pełen powagi ton jego drugiego i trzeciego listu, w których nazywa siebie Prezbiterem (to znaczy „starszym”, w tym zaś czasie określenie to często wskazywało na kogoś z grona uczniów Jezusa) i gdzie przestrzega podległe sobie gminy przed niebezpieczeństwem odstępstwa i herezji.
Innym ważnym źródłem informacji są wczesnochrześcijańskie pisma, według których Jan mniej więcej od czasów zburzenia świątyni jerozolimskiej (w roku 70 ne) zdaje się przebywać na stałe w Efezie, a czasem także w pobliskim Milecie. Precyzują one, że Jan został zesłany na Patmos u schyłku panowania cesarza Domicjana (tj. około roku 95 ne), wkrótce potem został zwolniony przez kolejnego cesarza Nerwę i umarł około roku 100 na początku panowania jeszcze innego cesarza, Trajana. Miał być wtedy ponad dziewięćdziesięcioletnim starcem, zdolnym do wygłaszania jedynie jednozdaniowej homilii: „Dzieci, miłujcie się wzajemnie!”.
Apokryfy zwyczajowo przytaczają mnóstwo cudów, które umiłowany uczeń Chrystusa miał dokonywać głównie w Efezie oraz na Patmos: uzdrowienia, wskrzeszenia zmarłych, wypędzanie złych duchów, spowodowanie zawalenia się świątyni Artemidy i nawrócenie, jako pokłosie tego zdarzenia, wielu tysięcy pogan, wreszcie, gdy chciał przekonać pogan do Ewangelii, wypicie w trakcie dyskusji z nimi trucizny bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Z tego to właśnie powodu 27go grudnia, w dniu św. Jana Ewangelisty, po uroczystej mszy św. święci się wino, które potem podaje się wiernym do picia... Najbardziej spektakularne są jednak opisywane w apokryfach okoliczności zesłania na Patmos. Otóż cesarz Domicjan miał osobiście wezwać Jana do Rzymu i po przesłuchaniu kazał ugotować go w oleju. Gdy okazało się, że ten wyszedł z tej próby bez szwanku, cesarz nieco się przestraszył i dopiero wtedy postanowił zesłać Apostoła na wyspę.
Jakkolwiek przytoczone historie z życia św. Jana miałyby się do faktów, wynika z nich niewątpliwie niekłamany autorytet umiłowanego ucznia Chrystusa i ogromne przywiązanie do jego osoby Kościoła pierwszych wieków.
Ogromnie frapująca jest także apokryficzna narracja o okolicznościach śmierci autora Czwartej Ewangelii. Otóż miał mu ją zapowiedzieć w wizji sam Chrystus w słowach zapraszających swego umiłowanego ucznia na ucztę w niebie. Na to Jan kazał uczniom przygotować sobie grób i zaraz potem wstąpił do niego. Wtedy też natychmiast otoczyła go wielka światłość i zniknął uczniom sprzed oczu. Potem w grobie znaleziono jedynie coś, co przypominało mannę.
Możemy się dziś łatwo zżymać na podobną doktrynę o „wniebowzięciu” św. Jana, której Kościół nigdy przecież nie podzielał i nigdy podzielać nie będzie. Bo choć przecież był tak wyjątkowym uczniem Jezusa, to jednak nie był niepokalanie poczęty jak Maryja i w związku z tym nie mógł dostąpić podobnych przywilejów! A jednak podobne wierzenie było w Kościele rozpowszechnione przez wiele, wiele wieków. Wynikało ono, przypuszczalnie z błędnie zinterpretowanego fragmentu Ewangelii:
Rozeszła się wśród braci wieść, że uczeń ów nie umrze. Ale Jezus nie powiedział mu, że nie umrze, lecz: Jeśli Ja chcę, aby pozostał aż przyjdę, co tobie do tego? (J 21,23)
Ewangelista prostuje, że Jezus bynajmniej nie przepowiedział mu, że nie umrze, ale że ma wobec niego inne plany niż w stosunku do Piotra, któremu to zapowiedział męczeńską śmierć. Zostało to jednak tak zrozumiane, że Jan nie umrze aż do powtórnego przyjścia Chrystusa i że teraz jest w jakiś cudowny sposób „przechowywany” jako żywa osoba z ciałem i duszą.
Zaskakującą konsekwencją takiego przekonania jest zupełny brak relikwii św. Jana Ewangelisty, niezwykle uderzający zwłaszcza w czasach, gdy starano się je zdobywać za wszelką niemal cenę. Okazuje się jednak, że zamiast relikwii po średniowiecznej Europie krążyły specjalne szklane fiolki z pyłem, który ponoć zbierał się bezpośrednio nad grobem św. Jana w dniu jego święta (wtedy wypadało ono 8go maja). Miał to być dowód na to, że ciało Apostoła jest nadal żywe i wydycha coś w rodzaju manny o uzdrawiających właściwościach, zdolnej nawet uciszać burze. Wspomina o tym na przykład angielski święty biskup Willibald, który jako pielgrzym nawiedził Efez w połowie VIII-go wieku, a wcześniej jeszcze św. Augustyn i św. Grzegorz z Tours.
Istnienie grobu św. Jana w Efezie poświadczają źródła już z IIgo wieku, takie jak list Polikratesa, biskupa Efezu, do papieża Wiktoryna. Wiadomo także, że gdy tylko na początku IVgo wieku w imperium rzymskim ustały prześladowania wobec chrześcijan, natychmiast wzniesiono na jego grobie niewielką kaplicę. Dopiero cesarz Justynian w Iszej połowie VIgo wieku postanowił zbudować w tym miejscu ogromną bazylikę wzorowaną na konstantynopolitańskiej bazylice świętych Apostołów – i odtąd stała się ona jednym z najbardziej prestiżowych miejsc pielgrzymkowych całego ówczesnego świata chrześcijańskiego.
Podczas arabskiej inwazji na imperium bizantyjskie w latach 654-5 Efez został tymczasem całkowicie splądrowany i potem już w zasadzie przestał pełnić rolę wielkiej metropolii. Miasto skurczyło się do terenów wokół portu oraz kościoła Matki Bożej, w którym to w 431 roku odbył się sobór efeski. Nikt bowiem nie był już w stanie odbudować wielkich antycznych budowli leżących w gruzach w pozostałych dzielnicach. Równocześnie życie miejskie zaczęło się także organizować na wzgórzu, na zboczach którego stała wspaniała bazylika św. Jana. Stopniowo otoczono ją murami, a na szczycie postawiono zamek. Nowe miasto zaczęto zwać Hagios Theologos, czyli Święty Teolog, bo tak właśnie Kościół Wschodni nazywa najchętniej św. Jana Ewangelistę, uznając w nim teologa par excellence.
Pozostawało ono w rękach bizantyjskich aż do 1304 roku, gdy zdobyły je zwycięskie wojska Turków seldżuckich, a bazylika została doszczętnie złupiona. Zaraz potem kościół przekształcono w meczet, ale chrześcijańscy pielgrzymi byli jeszcze wtedy dopuszczani do grobu Apostoła za opłatą. Samo zaś miasto zdobywcy nazwali Ayasoluk, przekręcając po turecku wcześniejszą grecką nazwę. W połowie XIV miało miejsce wielkie trzęsienie ziemi, które częściowo zniszczyło bazylikę, tak że ówczesny władca Isa Bej postanowił tuż obok niej wybudować nowy meczet, którego wspaniałość przewyższałaby dawną świątynię – pokazując w ten sposób wyższość nowej religii nad dawną. Można go podziwiać także i dzisiaj, bo znajduje się on jedynie kilkaset metrów od wzgórza Ayasoluk, nieco poniżej ruin justyniańskiej bazyliki.
Sądny dzień dla wzgórza św. jJana nadszedł wraz z inwazją mongolskiego wodza Tamerlana (zwanego także Timurem) w 1402 roku oraz następującą zaraz po niej wojną domową pomiędzy walczącymi o władzę tureckimi wodzami. Wtedy to właśnie Ayasoluk był zdobywany, rabowany i podpalany wielokrotnie, zaś wspaniała bazylika definitywnie legła w gruzach. Potem Turcy utrzymywali jedynie zamek na szczycie wzgórza, który – gdy już ostatecznie przeminęło niebezpieczeństwo chrześcijańskiego kontrataku – porzucili ostatecznie już w XVItym wieku. Odtąd Ayasoluk stał się biednym miasteczkiem żyjącym jedynie dawną chwałą, zaś port w Efezie zamulił się do końca z braku jakichkolwiek prac konserwacyjnych. Obecnie do morza jest stamtąd niemal dziesięć kilometrów...
Gdy w XIX wieku Efez ponownie zaczął budzić zainteresowanie i na miejscu zaczęły się pojawiać liczne misje archeologiczne, żadna z nich nie zajęła się ruinami wczesnochrześcijańskiej bazyliki. Wtedy znacznie ważniejsze od poszukiwań bizantyjskich reminiscencji było dokładne zlokalizowanie świątyni Artemidy, jednego z siedmiu cudów świata starożytnego! Dopiero podczas wojny grecko-tureckiej 1921-22, gdy Efez zajęły przejściowo greckie wojska, greccy archeolodzy postanowili przeszukać także bazylikę św. Jana – i odnaleźli ponoć na miejscu grobu Apostoła jakiś szkielet. Niestety, potem trzeba było czekać z dalszymi pracami aż do połowy XX wieku, gdy na teren wzgórza Ayasoluk wkroczyła austriacka misja archeologiczna, która pieczołowicie zabrała się do porządkowania terenu bazyliki. Wkrótce potem zrekonstruowaną konfesję nad grobem św. Jana nawiedził – i w ten sposób jakby ją na nowo uwierzytelnił – papież Paweł VI. Od kilku zaledwie lat starannie wyeksponowane ruiny bazyliki można już zwiedzać.
Współcześni Turcy, podobnie jak ich poprzednicy z XIV wieku, wpuszczają pielgrzymów na teren dawnej bazyliki św. Jana za opłatą (i to bynajmniej nie symboliczną). Najpierw przechodzi się przed bramę dawnego grodu Hagios Theologos, a następnie wchodzi na mury, skąd roztacza się wspaniały widok na całkiem nowoczesne miasto, prosperujące głównie w wyniku turystycznej „inwazji” na Efez. Należy też dodać, że nowe państwo tureckie powstałe na gruzach upadłego sułtanatu zmieniło jego nazwę z Ayasoluk na Selçuk ku czci zdobywców z XIVgo wieku. Nieco z boku, kilkadziesiąt metrów poniżej, można dostrzec kopuły i minaret wielkiego meczetu Isa Beja. Jeszcze dalej rozciąga podmokłe pole z charakterystyczną kolumną: jest to jedyny dobrze dostrzegalny ślad po słynnej świątyni Artemidy.
Ruiny justyniańskiej bazyliki dalej robią na przybyszach duże wrażenie: wciąż godne podziwu są okazałe bramy, marmurowe płyty z wielkimi krzyżami, dobrze zachowane fragmenty bocznych kaplic, baptysterium, skarbiec i dawna konfesja na grobie Apostoła, z której pozostały jedynie cztery piękne rzeźbione kolumny z charakterystycznymi kapitelami. Można też podejść nieco wyżej, aby spojrzeć na bazylikę z góry i zapoznać się z jej makietą sporządzoną według stanu z VI wieku. Jeszcze wyżej roztaczają się potężne mury fortecy, która jednak od dłuższego czasu jest w konserwacji i nie można jej zwiedzać.
Podróżnik, który już wcześniej widział wspaniałe bazyliki św. Piotra i św. Pawła w Rzymie, bazylikę św. Jakuba Apostoła (Starszego) w Santiago de Compostela, czy też nawet znacznie skromniejszą ormiańską katedrę św. Jakuba Apostoła (Młodszego) w Jerozolimie, wszystkie zbudowane na grobach tychże apostołów, może jednak wydać w pierwszym odruchu okrzyk grozy. Pierwsza myśl, jaka przychodzi do głowy, to: gdyby tak Turcy weszli do Rzymu, co było jak najbardziej możliwe jeszcze do końca XVII wieku, zapewne to samo stałoby się z naszymi chrześcijańskimi miejscami kultu i w ogóle z całą naszą cywilizacją. Następna myśl jest już nieco inna: przecież bardzo wiele takich grobów czy też relikwii przeniesiono z terenów zagrożonych przez muzułmanów w bezpieczniejsze miejsca, na przykład św. Marka z Aleksandrii do Wenecji czy też św. Mikołaja z Myry do Bari. Czy nie można było tego samego zrobić także dla umiłowanego ucznia Jezusa?
Zaraz potem nachodzi jednak pielgrzyma jakieś dziwne przeczucie, iż znajduje się w miejscu prawdziwie... apokaliptycznym. Poprzez zburzone sanktuarium w miejscu swego wiecznego spoczynku być może św. Jan chce nam coś odsłonić, wyrazić poprzez nowy, choć jakże szokujący znak jakąś prawdę, której dotąd nie potrafiliśmy w pełni przyjąć, nawet jeśli jest przecież jasno wypowiedziana w jego natchnionych pismach. Być może właśnie dlatego miejsce to nie jest dziś przeniknięte przygnębiającą grozą, lecz odczuwalną wyraźnie świętością i pokojem.
Jeśli rzeczywiście Ewangelia była spisywana na tym właśnie wzgórzu, to Ewangelista widział z niego jak na dłoni cudownie piękną świątynię Artemidy, w której to jednak odbywały się nierzadko bardzo niepiękne praktyki kultowe, takie jak ekstatyczne orgie, a być może nawet, jak to sugerują pewne mity o kapryśnej bogini, sporadyczne ofiary z ludzi. Musiała mu ona przypominać leżącą w owym czasie w gruzach świątynię jerozolimską, która też była przecież niezwykle piękna, lecz jego Mistrz i Pan porównał ją jednak do targowiska (por. J 2,16) i jaskini zbójców (por. Mt 21,13). Jan nieprzypadkowo zapisał słowa Jezusa stwierdzające, iż prawdziwy i miły Bogu kult może się dokonywać jedynie w duchu i w prawdzie (por. J 4,23). Zapewne nie przypuszczał, że parę wieków potem zostanie tu zbudowana inna świątynia, w której zabobonny tłum – co prawda ochrzczony, ale czy na pewno i do końca chrześcijański? – zacznie jemu samemu przypisywać cechy greckiego bożka, zdolnego dokonywać cudów za pomocą rzekomej „manny”. Jemu, który z taką stanowczością zaświadczył, że jedyną prawdziwą manną z nieba jest eucharystyczny Chleb, żywy Jezus niosący w tym Pokarmie i Znaku życie światu (por. J 6,33)!
W fałszywe kulty wpadają bowiem nie tylko poganie i żydzi. Mogą im także ulec chrześcijanie, którzy nie są w stanie przyjąć wymagającego przesłania Ewangelii i chcą je zastąpić czymś łatwiejszym, lżejszym i przyjemniejszym. Każda jednak świątynia, choćby i dedykowana największemu świętemu, zawali się, jeśli budować się ją będzie na piasku efektownej sensacji zamiast na skale słów Chrystusa:
Spadł deszcz, wezbrały potoki, zerwały się wichry i rzuciły się na ten dom. I runął, a upadek jego był wielki. (Mt 7,27)
Tę właśnie prawdę odsłania nam w jakże dramatyczny sposób leżąca dziś w gruzach bazylika św. Jana na wzgórzu Ayasoluk. Bo przecież bez Chrystusa nic uczynić nie możemy (por. J 15,5) – poza ruiną i zgliszczami.
Jacek Święcki
© 1996–2012 www.mateusz.pl