TAM GDZIE POWSTAWAŁA APOKALIPSA ŚW. JANA, CZĘŚĆ XII
Jaskinie są w Piśmie Świętym synonimem miejsca ucieczki, są ostatecznym schronieniem w niebezpieczeństwie śmierci. Ukrywały one Dawida uciekającego przed mściwym królem Saulem (por. 1Sm 24,1-5), a także powstańców żydowskich chroniących się przed prześladowaniami religijnymi za panowania Seleucydów (por. 1Mch 2,29-31). Prorocy głosili zaś, że wrogowie Boga Izraela na próżno będą się w nich starali skryć przed Jego obliczem, gdy przyjdzie, aby osądzić ziemię (por. Iz 2,19).
Zupełnie inaczej na jaskinie patrzy kultura grecka, a to za sprawą kilku słynnych filozofów. Wuj Pitagorasa i jeden z jego pierwszych nauczycieli, Ferecydes z Syros, nauczał właśnie w pieczarze, która stała się dla niego wymownym symbolem świata materialnego, małego i ograniczonego w porównaniu zarówno ze światem bogów jak też ze światem podziemi wypełnionym cieniami zmarłych. Tradycję tę przejął potem Pitagoras i jego uczniowie z południowej Italii i Sycylii. W końcu unieśmiertelnił ją Platon, w swym słynnym micie o ludziach siedzących tyłem do wejścia jaskini i spoglądających na oświetloną ścianę za sprawą promienia słonecznego wpadającego przez otwór (por. Republika VII,511). Widzą oni na niej jedynie cienie rzeczywistych przedmiotów i ich głosy w postaci echa, ale nie są w stanie nawet wyobrazić sobie, że są to odbicia jakichś innych wspaniałych bytów, do których nie mają dostępu. Gdyby ktoś żyjący w rzeczywistym świecie zszedł do tych ludzi w głąb jaskini i opowiedział im o nich, z pewnością by mu nie uwierzyli, a może nawet by go zabili…
Otóż także i my, gdy dziś czytamy Apokalipsę, mamy wrażenie, że jest to opowieść kogoś, kto widział coś, o czym my możemy mieć jedynie bardzo blade pojęcie. Chce nam to przekazać, ale nie znajduje słów, poza tajemniczymi symbolami, których znaczenia nie potrafimy przeniknąć. Jest to również opowieść kogoś, kto, skryty w izdebce swego serca (por. Mt 6,6), w medytacji natchnionych Pism szuka schronienia nie tylko przed szaleństwami rzymskiego cesarza, ale także przed – jakże sugestywnym! – obrazem świata i człowieka, jakie narzucała mu w owym czasie dominująca cywilizacja ze swą homerycką religijnością i filozofią niepotrafiącą wyjść poza schemat cyklicznego rozwoju, upadku i odradzania się kosmosu.
Do apokaliptycznej groty prowadzi zarówno asfaltowa droga, jak i wygodna ścieżka dla pieszych. Obie łączą port Skala z miasteczkiem Chora położonym w górnej części Patmos. Po nawiedzeniu górującego nad wyspą klasztoru św. Jana pielgrzymi mogą albo zjechać drogą albo też zejść ścieżką do groty objawienia. Jeśli zdecydują się na spacer, po dwudziestu minutach dochodzą oni do skrytego za piniowym laskiem niewielkiego sanktuarium, którego bramę wieńczy mozaika przedstawiająca św. Jana dyktującego tekst Objawienia św. Prochorowi diakonowi. W istocie jest to prawosławny kościół św. Anny. Do groty trzeba stamtąd jeszcze zejść jakieś trzydzieści metrów w dół po krętych schodkach. Nad prowadzącymi do niej drzwiami wita ich znamienny grecki napis: O, jakże miejsce to przejmuje grozą! Prawdziwie jest to dom Boga i brama nieba! (por. Rdz 28,17). Są to – jakże wymowne w tym miejscu! – słowa patriarchy Jakuba wypowiedziane gdy tylko zbudził się ze snu, w którym Bóg pokazał mu drabinę łączącą niebo z ziemią i kroczących po niej aniołów.
Sama grota niewiele się zmieniła od czasów starożytnych, gdy zamieszkali w niej pustelnicy, aby czuwać nad świętym miejscem i modlić się w nim. Tyle tylko, że po jakimś czasie urządzono w niej kaplicę z niewielkim ikonostasem. Na ścianie przeciwległej do wejścia, przy prawym końcu ikonostasu, oznaczono miejsce, na którym leżał św. Jan gdy ukazał się mu Chrystus (por. Ap 1,12-13). Na sklepieniu widoczne są ślady po trzęsieniu ziemi, ponoć tym samym, o którym pisze sam Jan (por. Ap 6,12). Pozostałą przestrzeń zajmują ławki i stoliki na których zapala się świece. Z sufitu zwisają wschodnie lampy oliwne.
Właściwie nie ma w tej jaskini zupełnie nic zachwycającego ani nawet przemawiającego do wyobraźni. A jednak gdy się tam wchodzi, czuje się niemal tak samo, jakby to była grota Narodzenia Pańskiego w Betlejem czy też Grób Pański w Jerozolimie. Czy jest to „mistyczny dreszcz”? Niezupełnie. Jest to raczej wyraźne przeświadczenie, że oto tu stało się coś ogromnie ważnego, coś co każe nam wszystkim stanąć raz jeszcze twarzą w twarz zarówno wobec misterium Wcielenia jak też wobec misterium Paschalnego. Zaczyna się rozumieć, że w grocie Objawienia umiłowany uczeń Jezusa musiał się czuć podobnie jak jeden z pasterzy mieszkających w pieczarach pod Betlejem (na miejscu zwanym obecnie Bet Sahur – Pole Pasterzy) i którym to anioł oznajmił radość wielką o narodzeniu Zbawiciela Mesjasza Pana (por. Łk 2,10-11). A równocześnie musiał też odczuwać podobną trwogę, jak jeden ze znużonych uczniów w Ogrodzie Oliwnym, gdy ich Mistrz modlił się samotnie – według miejscowej tradycji – właśnie w grocie. Apokalipsa jest bowiem świadectwem równoczesnej radości i grozy. Objawieniem wielkości i miłości Boga ratującego beznadziejnie zagubionego człowieka z przerażających otchłani jego własnych dziejów.
Grota nie jest zupełnie ciemna, gdyż przez niewielkie okno wpada do niej nieco światła i widać przez nie nawet morze. Jeśli jest otwarte, to wpada doń także morska bryza i rozlega się charakterystyczny poświst. W zasadzie jest w niej cicho, choć niekiedy może także zjawić się jakiś ważny gość, któremu mnich będzie głośno wyjaśniał interesujące go szczegóły. I wtedy ma się ochotę krzyknąć: „Święta cisza!” – nawet jeśliby nie spotkało się to z aprobatą strażników sanktuarium. Bez niej bowiem trudno jest wejść w atmosferę miejsca, trudno odkrywać jego tajemnice.
W odosobnieniu jaskini Objawienia być może pielgrzym przypomni sobie także słowa: A gdy [Baranek] otworzył pieczęć siódmą, zapanowała w niebie cisza jakby na pół godziny (Ap 8,1). Szwedzki reżyser Ingmar Bergman w swym słynnym filmie „Siódma pieczęć” zinterpretował ten znak jako „ciszę przed burzą”, ciszę przed wysypem kar i nieszczęść spadających na Bogu ducha winnych ludzi na dźwięk kolejnych trąb. Syn surowego pastora, być może chciał w ten sposób nawiązać do słów proroka Amosa, które słyszał na kazaniach w dzieciństwie:
Rzekł Pan do mnie: «Dojrzał do kary lud mój izraelski. Nie będę już dłużej go oszczędzał. Tego dnia pieśni dworskie zamienią się w lamenty – wyrocznia Pana Boga – mnóstwo trupów, na każdym miejscu rozrzucone, cisza!» (Am 8,2b-3)
Cisza jednak ma też inne znaczenie: poprzedza objawienie się samego Boga, który przychodzi aby nas pocieszać i bronić:
Przelękła się ziemia, zamilkła, gdy Bóg na sąd się podniósł, by ocalić wszystkich pokornych na ziemi. (Ps 76, 9b-10)
I to właśnie czyni Chrystus w jaskini na Patmos, gdy przychodzi do Jana i mówi mu:
Przestań się lękać! Jam jest Pierwszy i Ostatni i żyjący. Byłem umarły, a oto jestem żyjący na wieki wieków i mam klucze śmierci i Otchłani (Ap 1,17-18). […] Jam jest Odrośl i Potomstwo Dawida, Gwiazda świecąca, poranna (Ap 22,16b)
Spróbujmy zatem wejść w odczucia i myśli umiłowanego ucznia Jezusa podczas półgodzinnej modlitwy.
Zaraz na początku naszej medytacji w świętym miejscu Objawienia strzeżmy się wpadnięcia w groźną duchową pułapkę wywołaną pewnego rodzaju pretensją do Pana Boga, która wtedy właśnie może nas dopaść. Nagle możemy Go zasypać pytaniami: Dlaczego przemawiasz do nas w tak zawiły sposób? Czy nie mógłbyś nam jakoś tego wszystkiego prościej wytłumaczyć? Po nam takie nagromadzenie tylu niezrozumiałych symboli? Czy to pomoże nam lepiej poznać Chrystusa i Jego miłość? Czy raczej wręcz przeciwnie: zrazi nas do Niego i przerazi? I czy nie powinno nam wystarczyć to, co nam już raz powiedziałeś w Ewangelii?
Rozejrzyjmy się zatem uważnie wokół po surowych ścianach groty i zauważmy, jak na litej skale odbijają się dziwne niekiedy cienie. Przypominają nam one o naszym złudzeniu dogłębnego poznania Jezusa z katechezy, rekolekcji, pobożnych lektur, nabożeństw, modlitw i innych praktyk religijnych. Tak właśnie jak wielu Żydów w czasach Nowego Testamentu też było przekonanych, że wszystko już o Bogu wiedzą i że nikt im już więcej niczego nie objawi. Niemniej w liście do Hebrajczyków czytamy, że poznali oni tylko cień przyszłych dóbr, a nie sam obraz rzeczy (Hbr 10,1). Nie cienie się przecież liczą, ale to, co się w nich odbija. Apokalipsa jest dla nas ogromnym wyzwaniem, aby zobaczyć siebie, świat i Boga oczami samego Jezusa. On sam zapewne za swoich ziemskich dni tak właśnie wszystko wokół siebie widział i to wszystko chciał nam objawić poprzez swoje własne życie. A do tych, którzy Mu zarzucali, że nie potrzebują Jego nauk, bo sami dobrze wiedzą i widzą, powiedział:
Gdybyście byli niewidomi, nie mielibyście grzechu, ale ponieważ mówicie: „Widzimy”, grzech wasz trwa nadal. (J 9,41b)
Apokalipsa jest bowiem wielką wizją świata i człowieka, którą rozpoczyna kontemplacja dzieła stworzenia (por. Ap 4), kończy zaś poemat o Nowej Jerozolimie zstępującej z nieba, w której zamieszka odnowiona przez Krew Baranka ludzkość (por. Ap 21-22). Pomiędzy tymi dwoma punktami odniesienia o wdzięcznych nazwach Alfa i Omega (zapożyczonych od skrajnych liter greckiego alfabetu) – jakby podtrzymującymi świat kolumnami – rozgrywa się dramat rodzaju ludzkiego. Jest on opowiedziany kilkukrotnie, w kilku odsłonach zawartych w kolejnych cyklach siedmiu listów, siedmiu pieczęci, siedmiu trąb i siedmiu czasz, za pomocą nieco innych symboli, przy nieco innym rozkładzie akcentów, ale zawsze o tej samej wymowie. Wyraża się on zawsze w ciągu tych samych wydarzeń: pierwotna świętość stworzonego człowieka, jego upadek, popadnięcie w diabelską niewolę i straszne jej konsekwencje, odkupienie, które przychodzi poprzez Chrystusa, upadek diabelskich potęg i finalny triumf świętych, towarzyszących Barankowi, dokądkolwiek idzie (por. Ap 14,4b).
Ogromny błąd popełniają zatem ci, którzy widzą w janowym Objawieniu jedynie jakąś „przepowiednię” czasów bezpośrednio poprzedzających Paruzję, a nawet ci, którzy ograniczają ją jedynie do wizji losów Kościoła od Zmartwychwstania Chrystusa do Jego Powtórnego Przyjścia. Apokalipsa jest bowiem obrazem uniwersalnym i pełnym, obejmującym zarówno przyszłość, jak też teraźniejszość, a nawet zamierzchłą przeszłość. Jest syntezą, która ostatecznie wyjaśnia kim jest człowiek, do czego jest przeznaczony, dlaczego jest obecnie w tak lichym stanie i czego może oczekiwać w przyszłości. Jest busolą, pomagającą nam odnaleźć właściwy kierunek w mrokach naszej egzystencji.
Wizja ta niekiedy wydaje się być owocem osobistych przemyśleń Jana odnośnie Historii Świętej, gdyż jest wprost przesiąknięta cytatami ze Starego Testamentu nawiązujących bezsprzecznie do najważniejszych wydarzeń z dziejów Izraela. Lecz jeśli nawet „coś w tym jest”, to na tym wymowa Objawienia bynajmniej się nie kończy. W kolejnych obrazach Apokalipsy dostrzegamy bowiem wyraźne ślady proroctwa odnoszącego się w szczególny sposób do czasów powstania antyrzymskiego w Judei z lat 66-73 ne., a którego najdramatyczniejszym skutkiem było zniszczenie świątyni jerozolimskiej w roku 70. I to nie takiego proroctwa, które „przepowiada” wydarzenia, lecz takiego, które je interpretuje, które spogląda na nie wzrokiem samego Boga. Na wydarzenia te nałożyły się dodatkowo pierwsze zakrojone na szeroką skalę prześladowania chrześcijan, których to cesarz Neron oszczerczo obwinił za wielki pożar Rzymu z lipca 64 roku. W ich wyniku ponieśli męczeńską śmierć apostołowie Piotr i Paweł.
Musiał to być czas wielkiej próby, a nawet ogromnego zamętu dla całego Kościoła. Chrześcijanie pochodzenia żydowskiego zaraz na początku powstania stanęli w obliczu decyzji władz Kościoła nakazującego im opuścić Ziemię Świętą i powstrzymać się od udziału w walce z Rzymianami w obronie Jerozolimy. Euzebiusz z Cezarei, chrześcijański kronikarz z pierwszej połowy IVgo wieku, tak o tym pisze:
Ludowi Kościoła jerozolimskiego nakazano – w objawieniu powierzonym tamtejszym zaufanym mężom jeszcze przed wojną – aby opuścili miasto i schronili się w pewnym mieście Perei [NB. jest to grecka nazwa Zajordania] zwanym Pella. A kiedy wierzący w Chrystusa przybyli tam z Jerozolimy, królewskie miasto Żydów i cała kraina Judei zostały całkowicie pozbawione świętych mężów; wtedy też wyrok Boży dopadł tych wszystkich, którzy dopuścili się zelżywości wobec Chrystusa i Jego Apostołów – i całkowicie zniszczył tamto pokolenie bezbożników. (Historia kościelna III,4.3)
Odmowa udziału w obronie świątyni, najświętszego dla nich miejsca, które otaczali czcią także i sami Apostołowie (por. Łk 24,52-53; Dz 21,20-26) musiała być dla nich czymś ogromnie trudnym do zaakceptowania. Ślady perswazji Kościoła pragnącej im wytłumaczyć, dlaczego tak właśnie muszą postąpić, a potem nawet nakazującej im pogodzić się z definitywną utratą świątyni, odnajdujemy najpierw w liście do Hebrajczyków:
Jezus, aby krwią swoją uświęcić lud, poniósł mękę poza miastem. Również i my wyjdźmy do Niego poza obóz, dzieląc z Nim Jego urągania. Nie mamy tutaj trwałego miasta, ale szukamy tego, które ma przyjść. (Hbr 13,12-14)
Ale także i w wizjach Apokalipsy:
I usłyszałem inny głos z nieba mówiący: «Ludu mój, wyjdźcie z niej, byście nie mieli udziału w jej grzechach i żadnej z jej plag nie ponieśli: bo grzechy jej narosły – aż do nieba, i wspomniał Bóg na jej zbrodnie. (Ap 18,4-5)
I chociaż w tekście mowa jest o Babilonie, łatwo jest odnieść ten symbol do Jerozolimy, która w oczach Bożych stała się w owym czasie miastem równie godnym potępienia. Nietrudno jest w tym kontekście dojść do wniosku, że przynajmniej pewne fragmenty Apokalipsy mogłyby odnosić się do objawienia, o którym Euzebiusz wspomina w swoich kronikach…
Zupełnie inna musiała być perspektywa chrześcijan pochodzenia pogańskiego: krwawe rzymskie prześladowania i równoczesne milczenie Boga musiały się im wydać czymś nie do zniesienia. A skoro runęła już świątynia jerozolimska, zgodnie z zapowiedzią Chrystusa (por. Mk 13,1-2), to dlaczego, pytali, opóźnia On swoje przyjście i nie interweniuje po ich stronie? Do ich sytuacji można odnieść choćby taki oto fragment Apokalipsy:
Tu się okazuje wytrwałość świętych, tych, którzy strzegą przykazań Boga i wiary Jezusa. I usłyszałem głos, który z nieba mówił: «Napisz: Błogosławieni, którzy w Panu umierają – już teraz. Zaiste, mówi Duch, niech odpoczną od swoich mozołów, bo idą wraz z nimi ich czyny». (Ap 14,12-13)
Kolejne prześladowania z czasów cesarza Domicjana z lat 95-96 musiały wzmóc jeszcze bardziej w chrześcijanach takie i podobne odczucia. Dodatkowo mogli coraz bardziej skłaniać się ku poglądowi, że imperium rzymskie jest tak ogromna potęgą, iż w starciu z nim łagodny Baranek Boży nie ma po prostu szans. Jan, pogrążany w kontemplacji w jaskini na Patmos, otrzymuje zatem od samego Chrystusa nakaz napisania listów do siedmiu chrześcijańskich gmin, aby je umocnić. Przesyła im jednak nie tylko pouczenia, ale – jakby w ostatecznym uzasadnieniu nadziei, której powinni się trzymać – także wizje, które przypuszczalnie otrzymał już dużo wcześniej i których wymowa wykracza zdecydowanie poza kontekst dramatycznych wydarzeń z lat 64-70. W ostatecznej redakcji, w wersji przekazanej Siedmiu Kościołom, uzyskały one zdumiewającą postać jednolitego i uniwersalnego Objawienia rozświetlającej tajemnice świata, człowieka i Boga samego.
W odczucia św. Jana możemy także wejść medytując scenę gdy Eliasz chroni się w grocie zlokalizowanej w połowie wysokości góry Horeb, w miejscu gdzie ma się spotkać z Bogiem po dramatycznej ucieczce przed siepaczami królowej Jezabel (por. 1Krl 19,1-14). Sądząc po jego nieco neurotycznych reakcjach, prorokowi właśnie zawalił się jego mały świat, w którym Bóg Izraela miał triumfalnie pokonać Baala i dokonać pomsty na swoich przeciwnikach. Tymczasem teraz okazuje się, że – pomimo spalenia ogniem z nieba ofiary polanej uprzednio wodą, co powinno było ostatecznie przekonać Izrael, jaki to Bóg jest prawdziwy (por. 1Krl 18,20-40) – to właśnie Baal jest w natarciu i zdaje się wygrywać z Jahwe walkę o dusze.
Ale możemy to zrobić także w zupełnie innym miejscu. W wakacyjnych wędrówkach być może komuś z Czytelników uda się zawędrować na chorwacką wyspę Bracz, do wioski Murvica położonej nieopodal nadmorskiego kurortu Bol. Wznosi się nad nią potężna, 780-metrowa Vidova gora, czyli góra św. Wita, w czasach pogańskich miejsce kultu słowiańskich bogów. W połowie wysokości góry znajduje się spora jaskinia, zwana Smoczą; niestety jest zamknięta, a zwiedzać można ją wyłącznie z przewodnikiem (a właściwie „panem przewodnikiem”, bo umówić się z nim nie jest łatwo). W XVtym wieku osiedlili się w niej pustelnicy, uciekinierzy z sąsiedniej Bośni, którą to właśnie zajęli Turcy. U samego wejścia wykuli oni w skale sugestywne płaskorzeźby Smoka, Niewiasty, słońca i księżyca. Widocznie odczuwali przemożną potrzebę przemedytowania raz jeszcze janowego Objawienia, aby odnaleźć się na kolejnym zakręcie historii Kościoła naznaczonym tym razem muzułmańskimi podbojami i spróbować ujrzeć będące ich udziałem osobiste dramaty oczami samego Boga.
Zawieszeni w połowie góry, pomiędzy zgiełkiem cywilizacji i pierwiastkami duchowymi zła na wyżynach niebieskich (por. Ef 6,12), skryci w cieniu Bożych skrzydeł aż przejdzie klęska (por. Ps 57,2). Kontemplujący cienie tych skrzydeł na ścianach jaskini.
Jacek Święcki
© 1996–2013 www.mateusz.pl