TAM GDZIE ZIEMIA DOTYKA NIEBA, CZĘŚĆ V
Woda jest na Bliskim Wschodzie synonimem życia. Ponieważ wokół rozciągają się liczne pustynie, brak jest rzek, a na deszcze można liczyć tylko od późnej jesieni do wczesnej wiosny, wszelkie stałe źródła urastają do skarbów cenniejszych od pereł i diamentów. Ten, kto włada studnią, może napoić swoje bydło, posadzić drzewa i nawodnić pola. Kto jej nie ma, musi wieść życie wiecznego koczownika, zaś jego bytowanie sprowadza się do ustawicznego poszukiwania wody.
Abraham na początku swego pobytu w krainie Kanaan także musiał być koczownikiem. Przypomina o tym początek starotestamentalnego wyznania wiary: Ojciec mój, Aramejczyk błądzący (Pwt 26,5)... Początkiem jego stabilizacji w Ziemi obiecanej było pozyskanie studni od miejscowego władcy, Abimeleka, przypieczętowane przysięgą; dlatego właśnie miejsce to nazwano Be’er-Szeva czyli Studnia Przysięgi (por. Rdz 21,22-31). O studnie kłócił się, zabiegał i walczył także syn Abrahama, Izaak (por. Rdz 26,12-33). Przy pustynnej studni została dwukrotnie ocalona z pragnienia Hagar, wygnana niewolnica i zarazem nałożnica Abrahama, oraz jej syn Ismael (por. Rdz 16,7-14 i 21,14-19). Także przy studni sługa Abrahama odnalazł Rebekę, przyszłą żonę Izaaka (por. Rdz 24,11-27).
Szczególna rola przypadła jednak studni, którą, według miejscowej tradycji, wykopał Jakub, syn Izaaka, na polu w pobliżu Sychem (hebr. Szechem, co oznacza siodło lub przełęcz). Nabył je on od synów miejscowego władcy, Chamora (por. Rdz 33,18-20), a pod koniec życia przepisał je w testamencie swemu umiłowanemu synowi, Józefowi (por. Rdz 48,21-22). Tam też Józef został pochowany, gdy potomkowie Patriarchów powrócili do Ziemi Obiecanej z Egiptu (por. Joz 24,32-33). Tam wreszcie, w wiosce Sychar, zatrzymał się Jezus, gdy przechodził przez Samarię w drodze powrotnej z Jerozolimy do Galilei i tam właśnie objawił się na pół pogańskim Samarytanom jako Mesjasz.
Obecnie, w odległości nieco ponad 60 kilometrów na północ od Jerozolimy, wznosi się tam stutysięczne arabskie miasto Nablus. Otoczone jest ono czterema malowniczymi wzgórzami, a dwa z nich znamy z Biblii: Ebal i Garizim. Z ich szczytów Naród Wybrany miał, według polecenia Mojżesz, przeklinać tych, którzy nie przestrzegają Prawa i błogosławić tym, którzy je przestrzegają (por. Pwt 27,11-13). Później na wzgórzu Garizim napływowa ludność, którą osiedlili jeszcze Asyryjczycy przy końcu VIIIgo w. pne (por 2Krl 17,24-41) i którą zaczęto wkrótce nazywać Samarytanami, wybudowała świątynię Jahwe w zastępstwie świątyni jerozolimskiej. Samarytanie, którzy starali się postępować na nowej ziemi zgodnie z regułami „bóstwa, które nią władało”, a równocześnie nigdy nie odstąpili od dyskretnego kultu swych rodzimych bogów, stali się szybko dla prawowiernych Izraelitów uzurpatorami i wrogami, ponieważ bezpośrednio zagrażali ich tożsamości narodowej.
Do Nablus nie da się dojechać ani autobusem z palestyńskiego dworca w Jerozolimie, ani też z żadną wycieczką czy też pielgrzymką. Trzeba mieć specjalne pozwolenia od władz izraelskich, które na ogół nie jest łatwo zdobyć. Okazuje się jednak, że i na to jest sposób… Na starym mieście w Jerozolimie działa tajemnicze palestyńskie biuro podróży, które dość często zmienia nazwy. Od niedawna nazywa się ono Green Olive Tours, co sugeruje, iż ma pokojowe zamiary, bo swoim szyldem uczyniło przecież zieloną gałązkę oliwną. A tak naprawdę władze izraelskie ledwo je tolerują, ponieważ zasadnicza część jego działalności sprowadza się do pokazywania zachodnim turystom i działaczom praw człowieka, w jakich warunkach żyją Palestyńczycy pod kuratelą żydowskiego państwa. Niemal każda zorganizowania przez nie wycieczka poświęca połowę czasu na odwiedziny jakiegoś obozu dla uchodźców czy też na studiowanie utrudnień i szykan, jakim są nieustannie poddawani arabscy mieszkańcy tych ziem.
Najpierw z Internetu dowiedziałem się, że to niezwykle dyskretne biuro mieści się w jakiejś tam kawiarence w pobliżu bramy Damasceńskiej. Już na miejscu, na jerozolimskim Starym Mieście, znalazłem przypadkowo w niewielkim sklepiku z pamiątkami ulotkę z dokładniejszą informacją i planikiem. Zadowolony idę do owej kawiarenki i pytam, kto tu zajmuje się wycieczkami na Zachodni Brzeg. Lokal wygląda dość biednie, stoliki są wyłącznie na wolnym powietrzu. Przy jednym z nich siedzi skupiony mężczyzna o dyskretnym uśmiechu. Od właściciela lokalu dowiaduję się, że to właśnie on. Dalej rozmowa toczy się szybko i bardzo profesjonalnie. Zaznaczam z góry, że interesują nas wyłącznie miejsca religijnie. Mój rozmówca uprzejmie przytakuje i za nieco mniej niż 300 euro godzi się na spełnienie wszystkich życzeń 4-osobowej grupy przybyłej „z kraju, do którego czuje wielką sympatię”. Jestem oniemiały z wrażenia, że wszystko poszło aż tak gładko.
Trzy dni później, na pół godziny przed planowanym wyjazdem, otrzymuję ponaglającego sms-a przypominającego o wyprawie i podającego dokładne miejsce, gdzie będzie na nas czekał przewodnik. Jest nim Rami, sympatyczny doktorant archeologii, który po chwili pakuje nas do nieco zdezelowanej Skody – i ruszamy w drogę.
Nasz przewodnik jest niesłychanie operatywny i elokwentny. Tłumaczy nam, że aby wjechać do Nablus trzeba mieć samochód ze specjalną rejestracją, która umożliwia poruszanie się zarówno po Izraelu, jak i Autonomii Palestyńskiej. Obywatele Izraela mogą jedynie przejechać przez teren Autonomii dobrymi drogami przelotowymi, ale nie wolno im wjeżdżać do palestyńskich miast. Zaś Palestyńczycy skazani są na podłe drogi drugiej kategorii, które wydłużają ogromnie czas jazdy między poszczególnymi miejscowościami. Także dlatego, że muszą one omijać tereny zajęte przez liczne osiedla żydowskie. Te zaś są one budowane prawie zawsze na wzgórzach, aby kontrolować okolicę, i aby w razie czego można się było łatwo bronić. Widoczne w dali domy osadników są tak ze sobą pospinane, iż przypominają mury średniowiecznych fortec. Gdy jednak na jednym ze wzgórz dostrzegamy wspaniały budynek przypominający żywcem włoską renesansową rezydencję, okazuje się, że jest to własność najbogatszego Palestyńczyka, właściciela jedynej w Autonomii sieci telefonów komórkowych.
Rami, posiadacz wielu paszportów i wielu innych tajemniczych pozwoleń, przejeżdża płynnie przez wszystkie punkty kontrolne, a nas też, o dziwo, nikt o nic nie pyta. Po godzinie przybywamy na miejsce. Okazuje się, że Nablus jest bardzo ciekawym miastem. Przede wszystkim nie ma w nim w ogóle turystów, a to pozwala na swobodne podglądanie prawdziwego życia mieszkańców. Ponadto jest w nim wiele ciekawych zabytków w epoki tureckiej takich jak ratusz miejski, meczety, karawanseraje, łaźnie itp. W tamtejszym suku kupujemy tanie i smaczne daktyle, a potem zwiedzamy historyczną wytwórnię mydła produkowanego na bazie czystej oliwy z oliwek.
Studnia Jakuba znajduje się na przedmieściach Nablus, blisko przełęczy rozdzielającej wzgórza Ebal i Garizim. Już od IVgo wieku wznosił się w tym miejscu kościół, który zniszczyli miejscowi Samarytanie w czasie antybizantyjskiego powstania w Vtym wieku; kolejny zaś kościół nie przetrwał najazdu arabskiego z VII w. Krzyżowcy wznieśli nad Studnią jeszcze jedną wspaniałą bazylikę w 1175 roku, ale przetrwała ona zaledwie kilkanaście lat, gdyż po bitwie pod Hattim w 1187 roku została ponownie zniszczona przez wojska Saladyna.
Potem przez wiele wieków teren studni Jakuba był jedną wielką ruiną, o której jednak miejscowi chrześcijanie zawsze w jakiś sposób pamiętali. Dopiero w w drugiej połowie XIX wieku grecki Kościół prawosławny zdołał go odzyskać od Turków, ale nie miał środków, aby odbudować zrujnowaną świątynię w jej dawnym splendorze. Niewielki kościół św. Fotiny (tak prawosławni Grecy nazywają Samarytankę, z którą rozmawiał Jezus, rosyjscy zaś Swietłana), który zdołali na tym miejscu postawić, zniszczyło trzęsienie ziemi z 1927 roku. Studnię obudowano jedynie skromną kryptą, a pilnujący jej mnisi spali w celach wybudowanego tuż obok klasztoru.
Sytuacja zmieniła się dopiero pod koniec XX wieku za sprawą izraelsko-palestyńskich pokojowych porozumień z Oslo, które oddały całkowicie teren Studni Jakuba we władanie Autonomii. Społeczność grecko-prawosławna czekał na ten sposobny moment od wielu lat: w latach 1996-2005 z inicjatywy miejscowego przeora Justyna zdołano zebrać konieczne fundusze we wszystkich prawosławnych krajach świata i wybudować imponujący kościół wzorowany na zrujnowanej świątyni krzyżowców.
Trzeba przyznać, że końcowy efekt jest doprawdy wspaniały: jest to jakby rekonstrukcja późnoromańskiej bazyliki zbudowanej na planie greckiego krzyża, nad którą góruje ciemnoróżowa kopuła. Od frontu wznoszą się dwie wysokie wieże z białego piaskowca, a każda z nich ma trzy kondygnacje na wzór włoskich campanilli. Elegancja, lekkość i rozmach – a przy tym jakże trafne nawiązanie do starożytnej i średniowiecznej tradycji!
Gdy wchodzi się do środka, jest się dalej pod wrażeniem przestrzeni, bieli i wszechobecnego światła. Na środku świątyni wita nas, zgodnie ze wschodnimi obyczajami, wielka ikona Pana Jezusa siedzącego przy studni i rozmawiającego z Samarytanką. Dalej możemy podziwiać dwunastoboczny kandelabr zwisający z kopuły, skąd spogląda na nas Chrystus Pantokrator. Zejście do Studni, która dalej znajduje się w niewielkiej krypcie, znajduje się po lewej stronie nowoczesnego ikonostasu.
Już na miejscu widzimy, że Studnia Jakuba jest mała, znacznie mniejsza niż te, które znamy z polskich wsi. Cembrowina ma niewiele ponad metr wysokości, zaś otwór, przez które spuszcza się czerpak, jest wąski. Oprowadzający nas mnich wlewa nieco wody z czerpaka do studni – i dopiero po kilku dobrych sekundach słyszymy dobiegający nas z samego dna, głębokiego na ponad 40 metrów, cichy plusk. Potem kosztujemy wody, która ma naprawdę wyborny i niepowtarzalny smak: czuje się w niej pulsujące życie. Wydobywa się bowiem ze źródła wypływającego z litej skały.
Być może trzeba dojechać aż tutaj, do miejsca tak trudno dostępnego, aby zrozumieć, co znaczą słowa:
Bo podwójne zło popełnił mój naród: opuścili Mnie, źródło żywej wody, żeby wykopać sobie cysterny, cysterny popękane, które nie utrzymują wody. (Jer 2,13)
Studnia Jakuba ukryta w głębi wspaniałej świątyni jest dziś samotna i opuszczona. Tylko bardzo nieliczni, najbardziej zdeterminowani pielgrzymi, docierają tu, aby zaczerpnąć z niej wody, która sama w sobie, mocniej niż tysiące kazań, głosi prawdę o Bogu zaspokajającego wszelkie ludzkie pragnienia poprzez dar Ducha Świętego. Jak to powiedział sam Jezus:
[...] Jeśli ktoś jest spragniony, a wierzy we Mnie – niech przyjdzie do Mnie i pije! Jak rzekło Pismo: Strumienie wody żywej popłyną z jego wnętrza. A powiedział to o Duchu, którego mieli otrzymać wierzący w Niego [...]. (J 7,37b-39a)
Jednak świat współczesny poszedł inną drogą. Od żywej wody płynącej ze skały woli różne gazowane i energetyzujące napoje, które nadmiernie pobudzają kubki smakowe i na krótki czas naładowują energią, ale potem uzależniają i wyjaławiają cały organizm. W dalszym ciągu aktualnie brzmi ironiczne pytanie Proroka:
A teraz po co chodzisz do Egiptu, aby pić wodę z Nilu? Po co chodzisz do Asyrii, aby pić wodę z Rzeki? (Jer 2,18)
Inny zaś dodaje:
Utrudziłaś się tyloma podróżami, ale nie powiedziałaś: Dosyć! (Iz 57,10)
Dlaczego tak się jednak stało? Dlaczego całe narody, które jeszcze pół wieku temu mieniły się chrześcijańskimi, tak łatwo znudziły się Bogiem ofiarowującym darmo Wodę Żywą (por. Iz 43,22) i próbują ją zastąpić niewiele wartymi surogatami zaopatrzonymi w różnorakie „etykiety zastępcze”?
Być może dlatego, że Studnia jest mała i głęboka. Długo trzeba z niej czerpać wodę, a w dodatku w jednym czerpaku niewiele się jej pomieści. Przegrywa zdecydowanie w konkurencji nie tylko z „sodami” dostępnymi w butelkach i puszkach, ale także ze współczesnymi wodociągami i kurkami, gdzie woda jest dostępna w każdej chwili i bez żadnego wysiłku. Może się jedynie bronić swym niezapomnianym i niepodrabialnym smakiem, smakiem, którego pijący nie jest w stanie zapomnieć i do którego zawsze będzie tęsknił.
Podobnie jak Samarytanka u Studni, współczesny człowiek marzy o tym, aby raz napić się jakiegoś cudownego napoju, a potem ugasić swoje pragnienie na „wieki wieków” i nie musieć już niczego w ogóle pić (por. J 4,15). Irytuje go konieczność cotygodniowego chodzenia do kościoła na nudnawe nabożeństwa trwające aż całą godzinę, zaś długa kolejka przed konfesjonałem zniechęca niekiedy bardziej niż perspektywa ręcznego czerpania wody z czterdziestometrowej głębiny. Zapewne dlatego tak wielkim powodzeniem cieszą się różnej maści pseudoewangelizatorzy, którzy obiecują natychmiastowe zbawienie, opatrzone etykietą „instant”, w zamian za jedno szczere wyznanie Jezusa „osobistym Panem i Zbawicielem”...
Ale Jezus bynajmniej nie obiecuje Samarytance, że jego Woda zwolni ją z obowiązku czerpania. Doskonała woda Studni Jakuba to dla niego jedynie zapowiedź daru Ducha Świętego, który otrzyma wkrótce każdy, kto w niego uwierzy, daru, który stanowi spełnienie wszelkich ludzkich pragnień i tęsknot. Tego zaś Ducha pozyskuje się nie natychmiastowo, ale stopniowo, poprzez mozolnie czerpanie go wszelkimi środkami, jakie Kościół oddaje do dyspozycji wierzących (Słowo Boże, sakramenty, posługi...) przy wytrwałym zaangażowaniu całej ich woli,
Dalej Jezus obiecuje: woda, którą Ja mu dam, stanie się w nim źródłem wody wytryskającej ku życiu wiecznemu (J 4,14b). Te tajemnicze słowa przypominają nam, że każdy z nas od chwili zanurzenia w wodach chrztu otrzymał Ducha Świętego, który odtąd, niczym źródło wypływające z głębin naszego serca, nawadnia całe nasze jestestwo i w ten sposób włącza nas stopniowo w życie samego Boga. Woda z tego Źródła pozwala nam nie umrzeć z pragnienia w drodze do naszej niebieskiej Ojczyzny, tak jak ongiś Izraelitów wędrujących po pustyni wspomagały źródła wody, które Mojżesz otwierał przez uderzenie laską w skałę (por. Wj 17,5-6 i Lb 20,8-11; 21,16-18).
Warto wiedzieć, że z czasem tradycja żydowska coraz bardziej powiększała znaczenie wydarzeń cudownego wyprowadzenia wody ze skały, tak jakby widziała w nich ukrytą duchową rzeczywistość. Psalm głosi: Rozdarł skałę i spłynęła woda, popłynęła w pustyni jak rzeka (Ps 105,41). Zaś talmudyczne komentarze uczonych rabinów mówią wręcz o skale, która nieustannie towarzyszyła wędrującemu przez pustynię ludowi i która stale była dla niego źródłem wody. Co ciekawe, św. Paweł jak najbardziej wpisuje się w tę tradycję, gdy pisze: Pili z towarzyszącej im duchowej skały, a ta skała – to był Chrystus(1 Kor 10,4b).
Skała, oprócz tego, że jest w Biblii jednym z symboli Boga (por. Ps 18,3), oznacza także paradoksalnie kamienne ludzkie serce (por. Ez 36,26). Uderzenie Mojżesza w skałę w celu wydobycia zeń wody interpretuje, jakże trafnie, polskie nabożeństwo pasyjne Gorzkich Żali, w strofach: Uderz, Jezu, bez odwłoki w twarde serc naszych opoki. W domyśle: po to, aby wydobyć z nich obiecaną Żywą Wodę Ducha Świętego i rozlać ją obficie po strasznej pustyni, jaka powstała w nas w wyniku panowania grzechu. Bowiem to, że Chrystus jest w nas obecny jako Źródło już od chwili chrztu nie oznacza wcale, że zawsze mamy wypływającą z niego wodę. Owszem, woda może przestać płynąć, gdy serce kamienieje pod wpływem buntu wobec Boga i niedowierzania mu, tak właśnie jak przydarzało się to Izraelitom na pustyni.
Pan Jezus uderzył swym słowem, niczym laską, serce Samarytanki, gdy polecił jej sprowadzić męża (por. J 4,16). Mogła uchylić się od ciosu i uciec, na podobieństwo Prarodziców, którzy schowali się w krzakach gdy tylko usłyszeli kłopotliwe pytanie Boga o zakazany owoc (por. Rdz 3,10). Ale ona przyjęła cios i stanęła w prawdzie przed tajemniczym Gościem. Zapewne dlatego, że pragnienie Wody Żywej było w niej silniejsze od wstydu i strachu, jakim jest poddany każdy bez wyjątku grzesznik postanawiający wrócić do Boga. Dlatego też doświadczyła w swym sercu cudu wytryskującego źródła.
Jezus ma prawo do zadawania ciosów, które ożywiają ufającego mu grzesznika dlatego, że sam go od nas przyjął. Stał się dla nas źródłem Wody Żywej wtedy, gdy wisiał na Krzyżu, a rzymski żołnierz przebił jego bok. W ten sposób spełniło się słowo Proroka o wodzie wypływającej z prawego boku świątyni:
Oto wypływała woda spod progu świątyni w kierunku wschodnim, [...] woda płynęła spod prawej strony świątyni na południe od ołtarza. [...] Woda ta płynie na obszar wschodni, wzdłuż stepów, i rozlewa się w wodach słonych, i wtedy wody jego stają się zdrowe. (Ez 47,1.8)
Nawet Jordan wlewając się do morza Martwego nie jest w stanie ożywić jego wód. Ale woda wypływająca z chrystusowego boku potrafi ożywić wszystko, co w człowieku było dotąd martwe.
Prawda ta ma swojego wielkiego świadka – cichego i pokornego prawosławnego mnicha Filumena, rodem z Cypru. Po nowicjacie w górskim klasztorze Stavrovouni, założonym jeszcze przez świętą cesarzową Helenę w IV wieku i obdarowanym przez nią samą relikwiami Krzyża Świętego, resztę swego życia spędził w Ziemi Świętej, najpierw u Grobu Pańskiego w Jerozolimie, a potem jako higumen (przeor) wspólnoty strzegącej Studni Jakuba.
W listopadzie 1979 roku miał przy niej miejsce znamienny incydent zapowiadający tragedię: grupa fanatycznych żydowskich osadników wdarła się do krypty i oznajmiła Filumenowi, że teren Studni jest własnością żydowską, w związku z tym żądają natychmiastowego zdjęcia krzyży, ikon i wszelkich innych symboli wiary chrześcijańskiej. Higumen odmówił, wskazując na fakt, że od IVgo wieku miejsce to jest nieprzerwanie uważane za chrześcijańską świętość, i że nikt tego dotąd nie kwestionował, łącznie z Żydami. Odpowiedziały mu na to wyłącznie obelgi i gesty nienawiści.
Tydzień potem mnich został porwany i straszliwie zmasakrowany, zaś krypta – zupełnie zniszczona i zbezczeszczona. Wszystko wskazuje na to, że porywacze chcieli wymusić na Filumenie apostazję. Jego ciało wydano współbraciom z klasztoru dopiero sześć dni później. Grecki patriarchat Jerozolimy kanonizował go w 2009 roku po stwierdzeniu, że ciało męczennika nie rozkłada się, i że wydziela z siebie zapach mirry. A nam przypomina to do złudzenia historię męczeństwa św. Andrzeja Boboli...
Po wyjściu z krypty kryjącej Studnię jakubową, na prawo od ikonostasu dostrzegamy trumnę z ciałem świętego, a tuż za nią ikonę przedstawiającą jego męczeństwo. Trudno w tym momencie nie oprzeć się wrażeniu, że ewangeliczny spór Jezusa z najbardziej nieprzejednanymi żydowskimi adwersarzami trwa do dzisiaj. Okazuje się, że wciąż staje on w obliczu gwałtowników, którzy diabła mają za ojca, zabójcę od początku (por. J 8,44), i którzy czekają tylko na sposobną okazję, aby rzucić się na niego i ukamienować (por. J 8,59). Miłość jednak silniejsza jest od nienawiści. Nawet jeśli pada ofiarą śmiertelnego ciosu, to nie ginie, ale rozlewa się jako Woda Żywa po okolicznych ziemiach i uzdrawia wszystko, do czego dociera.
W ewangelicznym przekazie Jezus dwukrotnie przyznaje się do dręczącego go pragnienia: po raz pierwszy, gdy prosi Samarytankę o wodę (por. J 4,7), po raz drugi zaś na Krzyżu (por. J 19,28). Pierwsza odsłona przypomina nam scenę, gdy u studni sługa Abrahama wybiera Rebekę na żonę dla Izaaka, ponieważ ta natychmiast dała mu pić i napoiła także jego wielbłądy (por. Rdz 24,15-20). Teraz Jezus przedstawia się jako Oblubieniec oświadczający się upadłej ludzkości, która przez swoje poprzednie życie bynajmniej nie zasłużyła sobie na ten zaszczyt. Druga odsłona, to akt cudownego stworzenia nowej ludzkości, prawdziwej Oblubienicy, która, tak jak w przypadku pierwszej niewiasty w Edenie, powstaje z boku (nie z żebra!) pierwszego mężczyzny (por. Rdz 2,21-24). Z boku Jezusa wytryskuje bowiem Woda i Krew, które czynią z nas Kościół – Oblubienicę Baranka (por. Ap 21,9).
Oto prawdziwy kult w duchu i w prawdzie (J 4,23), który jest najgłębszym pragnieniem Ojca i który Jezus odsłania tej, która dała sobie skruszyć stwardniałe serce: napij się wody Ducha Świętego, a następnie zaspokój pragnienie Boga i bliźnich przekazując im dalej ów przelewający się przez twoje serce Dar. Tu w Nablus, obok Studni, która jest tego wszystkiego tak wymownym świadkiem, Jezus wciąż mówi: Przyjdź! I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie, kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie (Ap 22,17b).
Może to i szaleństwo, może i kuszenie losu, bo ziemie te dalej są niespokojne... lecz jeśli tylko macie taką możliwość, to jedźcie tam bez wahania! Po prostu jedźcie i przekonajcie się sami!
Jacek Święcki
© 1996–2011 www.mateusz.pl