TAM GDZIE ZIEMIA DOTYKA NIEBA, CZĘŚĆ III
Żelaznym punktem programu wszystkich chrześcijańskich pielgrzymek w Jerozolimie jest odwiedzenie miejsc, w których przebywał sam Jezus. Jest to niekiedy trudne, ponieważ topografia Świętego Miasta z czasów Nowego Testamentu nie do końca pokrywa się obecnym układem murów, ulic i placów.
Miejsca, co do których nie ma wątpliwości
Świątynia jest, oczywiście, na swoim miejscu, ale jakże się ona zmieniła od czasów, gdy została zburzona przez Rzymian! Gdy już przedostaniemy się na jej dziedziniec – co wymaga poddania się drobiazgowej kontroli i okazania dokumentów niczym na na granicy państwowej – to usytuowanie portyku Salomona, gdzie Jezus zwykł był nauczać, zajmie nam z pewnością sporo czasu. Niemniej przy pomocy dobrego przewodnika (ludzkiego lub książkowego) jest to jeszcze możliwe.
Sadzawki Siloe i Betesda, gdzie miały miejsce dwa wielkie uzdrowienia: niewidomego od urodzenia i paralityka od 38miu lat, też nie nastręcza większych trudności, bo są to obecnie dobrze utrzymane strefy archeologiczne, które można zwiedzać w godzinach otwarcia. Zaskoczyć nas może jedynie to, że Siloe niegdyś mieściła się wewnątrz murów Jerozolimy (był to wielki zbiornik wody spływającej podziemnym kanałem ze źródła Gihon i zarazem najniższy punkt miasta), a teraz jest niemal kilometr poza nimi. Zaś, paradoksalnie, Betesda, położona niegdyś tuż za murem w pobliżu nieistniejącej już bramy Owczej, teraz jest po wewnętrznej stronie murów.
Ogród Getsemani z wiekowymi oliwkami o niesamowitym kształcie też przetrwał – co prawda w formie okrojonej, lecz niewątpliwie wiele mówiącej o tym, jak mogło to miejsce wyglądać w czasach Jezusa. Tuż obok znajduje się bazylika Konania, gdzie została zachowana skała, na której Jezus oblewał się krwawym potem (por. Łk 22,41-44). Miejsce Wniebowstąpienia, to kaplica zbudowana przez krzyżowców, obecnie na terenie meczetu. Wewnątrz niej znajduje się kamień z odciskiem stopy Jezusa, czczony także przez muzułmanów.
Jeśli jednak chodzi o inne miejsca, to wśród badaczy, cokolwiek by sądzić o ich kompetencjach, nie ma już niemal na nic zgody.
To, że lokalizacja Wieczernika jest mniej lub bardziej umowna, ponieważ leżał on w dzielnicy, której nie oszczędzały kolejne wojenne zawieruchy i zniszczenia, nikogo zapewne nie dziwi. Zdziwienie, a może i szok, musi jednak budzić niezgoda w wydawałoby się tak „oczywistej” sprawie jak usytuowanie Golgoty i Grobu Pańskiego; wydaje się wprost niemożliwe, aby pozwolić sobie na kontestowanie tradycji chrześcijańskiej sięgającej początków IV w. Kiedy bowiem powstawała wspaniała bazylika cesarza Konstantyna nie było wówczas najmniejszych wątpliwości, gdzie stał ongiś Krzyż Jezusa, i gdzie złożono Go w grobie. A jednak przy końcu XIX w. pojawił się ktoś, kto zaproponował inną lokalizację.
Tym kimś był major-generał Charles George Gordon, znany skądinąd polskim czytelnikom ze szkolnej lektury „W pustyni i w puszczy”. Czy pamiętamy go? Jeśli nie, to ośmielam się przypomnieć, że dowodził on w marcu 1884 obroną Chartumu przed wojskami Mahdiego i zginął w czasie szturmu na miasto; następnie ucięto mu głowę i zatknięto na konar drzewa. Przedtem jednak w latach 1882-3 przebywał w Palestynie i, jako gorliwy protestant nurtu ewangelikalnego, odwiedzał wszelkie miejsca związane z Jezusem. Bardzo szybko doszedł do wniosku, że Grób Pański, taki jaki zastał, nie da się pogodzić z opisami zamieszczonymi w Ewangeliach. Zaczął zatem szukać lepszej lokalizacji i w końcu mu się to udało: Golgotą miała być skała w pobliżu bramy Damasceńskiej, którą tradycja żydowska utożsamia z miejscem, gdzie prześladowany prorok Jeremiasz miał szukać schronienia w grocie. W pobliżu owej skały odkrył starożytne groby, zaś jeden z nich pasował mu idealnie do ewangelicznych narracji. Nie namyślając się wiele kupił teren, na którym był on położony – i rozpowszechnił w swoim środowisku wyznaniowym wieści o „sensacyjnym” odkryciu. Odtąd fundamentalistyczni protestanci (baptyści, metodyści, zielonoświątkowcy...) pielgrzymują właśnie tutaj i nie zniechęca ich do tego bynajmniej fakt, że współczesna archeologia datuje grób, który oni czczą jako autentyczny grób Jezusa, na Vty wiek n.e.
Następną trudność stanowi lokalizacja miejsc, w których odbywał się sąd nad Jezusem. Pałac arcykapłana Kajfasza był tradycyjnie sytuowany w miejscu, gdzie stoi dziś ormiańska katedra św. Jakuba. Jednak w latach 20tych XX w. odkryto resztki okazałej rezydencji żydowskiej mniej więcej w połowie drogi między Wieczernikiem a sadzawką Siloe, która najprawdopodobniej należała właśnie do żydowskich arcykapłanów. Dziś jest ona poza murami Jerozolimy, ale w czasach Jezusa mieściła się jak najbardziej w ich obrębie. Stoi tam piękny kościół św. Piotra in Gallicantu, to znaczy „w miejscu gdzie zapiał kogut”. Jego podziemia ujawniają, że w czasach bizantyjskich w tym to właśnie miejscu wierni sytuowali ciemnicę, gdzie Jezus był trzymany pod strażą zanim nie postawiono go przed Sanhedrynem.
Pałac Heroda znajdował się na terenie dzisiejszej Cytadeli, tam gdzie obecnie mieści się muzeum historii Jerozolimy, tuż obok bramy Jaffy. Ponieważ miejsce to było wielokrotnie przebudowywane i jest ono niemałe, nie sposób jest zlokalizować miejsca, gdzie Herod mógł przesłuchiwać Jezusa.
Natomiast miejsce rzymskiej twierdzy Antonia, gdzie w czasie ważnych świąt żydowskich zjawiał się rzymski gubernator, aby pilnować porządku w mieście, jest dobrze znane: przylegała ona do północnego muru świątyni jerozolimskiej. Jednak ani pretorium, gdzie Piłat sprawował sądy, ani trybunał, nazwany w Ewangelii Lithostrotos (por. J 19,13), gdzie wydawał wyroki, nie są dokładnie zlokalizowane. Prace archeologiczne prowadzone od początków XX w. na terenie Antonii pozwoliły na odkrycie wielkiej cysterny z wodą (przypuszczalnie dzieło króla Heroda Wielkiego), a także pawimentu (kamiennej posadzki) przypuszczalnie też z tego okresu. Nie wiemy jednak, czy Pan Jezus rzeczywiście chodził po nim chodził, gdy prowadzono go przed oblicze Piłata.
Jeśli już szukamy bruku, którego mogła dotknąć jego stopa, to możemy go odnaleźć w małym muzeum tuż pod bramą Damasceńską: jest wielce prawdopodobne, że przez nią właśnie Jezus przechodził gdy wracał do Galilei nie wzdłuż doliny Jordanu, jak większość jego pobratymców, ale przez Samarię. Ponadto warto wiedzieć, że „Święte Schody”, po których Jezus miał wchodzić do pretorium Piłata, znajdują się w Rzymie. Tam właśnie, naprzeciw bazyliki św. Jana na Lateranie, w osobnej kaplicy, wyeksponowano pochodzące z twierdzy Antonia rzymskie schody przywiezione przez świętą cesarzową Helenę, a wierni zwykli wchodzić na nie na kolanach.
O ile lokalizacja poszczególnych miejsc związanych z pobytem Jezusa w Jerozolimie jest jeszcze w większym lub mniejszym stopniu możliwa, to już układ ulic Świętego Miasta z tego okresu jest w zasadzie nie do odtworzenia. Rzymianie, po stłumieniu żydowskiego powstania wywołanego przez fałszywego mesjasza Bar Kochbę, zmienili w 135 roku n.e. jego nazwę na Aelia Capitolina i przebudowali je na typowo rzymski sposób; odtąd centralną osią Jerozolimy stała się główna arteria komunikacyjna zwana Cardo. Kolejne podboje: arabskie, krzyżowe i tureckie, zmieniały jej urbanistykę wielokrotnie i do tego stopnia, iż nie sposób jest dziś wytyczyć choćby prawdopododobnej drogi Jezusa na Golgotę. Pielgrzymi odprawiający drogę krzyżową wzdłuż Via dolorosa, czyli Drogi bolesnej, nie zawsze zdają sobie sprawę z tego, że idą trasą symboliczną, zaś poszczególne stacje, gdzie miało dojść do spotkań i upadków Jezusa, są umowne.
Tylko w jednym przypadku lokalizacja stacji wydaje się być bardziej prawdopodobna: jest to miejsce, gdzie Jezus miał spotkać opłakujące go niewiasty, już całkiem blisko Miejsca Czaszki. Tam właśnie przebiegał w tym czasie się mur miejski. Nowy mur, który sprawił, że Golgota znalazła się w obrębie Jerozolimy, zaczął powstawać dopiero w latach 40tych Igo wieku n.e.
Tradycyjnie pierwszą stacją jerozolimskiej drogi krzyżowej jest dziedziniec muzułmańskiej szkoły, przylegającej do północnego muru dawnej Świątyni. Można tam wejść jedynie razem z franciszkanami, w każdy piątek o godzinie 13tej. W innych okolicznościach nabożeństwo rozpoczyna się od klasztoru franciszkańskiego, gdzie znajdują się symboliczne kaplice Skazania na śmierć, Biczowania i Koronowania cierniem. Na poszczególnych stacjach jerozolimskiej Drogi bolesnej stoją albo niewielkie kapliczki, najczęściej zamknięte na głucho, albo rozpoznaje się je wyłącznie po tablicach z łacińskimi numerami i napisami.
Jerozolimska droga krzyżowa zaczyna się podobnie jak wszędzie na świecie: w kaplicy, pod figurą biczowanego Jezusa. Co bardziej spostrzegawczy pielgrzymi dostrzegą zapewne także rzymski kamień z wyrytą na nim grą, dzięki której rzymscy żołnierze skracali sobie czas – to zaś pozwoli im na lepsze wczucie się w realia epoki. Potem wychodzi się na zewnątrz. Przy trzeciej stacji, ufundowanej przez polskich żołnierzy, którzy pod dowództwem gen. Andersa wyszli z nieludzkiej ziemi byłego ZSRR i dotarli aż do Jerozolimy, wchodzi się na ruchliwą ulicę położonej na osi rzymskiego Cardo. W pobliskim ormiańsko-katolickim kościele, gdzie znajduje się czwarta stacja, możemy od niedawna podziwiać wspaniałą bursztynową monstrancję wyobrażającą ziemską i niebieską Jerozolimę, arcydzieło gdańskich złotników.
Ale od piątej stacji trudno jest zachować skupienie: skręca się tam bowiem w długą uliczkę, która jest jednym wielkim arabskim targowiskiem. Jest to kraniec dzielnicy muzułmańskiej: tam nikt, absolutnie nikt, nie zwraca uwagi na skupienie pielgrzymów. Handlarze zachęcają natarczywie do kupna swoich towarów, lokalni klienci bynajmniej nie przerywają swoich targów, inni znów palą nargile i przyglądają się tępym wzrokiem garstce „obłąkańców” niosących drewniane krzyże, którzy co rusz przyklękają intonując niezgrabnie pieśni obco brzmiące w bliskowschodnich zaułkach.
Widząc, co się wokół dzieje, przypominamy sobie spontanicznie znamienne słowa św. Pawła o Krzyżu, który jest zgorszeniem dla Żydów i głupstwem dla Greków (por. 1Kor 1,23). A dla muzułmanów? Patrząc na ich reakcje, ma się wrażenie, że i jedno i drugie. Gdy jednak sięgamy do Koranu, uświadamiamy sobie, że jest przypuszczalnie jeszcze gorzej:
[Żydzi] powiedzieli: „zabiliśmy Mesjasza, Jezusa, syna Marii, posłańca Boga” – podczas gdy oni ani Go nie zabili, ani Go nie ukrzyżowali, tylko im się tak zdawało; i, zaprawdę, ci, którzy się różnią w tej sprawie [chrześcijanie], są z pewnością w zwątpieniu; oni nie mają o tym żadnej wiedzy, idą tylko za przypuszczeniem; oni Go nie zabili z pewnością. Przeciwnie! Wyniósł Go Bóg do Siebie! Bóg jest potężny, mądry! I nie ma nikogo spośród ludu Księgi [muzułmanów], kto by nie uwierzył w Niego przed swoją śmiercią; a w Dniu Zmartwychwstania On będzie przeciwko nim świadkiem. (Sura 4,157-159)
A zatem dla wyznawców islamu Krzyż jest kłamstwem! Krzyż nigdy nie zaistniał, bo Bóg nie pozwoliłby przecież na takie potraktowanie swojego proroka! Krzyż to tylko pretekst, aby chrześcijanie zajmowali ziemię islamu, do czego nie mają prawa. Bo Palestyna została przecież odebrana wiarołomnym żydom i dana prawowiernemu Ludowi Księgi, który w Koranie przyjmuje niezafałszowane przesłanie wielkiego proroka Jezusa!
To szokujące nas aż do bólu przesłanie można wytłumaczyć tylko tym, że Mahomet spotykał się w swoich kupieckich podróżach po imperium bizantyjskim głównie z chrześcijanami, którzy popadli w rozliczne herezje. Jedną z nich był niewątpliwie docetyzm (od greckiego zwrotu dokei moi, wydaje mi się), który twierdził, że wcielenie Syna Bożego, a tym bardziej Jego męka i śmierć, były tylko pozorne, zaś sam Jezus miał być czystym duchem.
Dlatego właśnie muzułmanie zachowują się wobec chrześcijan nabożnie odprawiającym drogę krzyżową tak, jakby nic specjalnego się nie działo: z wystudiowaną obojętnością, nie przerywając nawet na moment prozaicznych czynności dnia codziennego. Skrywany strach pojawia się w ich oczach jedynie wówczas, gdy przez Via dolorosa przechodzi uzbrojony po zęby izraelski patrol. Wtedy ma się wrażenie, że zachowują się oni tak jak Żydzi dwa tysiące lat temu, gdy przez ulice tamtejszej Jerozolimy przechodzili rzymscy żołnierze pilnujący porządku w mieście.
Ten moment drogi krzyżowej jest, wbrew pozorom, bardzo cennym przeżyciem. Uświadamia nam bowiem, że tak właśnie mogła wyglądać ostatnia ziemska droga naszego Mistrza i Pana. Podczas gdy popularne rozważania Męki Pańskiej, którymi w ciągu wieków karmili się pobożni katolicy, roztaczają przed nami obrazy Jezusa bezmyślnie poniewieranego przez tłum oraz perfidnie, z rozmysłem dręczonego wspólnie przez żydowskich przywódców i rzymskich katów, to teraz stajemy oko w oko z jeszcze bardziej wstrząsającymi okolicznościami.
Bo, być może, ta śmierć była mieszkańcom Jerozolimy obojętna i nie wzbudzała w nich żadnych emocji: ani złości, ani też współczucia. Pomyślmy, co mogli oni czuć, gdy mimowolnie oglądali w samo święto Paschy, które jest przecież świętem wolności, radosnym świętem wyzwolenia z niewoli, kolejnego nieszczęśnika wleczonego na miejsce kaźni przez rzymskich okupantów. Od takiego widoku odwraca się wzrok, stara się zachowywać tak, jakby nic specjalnego się działo. Lepiej też było nie podchodzić zbyt blisko do tego smutnego korowodu, bo nieostrożnemu gapiowi mogło się przydarzyć to, co spotkało Szymona z Cyreny. Naumyślnie wrócił z pola wcześniej, aby przygotować się spokojnie do wielkiego święta, a teraz złapali go i został zmuszony do dźwigania ciężkiej, haniebnej belki.
Wyrazy zarówno współczucia jak i złości musiały być w takim kontekście czymś wyjątkowym. Podczas gdy nam często wydaje się, że męka i śmierć Chrystusa, jako wydarzenia najistotniejsze dla naszego Odkupienia, musiały skupiać na sobie uwagę ludzkich rzesz i dokonywały się nieomal w świetle jupiterów, to przecież jest o wiele bardziej prawdopodobne, że nie obchodziły one niemal nikogo, poza rozproszoną garstką jego zwolenników i zwartą garstką jego wpływowych przeciwników. Jezus samotnie pełnił swoją misję aż do końca, bo kochał Święte Miasto i kochał swój naród. Uginając się pod belką Krzyża przypominał zapewne proroka Jeremiasza, który sześć wieków przedtem obnosił po Jerozolimie ciężkie jarzmo zapowiadające narodową katastrofę, o ile jego rodacy się nie nawrócą (por. Jer 27,2); na ten właśnie temat wygłosił swoje ostatnie kazanie do opłakujących go niewiast (por. Łk 23,28-31). Ale mało kto na to patrzył, mało kto tego słuchał. Wydawało się, że misja Jezusa jest zupełnie nikomu do niczego niepotrzebna, a jego życie i śmierć – to absurd i wielka pomyłka.
Droga krzyżowa kończy się w bazylice Grobu Pańskiego. Wszelkie głośne modlitwy, rozważania i inne katolickie nabożne gesty ustają jednak już przy stacji jedenastej przed mozaiką przedstawiającą przybicie do Krzyża. Potem zaczyna się bowiem strefa ściśle prawosławna, gdzie należy zachować się zgodnie ze wschodnimi obyczajami. Najpierw podchodzi się do ołtarza, pod którym znajduje się skała Golgoty. Tam klęka się i wkłada rękę w zagłębienie, tak aby dotknąć uświęconej Krwią Pańską Skały. Potem schodzi się w stronę kamienia, gdzie Jezus miał być złożony z Krzyża i namaszczony przez Nikodema i Józefa z Arymatei. Wreszcie ustawia się w kolejce, aby przez wąską bramę pod rotundą wejść na 20 sekund do miejsca, gdzie ongiś spoczywało ciało Jezusa.
Stosunkowo nieliczni pielgrzymi nawiedzają oprócz tego inne znamienne miejsce: kaplicę Znalezienia Krzyża położoną w ormiańskiej części bazyliki. Tam właśnie święta cesarzowa Helena, matka cesarza Konstantyna, który pierwszy zagwarantował chrześcijanom wolność religijną w cesarstwie rzymskim, miała odnaleźć belkę chrystusowego Krzyża. Zapewne zadziwi nas opowieść o tym, w jaki sposób zdołała tego dokonać.
Otóż wiadomo, że na początku IVgo wieku w miejscu Golgoty wznosiła się rzymska świątynia bogini Wenus wzniesiona tam specjalnie, aby uniemożliwić chrześcijanom oddawanie czci Chrystusowi. Gdy ją zburzono, aby przygotować miejsce pod przyszłą bazylikę Grobu Pańskiego, możliwe stały się także poszukiwania belki Krzyża. Wiedziano, że belka pionowa była na stale wbita w skałę wzgórza Czaszki, ponieważ zwyczajowo tam właśnie wieszano złoczyńców, aby odstraszyć mieszkańców Jerozolimy od łamania prawa okupanta. Natomiast belka pozioma nie była nigdy wydawana rodzinie skazańca, bo służyła Rzymianom w dalszym ciągu do dokonywania kolejnych egzekucji. Wiadomo było tylko, że gdy była już kompletnie zużyta, żołnierze wrzucali ją do pobliskiej cysterny.
I rzeczywiście – po jakimś czasie udało się Helenie odnaleźć cysternę z porzuconymi belkami. Lecz która z nich była belką Jezusa? Co ją mogło wyróżniać od pozostałych? Co do tego Helena nie miała żadnych wątpliwości, ponieważ dobrze znała fragmenty Pisma św. dotyczące Krzyża oraz Męki Pańskiej:
Tak oto spełniło się słowo proroka Izajasza: On wziął na siebie nasze słabości i nosił nasze choroby. (Mt 8,17)
Lecz On był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze zdrowie. (Iz 53,5)
Z tego wszystkiego wynikało niezbicie, że prawdziwym Krzyżem Chrystusa może być tylko ta belka, po dotknięciu której chorzy odzyskają zdrowie. Zebrała zatem gromadkę chorych i kalek, po czym kazała im dotykać wydobywanych kolejno na powierzchnię belek. W końcu wydobyto także Belkę, która dokonała uzdrowienia wszystkich chorych, którzy się jej dotknęli.
Niezwykła historia odnalezienia drzewa Krzyża uświadamia nam prawdę, o której często zapominamy odprawiając nabożeństwo drogi krzyżowej: Jezus nie po to przeszedł swą Bolesną drogę, aby rozpalić w nas nabożne odczucia i wzbudzić litość, ale po to, aby nas uzdrowić. Każdy ratownik musi osobiście dotrzeć do ludzi, których chce uratować od zguby, i z tego względu musi bodaj przez moment podzielić ich los; tak samo Syn Boży w pokorze zniżył się do każdego z nas i solidarnie wszedł we wszystkie nasze słabości, samotności, upadki, skutki grzechów, a nawet w śmierć. A to wszystko po to, aby nas wyprowadzić z matni, w której znaleźliśmy się od momentu nieposłuszeństwa Adama. To on był zamiast nas posłuszny swemu Ojcu – i dlatego właśnie przeszedł pierwszy tę straszną Drogę, Ciemną Dolinę cierpienia i śmierci (por. Ps 23,4), która nas wyprowadza od ciemności ku światłu To jemu, Dobremu Pasterzowi pozwalamy się po niej prowadzić, bo jesteśmy pewni, że idąc nią doznajemy uzdrowienia, dzięki danej nam na chrzcie mocy Zmartwychwstania.
Jeśli to właśnie przesłanie wywozimy z jerozolimskiej Drogi bolesnej, to jest to zaiste błogosławiona Droga, błogosławiona pielgrzymka.
Jacek Święcki
© 1996–2011 www.mateusz.pl