TAM GDZIE ZIEMIA DOTYKA NIEBA, CZĘŚĆ XI
Tuż przed swą śmiercią Mojżesz nakazał Izraelitom, aby objęcie przez nich w posiadanie Ziemi Obiecanej odbyło się w uroczysty sposób. Zaraz po przejściu przez Jordan mieli wyryć słowa Prawa na pobielonych wapnem kamieniach i ustawić je na górze Ebal, obok ołtarza zbudowanego ku czci Jahwe (por. Pwt 27,1-8). Następnie miała dokonać się ceremonia ogłoszenia błogosławieństw dla tych, którzy słuchają głosu Pana i wypełniają Prawo, oraz przekleństw dla tych, którzy tego nie czynią. Sześć pokoleń miało błogosławić Izraela z góry Garizim, zaś sześć innych przeklinać z przeciwległej góry Ebal (por. Pwt 27,11-13).
Jozue wypełnił dokładnie polecenie Mojżesza po zdobyciu i zburzeniu miasta Aj, kluczowego punktu oporu Kanaanitów, dawnych mieszkańców Ziemi Obiecanej (por. Joz 8,30-35). Wiele lat potem, tuż przed swoją śmiercią, zwołał także w Sychem, położonym tuż pod przełęczą rozdzielającą Garizim i Ebal, wielkie zgromadzenie wszystkich Izraelitów. Zażądał wtedy od nich, aby potwierdzili swoje przywiązanie do Prawa Pańskiego i odnowili Przymierze, a na pamiątkę tego wydarzenia ustawił pod terebintem, w miejscu poświęconym Bogu, wielki kamień (por Joz 24,1-28). Przypuszczalnie tam właśnie patriarcha Jakub ustawił ongiś ołtarz ku czci Jahwe (por. Rdz 33,18-20).
Sychem, obecnie Nablus, jest szczególnym punktem na mapie Ziemi Świętej, bo to przecież niemal dokładny geograficzny środek krainy, którą Izraelici mieli wziąć w posiadanie. Ze wznoszących się wokół gór daleko rozchodzi się głos proklamujący wszem i wobec Prawo Pańskie. W zamierzeniu głosicieli – aż po najdalsze jej krańce. Zapraszam zatem raz jeszcze na samarytańskie ziemie, kontynuując opowieść, którą przerwałem gdy zatrzymałem się na dłuższy moment przy studni Jakuba oraz położonym nieopodal grobie sprzedanego przez braci Józefa.
Z przedmieść Nablus, łatwo jest dostrzec niemal wiszące nad miastem góry Ebal i Garizim. Gdy czyta się księgę Powtórzonego Prawa odnosi się wyraźne wrażenie, że to gdzieś tam właśnie, a nie w Jerozolimie, miała wznosić się jedyna świątynia Boga Izraela. Może i taki był właśnie pierwotny zamiar Jozuego i rządzących po nim Sędziów, niemniej już wkrótce okazało się, że więcej do powiedzenia mieli w tej sprawie miejscowi poganie. Stanęła tam bowiem świątynia kananejskiego bożka Baal-Berita (hebr. Pan Przymierza), nawiązującego jedynie imieniem do Jedynego Boga Izraela i jego Przymierza (por. Sdz 9,1-4), zaś góra Garizim uzyskała wymowną nazwę „pępka ziemi” (por. Sdz 9,37).
Gdy Dawid podbił Jerozolimę, ustanowił w niej stolicę swego królestwa i sprowadził tam także Arkę Przymierza, Sychem wraz z Ebal i Garizim przestały odgrywać jakąkolwiek rolę w kulcie Izraela. Po konsekracji wybudowanej przez Salomona świątyni i spoczęciu na niej obłoku Chwały Pańskiej (por. 1Krl 8,10-13) nikt już nie mógł mieć wątpliwości, że właśnie to miejsce upodobał sobie Bóg Izraela, aby pozostawać ze swym ludem i wysłuchiwać jego próśb (por. Ps 22,3-4). Tego przekonania nie przekreśliło nawet pojawienie się dwóch „konkurencyjnych” świątyń w Betel i Dan po rozpadzie państwa Salomona na dwa osobne królestwa w 930 roku pne. Owszem, prorocy z niewzruszonym przekonaniem powtarzali, że tylko kult sprawowany w jerozolimskim Przybytku jest prawowity (por. Oz 10,5-8 i Jer 17,12-13).
Sytuacja zmieniła się dopiero w 721 roku pne po upadku Samarii, stolicy państwa północnego. Izraelici zamieszkujący te tereny zostali częściowo deportowani do Asyrii, zaś na ich miejsce władcy z Niniwy osadzili pogańską ludność pochodzącą z różnych obszarów podbitych przez nich ziem. Księgi Królewskie relacjonują dalej (por. 2Krl 17,24-41), że osiedleńcy nie mogli dać sobie rady w nowym miejscu z powodu wielkiej ilości dzikich zwierząt. Wtedy król asyryjski zgodził się, aby zabrani do niewoli kapłani przeniewierczej świątyni w Betel, gdzie czciło się Jahwe jako złotego cielca, nauczyli nowoprzybyłych reguł kultu owego groźnego „boga samarytańskiej ziemi”, aby go przebłagać. W ten sposób ukształtowała się nowa i dziwna synkretystyczna religia, która łączyła w sobie kult bogów odległych od ziemi Izraela krain z kultem Boga Jedynego opisanym w księgach Prawa.
Tymczasem w 587 roku pne upadła także Jerozolima, zaś mieszkańcy południowego królestwa Judy zostali deportowani do Babilonu. Gdy po niemal siedemdziesięciu latach niewoli udało się części ich potomków powrócić do krainy ojców za sprawą perskich królów, sytuacja skomplikowała się jeszcze bardziej. Samarytanie początkowo chcieli pomóc powracającym Judejczykom (czyli Żydom) w odbudowie zniszczonej świątyni, ale ci za żadną cenę nie chcieli ich uznać za pobratymców i stanowczo im odmówili przyjęcia jakiegokolwiek wsparcia (por. Ezd 4,1-4). Wtedy Samarytanie zaczęli gwałtownie zwalczać Żydów, przeszkadzać w odbudowie świątyni i murów Jerozolimy (por. Neh 3,33-35), a nawet pisać na nich donosy do perskich królów (por. Ezd 4,8-23). Równocześnie przystąpili do reformy swojej własnej religii w duchu judaizmu, w wyniku czego przybrała ona ściśle monoteistyczne cechy. Niemniej jako jedyne święte i natchnione teksty uznali tylko Pięcioksiąg wraz z księgą Jozuego, zaś w drugiej połowie IV wieku pne. zdecydowali się na wzniesienie na górze Garizim konkurencyjnej wobec Jerozolimy świątyni, gdzie sprawowano niemal identyczny kult.
Odtąd w relacjach żydowsko-samarytańskich było już tylko coraz gorzej. W czasie powstań machabejskich Samarytanie wyraźnie wsparli greckich władców z Antiochii przeciw Żydom i zgodzili się na wprowadzenie w swojej świątyni kultu Zeusa. W odwecie żydowski król Jan Hyrkan zniszczył ją całkowicie w 108 roku pne. W momencie gdy Jezus rozmawiał z Samarytanką u studni Jakuba, mogła mu ona tylko pokazać stojące na Garizim ruiny i przejmująco zapytać: Ojcowie nasi oddawali cześć Bogu na tej górze, a wy mówicie, że w Jerozolimie jest miejsce, gdzie należy czcić Boga (J 4,20-21). Czy wiedziała, że jej pobratymcy uczynili świątyni jerozolimskiej coś równie perfidnego, gdy w 8 roku pne. weszli na jej teren i rozsypali ludzkie kości, aby ją zbezcześcić?
Gdy w 135 roku ne Żydzi po nieudanym powstaniu Bar-Kochby zostali definitywnie usunięci przez Rzymian z Palestyny, Samarytanie nie omieszkali tego skwapliwie wykorzystać, aby z powrotem odbudować swoje miejsce kultu na szczycie Garizim. Jednak parę wieków później, gdy bizantyjski cesarz Zenon postanowił ich na siłę przechrzcić, samarytańska świątynia została zamieniona na kościół pod wezwaniem Matki Bożej. Samarytanie buntowali się przeciw temu i wywołali aż dwa antybizantyjskie powstania w 529 i 594 roku. Zakończyły się one ponownym zburzeniem ich świątyni oraz ogromnymi ubytkami ludności w wyniku okrutnych rzezi i sprzedaży w niewolę. Gdy w VII wieku przybyli do Sychem Arabowie, Samarytan pozostało tam już bardzo niewielu – i tak to już pozostało do tej pory. Dziś ich populacja liczy sobie niecałe 800 osób, podczas gdy w starożytności bywali, jak się to obecnie szacuje, niemal milionowym narodem.
Dostanie się do wioski Kiriat Luza, gdzie, tuż pod szczytem Garizim, mieszkają współcześni Samarytanie, nie jest proste. Góra wznosi się na ponad 800 metrów npm, trzeba więc na nią wjechać ostro wspinającą się drogą wijącą się po wielu serpentynach. Potem okazuje się, że dostępu do osady broni posterunek armii izraelskiej, który w zasadzie nie przepuszcza nikogo poza stałymi mieszkańcami. Posiadacze obcych paszportów mogą zostać wpuszczeni po krótkim przesłuchaniu, ale sporo tu zależy od widzimisię uzbrojonych po zęby wartowników. W naszym przypadku mediacji podjął się nasz niezastąpiony przewodnik Rami i wyglądało to mniej więcej tak:
Oni: Co to za jedni?
Rami: To Polacy, przyjechali, aby zobaczyć święte miejsca na ziemi Izraela.
Oni: Ale Polacy nas nie lubią!
Rami: Ależ lubią! Sam byłem w Polsce, są tam synagogi, robi się festiwale żydowskie…[gwoli ścisłości okazało się to być prawdą – Rami zakochał się w Polce, studentce arabistyki, i rzeczywiście raz do niej przyjechał na krótko; z tego powodu był zapewne przekonujący]
Oni: Lekka konsternacja, narada, po czym jeden z nich niechętnym gestem zaprasza nas do przekroczenia okalającej górę linii demarkacyjnej.
Na miejscu jesteśmy zaskoczeni schludnością samarytańskiej wioski: czyste uliczki, dobrze utrzymane duże białe domy z ogródkami, porządne samochody. Spora w tym zasługa jordańskiego króla Husseina, który jeszcze w latach 60tych XX wieku, tuż przed nastaniem izraelskiej zwierzchności, wykupił teren na Garizim i umożliwił osadzenie się na nim Samarytan mieszkających aż dotąd w Nablus. Na bramach przed domami, a także na śnieżnobiałych ogrodzeniach, dostrzegamy sporo wymalowanych czarną kreską symboli (żaglowiec, pies, drzewo, menora…) podpisanych dość egzotycznie wyglądającym starohebrajskim pismem. Identycznym pismem, którego Izraelici używali przed niewolą babilońską, gdy jeszcze nie zamienili go na obecnie używane półokrągłe znaki aramejskie. Najbardziej imponująca jest brama strzegąca domu arcykapłana, którym jest, według obecnie obowiązujących reguł samarytańskiej religii, najstarszy mężczyzna w wiosce.
Dalej droga idzie po kamiennych schodach w stronę wierzchołka góry, na który obecnie nie ma swobodnego dostępu, gdyż został on zamieniony w obszar archeologiczny. Od dłuższego czasu nie prowadzi się tam jednak żadnych prac, gdyż archeologia na terenie Autonomii Palestyńskiej jest ściśle polityczną sprawą. Izrael za jej pomocą chce zyskać nowe argumenty przemawiające za swą historyczną obecnością na tych ziemiach (po trosze w stylu Byliśmy, Jesteśmy, Będziemy), zaś Palestyńczycy oczywiście za żadną cenę nie chcą im ich dać – i blokują dalsze badania wszelkimi możliwymi sposobami. Nawet zza ogrodzenia można jednak podejrzeć resztki dawnej samarytańskiej świątyni zamienionej przy końcu V wieku na chrześcijańską bazylikę – zaraz potem obróconą w ruinę podczas tragicznych samarytańskich powstań.
Wokół roztaczają się wspaniałe widoki na okoliczne wzgórza i położone w dole miasto Nablus. Na jego obrzeżach dostrzegamy także bryłę świątyni, w której wnętrzu bije źródło Jakuba. Jedyny dysonans w owym harmonijnym pejzażu stanowi przeciwległa góra Ebal najeżona wojskowymi masztami. Patrząc na nią nie sposób uniknąć refleksji o przekleństwach, które były z niej ogłoszone za czasów Jozuego:
Jeśli nie będziesz wypełniał wszystkich słów tego Prawa – zapisanych w tej księdze – bojąc się chwalebnego i straszliwego tego Imienia: Pana, Boga swego […] mała tylko ilość ludzi pozostanie z was, którzyście liczni jak gwiazdy na niebie. […] Pan sprawi, że poniesiesz klęskę od swych wrogów. […] i wzbudzisz grozę we wszystkich królestwach ziemi. […] Nie zaznasz pokoju... (Pwt 28,58.62.25.65)
Równocześnie widok spokojnej, nieźle prosperującej wioski na górze Garizim przypomina nam o błogosławieństwach, których miłosierny Bóg nie szczędzi nikomu, nawet owej nędznej resztce, której przodkowie doświadczali w przeszłości aż tylu przekleństw:
Spłyną na ciebie i spoczną wszystkie te błogosławieństwa, jeśli będziesz słuchał głosu Pana, Boga swego. […] Pan rozkaże, by z tobą było błogosławieństwo w spichrzach, we wszystkim, do czego rękę wyciągniesz. (Pwt 28,2.8)
Samarytanie z Kiriat Luza mają także swoją synagogę, przy której urządzili niewielkie muzeum. Tam właśnie można zobaczyć niezwykłe pamiątki i przedmioty kultu, które nie zachowały się nigdzie indziej: stroje kapłańskie, szale modlitewne, przeznaczone na ofiarę chleby pokładne, genealogie, zapisane starohebrajskim alfabetem zwoje Tory i modele zrujnowanej samarytańskiej świątyni. Na przyległym terenie znajdują się specjalne dołki przegrodzone kratownicami, gdzie po dziś dzień Samarytanie składają coroczne ofiary paschalne z baranków, według starodawnego przykazania zamieszczonego w księdze Wyjścia.
W zasadzie Samarytanie bardzo ściśle przestrzegają Prawa zapisanego w Pięcioksięgu, a ich wersja świętych tekstów dokładnie pokrywa się albo z kanonicznym tekstem hebrajskim albo też z którąś ze starożytnych wersji. Wyjątkiem są jedynie zmienione fragmenty Tory mające wykazać wyjątkowość góry Garizim. Prowadzą także dokładne księgi genealogiczne, z których ma wynikać, że nie pochodzą wcale od bliskowschodnich pogan, lecz są potomkami osiadłych w środkowym Izraelu pokoleń Manassesa i Efraima, rzekomo nigdy nie uprowadzonych do Asyrii. Pośród nich mają żyć także potomkowie kapłańskiego rodu Lewiego. Ponadto, zgodnie z nakazem Mojżesza (por. Pwt 16,16-17), przestrzegają ściśle świąt Paschy, Pięćdziesiątnicy i Namiotów, lecz zupełnie ignorują później ustanowione święta żydowskie, takie jak Purim czy Chanuka. Ich reguły rytualnej czystości są niekiedy jeszcze ściślejsze niż u ortodoksyjnych żydów, tak że nawet Talmud uznaje samarytańskie pożywienie za koszerne. Co ciekawe wielu rabinów bez większych ceregieli uznałoby ich za autentycznych Żydów, byleby tylko wyrzekli się artykułu wiary czyniącego z góry Garizim miejsce przebywania Boga na ziemi. Ale to jest właśnie niepodlegający jakimkolwiek negocjacjom najważniejszy element narodowej tożsamości Samarytan…
W muzeum spotkaliśmy dość szczęśliwie samarytańskiego arcykapłana w tradycyjnym stroju oprowadzającego grupę koreańskich turystów. Zdziwionym i zdezorientowanym przybyszom z Azji tłumaczył cierpliwie, że nie jest ani żydem, ani muzułmaninem, ani chrześcijaninem, ani bahaistą, ale jeszcze kimś innym. W końcu wziął w ręce zwój Tory i zapowiedział odśpiewanie Dziesięciu Przykazań. Otaczający arcykapłana wianuszkiem Koreańczycy wyciągnęli nagle kilkanaście mikrofonów, a z ich aparatów wydobyła się długa seria trzasków i błysków. Z ust nobliwego starca popłynęła melodia pamiętająca zamierzchłe czasy izraelskich królów. Słuchając jej, z każdym wyśpiewanym słowem nabierało się przekonania, że rzeczywiście: Trawa usycha, więdnie kwiat, lecz słowo Boga naszego trwa na wieki (Iz 40,8). Bezpowrotnie przeminęły czasy dumnych władców Samarii, ich stolica leży dziś w ruinie, lecz oto wciąż rozbrzmiewają i są wciąż równie aktualne te same słowa Przymierza, które uczą nas kroczenia drogami Pana.
Do ruin Samarii też nie jest z Nablus łatwo dotrzeć, mimo że od dzieli je od niego jedynie paręnaście kilometrów. Wszystko to za sprawą żydowskiego osiedla stojącego w połowie drogi. Niestety tu nie ma „zmiłuj”: izraelscy żołnierze na punkcie kontrolnym każą nam jechać do Samarii okrężną drogą przez góry. Może to i dobrze, bo widoki wokół są znów wspaniałe i przy okazji można lepiej przyjrzeć się mijanym palestyńskim wioskom.
Na miejscu zastajemy ogromny i nieogrodzony obszar archeologiczny, w którym od lat nie prowadzi się żadnych badań. Przed wejściem na teren dawnej Samarii stoi jedynie dom palestyńskiego strażnika, który usiłuje nam sprzedać stare pocztówki i przewodniki. Dalej nie ma aż tak wiele do obejrzenia: rząd kolumn w miejscu, gdzie ponoć wznosił się pałac izraelskiego króla Achaba zwany „domem z kości słoniowej” (por. 1Krl 22,39), pozostałości teatru z epoki rzymskiej i na samym końcu ruiny pałacu króla Heroda. Mieszkał w nim także jego syn, Herod Antypas, który kazał najpierw uwięzić a potem ściąć Jana Chrzciciela. Choć część historyków utrzymuje, że opisany w Ewangelii dramat mordu na proroku ogłaszającym przyjście Mesjasza (por. Mk 6,17-29) rozegrał się w Macheroncie, twierdzy wznoszącej się naprzeciw Masady po przeciwnej stronie morza Martwego, to równie wiele wskazuje na to, że odbył się on właśnie tu. Na przykład fakt, iż w okresie bizantyńskim poherodiański pałac przerobiono na kościół poświęcony św. Janowi Chrzcicielowi i przypuszczalnie to tu właśnie czczono relikwie jego głowy, które obecnie znajdują się w Damaszku.
Samaria nie miała szczęścia jako miasto. Założona przez północnoizraelskiego króla Omriego tuż po secesji dziesięciu pokoleń na początku IX w. pne, a potem rozbudowana i upiększona przez jego syna, bezbożnego króla Achaba, szybko stała się regionalną metropolią. Tu miały miejsce wystąpienia i wielkie znaki proroków i tu też popełniano wielkie zbrodnie. Szczególnie źle zapisał się sądowy mord na Nabocie, któremu król Achab postanowił odebrać piękną winnicę (por. 1Krl 21) – zapowiedź bardzo podobnej w swej istocie zbrodni na św. Janie Chrzcicielu. Po zdobyciu miasta przez asyryjskiego króla Sargona w 721 roku pne. Samaria została obrócona w gruzy na długie wieki. Przypomniał sobie o niej dopiero król Herod, który w 30 roku pne na jej miejscu wybudował zupełnie nowy gród i nazwał go Sebaste. Potem Dzieje Apostolskie wspominają o udanej ewangelizacji mieszkańców nowej Samarii przez diakona Filipa, którą dopełniła misja apostołów Piotra i Jana, gdy przyszli i modlili się za nich, aby mogli otrzymać Ducha Świętego (Dz 8,15). Kres drugiemu życiu miasta zadała arabska inwazja z VIIgo wieku – i odtąd Samaria, zwana po arabsku Sabastijja, znów jest tylko ruiną.
Na gruzach grodu, do którego Pan Bóg posyłał aż tylu wysłanników i dawał mu tyle szans nawrócenia, ocalenia i wzrostu, wyrosły – obecnie już wiekowe – drzewa oliwne. Pod drzewami pasie się stadko owiec pilnowane przez pasterza, który woli trzymać się z dala od obcych, a już szczególnie unika wszelkiego kontaktu z kamerą. Może tak właśnie wyglądał działający na tych terenach prorok Amos, pasterz i nacinacz sykomor (por. Am 7,14)? Wokół nas roztaczają się iście toskańskie krajobrazy: zielone wzgórza, winnice, w dali dobrze widoczny Nablus, a nieco bliżej – odgradzające drogę do miasta żydowskie osiedle, które łatwo byłoby wziąć za koszary. Aż prosi się, aby rozpalić ognisko, posilić się pożywną baraniną – w końcu pasie się tuż obok! – i zaśpiewać kilka nastrojowych pieśni o królach, prorokach, najeźdźcach, apostołach, winnicach i owcach idących za głosem pasterza. Ale na to już nie ma czasu. Zachodzi słońce. Rami zapędza nas do samochodu, ale w drodze powrotnej zatrzymuje się jeszcze w znanej mu kawiarence, gdzie raczymy się tutejszą specjalnością – musem truskawkowym. Tym miłym akcentem kończy się nasza nieco nostalgiczna wyprawa do żywych skamielin biblijnej historii, gdzie czas zdał się zatrzymać w miejscu.
Mojżesz kończąc proklamację Bożego Prawa uderza w mocne akcenty:
Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście. […] Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo, miłując Pana, Boga swego, słuchając Jego głosu, lgnąc do Niego (Pwt 30,15.19b-20a)
Wydawałoby się, że Samarytanie zastosowali się do tego polecenia z całą skrupulatnością. Nawet jeśli początkowo do kultu Jedynego Boga dołączali kulty obcych bóstw, podobnie jak bardzo wielu Izraelitów w czasach sprzed niewoli babilońskiej, to przecież w ciągu wieków błąd ten zdołali zupełnie naprawić. To zaś, że uznali wyjątkowość góry Garizim, a wzgardzili Jerozolimą, to przecież wynik studiowania Pięcioksięgu, a nie pogańska naleciałość. Czy nie jest zatem czymś zdumiewającym, że dziś są ginącą, pozbawioną perspektyw garstką sporego niegdyś narodu, którego ostatnich przedstawicieli turyści oglądają niczym muzealne eksponaty? Cóż niewłaściwego było w ich stosunku do Boga?
Odpowiedź jest zdumiewająco prosta, choć być może dla wielu trudna do przyjęcia: Samarytanie przyjęli Święte Księgi nie jako głos Boga Żywego, ale jako zbiór nakazów i zakazów, które należy respektować, aby nie narażać się bóstwu sprawującemu władzę nad nimi i nad ich ziemią. Wpadli w pułapkę swoistego „fundamentalizmu”, który stawia Biblię ponad Tego, kto przemawia; martwą literę przepisu ponad Tego, kto prowadzi swój lud takimi ścieżkami, jakie w danej chwili uzna za stosowne, w zależności od okoliczności. Być może gdyby Izraelici po śmierci Jozuego nie popadli w bałwochwalstwo i nie żądali dla siebie króla (por 1Sm 8,4-10), świątynia Boga Jedynego byłaby zbudowana na Ebal lub Garizim. Ponieważ jednak postąpili tak, jak postąpili, Bóg dał im Dawida, który ustanowił centrum życia narodowego akurat w Jerozolimie, mieście zdobytym z pomocą wszystkich pokoleń Izraela zaraz po uroczystym namaszczeniu go na króla (por. 2Sm 5,1-9).
W sporze o miejsce, gdzie należy czcić Boga, Jezus nie opowiada się ani za Garizim ani za Jerozolimą. Mówi jedynie, że trzeba to czynić w duchu i w prawdzie (por. J 4,23). Wkrótce potem jeszcze doda: Słowa, które Ja wam powiedziałem, są duchem i są życiem (J 6,63b).
Słowo Boże jest bowiem żywe i skuteczne (por. Hbr 4,12), dogłębnie przemienia tego, kto je przyjmuje i prowadzi go coraz dalej i dalej w sposób niemożliwy do przewidzenia. Jest „natchnione” bo poprzez nie działa Duch Stworzyciel. Jego celem nie jest określenie wzajemnych odniesień Boga i człowieka na zasadzie aktu prawnego, ale doprowadzenie człowieka do pełni życia, jakie człowiek ma w Bogu osiągnąć, do doskonałego podobieństwa do Chrystusa, który jest Prawdą, czyli fundamentem autentycznego człowieczeństwa. Dlatego właśnie sprawowany w duchu i w prawdzie kult Jedynego Boga odbywa się wyłącznie w tajemniczej przestrzeni Najświętszego Serca Jezusa. A także w uczynionych na jego wzór sercach ufających mu wiernych.
Nie na darmo św. Paweł stwierdza: Litera zabija, Duch zaś ożywia (2 Kor 3,6). Wizyta u ostatnich Samarytan uświadamia nam tę prawdę w nader przejrzysty sposób. Obyśmy nigdy nie zapomnieli tej lekcji.
Jacek Święcki
© 1996–2011 www.mateusz.pl