TAM GDZIE ZIEMIA DOTYKA NIEBA, CZĘŚĆ IV
Droga śladami Jezusa nie ogranicza się do samej tylko Jerozolimy. Większość pielgrzymek rzadko poświęca na pobyt w Świętym Mieście więcej niż dwa dni, a resztę przewidzianego czasu przeznacza z reguły na inne opisane w Ewangeliach miejsca związanie z ziemską historią Chrystusa. Każde z nich przyciąga uwagę pielgrzymów w inny sposób.
Stosunkowo łatwo można dotrzeć do miejsc, w których Jezus przebywał przez pewien czas, i które za jego ziemskiego życia przez krótszy lub dłuższy czas stawały się jego domem. To one właśnie, jak możemy przypuszczać, w szczególny sposób ukształtowały go jako człowieka. Jezus wprawdzie nie przywiązywał się zbytnio do miejsc, a sam o sobie mówił:
Lisy mają nory i ptaki powietrzne – gniazda, lecz Syn Człowieczy nie ma miejsca, gdzie by głowę mógł oprzeć. (Łk 9,58)
Niemniej nawet w najintensywniejszym okresie swej publicznej działalności zatrzymywał się na pewien czas w domach, u swoich uczniów i przyjaciół. Zechciejmy się im uważnie przyjrzeć zwracając przy tym uwagę mniej na oprawę materialną, a bardziej na ich duchowy klimat.
Na początku zauważmy, że to nie Nazaret był pierwszym ziemskim domem Jezusa! Z Ewangelii wiemy, że natychmiast po anielskim Zwiastowaniu Maryja z pośpiechem pobiegła w góry Judei do miasteczka, gdzie mieszkała jej kuzynka Elżbieta z mężem Zachariaszem, kapłanem świątyni jerozolimskiej.
Tradycja sytuuje to miejsce w Ain Karem, które obecnie stanowi zachodnie przedmieście Jerozolimy. Aby tam dotrzeć wystarczy wsiąść w zwykły miejski autobus. Nazwa ta oznacza dosłownie źródło winnicy – i rzeczywiście w centralnym punkcie miasteczka dostrzegamy zgrabną wieżyczkę meczetu, a pod nią – niskie kamienne arkady z fontanną, z której zapewne od niepamiętnych czasów mieszkańcy miasteczka czerpali wodę. Z pewnością Maryja w czasie swego trzymiesięcznego pobytu w Ain Karem też tam przychodziła, stąd też nazwano je w późniejszych czasach chrześcijańskich Źródłem Maryi.
Spod źródła chcemy się zapewne udać do domu Zachariasza – i tu czeka nas kolejna niespodzianka: są aż dwa miejsca, w których chrześcijańska tradycja go umieszcza. Kierując swe kroki na północ dochodzimy do kościoła św. Jana, gdzie w bocznej kaplicy odnajdujemy rzekomą grotę, gdzie miał się urodzić ten, który miał przygotować drogę Mesjaszowi.
Idąc zaś stromą ścieżką na południe dochodzimy do położonego w ogrodzie uroczego kościoła Nawiedzenia, gdzie przechowywany jest kamień obrzezania św. Jana Chrzciciela.
Który z tych kościołów obejmuje teren dawnego domu Zachariasza? Wszystko wskazuje na to, że jest to położony na stoku południowego wzgórza kościół Nawiedzenia. W czasach krzyżowców w XII w. był on własnością Ormian, i to dlatego właśnie „łacinnicy’ wymyślili historyjkę, że postawiono go w miejscu, w którym św. Elżbieta miała się ukryć ze swym synkiem w czasie rzezi Heroda. Wygodniej im było przekonać katolickich pielgrzymów, że prawdziwy dom Zachariasza, gdzie miał narodzić się i zostać obrzezany św. Jan Chrzciciel, był gdzie indziej, na miejscu zrujnowanego uprzednio przez muzułmańskich zdobywców kościoła w północnej części Ain Karem.
Sytuacja uległa zmianie dopiero wtedy, gdy, po kilkowiekowym wygnaniu chrześcijan z Ain Karem przez Turków, franciszkanie zdołali odzyskać w XVII w. oba sanktuaria. Wtedy także zdano sobie sprawę, że tradycja chrześcijańskiego Wschodu nieprzerwanie sytuuje scenę spotkania Brzemiennych Kuzynek – i spoczywających w ich łonach Synów! – właśnie w ogrodzie położonym na wzgórzu południowym. To tam Maryja i Elżbieta pod wpływem Ducha Świętego powiedziały sobie – i Bogu! – tyle ważnych rzeczy. To tam rozległy się po raz pierwszy słowa, które Kościół przechowuje jako jeden ze swych najdroższych skarbów: Błogosławiony owoc twego łona… Wielbi dusza moja Pana…
Miejsce to zachowało do tej pory domową atmosferę promieniującą na przybyszów ciepłem i intymnością, którą podtrzymują jego franciszkańscy stróże z Kustodii Ziemi Świętej.
Pielgrzymi, którzy tam dotarli, rozumieją dobrze, dlaczego Ewangelia w narracji o Nawiedzeniu wspomina o górskiej krainie (por. Łk 1,65), bowiem tu rzeczywiście są góry. Pierwszy raz byłem tam, gdy okolicę spowiła gęsta mgła, a położone na wzgórzach gaje oliwnie i winnice wyglądały bardzo tajemniczo. Drugim razem powitało mnie bezchmurne niebo i wspaniałe widoki na okoliczne wzniesienia. Zapewne tutejsi ludzie nie mieli łatwego życia: jak wszyscy górale musieli walczyć o to, aby wyrwać skalistemu podłożu najmniejszy nawet kawałek uprawnej ziemi i aby nie dać się kaprysom aury. Ale to właśnie musiało zahartować w swoisty sposób Jana Chrzciciela, który spędził tu całe dzieciństwo i młodość.
Do miejsca narodzenia Jezusa jest z Jerozolimy równie blisko, jak do Ain Karem, ale dostać się nie jest tak łatwo. Wszystko to za przyczyną muru, który odgrodził Betlejem, położone na skraju Autonomii Palestyńskiej, od aglomeracji jerozolimskiej. Wycieczkowe autokary muszą przejść uciążliwą kontrolę, którą tylko niekiedy izraelscy pogranicznicy odpuszczają dla posiadaczy „lepszych” paszportów. Indywidualni pielgrzymi muszą jakoś podjechać do muru (taksówką lub zdezelowanym palestyńskim autobusem z dworca we wschodniej Jerozolimie), po czym pokonać nieprzyjemną granicę na piechotę. Dalej trzeba albo łapać palestyńską taksówkę, albo też zdać się na tamtejszą komunikację miejską w dzikim tłumie oczekujących.
Bazylika Narodzenia Pańskiego to szacowna i co nieco przyciężkawa kamienna budowla z czasów późnostarożytnych, obecnie położona w samym centrum coraz bardziej rozrastającego się miasta. Od czasu kompromisu zawartego w 1853 r. między Francja i Rosją, dzieli się na część prawosławną, w której podziemiach znajduje się miejsce Narodzenia Pańskiego, i część katolicką, kryjącą w sobie grotę, gdzie z końcem IV w. św. Hieronim tłumaczył Biblię hebrajską na łacinę.
Pierwszym wrażeniem pielgrzyma, który tu dociera, jest dość często przykre zaskoczenie: spodziewał się on być może zobaczyć coś na kształt wielkiej szopki bożonarodzeniowej, a tu taki „bunkier”… To już znacznie efektowniej wygląda położony po drugiej stronie placu meczet!
Aby uniknąć tego rodzaju reakcji lepiej jest przed nawiedzeniem bazyliki Narodzenia Pańskiego pojechać do pobliskiego Bet Sahur na Pole pasterzy, do miejsca, gdzie mieli trzymać straż nocną pasterze, którym Anioł Pański ogłosił radosną nowinę o narodzeniu Zbawiciela. Tam możemy zobaczyć autentyczne groty, które stanowiły schronienie dla ludzi i bydła w czasie zimnych judejskich nocy. Stamtąd roztacza się także widok na peryferyjne pagórki Jerozolimy, gdzie wznoszą się obecnie nowe żydowskie osiedla odcięte od Betlejem posępnym murem. Pasterze zdziwili się zapewne niepomiernie, że Anioł każe im iść nie do Świętego Miasta, ale w stronę lichej mieściny położonej w przeciwnym kierunku. Nie do reprezentacyjnego centrum, ale właśnie na biedne obrzeża!
Miejsce, gdzie wznosi się obecna bazylika musiało kiedyś przypominać okolice Bet Sahur, a grota, gdzie narodził się Jezus musiała przypominać jedną z pasterskich grot. Pokorę Syna Bożego rodzącego się w pomieszczeniu godnym bydła i nieobytych parobków przypominają nam obecnie niskie drzwi bazyliki, przez które można przejść jedynie wyraźnie chyląc głowę. Jej wnętrze jest ciemne i dość zaniedbane (zwłaszcza w części prawosławnej). Po prawej stronie za ikonostasem schodzi się po wąskich schodkach do Groty Narodzenia Pańskiego, która jest obecnie niewielką kryptą ledwo mieszczącą autokarowy komplet pielgrzymów.
Tam zaś wita nas łagodny blask zwisających z niskiego sklepienia lamp oliwnych. Ma się wrażenie, że z mroków zstąpiliśmy ku niespodziewanemu światłu, tak właśnie jak to zapisał Ewangelista: światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła (J 1,4). Izrael pogrążony w mroku kolejnych szaleństw umierającego króla Heroda mógł tu właśnie zobaczyć wielką światłość, wschodzącej Gwiazdy z Jakuba, którą zapowiadali prorocy (por. Lb 24,17).
Gwiazda we wnęce oznaczająca miejsce Narodzenia Pańskiego jest mała i jakby niepozorna, lecz równocześnie nie sposób jest jej nie zauważyć. Ma ona czternaście ramion, według liczby króla Dawida, bo przecież on też urodził się właśnie tu, w Betlejem, i tu też prorok Samuel namaścił go skrycie na króla (por. 1Sm 16,1-13). Tymczasem Jezus został także uznany za króla, lecz przez Magów, którzy oddali mu pokłon i złożyli potrójny dar (por. Mt 2,11); przypomina nam o tym miniaturowa kapliczka ustawiona naprzeciw wnęki z Gwiazdą, w miejscu, gdzie miał stać żłóbek Dzieciątka.
Do Nazaret stosunkowo łatwo jest dojechać z Jerozolimy z centralnego dworca autobusowego. Inną możliwością jest wykupienie jedno lub dwudniowej wycieczki do Galilei w jednej z licznych agencji turystycznych. Pielgrzymi szlak wiedzie albo autostradą wzdłuż wybrzeża przez urodzajną równinę Szefeli, albo też znacznie bardziej malowniczą drogą przechodzącą obok Jerycha i dalej wzdłuż doliny Jordanu.
Pierwszym wrażeniem jest dla wielu z nas absolutna nijakość miasta. Chaos urbanistyczny, zaniedbane ulice i zupełny brak wykorzystania pięknego położenia w niecce pomiędzy pięcioma górskimi zboczami. Dopiero ścisłe centrum otaczające bazylikę Zwiastowania jest już całkiem reprezentacyjne z placykami, hotelami, klasztorami, restauracjami i orientalnymi sklepikami.
W czasach Nowego Testamentu Nazaret nie był właściwie miastem, ale osadą przypominającą tak zwane domostwa troglodytów, które możemy podziwiać także w wielu innych krajach śródziemnomorskich. Są to pomieszczenia wykopane w miękkim materiale (tuf, glina...) na zboczu jakiejś góry, w wyniku czego trzymają one przez cały rok równą temperaturę. Mogą służyć zarówno do mieszkania jak i do magazynowania jakichś dóbr. Być może stąd właśnie wywodzi się nazwa miasta: po hebrajsku nazareth znaczy schowany, ukryty.
W takim to właśnie „domku” mieszkała Miriam (przypuszczalnie wraz z Rodzicami), gdy stawił się przed nią archanioł Gabriel z delikatną misją od Boga. Nad wykopaną grotą stanowiącą ongiś jej mieszkanie wznosiło się już kilka kościołów, które w wyniku wojen, najazdów i przebudowy były systematycznie rujnowane i odbudowywane we wciąż nowych formach. Warto też przypomnieć, że oryginalne mury domku Matki Bożej krzyżowcy zabrali do Europy pod koniec swojego panowania w Ziemi Świętej i że znajdują się one obecnie nad Adriatykiem we włoskim sanktuarium Loretto.
Bazylika Zwiastowania, wzniesiona w latach 60tych XX wieku to bezsprzecznie najwspanialszy kościół całej Palestyny stanowiący arcydzieło modernistycznej architektury. Wszystko w niej głosi niewyobrażalny dla człowieka zamysł Stwórcy, który niemal dosłownie w tutejszej glinie postanowił powołać Nową Ewę i ulepić Nowego Adama (por. Rdz 2,7). Rozpościera się ona nad miastem niczym wielki namiot, który przypomina, że Słowo stało się ciałem i zamieszkało [dosłownie: rozbiło namiot] wśród nas (J 1,14). Nocą jej oświetlona wieża przypomina słup ognia, zaś w dzień jej biel staje się bielą kolumny obłoków, która wiodła ongiś lud wybrany po pustyni (por. Wj13,21). Jest po prostu wyczarowaną w żelbecie teofanią.
Nie dziwię się wcale, że muzułmanie nie mogą spokojnie na patrzeć na bazylikę i cały czas starają się wybudować w pobliżu gigantyczny meczet, który choćby częściowo ją zakrył. Bo przecież patrząc na nią można mimowolnie dojść do przekonania, że Wcielenie nie jest wcale aktem niegodnym Boga. Wbrew autorytetowi Koranu, który głosi:
O ludu Księgi! Nie przekraczaj granic w twojej religii i nie mów o Bogu niczego innego, jak tylko prawdę! Mesjasz, Jezus syn Marii, jest tylko posłańcem Boga; i Jego Słowem, które złożył Marii; i Duchem, pochodzącym od Niego. Wierzcie więc w Boga i Jego posłańców i nie mówcie: „Trzy!” Zaprzestańcie! To będzie lepiej dla was! Bóg-Allah – to tylko jeden Bóg! On jest nazbyt wyniosły, by mieć syna! Do Niego należy to, co jest w niebiosach, i to, co jest na ziemi. I Bóg wystarcza jako opiekun! (Sura 4,171).
Wspaniałość bazyliki nie przesłania jednak dramatycznego kontekstu Nazaretu jako miasta odrzucenia Wcielonego Słowa. Gdy wychodzimy na dziedziniec, gdzie rozmieszczone są tabliczki Pozdrowienia Anielskiego we wszystkich niemal językach świata, i gdy spoglądamy w stronę pobliskiego górskiego zbocza, dostrzegamy tuż nad straszną przepaścią kościół wznoszący się w miejscu, z którego rozgniewani mieszkańcy Nazaretu chcieli strącić Jezusa zaraz, gdy tylko ujawnił im, kim naprawdę jest (por. Łk 4,29). Wtedy dopiero rozumiemy, że jego dzieciństwo i młodość nie były bynajmniej sielsko-anielskie, a nad Świętą Rodziną, która zamieszkała po powrocie z Egiptu o rzut kamienia stąd, przypuszczalnie na terenie obecnego kościoła św. Józefa, unosiła się nieustannie atmosfera niezrozumienia, niechęci, a być może także ledwo skrywanej wrogości.
Kafarnaum, po hebrajsku kfar nahum, znaczy dosłownie wioska Nahuma. Według tradycji miał się stamtąd wywodzić prorok Nahum, autor starotestamentalnej księgi zapowiadającej upadek okrutnego imperium asyryjskiego przy końcu VIII w. p.n.e. Położone jest ono nieco ponad 30 kilometrów od Nazaretu, co w stanowi zaledwie dzień drogi. Gdy dziś w pół godziny pokonujemy ten dystans autokarem, odkrywamy zdumieni, że znajduje się ono w zupełnie innej scenerii, jakby w innym świecie. Przede wszystkim jest cieplej, bo to dawne miasto, które Jezus upodobał sobie na swą kwaterę główną, leży nad samym brzegiem jeziora Genezaret. Jego taflę, znajdującą się 220 metrów pod poziomem morza, otaczają 150-metrowe wzniesienia, co nadaje całemu położonemu wokół obszarowi cudowny mikroklimat.
Co jednak sprowadziło Jezusa w te okolice? Czyżby chciał sobie podreperować zdrowie w atrakcyjnej okolicy obfitującej w gorące źródła – podobnie jak król Herod Antypas i jego brat, Filip, których to wspaniałe rezydencje wznosiły się dość blisko stamtąd?
Wiemy z Ewangelii, że powód był inny:
Opuścił jednak Nazaret, przyszedł i osiadł w Kafarnaum nad jeziorem, na pograniczu Zabulona i Neftalego. Tak miało się spełnić słowo proroka Izajasza (Mt 4,3-4a).
Jezus kierował się w życiu przede wszystkim słowami świętych Pism. Równocześnie jednak możemy dostrzec w jego wyborze także inne ważkie racje.
Kafarnaum za jego czasów dalej było pograniczem – i to odgrywało w jego misji ogromną rolę. Tuż za miastem Jordan wpada do jeziora Genezaret, a w owych czasach była to równocześnie granica między obszarem władania Heroda Antypasa i tetrarchią jego brata Filipa. Jeszcze dalej, po przeciwległej stronie jeziora, rozciągały się tereny należące do ligi dziesięciu pogańskich miast, zwanych z grecka Dekapolem. W razie kłopotów łatwo było przemieścić się z jednego terytorium na inne i ujść przed wścibskimi władzami.
Inną ważną racją musiała być atmosfera miasta oraz ludzie, którzy je zamieszkiwali. Kafarnaum było wtedy prężnym, ruchliwym ośrodkiem położonym na ważnej drodze handlowej. Zamieszkiwali je obrotni, lubiący wyzwania przedsiębiorcy, tacy choćby jak Piotr i Andrzej, którzy przenieśli się z małej Betsaidy położonej tuż za Jordanem do znacznie większego ośrodka, gdzie mogli łatwiej sprzedawać swoje smakowite ryby nie płacąc przy tym słonego haraczu w komorze celnej ich przyszłego kolegi, Mateusza. Piotr nie był takim sobie, pierwszym lepszym rybakiem: gdy zwiedzamy dziś jego obszerny dom widzimy dobrze, że był kimś w rodzaju szefa firmy i że powodziło mu się zapewne całkiem dobrze.
Jakże tu daleko do miałkiej, małomiasteczkowej atmosfery Nazaretu, do małych, zawistnych ludzi, którzy wszystko o sobie wiedzą, a cały swój wysiłek wkładają w to, aby się nie wychylić! Dopiero tu można było znaleźć słuchaczy, którzy zastanawiali się nad sobą i którzy do czegoś w życiu dążyli – i to do nich właśnie Jezus kierował swą Dobrą Nowinę w pierwszej kolejności. Tu także, w otoczeniu pięknej przyrody, na tle przemawiającego do wyobraźni galilejskiego „morza” i amfiteatralnie rozłożonych wzgórz, których echo niosło daleko słowa zbawczych nauk, Jezus mógł się objawić swojemu ludowi jako powabny Oblubieniec, który opuszcza swego Ojca w niebie, aby połączyć się na zawsze ze swą Oblubienicą.
Jezus, jako pobożny Żyd, udawał się co najmniej trzy razy do roku na święta do Jerozolimy zgodnie z przepisem Prawa (por. Pwt 16,16). Wiemy jednak z Ewangelii, że nie nocował wtedy w samym Świętym mieście, ale u swych przyjaciół: Łazarza, Marty i Marii w Betanii, wiosce położonej tuż za górą Oliwną. Dziś nie możemy tam udać się jezusowym szlakiem wychodząc od ogrodu Getsemani, bo na naszej przeszkodzie stoi siedmiometrowy mur najeżony elektroniką i samostrzelną bronią. Pozostaje nam wyłącznie wykupienie wycieczki do Jerycha z opcją zwiedzania Betanii lub też wyjazd z pielgrzymką zmierzającą w tamtym kierunku.
Dzisiaj Betania jest arabskim miasteczkiem o nazwie Azarija, która wywodzi się wprost z greckiej nazwy Lazarion, nawiązującej do grobu Łazarza. W czasach starożytnych wznosiły się tam dwa osobne kościoły: jeden na grobie Łazarza, drugi w miejscu, gdzie miał stać jego dom. Po wyprawach krzyżowych na grobie Łazarza stanął meczet, zaś drugi kościół popadł w ruinę.
Obecnie do grobu Łazarza można zejść osobnym wejściem po schodkach, opłacając się przedtem muzułmańskim właścicielom zwyczajowym dolarem, zaś na miejscu zrujnowanego sanktuarium domu Łazarza stoi nowy kościół wybudowany w latach 50tych XX w. Zwiedzając położoną tuż obok strefę archeologiczną, gdzie możemy podziwiać starożytną prasę na oliwę oraz pieczołowicie posklejane naczynia domowe, możemy zorientować się, że była to kiedyś tętniąca życiem posiadłość ziemska. Równocześnie o wspaniałej przeszłości poprzednich chrześcijańskich sanktuariów świadczą wyeksponowane wokół subtelne mozaiki bizantyjskie i freski krzyżowców.
Dobrze, że wokół roztacza się ogród, który izoluje teren sanktuarium od nieciekawego otoczenia. To uświadamia pielgrzymom, że była to dla Jezusa prawdziwa duchowa oaza na mało gościnnej judejskiej ziemi. Tu przecież wschłuchiwano się w każde jego słowo, podczas trzy kilometry dalej, na podwórcu świątyni, komentowano jego nauki drwiącymi stwierdzeniami, że z Galilejczyk, a już szczególnie jakiś tam Nazarejczyk, może robić wrażenie jedynie na przeklętym tłumie, co nie zna Prawa (por. J 7,49).
Łazarz, który słuchał z uwagą tylu słów Jezusa i brał je na serio, nawet martwy usłyszał rozkaz, które przywrócił go do życia. On bowiem rzeczywiście wierzył w słowa:
[…] nadchodzi godzina, nawet już jest, kiedy to umarli usłyszą głos Syna Bożego, i ci, którzy usłyszą, żyć będą. (J 5,25).
Tradycja wschodniochrześcijańska podaje, że po swym wskrzeszeniu Łazarz wyjechał z misją szerzenia wiary i zmarł na Cyprze jako biskup miasta Kition. Jego drugi grób, znajdujący się w cypryjskim mieście Larnaka we wspaniałej bizantyjskiej katedrze z Xgo wieku, też miałem okazję odwiedzić. Jest to miejsce przepełnione modlitwą, w którym niemal fizycznie doświadcza się Bożego pokoju. Czuje się, że ten wielki przyjaciel Chrystusa rzeczywiście powstał z martwych.
Każdy chrześcijanin wie, że od chwili chrztu stał się świątynią, w której przebywa Chrystus. Wypada zatem, aby każdy pielgrzym, gdy już nawiedził pięć ziemskich domów Jezusa, na samym końcu swej wędrówki zadał sobie w skrytości serca ważne pytanie: a jakim to domem dla mojego Mistrza i Pana jestem ja sam(a)?
Czy nie jest on przypadkiem trudno dostępną siedzibą, jak w Ain Karem, w której godzę się na początku przyjąć jedynie Maryję, a dopiero potem zauważam, że razem z Matką przyszedł także jej Syn?
Czy jest, niczym betlejemska grota, pełen zwierzęcych instynktów i nieczystości, w której jednak chcę mimo wszystko przyjąć swego Zbawiciela i złożyć mu hołd?
Czy jest może sporządzoną naprędce nazaretanką glinianką, do której jakoś tam upakowuję Jezusa, ale tak naprawdę traktuję go z niechęcią i w razie najmniejszych trudności wyrzucam bez pardonu?
Czy jest, przeciwnie, czymś w rodzaju sztabu generalnego z Kafarnaum, gdzie Jezus może realizować swoją misję także przy pomocy moich zasobów i talentów?
A może jest prawdziwym domem, jak w Betanii, gdzie Jezus, otoczony miłością, jest słuchany i szanowany, a ja przy tym nie usiłuję go podporządkować mojemu domowemu regulaminowi?
A może jest jeszcze inaczej?...
Odtąd nasza pielgrzymka po świętych miejscach przeradza się w mozolne odkrywanie skrytych zakamarków naszego serca i przygotowywaniu w nim Panu miejsca, gdzie mógłby skłonić swą głowę.
Jacek Święcki
© 1996–2011 www.mateusz.pl