TAM GDZIE ZIEMIA DOTYKA NIEBA, CZĘŚĆ II
Odwiedziny Ziemi Świętej zaczynają się zazwyczaj od Jerozolimy. Od lotniska Ben Guriona pod Tel-Awiwem dzielą ją tylko trzy kwadranse jazdy po autostradzie biegnącej wzdłuż doliny Ajjalonu, gdzie ongiś Jozue zwyciężył Amorytów wstrzymując bieg słońca i księżyca (por. Joz 10,12).
Od granicy jordańskiej, mostu Allenby na Jordanie, jest jeszcze bliżej, niemniej wjazd do Izraela od tej właśnie strony bywa, czego doświadczyłem na własnej skórze, dość traumatycznym przeżyciem. Chyba, że wjeżdża się w charakterze VIP-a nienarażonego na takie oto incydenty, że izraelska straż graniczna aresztuje nagle stojącego obok Palestyńczyka, po czym całe przejście zostaje zablokowane na niemożliwy do przewidzenia czas wraz ze wszystkimi podróżnymi, którzy właśnie pokonują kolejne kontrole.
Są wreszcie i takie grupy, które zmierzają do Świętego miasta od strony Egiptu, przekraczając granicę w Eilat, jedynym izraelskim porcie nad morzem Czerwonym słynnym z podwodnego obserwatorium rafy koralowej. Wtedy trzeba przez parę godzin jechać autokarem najpierw przez pustynię Negew, a potem wzdłuż brzegów morza Martwego.
Najrzadziej obieranym wariantem podróży jest statek do Hajfy a potem dwugodzinny przejazd do Jerozolimy szerutem (zbiorczą taksówką) lub też, nieco dłuższy, pociągiem.
Jakimkolwiek sposobem byśmy tam nie dotarli, niezapomniany bywa pierwszy widok miasta. Jerozolima położona jest stosunkowo wysoko, między 700 a 800 metrów npm. Rozpościera się na wielu łagodnych wzgórzach przeciętych dolinami, którymi tylko zimą płyną potoki. Historyczne centrum otoczone jest białymi murami, które w XVI w. kazał postawił turecki sułtan Sulejman Wspaniały, i które nie do końca pokrywają się z murami Jerozolimy epoki Nowego Testamentu.
Gdy patrzymy na Jerozolimę z jakiegoś punktu widokowego – a najulubieńszym z nich jest góra Oliwna – nasze oczy spontanicznie zatrzymują się na górującej nad miastem złotej Kopule Skały, gdzie w czasach biblijnych stało Święte Świętych świątyni Jahwe, Jedynego Boga Izraela. To wielkie i wspaniałe miejsce przebywania Boga na ziemi (por. 2 Krn 6,2) zdobyte i zrujnowane przez Rzymian w 70 r n.e., przez sześć wieków było jednym wielkim rumowiskiem, którego chrześcijanie też nie chcieli odbudowywać, gdyż stanowiło ono dla nich ostateczny dowód na prawdziwość zapowiedzi Jezusa, że ze świątyni nie pozostanie kamień na kamieniu (por. Mk 13,2). Gdy jednak miastem zawładnęli Arabowie niosący nową wiarę, rumowisko przekształciło się nieoczekiwanie w wielkie muzułmańskie sanktuarium. Koran bowiem uznaje w Abrahamie, Izaaku, Jakubie i Józefie pierwszych wyznawców Prawdziwego i Jedynego Boga w równym stopniu jak i Biblia. Arabowie przejęli z żydowskiej Tradycji także i to przekonanie, że skała najświętszego dla Żydów miejsca była tą samą skałą, na której posłuszny Abraham ofiarował Bogu swojego syna – z tym, że nie był to wcale Izaak, ale pierwszy syn, zrodzony z niewolnicy Hagar Ismael, protoplasta wszystkich arabskich plemion.
Ostateczną jednak przyczyną zainteresowanie antycznym wzgórzem Moria jej nowych władców z dynastii Omajjadów stała się siedemnasta sura Koranu, gdzie Mahomet opisuje swoją nocną mistyczną podróż do nieba, która miała się dokonać właśnie w Jerozolimie, w tym właśnie najświętszym miejscu. Zaczyna się ona od słów:
Chwała niech będzie Bogu, który nocą przewiózł swego sługę ze świątyni świętej [Mekki], do świątyni dalekiej [Jerozolimy]; której ścianom błogosławiłem, aby znalazł w niej znaki mojej potęgi.
Odtąd Jerozolima staje się trzecim najświętszym miejscem islamu – zaraz po Mekce i Medynie – i otrzymuje nazwę El-Kuds czyli Święte [Miasto]. Odtąd także rozpoczyna się między Żydami i Arabami, dwoma semickimi ludami mówiącymi podobnymi językami, śmiercionośny konflikt o to, kto ma tu niezbywalne prawa, a kto jest jedynie uzurpatorem i najeźdźcą. Konflikt o tyle nierozstrzygalny, iż dotyczy tożsamości zarówno religijnej, jak i narodowej.
Gdy oderwiemy już wzrok od Złotej Kopuły, która od tysiąc trzystu lat wrosła się nierozerwalnie w pejzaż Jerozolimy, szukamy kopuły innej świątyni, która dla nas, chrześcijan, jest znacznie ważniejsza, kopuły bazyliki Grobu Pańskiego. Nie dostrzeżemy jej jednak łatwo. Najpierw nasz wzrok kieruje się spontanicznie na lewo od świątynnego narożnika, gdzie diabeł miał przenieść Jezusa i kusić go, aby rzucił się w dół, bo tam znajduje się inna ogromna świątynia z masywną kopułą i wieżami. Nie jest to jednak bazylika Grobu Pańskiego, lecz znacznie od niej większa bazylika Zaśnięcia Matki Bożej, zbudowana przy końcu XIX w. przez Niemców jako pokłosie sojuszu, jaki niemiecki cesarz zawarł z tureckim sułtanem, własność niemieckich benedyktynów. W jej cieniu spoczywa budynek, kryjący w sobie zarówno cenotaf (symboliczny grób) króla Dawida jak i salę Wieczernika.
Kopuła Grobu Pańskiego, którą wreszcie dostrzegamy nieco na prawo od Złotej Kopuły, wydaje się być wręcz niepozorna przy otaczających ją wieżach kościołów i meczetów; ponadto jest szara i łatwo zlewa się kolorem ze ścianami i dachami stojących wokół domów. Zbudowana w IV w. przez cesarza Konstantyna bazylika była znacznie większa i okazalsza, a dziś można ją jedynie zobaczyć na makietach Jerozolimy z okresu Bizancjum. Stała też kiedyś w Jerozolimie inna wielka świątynia wzniesiona ku czci Matki Bożej w VI w. na terenie obecnej dzielnicy żydowskiej, lecz po niej nie pozostało już niemal nic.
Do miasta wchodzi się przez siedem bram noszących wymowne nazwy: Lwia, Heroda, Damasceńska, Nowa, Jaffy, Syjonu i wreszcie Gnojna, wiodąca ku ponurej dolinie Hinnom, znanej nam jako Gehenna, synonim piekła. W czasach Jezusa wywożono do niej śmieci, ekskrementy i wszelką padlinę, a z murów miejskich widziano o każdej porze dnia i nocy jak się tam one palą. Ósma brama zwana Złotą, jest zamknięta. Należy ona do muzułmanów zawiadujących dziedzińcem byłej świątyni, a ci wiedzą dobrze, że według żydowskiej legendy ma przejść przez nią Mesjasz przy końcu świata. I chociaż w to oficjalnie nie wierzą, to jednak na wszelki wypadek u jej stóp, na stromiźnie schodzącej w stronę doliny Cedron, założyli cmentarz, aby żydowski Wybawiciel, który ma przecież zapewnić Żydom panowanie nad światem, nie mógł przejść po nieczystym miejscu, gdzie leżą zmarli.
Żydzi zaś wierzą, że ci, którzy są pochowani na przeciwległej górze Oliwnej zmartwychwstaną w dniu przyjścia Mesjasza jako pierwsi, bo przecież Prorok zapowiedział:
W owym dniu dotknie [Pan] stopami Góry Oliwnej, która jest naprzeciw Jerozolimy od strony wschodniej, a Góra Oliwna rozstąpi się w połowie od wschodu ku zachodowi i powstanie wielka dolina. Połowa góry przesunie się na północ, a połowa na południe. […] Wtenczas nadciągnie Pan, mój Bóg, i z Nim wszyscy święci. [Zch 14,4-5]
Owymi świętymi mają być właśnie, według rabinicznych interpretacji, wierni spoczywający na stokach Góry Oliwnej… Jest więc dziś ona ogromnym żydowskim cmentarzem, o największej bodaj na ziemi cenie za kwaterę.
Gdy rozpoczynamy spacer po Jerozolimie skrytej wewnątrz murów, musi nas uderzyć różnorodność charakteru jej dzielnic. W dzielnicy muzułmańskiej przechadzamy się po typowym arabskim mieście, którego główne ulice są jednym wielkim sukiem – tłocznym wschodnim targowiskiem, gdzie sprzedawcy od świtu do zmierzchu zachęcają przechodniów, niekiedy bardzo stanowczo, do zakupu wyłożonych wszędzie towarów. Zaś w małych uliczkach widzimy stare kamieniczki i domy ozdobione w stylu tureckim, bo to właśnie oni panowali w Jerozolimie od XIIIgo do początku XXgo wieku. Za część dzielnicy muzułmańskiej uznać też należy dziedziniec dawnej świątyni jerozolimskiej o imponującej powierzchni, gdzie wzrok przyciągają wspaniałe arabskie mauzolea oraz stojący nieco z boku wotywny meczet Al-Aksa. Dziedziniec jest otoczony grubym murem, w którego pomieszczeniach gnieżdżą się liczne medresy (szkoły koraniczne), a także trudno dostępne dla odwiedzających to miejsce przybyszów muzealne ekspozycje.
W dzielnicy chrześcijańskiej atmosfera jest już wyraźnie inna, aczkolwiek wszechobecne pasaże handlowe upodobniają ją co nieco do dzielnicy muzułmanskiej. To, co ją niewątpliwie wyróżnia, to niezliczone kościoły, hospicja i przedstawicielstwa niemal wszystkich chrześcijańskich kościołów i związków wyznaniowych na ziemi. Jej centrum stanowi Bazylika Grobu Pańskiego, kryjąca w swym wnętrzu najcenniejsze chrześcijańskie relikwie: skałę Kalwarii i szczątki groty Grobu Pańskiego. Jeszcze w pierwszym tysiącleciu ta Grota była niemal cała, lecz na początku XI w. fanatyczny arabski kalif Al-Hakim kazał ją całkowicie zburzyć, nie zdając sobie zapewne do końca sprawy z tego, iż dopuszcza się czynu, który wkrótce sprowokuje cały świat chrześcijański do wypraw krzyżowych.
Teraz muzułmanie też są w bazylice, ale w roli kluczników i rozjemców dbających o to, by duchowni sześciu chrześcijańskich Kościołów mających tu jakieś prawa nie pozabijali się nawzajem. Przesada? Niestety, jeśli już, to bardzo niewielka. Kroniki bazyliki pełne są opisów szokujących wręcz zajść i burd pomiędzy Grekami, „Łacinnikami” (czyli rzymskimi katolikami), Etiopczykami, Koptami, Ormianami i Syryjczykami. Do wywołania starcia wystarczy niekiedy bardzo niewiele. Nie tak znów dawno temu pewien mnich, który miał umyć tylko dziedziniec przynależny do jego Kościoła, umył także schody, które należały do innego Kościoła, a to spowodowało natychmiastową reakcję, która przerodziła się w karczemną bójkę zakończoną przelewem krwi… Dlatego właśnie w bazylice każdy kościelny „właściciel” dba przede wszystkim o egzekwowanie swoich praw i z nieufnością patrzy, czy jego współbrat innego wyznania nie usiłuje go przechytrzyć. I dlatego też nawiedzenie bazyliki bywa niekiedy nie aż tak wzniosłym przeżyciem, na jakie zasługuje, bo tę ciężką, dosłownie „wiszącą w powietrzu” atmosferę, co wrażliwsi pielgrzymi świetnie wyczuwają.
Dzielnica żydowska nie jest już tak tłoczna jak dwie poprzednie i jest też znacznie bardziej reprezentacyjna. Napotykamy tam co krok na synagogi obu żydowskich rytów (aszkenazyjskiego – żydów północnoeuropejskich i sefaradyjskiego – żydów śródziemnomorskich) pieczołowicie odnowione po zniszczeniach parunastu lat jordańskiego panowania (1948-67). Dostrzega się też dbałość o zachowanie resztek starożytnego miasta, którego oś stanowiło rzymskie Cardo i którego kolumny zostały efektownie wyeksponowane. Ze wzgórza, na którym jest położona, można łatwo zejść do placu przed Ścianą Płaczu, to znaczy jedynego muru świątyni jerozolimskiej ocalałego z rzymskiej pożogi. Zanim Izrael nie zajął całej Jerozolimy w wojnie sześciodniowej z 1967 roku, na placu przed Świętą Ścianą rozpościerała się gęsto zaludniona arabska dzielnica, zwana marokańską. Potem została ona zburzona – po części ze względów praktycznych, aby zapewnić tłumom pobożnych Żydów dostęp do obecnie najświętszego miejsca judaizmu, po części z zemsty za bezwzględną dewastację i okupację żydowskiej części Starego Miasta przez siły jordańsko-palestyńskie w czasie wojny w 1948 roku. A także za to, że przez niemal dwudzieścia lat (dokładnie od listopada 1947 do czerwca 1967) Żydom nie wolno było zbliżać się do tego miejsca, nawet jeśli by to miała być oficjalna delegacja pod przewodnictwem rabina, której jedynym celem byłoby wetknięcie pomiędzy kamienienie Świętego Muru tradycyjnych kartek z modlitwami.
Pozostaje nam jeszcze spacer po zapomnianej dzielnicy ormiańskiej. Jest to dzielnica uboga i niemal pusta. Góruje nad nią kopuła ormiańskiej katedry, gdzie znajduje się grób św. Jakuba Młodszego, brata Pańskiego. Na czas jutrzni i nieszporów jej podwoje otwierają się, zaś ciekawscy przybysze, którzy wiedzą, kiedy to się odbywa, mogą wejść i nasycić swe uszy niezwykłymi ormiańskimi śpiewami liturgicznymi, zaś oczy – wspaniałą ornamentyką. Poza tym jest jeszcze kilka zaniedbanych budynków, w tym nieczynne od dawna muzeum, wielki cmentarny teren z kilkunastoma grobami oraz kilka sklepików z ormiańskim rękodziełem tudzież restauracji, gdzie podaje się ormiańskie przysmaki. Biedni jak myszy kościelne właściciele dzielnicy już nie raz chcieli sprzedać swoje posiadłości Żydom, ale wtedy inni chrześcijanie oraz muzułmanie jak jeden mąż zawsze sprzeciwiali się transakcji, która zachwiałaby z pewnością kruchą równowagę narodowo-wyznaniową na jerozolimskim Starym Mieście.
Zmęczeni tak bogatym w wrażenia spacerem przypomnijmy sobie jeszcze, że po hebrajsku Jeruszalajim, znaczy dosłownie przybytek pokoju. Gwoli ścisłości nazwa miasta jest w liczbie podwójnej, co można by zinterpretować jako przybytek podwójnego pokoju, pokoju zarówno ziemskiego, jak i niebieskiego, pochodzącego od Boga. Podkreślają to psalmy śpiewane przez Izraelitów zmierzających do Świątyni z okazji któregoś z żydowskich świąt:
Proście o pokój dla Jeruzalem, niech zażywają pokoju ci, którzy ciebie miłują!
Niech pokój będzie w twoich murach, a bezpieczeństwo w twych pałacach!
Przez wzgląd na moich braci i przyjaciół będę mówił: «Pokój w tobie!»
Przez wzgląd na dom Pana, Boga naszego, będę się modlił o dobro dla ciebie.
[Ps 122,6-9]
Pokoju ziemskiego już od dawna tam nie ma. Spełniają się dramatyczne słowa Proroka, który widzi jak liczne narody wyrywają sobie nawzajem Jerozolimę równocześnie nie mogąc się wyrwać z odrętwiającej obsesji posiadania jej na własność:
Oto uczynię Jeruzalem upajającą czarą dla wszystkich postronnych narodów. [Zch 12,2]
Oto syndrom jerozolimski, owładnięte którym narody te najpierw zachwycają się niezwykłością świętego miejsca, czują, że jest ono Bogu w jakiś szczególny sposób drogie, po czym chcą jakby chwycić samego Pana Boga za nogi biorąc je w posiadanie. Ale w ten sposób nie są żadną miarą bliżej Boga, zaś samo miasto staje się stopniowo jedną wielką wieżą Babel, gdzie tyle różnych ludów, ras, języków i religii wykrzykuje spazmatycznym tonem swoje racje i coraz mniej się rozumie. I wydaje się, że nic nie jest tego w stanie zmienić, bo jak na przykład pogodzić tych, którzy w tym samym miejscu chcieliby mieć i żydowską świątynię sprawującą kult opisany w biblijnej księdze Kapłańskiej, i muzułmańskie sanktuarium ze skierowanym w stronę Mekki mihrabem, i wieczną ruinę świadczącą o nastaniu nowej, chrześcijańskiej epoki wiary?
Jerozolima przypomina chore ludzkie serce, o którym inny Prorok powiedział, że jest zdradliwsze niż wszystko inne i niepoprawne – któż je zgłębi? [Jer 17,9]
Od dawna nie ma w nim pokoju i być w nim nie może, dopóki nie zostanie ono przez Pana uleczone i odnowione przez stworzenie na nowo (por. Ps 51,12). To zarówno do Świętego Miasta jak i do każdego ludzkiego serca, które jest w swej najgłębszej istocie Świętym Świętych, w którym Bóg pragnie spocząć, skierowane są słowa obietnicy:
Oto podniosę je odnowione, uleczę i uzdrowię oraz objawię obfity pokój i bezpieczeństwo. [Jer 33,6]
Tylko ten, kto o niej pamięta i ufa jej słowom, może doznać pokoju, którego świat dać nie może. Skruszony w sercu na widok rozdartej tyloma waśniami ziemskiej Jerozolimy może, zwracając się do Pana, otrzymać Jego pokój, pokój niebieskiej Jerozolimy zstępującej ku nam od Boga.
Jacek Święcki
© 1996–2011 www.mateusz.pl