www.mateusz.pl/rekolekcje

KS. TOMASZ SCHABOWICZ

Rozpoznać Boga w stanach duszy

 

 

Przychodzi mi nieraz przeżywać najróżniejsze stany duszy. W końcu jestem przecież człowiekiem, a od tej kondycji nierozłączne są wewnętrzne nastroje. Niedobrze jest w dążeniu ku Bogu uciekać od nich, udając, że ich nie ma. Próby stworzenia w sobie uczuciowo – nastrojowej „tabula rasa” (= czystej tablicy), byłyby wynaturzaniem siebie. Choć wcale przecież nie chodzi o nadawanie im przesadnego znaczenia, to jednak brać muszę pod uwagę prawdę, że łaska buduje na naturze. Zatem Bóg może docierać do mnie, idąc niejako po śladach moich, wewnętrznych przeżyć.

To sam Pan może wzbudzać (albo co najmniej dopuszczać) różne stany ducha, dzięki którym będzie próbował przekazać mi swoją wolę. A ja nieraz nie zdaję sobie z tego sprawy, sądząc, że to jakieś przejściowe zmiany nastroju, samopoczucia, nastawienia, humoru. A przecież zawsze dokonywać się ma duchowy proces mojego wzrastania. I dokonuje się tym skuteczniej, im bardziej świadomie rozpoznaję wewnętrzne stany. Wtedy „szybciej i łatwiej” odnajduję wolę Boga. Zabezpiecza mnie to także, przed duchowymi pułapkami. Nie pomylę np. niezdrowego poczucia winy, które każe mi katować się z powodu grzechu, z autentycznym wyrzutem sumienia, który będzie wskazaniem mi tego, co mnie oddziela od Boga.

Nie mogę także zapominać, że ciągle jestem poddany naprzemiennym wpływom zła i Dobra. Bóg chce mnie zbawić i mimo wszystko nie rezygnuje tak łatwo ze mnie. Gotów jest wszystko wykorzystać bym Go znalazł. Szatan – przeciwnik mój i Boga też nie odpuszcza. Pośrodku stoję ja, który, niekoniecznie uczynkiem ale także wewnętrznie, ulegam wpływom. Moje stany duchowe odzwierciedlają zatem trwającą ciągle walkę dobra ze złem. Choć nie zawsze musi ona przybierać charakter tragedii o niebotycznych rozmiarach.

A jeśli chcę iść ku Bogu, to muszę nauczyć się odnajdować i słyszeć Go we wszystkim. Niemożliwe jest odkrycie w sobie woli Bożej, bez rozeznania stanu duszy w danym czasie.

Od razu więc powiedzieć trzeba, że doznaję dwóch przeżyć wewnętrznych. Jakże często uzewnętrzniają się w postawach i zachowaniach. Są one skrajnie różne, ale mają wspólny mianownik. Oba mają za cel przysposobienie mnie do pełniejszego poznania siebie i otwierania się na zaufanie Bogu.

Pocieszenie duchowe

Św. Ignacy z Loyoli tak je określał: „jest poruszeniem duchowym, dzięki któremu dusza rozpala się w miłości ku swemu Stwórcy i Panu, a wskutek tego człowiek nie może już kochać żadnej rzeczy dla niej samej, lecz tylko w Stwórcy wszystkich rzeczy”. Takie dotknięcia Pana są czasem szczególnego nasycania się siłą i ufnością. Przez to Bóg pociąga duszę ku sobie impulsem ożywienia i oświecenia. Umacnia przekonanie, że chociażby zdawał się być nieobecny, nic Go nie zastąpi. Mając w sercu żywe odczucie bliskości Boga, nie poddam się rezygnacji. Dostępuję tej łaski także po to, aby móc wytrwać w okresie próby.

W jakich znakach wyraża się takie pocieszenie?

Jednym z nich są łzy. W odniesieniu do Boga łzy są darem, który nie ma nic wspólnego z histeryzowaniem czy dewocyjnym wzruszeniem. Ronienie łez przed Bogiem jest znakiem, że cały człowiek, ciałem i emocjami, przeżywa kontakt ze Stwórcą. Istotną cechą tego daru jest fakt, że wprawiają ciało w drżenie, płyną spontanicznie i bez przymusu. Mogą pojawić się w różnych okolicznościach. Kiedy doświadczamy Boga na modlitwie, podczas przyjęcia Sakramentu Pokuty czy w czasie dziękczynienia po Komunii św. Kiedy odkrywamy Boga w dziele stworzenia czy aktualnych dziejach zbawienia, gdy niespodziewanie dostrzegamy Go jako nieustannie obecnego w naszym życiu. One koncentrują myśl i serce na Bogu i wyrywają z siebie. Są też zapowiedzią niekończącej się radości z oglądania Boga twarzą w twarz. Pamiętać jednak należy, że nie łzy mają być celem pobożnych praktyk. Mogą być one tylko środkiem, którym posłuży się Bóg by zbliżyć nas ku sobie. Nie wolno szukać w relacji z Bogiem tylko wzruszeń, bo narażam się na niebezpieczeństwo znudzenia się, w momentach, kiedy błogich doświadczeń zabraknie.

Pociecha zsyłana od Boga może wyrażać się poprzez światło, w którym wyraźnie widzę co robić i jak postępować. Wtedy przychodzi ono zazwyczaj przez Słowo Boże. Choć Bóg może posłużyć się również lekturą duchową, obrazem, filmem, wydarzeniem, czy nawet spotkaniem z drugim człowiekiem. Wtedy Duch Święty przez dar rozumu odsłania niezgłębione tajemnice, pokazuje w jaki sposób wypełnić Słowo i wlewa pragnienie pójścia za Jego natchnieniem.

Mogę doznawać pociechy przez radość z dobra wyświadczonego bliźniemu, albo z dobrze dokonanego wyboru życiowego.

Bóg pociąga także przez odczucie uporządkowania myśli. Motywy działania, które wydawało się bezcelowe, stają się wtedy jasne.

Strapienie duchowe

Według Pierwszego Jezuity, jest ono poczuciem pozornego odłączenia od Stwórcy i oczekiwaniem na niby nieobecnego Boga. Ma obudzić głęboką tęsknotę za Bogiem. Przekonać, że tylko On jest dla nas jedynie Dobry (zob. Mt 17,19).

Jest to zwykle długi i bolesny proces, a rezultat zależy tylko od przyzwolenia na taką formę Bożej ingerencji. Jeśli ufnie zgodzę się, więź z Bogiem może stać się o wiele głębsza i bardziej dojrzała.

Dla tego stanu duszy charakterystyczne są, często niezwykle bolesne dla duszy, następujące objawy:

Ciemność, zamęt i niepokój. Bóg nie pozwala się odczuć i mimo wysiłków wydaje się nieobecny.

Natarczywe pokusy. Kiedy nęci i pociąga mnie to, co jeszcze niedawno wywoływało obrzydzenie.

Przychodzą wątpliwości w podstawowe prawdy wiary. Zakwestionowanie nawet sensu swojego istnienia.

Może to być także przypisywanie Bogu obojętności. Nieufność i poczucie osaczenia, jakby w sytuacji bez wyjścia.

Gorliwość niepostrzeżenie zamienia się w oschłość i letniość odbierającą duszy z radość i pokój.

Poczucie opuszczenia przez Boga może wyrażać się także na sposób różnych dolegliwości psychiczno – fizycznych. Np. jako ociężałość ciała, ospałość, lenistwo, zniechęcenie, zamęt myślowy, pesymizm pełen lęku płynący z fizycznego wyczerpania, zamroczenie umysłu, brak ludzkiej pomocy, niedosyt z powodu niedostatecznie zaspokojonej potrzeby ciała.

 

Nie pozostaje mi zatem nic innego, jak tylko we wszystkich przeżyciach wpatrywać się w „Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga.” (Hbr 12,2)

Ks. Tomasz Schabowicz

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl