KS. TOMASZ SCHABOWICZ
„Niechaj bezbożny porzuci swą drogę i człowiek nieprawy swoje knowania. Niech się nawróci do Pana, a Ten się nad nim zmiłuje, i do Boga naszego, gdyż hojny jest w przebaczaniu. Bo myśli moje nie są myślami waszymi ani wasze drogi moimi drogami – wyrocznia Pana. Bo jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje – nad waszymi drogami i myśli moje – nad myślami waszymi.” (Iz 55,7-9)
To ciekawe. Bóg wzywając do siebie od razu ujawnia, że Jego wizja zbawiania mnie jest zasadniczo różna od ludzkich wyobrażeń. Na nic zdają się tutaj reguły logicznego myślenia. Boży plan nie mieści się w schematach! Często bywa nawet, po ludzku sądząc, nielogiczny.
Nauczyć się zatem muszę poddania Jemu. Zaakceptowania tego, co On zechce czynić. Szukania Go tam, gdzie On się rzeczywiście znajduje. Dostrzegania Jego działania, nawet w pozornie „bezbożnych” sprawach. Przecież Pan Bóg działać może zawsze i wszędzie. We wszystkim może być ukryte dobro, które posłużyć może mojemu zbawieniu. Jeśli chcę Go odkrywać, muszę przestać obrażać się na fakty, ale patrzeć uważnie na wszystkie wydarzenia. Wpatrywać i wsłuchiwać się w to, co się dzieje. Każdą zadaną mi sytuację przyjmować i pytać „dlaczego?”, „jaki jest w tym sens?”. Odpowiedzi mogą być i są różne w każdym pojedynczym przypadku. Bóg bowiem zawsze woła po imieniu. Ale przecież zawsze i wszędzie muszę brać pod uwagę możliwość spotkania Boga i doświadczenia Jego zbawienia.
Tu jednak „zaczynają się schody”. Pierwszy to fakt, że to dobro, którego Pan chce mi udzielić, nie zawsze bywa tożsame z tym, co ja uznałbym za dobre. Często próbuję wtłaczać Pana Boga we własne wizje „co, jak, kiedy i gdzie być powinno”. Kolejne to pamięć o własnej ułomności. Branie pod uwagę możliwości pomyłki w rozeznaniu, oraz fakt istnienia winy właśnie we mnie, a nie u innych lub w zaistniałych okolicznościach. Następne stopnie trudności, to nieustanna podatność na serię zewnętrznych wrażeń. Z tych rodzą się rozmaite uczucia i wyobrażenia. Żyć przychodzi w plątaninie własnych myśli i autosugestii. Co więcej, doświadczam przecież także pokus i zwodzenia ze strony złego ducha. Jak się w tym odnaleźć?
Choć nie ma nieomylnych szablonów w dziedzinie odczytywania Bożych zamysłów, to jednak istnieją pomocne wskazówki.
Po pierwsze, koniecznie trzeba rozwijać i podtrzymywać w sobie zmysł (czy też może słuch) duchowy, który pozwoli na kierowanie się zawsze w stronę Pełni Życia. Chodzi tu o zdecydowane podążanie do Boga. Dobra wola – pragnienie, oraz powstające z tego faktyczne, szczere i autentyczne przebywanie z Nim. Z miłosnej bowiem zażyłości rodzi się wspólnota natury. Daje to możliwość ujrzenia mojego świata tak, jak widzi go Bóg. Pomyślenia o sobie i innych na sposób Stwórcy. Przecież „kto z kim przestaje, takim się staje”. Nieustanna prośba o Boże światło i trwanie w nim, pozwalają uniknąć bezdroży. Nie trzeba też dać się nabierać na jakieś skróty, które rzekomo mają nas szybko i bezboleśnie zaprowadzić do celu. Ilustracją może tu być wspinaczka górska. Przebiega ona powoli i systematycznie. Cierpliwie i nieustannie, czasem nawet cofając się nieco do niżej położonego obozu dla nabrania sił, iść trzeba uparcie w obranym kierunku. Liczyć przy tym nie na własne umiejętności, ale na pomoc Partnera z Góry (zob. Ps 121).
Pierwsze rozeznanie dają tak zwane kryteria zewnętrzne. Te można wyrazić w spostrzeżeniu, że Bóg nie domaga się niczego, co jest sprzeczne z Jego wolą wyrażaną przez zwyczajne środki. Do nich zaś najpierw należy Objawienie zawarte w Piśmie świętym, które jest wyjaśniane i przekazywane przez Urząd Nauczycielski Kościoła. I choć to dla współczesnego europejsko liberalnego demokraty nie do przyjęcia, chcąc być uczniem Chrystusa trzeba uznać i podporządkować się Jego nauczaniu obecnemu dziś w Kościele. „Kto was słucha, Mnie słucha, a kto wami gardzi, Mną gardzi...” (Łk 10,16). Dalej, zwyczajnym środkiem wyrażania Bożej woli są wymagania osobistego powołania, czyli obowiązki stanu. Boże działanie nie sprzeciwia się im, a one nie mogą stawać się powodem zaniedbania Bożych natchnień. I wreszcie skutki podjętych działań, „...bo z owocu poznaje się drzewo” (Mt 12,33nn). Tu autentycznie rodzący się pokój i radość, są sygnałem działania pobożnego. Pojawiające się zaś smutki i niepokoje, będące oznaką błądzenia, służą bolesnym, ale koniecznym lekcjom kształtowania nas. O ile wyciągamy z nich wnioski.
Istnieją też wewnętrzne oznaki świadczące o podjętym kierunku. Otwarcie się na Boga, może początkowo rodzić wewnętrzne zamieszanie. Źródło jego leży jednak nie po stronie Boga, ale w moich oporach, obawach lub przywiązaniach. Jeśli przylgnie się mimo wszystko do Boga, to dość łatwo rozpoznawalnym znakiem Bożego Ducha jest pokój. Choć na powierzchni pozostają wątpliwości, to w głębi serca daje się on „zauważyć”. Z niego zaś płynie spokój umysłu, łagodność, prostota i niezwykłe światło wskazujące drogę. Pojawia się też stałość w działaniu. Pokora zaś nie chce sobie przypisywać niczego, widząc jedynie w Bogu źródło i cel. Odwrotności omówionych stanów wskazują na zwodziciela.
Pan Bóg z pewnością nigdy nie „dołuje” człowieka. Jest wymagający, ale nie jest dręczycielem. Jeśli odkrywane Jego działanie jeśli jest trudne do przyjęcia, to dlatego, że staje ono przeciw pysze i egoizmowi. A są przecież one obecne w każdym z nas. Co więcej, umierają ponoć dopiero piętnaście minut po naszej śmierci. Nie ma się więc co dziwić, że nie zawsze nam wszystko wyjdzie pięknie. Trudności sugerowane też bywają przez „ojca kłamstwa” (zob. J 8,44), który chce oddalić od Boga.
Poza tym, Stwórca obdarzył nas darem wolnej woli. Marek Grechuta śpiewał, że „wolność to diament do oszlifowania”, ale „ją wymyślił dla nas Bóg, abyś w niebie mógł się zbudzić”. Zawsze Pan nasz, choć mógłby zmusić, szanuje wolność pozostawiając zawsze możliwość wyboru.
„...Bóg jest miłością” (J 4,8.16). Zatem podejmując wobec mnie jakiekolwiek działanie, zawsze czyni to z miłości. Celem zaś tego jest moje ostateczne dobro. Nie doraźne. Nawet jeśli początkowo jest to dla mnie trudne, to w miarę wzrastania w Miłości, staje się z mojej strony coraz mniej bolesne i wymuszone. Rozumiem już obiecujące zaproszenie Chrystusa: „Weźcie moje jarzmo na siebie [...], a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie.” (Mt 11,29n)
Pamiętać też warto, że nawet dając Panu coś małego, ale ze szczerą miłością, czynię naprawdę wiele. Daję wszystko. Bo jak powiedział ktoś „Bóg jest zawsze tam, gdzie jest najwięcej miłości”.
Ks. Tomasz Schabowicz
© 1996–2005 www.mateusz.pl