www.mateusz.pl/rekolekcje

KS. TOMASZ SCHABOWICZ

Bóg patrzy na nasze serca

 

 

Pomóc sobie w odnalezieniu Boga

Nic nie dzieje się ze mną bez mojego udziału. Nawet zbawianie mnie, Pan Bóg uzależnia od mojej świadomej zgody i wyboru tej drogi, którą On wskazuje. Bóg do niczego mnie nie przymusza! Aby jednak dążyć ku Niemu, muszę sam chcieć podjąć wysiłek, który stanie się wyciągnięciem ku Niemu rąk i nieustannym „wołaniem do Niego by nie zwlekał w mojej sprawie” (zob. Łk 18,7). Jak podczas walki z Amalekitami Mojżesz potrzebował pomocy do podtrzymywania jego rąk wzniesionych do Nieba (zob. Wj 17,10nn), tak i ja potrzebuję podpórek mojej dobrej woli kierowanej ku Niebu. By wyjednać zwycięstwo.

Zatem istotne będzie przyjrzenie się temu, co pomaga w otwarciu serca i przyjęciu daru Żywej Obecności. Całe nasze życie ma być na Nią otwarte, zatem w każdej sytuacji będą one pomocą.

Z całym naciskiem przypomnieć trzeba prawdę, że w moim odnajdywaniu Boga i otwieraniu się na Jego obecność, wcale najważniejsze nie są efekty. Osiąganie konkretnych rezultatów jest bowiem działaniem łaski we mnie. Wynik przychodzi później. Najpierw trzeba chcieć robić to, co się ma do zrobienia jak najlepiej. Bóg patrzy na moje serce! Ważne zatem jest moje nastawienie i pragnienie, oraz świadome staranie o stworzenie Bogu możliwości spotkania.

Każdy sportowiec wie dobrze, co ma robić, albo czego unikać, by być w dobrej formie. „Każdy, który staje do zapasów, wszystkiego sobie odmawia; oni, aby zdobyć przemijającą nagrodę, my zaś nieprzemijającą” (1Kor 9,25). Jeśli zatem chcę wziąć udział w walce, powinienem nieustannie dbać o stałą dyspozycję i gotowość wobec Boga.

Chcieć w ciszy

Najpierw niezbędne jest cisza – milczenie. I od razu powiedzieć należy, że choć zewnętrzny brak dźwięków jest ułatwieniem milczenia, to chodzi tu raczej o wyciszenie wewnętrzne. Tomasz Merton pisał w „Posiewie kontemplacji”, że nawet w środku wielkiego miasta można odnaleźć pustynię. Zatem szukać jej powinienem w swoim sercu. Często problem tkwi właśnie w tym, że próbuję uciec od hałasu zewnętrznego, a nie wyciszam się wewnętrznie. Tak trudno mi zostać ze sobą sam na sam! Pojawia się i tu kolejna przeszkoda. Mianowicie postrzeganie ciszy jako pustki. Dopóki zaś moją ciszę odbieram jako pustkę, dopóty nie będę zdolny usłyszeć Boga by wyjść naprzeciw. Zauważyć trzeba nie tyle swoje sprawy ile siebie, by stać się obecnym dla Boga. W spokoju i bez pośpiechu przyjrzeć się sobie bez komentowania tego, co widać. Bez nieustannego omawiania ze sobą dostrzeżonej treści. Dopiero gdy człowiek wycisza się i stopniowo schodzi w siebie coraz głębiej, zaczyna w świetle Prawdy widzieć. Że mianowicie w samym sobie nie potrafi znaleźć fundamentu i racji swego istnienia i sensu swojego działania. Te podstawowe prawdy docierają bowiem do świadomości w ciszy, gdy nie wypełnia mnie zgiełk codzienności. Takie bycie blisko siebie samego, pozwala mi otworzyć się na Boga. Bo wtedy dopiero zacznę widzieć siebie jako „pytanie” domagające się „Odpowiedzi”.

Ciszy i milczeniu musi towarzyszyć wyraźna wola zejścia w głąb. Chęć zagłębienia się w sobie. Dotrzeć trzeba do tego głębokiego poziomu mojego „ja”, na którym odkrywam, że jestem przede wszystkim słuchaczem Słowa. Że bez słuchania Drugiego moje życie nie ma trwałego sensu. W końcu chodzi o to, by wejść w postawę uważnego słuchania tego Jedynego Słowa, w którym Bóg stale mnie wypowiada. Wyznaje Swą Miłość, wciąż mnie stwarzając i wzywając do odpowiedzi.

Co mi przeszkadza

Często narzekam na nieudane próby wyjścia ku Bogu obwiniając własną nieumiejętność. Widzę nieudolność i szarpię się z nią, a nie chcę dostrzec tego, co faktycznie nie pozwala mi wznieść się ponad przeciętność. Powinienem zobaczyć te obciążenia, które skupiają mnie na sobie i nie pozwalają zauważyć niczego poza czubkiem własnego nosa.

Pierwszą z przeszkód stanowi grzech. Mój grzech. I to nie tylko ten ciężki, powodujący odwrócenie się od Boga. Istotne są również te wszystkie „grzeszki” codzienne, które nie powodują zerwania więzi z Bogiem, ale z pewnością ją osłabiają. Nie mogę przecież w pełni jednoczyć się z Najświętszym jeśli świadomie (w pełni lub nawet nie całkowicie) dystansuję się od Niego. Jeśli natłok moich słabości zagradza mi dostęp, to trzeba, jako się już rzekło, położyć się przed Panem otwierając serce na Jego moc uzdrawiania (zob. Łk 5,18nn). Tu jest miejsce na mój osobisty wysiłek podejmowania wyrzeczeń w wielkopostnym zmaganiu się z grzechem.

Dalej znajdują się wszelkie złe skłonności i namiętności. Jeśli mam skłaniać serce ku Dobremu, to wszystko co kieruje mnie gdzieś indziej, staje się zawadą. Bo wszystkie złe skłonności wracają bardzo uporczywie działając jak zatyczki w uszach nie pozwalające dosłyszeć pukania Chrystusa (zob. Ap 3,20). Tu trzeba zwrócić uwagę na bodaj najważniejszą z nich. Jest nią gniew, czy może często zepchnięte do podświadomości i tam zakopane głęboko urazy. Niemiłe wspomnienia z tym związane, są zawsze tamą stawianą łasce. Mogą mnie one tak prześladować, że koncentrował się będę tym kimś drugim niż na sobie. Albo też tak będę zapatrzony w „doznaną krzywdę”, że stracę z oczu fakt stawania przed Panem. W związku z tym warto pamiętać: „...najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź...” (Mt 5, 23-24). Właśnie temu służą moje wielkopostne praktyki ascetyczne. Tu się okazuje, że wcale nie musi to koniecznie być wyrzekanie się czegoś. Być może więcej ofiary będzie wymagało ode mnie pojednanie. Działać należy tak, by poskramiać targające mną namiętności.

Jako trzecią z przeszkód, należy dostrzec pilne prace i troski. Wszystko pod niebem ma swój czas i na wszystko przychodzi odpowiednia pora (zob. Koh 3,1nn). Kto stale się lęka, że o czymś zapomniał, nie może spokojnie zwrócić się w zaufaniu do Boga. Zapomnieć o nich choć na chwilę! Zaufać, że Bóg ześle dobrą myśl w odpowiednim czasie. Okazać wielkoduszność w stosunku do Boga, tak aby być gotowym zapomnieć i uznać za nieważne wszystko, co nie jest stycznością z Nim.

Czwartą, moralną i psychologiczną przeszkodą, jest tu też niestałość i przelotność myśli. Fale morskie niosą statek, ale mogą też nim miotać albo nawet go zatopić. Podobnie działają fale mojej wyobraźni. Starać się powinienem o skupienie w Bogu. Jak nasz mistrz skoków narciarskich określił w jednym z wywiadów, że stając na skoczni nie myśli o zwycięstwie, tylko koncentruje się na tym jednym skoku.

Nie trzeba jednak sądzić, że pokonanie przeszkód i wypracowanie pozytywnych dyspozycji dokonuje się łatwo i szybko. Potrzeba długotrwałego wysiłku, a także postawy czuwania, odnawianej co dzień przez całe życie. Dla ważnych racji Jezus tak nas zachęca i przestrzega: Czuwajcie i módlcie się, abyście nie ulegli pokusie; duch wprawdzie ochoczy, ale ciało słabe (Mk 14, 38).

Ks. Tomasz Schabowicz

 

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl