KS. TOMASZ SCHABOWICZ
„Wody wielkie nie zdołają ugasić miłości, nie zatopią jej rzeki. Jeśliby kto oddał za miłość całe bogactwo swego domu, pogardzą nim tylko.” (Pnp 8,7)
Czy zastanawiałeś się kiedyś jaki jest największy ból człowieka? Cierpienie nie jest nam przecież obce. Każdy cierpi, choć w różny sposób. Odczuwamy wtedy stany o różnych poziomach intensywności, od lekkiego zaniepokojenia do poczucia, że świat się wali. Wzdragam się przecież na myśl o chorobie (zwłaszcza śmiertelnej), niepokoi mnie możliwość doznania krzywdy, utraty stabilizacji życiowej czy nieporadności w trudnościach. Jeśli jednak dobrze się przyjrzeć przeżywanym bólom człowieczym, to okazuje się, że można znosić różne męki psychiczne i fizyczne przy zachowaniu wewnętrznego pokoju. Czasem u niektórych pojawia się, nawet wtedy, rozjaśniający twarz uśmiech nadziei. Zatem nie to, co zwykliśmy uważać za największe nieszczęście jest nim naprawdę.
Najbardziej dokuczliwy jest tylko jeden ból: BRAK MIŁOŚCI. Bo tego jednego znieść się nie da: NIEZASPOKOJONEGO PRAGNIENIA MIŁOŚCI.
Nie kochać i nie być kochanym jest prawdziwą udręką. To jest dopiero ból istnienia! Wszyscy i wszystko traci sens. Łącznie z samym odrzuconym. Znika nadzieja na lepsze jutro, a jedynym sensownym rozwiązaniem wydaje się nicość. Wtedy człowiek krzywdzi siebie i rani innych. Szukając gwałtownie czegoś co wypełniłoby pustkę w sercu, jak rozkapryszone dziecko zabawia się innymi lub sięga po środki samozniszczenia. Takie życie nie ma sensu. Pozostaje rozpacz i brak sił do czegokolwiek dobrego. Dość łatwo staje się podatny na manipulację, a na los swój i innych staje się bezradnie obojętny.
Nikt nie może być szczęśliwy bez miłości. Co więcej, nie może bez niej żyć.
Tym, co decyduje tak naprawdę o naszym życiu jest doświadczenie miłości. No bo chyba nie wyobrażasz sobie życia w samotności lub nienawiści? Mądrze możemy sobą kierować tylko wtedy, gdy doświadczamy miłości. Jesteśmy wtedy zdolni do panowania nad sobą, nawet podejmujemy heroiczne działania, które bez miłości mogą być uznane jedynie za dziwaczne, frajerskie zagrywki. Kiedy doświadczamy miłości ocalamy w sobie to, co naprawdę wielkie i piękne. Możemy z ufnością patrzeć w przyszłość budując swoje szczęście.
Jest w nas wszystkich potrzeba miłości. I do tego ciągle nie zaspokojona. Gdyby ktoś pokazał nam jej źródło, to obudzi się w nas gotowość do największych poświęceń dla jej zdobycia. Z drugiej zaś strony, gdy doświadczymy jej braku, zdolni jesteśmy do najgorszego. Bo natura nie znosi pustki.
Tęsknię za miłością, choć może nie do końca sobie to uświadamiam. Przecież lubię przebywać w towarzystwie ludzi, u których wyczuwam ciepło, życzliwość, zrozumienie i otwartość. A z drugiej strony doświadczam także mniejszych lub większych zawodów ze strony ludzi. Okazuje się, że nawet osoba bliska, od której, jak mi się przynajmniej zdaje, mogę spodziewać się tylko miłości, rani mnie. A to boli.
Ani ja sam, ani drugi człowiek nie jesteśmy ideałami. Potrafimy kochać, ale i zazdrościć. Zdolni jesteśmy wspólnie podejmować wyzwania, ale i rywalizujemy. Bo w każdym z nas, przynajmniej w tym życiu, w mniejszym lub większym stopniu jest egoizm i pycha. Nikt z nas nie jest też w stanie stać realnie się wszystkim dla drugiego. Po prostu się różnimy. Każdy ma swoje własne potrzeby i poziomy odczuwania. Każdy na inny sposób wyraża uczucia, inaczej okazuje sympatię czy zaufanie. Poza tym, zwykle łatwiej nam jest pomoc okazywać niż uznać, że drugi jej od nas akurat teraz nie potrzebuje. A jak trudno uznać, że i ja sam potrzebuję pomocy! Zbyt często przyjmuję postawę „szlachetnego maczo”: chcę dawać ale udaję, że sam niczego nie potrzebuję.
Ideałem byłoby zastosowanie zasady: „nie dawać więcej niż drugi jest gotów przyjąć i nie spodziewać się więcej od drugiego niż on może dać”. Ale nie pozwala mi na to przemożna chęć promowania siebie i szukanie w innych lustrzanego odbicia siebie.
To wszystko nie znaczy oczywiście konieczności ucieczki od ludzi. Wręcz przeciwnie. Budowanie relacji z innymi jest koniecznością. Ale przy zdrowym założeniu, że ideału tu nie znajdę.
Ludzkie doświadczenie weryfikuje moje oczekiwania spełnienia. Nie da się znaleźć zaspokojenia miłości u drugiego człowieka. W naszym świecie pogoń za pełnią jest jak próba łapania „zajączków” puszczanych lusterkiem. Gonię za tym co jest tylko odblaskiem. A zapominam o tym, co już św. Augustyn odkrył: „stworzyłeś nas Boże dla siebie i niespokojne jest serce nasze dopóki nie spocznie w Tobie”.
„...bo jak śmierć potężna jest miłość, a zazdrość jej nieprzejednana jak Szeol, żar jej to żar ognia, płomień Pański.” (Pnp 8,6)
Bo stworzony zostałem przez Miłość, z Miłości i dla Miłości. Stąd więc pragnienie i szukanie zaspokojenia. A że człowiek nie może wypełnić tego w żaden sposób...
W Słowie Bożym wielekroć znajduję określenie „zazdrosna miłość Pana” (zob. np. Iz 9,6; 37,32). W ludzki spsób wyraża ono dążenie Boga, który chce być cały dla mnie. Pragnie obdarzać mnie pełnią miłości. Taką co to „cierpliwa jest, łaskawa jest... nie zazdrości, nie szuka poklasku, nie unosi się pychą;. ..nie szuka swego, nie unosi się gniewem, nie pamięta złego;. ..nie cieszy się z niesprawiedliwości, lecz współweseli się z prawdą. Wszystko znosi, wszystkiemu wierzy, we wszystkim pokłada nadzieję, wszystko przetrzyma.. ..nigdy nie ustaje” (zob. 1Kor 13,1nn). Bo taka jest tylko Boża Miłość. Tylko Pan Bóg jest we mnie tak szaleńczo zakochany, że gotów jest dać dla mnie wszystko i to zupełnie bezinteresownie. Bo On daje nawet wtedy, gdy ja bezmyślnie odmawiam udając samowystarczalnego atletę.
Gdybym znajdował zaspokojenie i pełnię w człowieku, to brakłoby miejsca dla Boga. Po prostu jestem zbyt cenny dla Boga, aby pozwolił mi się zagubić poza Nim. Dlatego właśnie warto powiedzieć Bogu: „Pociągnij mnie za sobą! Pobiegnijmy! Wprowadź mnie, królu, w twe komnaty! Cieszyć się będziemy i weselić tobą, i sławić twą miłość nad wino; [jakże] słusznie cię miłują!” (Pnp 1,4)
Ks. Tomasz Schabowicz
© 1996–2005 www.mateusz.pl