KS. TOMASZ SCHABOWICZ
Chrześcijaństwo to nie jest filozofowanie na temat Pana Boga. Bycie wyznawcą Trójjedynego Boga objawiającego się w Chrystusie, nie wyczerpuje się także w sumiennym posłuszeństwie nakazom postępowania. Nie tyle chodzi o to by wierzyć, ile o to by UWIERZYĆ. Jestem chrześcijaninem, to znaczy przeżywam ciągle aktualizujące się Wydarzenie Chrystusa. To znaczy nieustannie spotykam Boga Żywego i zajmuję wobec Niego konkretną postawę. Mogę Go oczywiście spotkać w każdym wydarzeniu, miejscu i czasie. Będąc otwarty na taką możliwość i podejmując wysiłek „przeciśnięcia się przez tłum, by dotknąć się Go”, na pewno doznaję mocy Jego uzdrowienia (zob. Mk 5,25nn). Ale ostatecznie to On sam wybiera czas, miejsce i sposób spotkania. Dlatego są miejsca, czasy i wydarzenia, w których Bóg szczególnie mnie oczekuje. Bylebym tylko chciał przyjść.
Szczególną okazją do spotkania, jest Jego oczekiwanie w wydarzeniach Paschy. Sam Jezus powie o tym: „właśnie dlatego przyszedłem na tę godzinę” (J 12,27). Warto wejść w misterium tych dni by Go spotkać.
Kiedy próbuję odkrywać istotę wydarzeń Triduum Sacrum, mogę zatrzymać się na poziomie poruszających scen. Ale przecież nie chodzi tu o przelotne, szybko mijające chwile uniesień doznanych w spotkaniu. Ewangelia to nie łzawy melodramat! To jest objawienie konkretu Boga ze mną i dla mnie. To właśnie ten konkret stanowi źródło wzruszenia, zawstydzenia, przerażenia, radości... Ten konkret to Miłość, która czyni wszystko, dosłownie wszystko i do końca(!; zob. J 13,1), by być z człowiekiem i dla niego. W tych Trzech Świętych Dniach przeżywać mogę szczególną intensywność Miłości – Boga obecnego w wydarzeniach aktualizujących się w Liturgii i przedłużających się w mojej codzienności. Boga, który przypomina przez słowa i znaki, że to wszystko po to, aby pozostawać ze mną. Widzę Chrystusa, w którym objawia się Bóg pełen miłosierdzia wobec każdego człowieka. I wobec mnie także. Jeśli miałbym jednym słowem podsumować wszystkie wydarzenia tych dni, to byłoby to słowo MIŁOŚĆ.
Zaczyna się wszystko od przygotowań. To, co naprawdę ważne musi być dobrze przygotowane. I jest. Nadeszła bowiem odpowiednia Godzina. Przez tyle lat, tyle wydarzeń, tyle słów, Bóg przygotowywał mnie na to, bym zechciał poznać, że On naprawdę JEST TYM, KTÓRY JEST. I że chce razem ze mną zasiąść do uczty, która zaczyna się tu na ziemi, a swój finał ma... A właściwie nie ma finału. Wieczna radość przebywania! On sam pragnął tego (zob. Łk 22,15). Na tej uczcie, jeśli chcę, mogę być ciągle. Choć chwilowo przeżywając napięcie pomiędzy „już się spełniającym” a „jeszcze nie spełnionym” spotkaniem, to przecież realnie się już dokonującym. I kiedy zaznaję smutnej nostalgii, mogę jak Jan oprzeć głowę na Sercu Mistrza (zob. J 13,23). Kiedy ponosi mnie poczucie samowystarczalności, słyszę jak Piotr „jeśli cię nie umyję, nie będziesz miał udziału ze Mną” (J 13,8). Albo kiedy nie bardzo rozumiem o co chodzi, mogę z Tomaszem zapytać: „Panie, nie wiemy, dokąd idziesz. Jak więc możemy znać drogę?” (zob. J 14,5). I podpowiedź: „Ja jestem drogą i prawdą, i życiem” (J 14,6). I ciągle mogę słyszeć przypomnienie: „beze Mnie nic nie możecie uczynić” (J 15,5).
A teraz bierze chleb i mówi: „...to jest Ciało moje, które za was będzie wydane...”. Potem kielich z winem: „...to Nowe Przymierze we Krwi mojej, która za was będzie wylana na odpuszczenie grzechów...” (zob. Mt 26,26nn; Mk 14,22nn; Łk 22,19nn; 1Kor 11,23nn). Bóg sam bierze moje sprawy w swoje ręce! Dokonuje wszystkiego ZA MNIE, bo ja sam nie potrafiłem, a może nie chciałem, a może próbowałem ale nie wyszło. A przecież przywrócić trzeba właściwy porządek rzeczy. Dokonuje się rzeczywiste przebóstwienie moich ludzkich spraw. Odtąd „przeze mnie wypiekany chleb i wytłaczane wino”, stają się częścią Boga! Łączą mnie z Nim.
Bo On naprawdę zostaje ze mną i czeka bym tylko przyszedł i pozwolił Mu wejść do siebie. Zjednoczyć się chce jak trawiony pokarm i napój z każdą komórką mojego organizmu. A wtedy będę silny Jego mocą, mądry Jego mądrością i będę mógł naprawdę żyć Jego życiem. „...NIE MA WIĘKSZEJ MIŁOŚCI...” (J 15,13).
Jeszcze dodaje „to czyńcie na moją pamiątkę” (Łk 22, 19; 1Kor 11,24n). Oczekuje od każdego z nas, że przez nasze życie ciągle będzie się aktualizowało to misterium Żywej Obecności Boga. Bo ucznia Chrystusa poznaje się po stylu postępowania! (zob. J 13,35). Ale On wyznacza też szczególną rolę tym, których wedle własnej woli wybiera sam z całego tłumu uczniów. Kapłani mają powtarzać to, co On sam wtedy uczynił. To powołani do Jego szczególnej służby, wyróżnieni Jego szczególną przyjaźnią (zob. J 15,14n), mają szczególnie czynić dostępną dla wszystkich Najświętszą Tajemnicę Obecności Boga Żywego. Dar kapłaństwa jest zatem także objawieniem Jego miłości w świecie! Bo to właśnie ksiądz, niezależnie od osobistych przypadłości, działa w sprawowaniu świętych czynności in persona Christi (= w osobie Chrystusa!). I odpowiedź na taki (dziwny i nawet może czasem szokujący) sposób udzielania się Boga, jest sprawą nie tylko moją – kapłana. To także Twoje bracie i siostro odniesienie do człowieka ubierającego się dziwacznie, ale przecież przyobleczonego szczególną mocą z wysoka. Bo jak by nie było, skuteczność odprawianej Mszy, udzielanego rozgrzeszenia, czy innego sakramentu odprawianego przez księdza, nie zależy od niego samego. Skuteczna moc łaski pochodzi od Tego, który go wybrał i przeznaczył do tego.
...”był to dzień Przygotowania” (J 19,4.31). Dziwnie nerwowo – cichy jest ten dzień. Trzeba się spieszyć żeby zdążyć ze wszystkim. No a tu już coś wisi w powietrzu, coś zaczyna się dziać. Może wypadałoby pójść i zobaczyć? Ale możemy usłyszeć dramatyczne pytanie: „Ludu mój, ludu! Cóżem ci uczynił? W czymem zasmucił, albo w czym zawinił?”. A pytanie zmusza do odpowiedzi...
Moglibyśmy wtedy usłyszeć słowa Chrystusa z krzyża. Słowa, które mogłyby nam niejedno powiedzieć. Ot choćby te...
„Pragnę.” (J 19,28). Czego pragniesz Panie? Pić przecież nie chciałeś. Ciebie pali inne pragnienie. Pragnienie miłości. Ty chcesz mojej miłości! A ja nie umiem, nie potrafię, nie daję rady, chciałbym ale... Czy stać mnie, by choć jak setnik z lękiem wyznać: „Ten prawdziwie był Synem Bożym” (Mt 27,54; Mk 15,39)? Albo jak ów Łotr zwany jednak Dobrym przyznać: „my przecież – sprawiedliwie [cierpimy na tym świecie – mój komentarz], odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił. I dodał: Jezu, wspomnij na mnie...” (Łk 23,41n).
„Wykonało się” (J 19,30). Co się wykonało? Normalny, kolejny Wielki Piątek. Ależ się pchają do tego krzyża... Co tak długo trwa, mogłoby się już skończyć. Chwilę jeszcze przed grobem i do domu, bo przecież tyle jeszcze do zrobienia przed świętami. No jaki ładny grób... Eee, taki sam jak co roku. A tu się WYKONAŁO. Przypieczętowane moje zbawienie. Odtąd każdy może znaleźć tu, u stóp Krzyża nadzieję wybawienia. Z każdej, nawet najbardziej pozbawionej sensu sytuacji. I dlatego tyle wezwań w modlitwie powszechnej Kościoła. Bo rozpięte na Krzyżu ramiona, Miłością obejmują wszystkich, każdego z osobna. Mnie też. I wznoszą ku Niebu by oddać w ramiona Ojca. „Odszedł Pasterz od nas, Zdroje Wody Żywej. Zbawca, Źródło łaski, miłości prawdziwej. Odszedł Pasterz nasz, co ukochał lud. O Jezu dzięki Ci za Twej męki trud... Oto Boski Zbawca, Zamki śmierci skruszył, Zburzył straszne odrzwia duszom życie zwrócił. Odszedł Pasterz nasz...” (responsorium wielkopiątkowe w opracowaniu ks. Wojciecha Lewkowicza). „Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich.” (J 15,13).
Cisza. A my nie lubimy ciszy. Bo ona wymaga skupienia uwagi, skoncentrowania się na tym co naprawdę ważne. Cisza zmusza do wejścia w siebie. A do tego w ciszy można spotkać Boga. Zwłaszcza w tej ciszy wyczekiwania. Milczenie Wielkiej Soboty jest śladem Boga, bo jest oczekiwaniem Go. Wszystko już się wykonało. Już po przygotowaniach. Napięcie narasta, bo nastąpi to, co musi. Bo przecież „niemożliwe było, aby ona [śmierć – mój komentarz] panowała nad Nim” (Dz 2,24).
„Dlatego się cieszy moje serce, dusza się raduje [...], bo nie pozostawisz mojej duszy w Szeolu i nie dozwolisz, by wierny Tobie zaznał grobu. Ukażesz mi ścieżkę życia, pełnię radości u Ciebie, rozkosze na wieki po Twojej prawicy.” (Ps 16,9nn).
I wszystko jest włączane w ten tryumf. Wszystko, co wydaje się takie zwyczajne i szare. Wszystko, co przychodzi zdobywać w pocie czoła. Wszystko, co moje. Nawet zwyczajne jedzenie! We wszystkim mogę oczekiwać Jego interwencji, a jak się okazuje „nie ma dla Niego rzeczy niemożliwych”. Czyż to nie najwspanialszy objaw Miłości? Nic, dosłownie nic, już nie może odebrać nadziei. Odtąd wszystko jest możliwe. I choć to oczekiwanie wielkosobotnie się dłuży, choć czasem brakuje sił a nadzieja wydaje się gasnąć, to przecież zawsze mam możliwość sięgania do Źródła. Bo Ono nigdy nie wysycha. Zawsze jest w moim zasięgu, gotowe służyć mi swą orzeźwiającą świeżością.
„I my zatem mając dokoła siebie takie mnóstwo świadków, odłożywszy wszelki ciężar, [a przede wszystkim] grzech, który nas łatwo zwodzi, winniśmy wytrwale biec w wyznaczonych nam zawodach. Patrzmy na Jezusa, który nam w wierze przewodzi i ją wydoskonala. On to zamiast radości, którą Mu obiecywano, przecierpiał krzyż, nie bacząc na [jego] hańbę, i zasiadł po prawicy tronu Boga.” (Hbr 12,1n).
Ks. Tomasz Schabowicz
© 1996–2005 www.mateusz.pl