Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Teza którą znalazłem w Pańskiej odpowiedzi – „Pan Bóg na pewno nigdy nie chce niczyjego cierpienia. Nigdy też na nikogo nie zsyła cierpienia, nie posługuje się cierpieniem jako środkiem do celu...„ – jest piękna. Ale wystarczy zajrzeć do Księgi Hioba i znów pojawiają się wątpliwości. Jeżeli jest Pan w stanie pomóc serdecznie proszę.

 

Masz rację, Księga Hioba to poważne wyzwanie. Na początku Księgi jest rozmowa Boga z szatanem, z której może wynikać, że Bóg nie tylko poddaje człowieka próbom, ale nadto posługuje się cierpieniem i śmiercią (Hiob 2,1–6). Otóż, to prawda, że Bóg poddaje nas próbom, ale to nie prawda, że jest przyczyną naszych cierpień i śmierci. W Księdze Hioba jest to wszystko powiedziane bardzo wyraźnie: oto Bóg godzi się na kolejne próby Hioba, ale nie sam go próbuje, bo wie dobrze, jaki jest Hiob. To zły duch zaczyna Hioba dręczyć (Rzekł Pan do szatana: „Oto w ręce twojej jest”). Przyczyną cierpień Hioba jest więc zły duch, a nie Bóg. Sens zaś próby jest taki: ani Hiob, ani jego przyjaciele–prorocy, ani my, potencjalni czytelnicy tej księgi, ani wreszcie sam szatan – nikt nie wie kim tak naprawdę jest Hiob, ale zwłaszcza: kim tak naprawdę jest Bóg i co o Nim myśleć.

Dlatego potrzebna jest próba, żeby wszyscy mogli poznać prawdę, albo raczej: żeby mogli doświadczyć Boga. Dzięki tej próbie najpierw sam Hiob, potem jego przyjaciele, a wreszcie my, czytający księgę – wszyscy dowiadujemy się, że Bóg jest nieskończonym Dobrem i tylko Dobrem. Jedynie zły duch niczego się nie dowiaduje (i nigdy się nie dowie), bo jak czytamy w Hi 2,4–5, z góry wie swoje i innych chce do tego przekonać. Zawsze mówić dobrze o Bogu i nigdy nie przypisywać Mu żadnego zła – oto najgłębszy sens księgi Hioba. Niżej dołączam stosowny cytat z Biblii Gdańskiej (tłumaczenie wydaje mi się trafniejsze od Biblii Tysiąclecia).

Jeśli więc ktokolwiek próbuje usprawiedliwić rozmaite nieszczęścia tzw. „wolą Bożą”, to znaczy, że jeszcze nie przyjął lekcji Hioba, a raczej jest nieświadomym uczniem złego ducha. Wola Boża nigdy nie może być „utkana” ze zła czy cierpienia. Bóg do nas mówi, tylko po to, żeby nas wyprowadzić ze zła ku dobru. Co więcej, wola Boża często wyraźniej objawia się nam właśnie w kontekście cierpienia i śmierci, ale paradoksalnie właśnie wtedy najwyraźniej wskazuje na Jego dobroć.

Myślę, że całe nasze rozważanie uporządkuje rozróżnienie między przyczynowością bezpośrednią i pośrednią. Bóg stwarza człowieka. Człowiek jest wolny, podobny Bogu. Człowiek może wybierać. No i wybiera czasem zło. Czy zatem Bóg jest przyczyną zła? Nie, odpowiadamy – zło wybrał człowiek. To człowiek jest jego bezpośrednią przyczyną. Jeśli już mówić, że i Bóg jest tu jakąś „przyczyną”, to tylko w sensie pośrednim, a nawet alegorycznym. Bóg stworzył człowieka i cały czas obdarza go życiem, a przecież to samo w sobie nie jest przyczyną żadnego zła. Podobnie jest z cierpieniem, wszelkimi kataklizmami, Oświęcimiem. Bóg nie jest ich przyczyną. Przyczyną jest najpierw sam człowiek – bezpośredni autor większości nieszczęść na obliczu ziemi, inną przyczyną jest zły duch – kłamca i zwodziciel, a wreszcie jakąś „przyczyną” jest sama natura – czasem piękna i dobra, a czasem ślepa i okrutna, ale przecież nie mająca żadnego sensu sama w sobie, a jedynie dana człowiekowi we władanie, od którego to władania człowiek ciągle się chce wymówić, albo znów go nadużywa. My wszyscy: człowiek, duchy, natura – jesteśmy stworzeni przez Boga. On jest naszą przyczyną i celem. Ale stworzenie to nie wszystko. To dopiero początek, bo przecież mamy nie tylko być stworzeniami, ale mamy być stworzeniami podobnymi do Stwórcy, a więc również mamy być „stwórcami”, równie hojnymi i dobrymi jak On. Ponieważ ma takiego podobieństwa nie chcemy, a nawet się go boimy („Jakiegoś mnie Panie Boże stworzył, takiego mnie masz i już”), dlatego na ziemi ciągle zdarzają się grzechy i nieszczęścia.

Ktoś może powiedzieć: No dobrze, ale dlaczego w takim razie Bóg nie chce być cały czas bezpośrednią przyczyną każdego dobra na ziemi, także tego dobra, którego ciągle nam brakuje? Dlaczego Bóg tak często się „wycofuje” i dlaczego dopuszcza zło? Skoro już coś zapoczątkował, to dlaczego nie chce tego osobiście dokończyć? Dlaczego tak wiele spraw, losów i sytuacji zostawia własnemu biegowi, albo, co gorsza, wydaje je w ręce złych ludzi? Odpowiedź jest bardzo prosta: pytania są po prostu źle postawione. Bóg z niczego się nie wycofuje. Gdyby Bóg miał zwyczaj odwoływać swoje decyzje, to nie tylko przeczyłby samemu sobie, a tego nie może, o czym zapewnia nas już sama logika, nie tylko Objawienie. Tutaj przypomina mi się trywialna i złośliwa anegdota, którą słyszałem w latach szkolnych: Jeśli Bóg jest rzeczywiście wszechmocny, to czy może stworzyć taki ciężar, którego sam nie byłby w stanie udźwignąć? Pytanie jest aroganckie, bo zawiera w sobie logiczną sztuczkę (contraditio terminorum), ale dobrze oddaje nasz dylemat. Odpowiedź brzmi: Owszem, Bóg może stwarzać ciężary ponad swoją siłę, bo właśnie na tym polega wszechmoc. Móc zrobić to, czego „nie można”. Co więcej, tego rodzaju wszechmoc jest istotnym składnikiem życia Bożego, bo wiemy przecież, że Bóg jest wiecznym początkiem, w którym Ojciec daje swoje życie Synowi w Duchu i czyni to tak, że rzeczywiście jest Synem i rzeczywiście Duchem, mimo iż nie przestaje być jednym jedynym Bogiem. Czy Bóg może pragnąć i kochać ponad swoją miarę? Owszem, może, odpowiadamy, On właśnie tak pragnie i kocha. I to kochanie jest w Nim niewyczerpanym początkiem nowego życia. I to nie w sensie alegorycznym, lecz najbardziej dosłownym. Bóg jest wspólnotą Osób.

Wróćmy jednak do naszych ziemskich spraw. Otóż kiedy mówimy, że Bóg się „wycofuje” z tego świata, to popełniamy podstawowy błąd. Wydaje się nam mianowicie, że wtedy, kiedy Bóg działa bardzo aktywnie (np. ratuje chorych), to wtedy my możemy sobie odpocząć, bo On swoją aktywnością jakby ogranicza naszą. I jeśli wydaje się, że my czemuś nie jesteśmy już w stanie zaradzić, to wtedy czekamy na interwencję Boga, tak jakby dopiero teraz na Niego „przyszła kolej”. Nic bardziej błędnego. Działanie Boże ma zupełnie inną naturę. Im bardziej Bóg jest aktywny, tym bardziej aktywny musi być człowiek. Im niej człowiek działa, tym trudniej działać Bogu. Ilekroć widzimy, że robimy wszystko, a mimo to nie dajemy sobie rady, to tym większą możemy mieć pewność, że Bóg postępuje dokładnie tak samo, z tą jednak różnicą, że On „daje sobie radę” i nigdy nie kapituluje.

Weźmy posty przykład. Rodzice dowiadują się o poważnej chorobie dziecka. Robią wszystko, żeby je uratować. Najlepsze kliniki. Najlepsi specjaliści. Sami modlą się gorąco i proszą innych o modlitwę. A jednak dziecko umiera. Rodzice nie mogą tego Bogu wybaczyć: Co On robił w tym czasie? No właśnie. Otóż Bóg postępował dokładnie tak samo, jak oni. Pomagał wszystkim tym, którzy im pomagali, a dziecko cały czas darzył życiem. Dlaczego w takim razie nagle się wycofał? Otóż wcale się nie wycofał. Wręcz przeciwnie, był nawet bardziej aktywny, pomógł wszystkim tak, jak można było najlepiej: zabrał dziecko do siebie. Wiedział, że to dla rodziców, będzie wielkim bólem, więc im udzielił jeszcze więcej swojej łaski – bezpośrednio w sercach, przez modlitwy i dobre słowo innych. Nie dziwmy się jednak, że rodzice, a nawet postronni tego nie rozumieją, że woleliby raczej inną łaskawość Boga, a nie taką, która odebrała im ukochane dziecko. Ilekroć jednak owi rodzice popatrzą na swoje życie i odkryją, że nie uchybili niczemu, co było ich powinnością względem Boga, dziecka, siebie nawzajem i bliźnich, tylekroć mogą ze spokojem stwierdzić, że Bóg był blisko z nimi i nadal jest, i będzie – zwłaszcza teraz, kiedy ogarnia ich żal. Czy może być większa bliskość Boga niż ta, która towarzyszy człowiekowi ogarniętemu nieutulonym żalem? Nie może być większej, więc jeśli jest, to jest łaską dla nas wszystkich. A jeśli owi rodzi rodzice odkryją, że w przeszłości i teraz rozmijali się z wolą Bożą, jeśli zobaczą swoje grzechy, to na pewno teraz zechcą z nich powstać i znowu doświadczą Bożej bliskości. Może być, niestety, również i tak, że z powodu rozżalenia przestaną się modlić, a całą winę zrzucą na Boga. Bóg przeciw temu nie będzie protestował, jednak na pewno prędzej czy później da im do zrozumienia, że postępują błędnie. I wtedy podsunie im przykład Hioba.

Tedy odpowiedział Ijob Panu, i rzekł: „Wiem, że wszystko możesz, i nie może być zahamowany zamysł twój. Któż jest ten, pytasz, który zaciemnia radę Bożą nieumiejętnie? Dlatego przyznaję, żem nie zrozumiał; dziwniejsze są te rzeczy, niżbym je mógł pojąć i zrozumieć. Wysłuchajże, proszę, gdybym mówił; a gdy się będę pytał, oznajmijże mi. Przedtem tylko ucho słyszało o tobie; ale teraz oko moje widzi cię. Przetoż żałuję i pokutuję w prochu i w popiele.”

A gdy odmówił Pan te słowa do Ijoba, rzekł Pan do Elifasa Tamańczyka: „Rozpalił się gniew mój przeciw tobie, i przeciw dwom przyjaciołom twoim, żeście o mnie nie mówili tak przystojnie, jako Ijob, sługa mój. Przetoż teraz, weźmijcie sobie siedm cielców, i siedm baranów, a idźcie do sługi mego Ijoba, i ofiarujcie całopalenie za się; a Ijob, sługa mój, niech się modli za wami; bo oblicze jego przyjmę, abym nie uczynił z wami według głupstwa waszego; boście nie mówili tak przystojnie o mnie, jako Ijob, sługa mój.”

A tak odeszli Elifas Temańczyk, i Bildad Suhitczyk, i Sofar Naanatczyk, i uczynili, jako im rozkazał Pan; i przyjął Pan oblicze Ijobowe. (Hiob 42,1–9)

o. Krzysztof Mądel SJ