Przepraszam za może zbyt techniczne pytanie, dotyczące współżycia małżeńskiego. Jesteśmy 10 lat po ślubie, mamy dwójkę dzieci, raczej nie planujemy więcej, choć wszystko się może zdarzyć. Stosujemy tzw. metody naturalne, a ograniczenie współżycia nie jest największym problemem – być może nasze potrzeby seksualne nie są zbyt wygórowane i współżycie dwa lub trzy razy w okresie przed i po owulacji w zupełności nam wystarcza… To pozwala nam na bezpieczne określanie terminów współżycia, zwłaszcza że żona dość dobrze zna swój organizm i jego reakcje.
Ale pewne problemy psychiczne, związane z obawą, lękiem, „blokadą psychiczną” żony w czasie współżycia bez zabezpieczenia powodują, że – w tym okresie niepłodnym – używamy prezerwatyw. I teraz pytanie: czy to w ogóle jest antykoncepcja, skoro jest to okres niepłodny? Czy to tylko drobiazg techniczny, wręcz higieniczny?
Rozumiem, że jest to wynik słabości, braku zaufania do Boga i jego Opatrzności. Ale sprawa w końcu rozbija się o pytanie najważniejsze – o życie sakramentalne w takiej sytuacji. Większość spowiedników (moich czy żony) nie uznało tego za powód do nieprzyjmowania komunii. Tylko jeden uznał to za grzech, tłumacząc raczej kwestia zgorszenia (kupowanie środków antykoncepcyjnych, ewentualne ich ukrywanie przed dziećmi – a nie są to argumenty trafiające w sedno problemu, moim zdaniem). Rozum mówi nam, że są ważniejsze problemy w naszym życiu, także religijnym i moralnym. A sumienie? Raz tak, raz tak. A może to skrupuły i przesada? A może nasze sumienia już są wypaczone?
Kamil
W sumie sam Pan sobie odpowiedział. Był Pan u kapłana, który Panu powiedział wyraźnie, że w Pana przypadku dopuszczalne jest zastosowanie prezerwatywy. I tak współżyjecie Państwo w okresie niepłodnym zaś prezerwatywa jest przez Was stosowana nie jako środek antykoncepcyjny, ale środek, który ma uwolnić Pana żonę z problemów psychicznych, których nierozwiązanie mogłoby źle wpłynąć na Wasz związek i Miłość Was łączącą. Większość (a wystarczy Panu naprawdę opinia jednego kapłana, który uwolnił Pana z dylematów związanych z powyższą sytuacją) księży powie Panu dokładnie to samo. Jeden z nich albo nie zrozumiał Pańskiego problemu albo nie rozumie nauki Kościoła dotyczącej traktowania penitentów w problemach jakie Pan zgłosił.
Macie Państwo dzieci i stosujecie naturalne metody regulacji poczęć. Środek tutaj zastosowany nie służy odrzuceniu płodności, ale służy Waszemu związkowi i Pańskiej żonie, która ma problemy natury psychicznej a nie dot. płodności. Jej lęk należy uszanować.
Jeśli Państwo macie skrupuły, warto więc albo wrócić do tego kapłana, który Państwu dopuścił stosowanie prezerwatywy w okresie niepłodnym i o tym mu powiedzieć, albo niech sobie Państwo odpowiedzą na pytanie co jest powodem nowego lęku.
Ja nie jestem w stanie Panu na to odpowiedzieć – mogę gdybać. Może lęk przez „wpadką” przestał odgrywać zasadniczą rolę a Państwo sięgacie po prezerwatywę również w innych sytuacjach? Może Państwo myślicie, że nie jest to wystarczający powód, abyście byli w zgodzie sumienia z nauką Kościoła? Generalna zasada jest taka, że jeśli powiedzieliście kapłanowi prawdę – to nie macie podstaw do lęku, że działacie niegodnie. Małżeństwo ma dwa cele – wzajemna Miłość – to cel najważniejszy, i wypływająca z niej Miłość do dzieci i pragnienie potomstwa. Z tego co Pan napisał wynika jasno, że żaden z tych elementów u Państwa nie został zachwiany. Jeśli dzięki takiemu obrotowi spraw nie cierpi na tym Wasz związek, Miłość Was łącząca i dzieci, nie ma Pan problemu do zmartwień.
Jeśli kapłan poznawszy szczegóły, w trakcie sakramentu pokuty dopuszcza zastosowanie prezerwatywy, to nie jest to jego widzimisie, ale tak po prostu jest. I Bóg na to wyraża zgodę. Jeśli macie Państwo na to zgodę, to nie ma Pan żadnych przeszkód aby uczestniczyć w sakramentach. Więc albo ma Pan niepotrzebne skrupuły albo nie jest Pan szczery wobec spowiednika. To są jedyne przyczyny, które ja dostrzegam w tym co Pan napisał. Zakaz stosowania środków antykoncepcyjnych podyktowany jest w Kościele dwoma przyczynami – szacunkiem do życia (szczególnie nienarodzonego) – stad zakaz stosowania środków poronnych, aborcji etc. oraz – szacunkiem do Miłości jaka jest darem od Boga danym dwojgu kochających się ludzi.
Kościół więc sprzeciwia się z jednej strony zabijaniu szczególnie dzieci, ale również okaleczaniu psychicznemu i pewnego osłabiania woli człowieka w sytuacji grzechu z drugiej zaś rozwiązłości. Stąd (w wielkim skrócie) istnieje w Kościele zakaz stosowania środków antykoncepcyjnych. Kończąc – jeszcze raz proponuje w przypadku dylematów – skontaktować się ze spowiednikiem.
Michal Czuma
Drogi Kamilu. Dziękuję Ci za pytanie i szczerość. Sytuacje intymne w małżeństwie są niełatwe, już się o tym przekonaliście z żoną. Bardzo wzruszającą i piękna jest Twoja miłość do żony, starasz się zniwelować jej lęk.
Niestety, może trochę Cię rozczaruję, ale lęku nie pozbawia się przez używanie substytutu jakim jest prezerwatywa. Sam zauważyłeś, że on nadal trwa, bo inaczej nie pisałbyś listu. Miałbyś spokojne serce, pewność tego, że słusznie postępujesz. Teraz za to lęk żony przeniósł się na Ciebie. O tym niepokoju przede wszystkim powinniście spokojnie porozmawiać, może spisać na kartce wszystkie jego aspekty.
Z doświadczenia wiem, że gdy z trudną sprawą człowiek się zmierzy, spojrzy jej w twarz, to okazuje się, iż wcale nie jest taka niemożliwa do pokonania. Zauważyłam tez Twoją koncentrację na prezerwatywie, technicznych aspektach zbliżenia, które naprawdę może i powinno być fantastycznym połączeniem dwojga najbliższych sobie osób. Przecież jesteście wtedy jednością. Są to wyjątkowe chwile. Towarzyszy im Boże błogosławieństwo. A koncentrowanie się na technice powoduje po jakimś czasie sytuację, jakby to była walka z gigantem, tzn., że tylko na tym zaczyna się człowiek koncentrować i fakt ten urasta do kosmicznych rozmiarów, wręcz nie do pokonania. Sam akt miłości, zamiast się rozwijać wygaśnie.
Podkreślasz, że jesteście już 10 lat po ślubie. Odczulam, być może się mylę, że to już wystarczająco dużo i w tych sprawach już nic fantastycznego Was nie spotka. To błąd. Te sprawy nadal są ważne. Nie wolno ich spłycać. Zastanów się nad takim rozwojem wydarzeń: w konsekwencji dalszego lęku, czy innych argumentów, po pewnym czasie trzeba będzie wykorzystać inne zabezpieczenia. W końcu te sprawy wygasną. Zastanawiam się tez nad tym, czy żona i Ty czerpiecie satysfakcje z aktu skoro jest prezerwatywa. Sama jestem mężatką trzynaście lat i nie wyobrażam sobie, tego, aby mój mąż nie dotykał mnie „osobiście”, tylko przez gumę; myślałabym chyba, że jestem nieprzyjemna, lub chora, czułabym się gorszym gatunkiem. Wyobraź sobie inna sytuację – żona ubiera gumowy biustonosz, gumowe rękawiczki, no może jeszcze czepek tez z gumy, cudowne, prawda?
Jeżeli chodzi o płodność, to tak naprawdę nie można stwierdzić, ze zna się swój organizm doskonale. Podam tylko jeden argument. Jeśli zbliża się infekcja, przed owulacją, lub nagły, ogromny stres, to owulacja się przesuwa i tego się nie przewidzi. Wtedy prezerwatywa jest stosowana jako antykoncepcja a nie tylko tak jak piszesz. Chyba braliście to pod uwagę.
Natomiast spowiednicy, z doświadczenia mogę powiedzieć, że ilu księży, tyle pomysłów. Poczynając od tego, że małżonkowie nie mogą się przytulać nawet, jeśli nie zamierzają później współżyć a skończywszy na tym, że można stosować i prezerwatywę, czy stosunek przerywany. Bardzo jestem tym zbulwersowana. Zajrzyj do Katechizmu Kościoła Katolickiego, to jest niepodważalne źródło. Później idź do Jezusa, może na adorację Najświętszego Sakramentu, opowiedz Mu o tym, czekaj na spokój serca, bo go nie masz. Żaden człowiek Cię nie uspokoi, nawet kapłan, to może zrobić tylko Jezus. On może wyzwolić Cię od leku. Ponieważ daje prawdę, aby sobie jeszcze pomóc, zacznijcie z żona, oczywiście jeśli chcecie, ale to pomaga, modlić się o wolność wewnętrzną, żeby te i inne sprawy nie przesłaniały Jezusa i żebyście się nie bali. O tej modlitwie możecie przeczytać moim tekście Narodzić się do wolności.
Ewa Rozkrut
Dziękuję za obie odpowiedzi, choć przecież bardzo rożne. Ale powiem szczerze, nie spodziewałem się jednoznacznej rady, a już zwłaszcza nie spodziewałem się, że w ten sposób zostanę uwolniony od problemu. Napisałem do Was, bo chciałem po prostu o tym porozmawiać, poznać opinie innych osób. Temat intymny i wstydliwy, nie nadający się do dyskusji w gronie znajomych, nawet najbliższych. Internet zapewnia wystarczającą anonimowość…
Pan M. Czuma daje mi odpowiedź, którą sam od jakiegoś czasu przyjąłem za rozstrzygającą. To, że pozostaje jakaś niepewność, nie wynika – jak Pan podejrzewa – z mojej nieszczerości wobec spowiednika albo przekraczania ustalonej zasady i posuwania się za daleko. To raczej skutek uboczny wielu dotychczasowych lektur, całego wychowania – od dziecka (no, może od młodości). Na katechezie, w kazaniach, rekolekcjach temat „prezerwatywa” pojawiał się z częstotliwością godną lepszej sprawy. Często nawet nie w kontekście antykoncepcji, ale jako generalny przykład i synonim upadku obyczajów (ach ta sprzedaż prezerwatyw, ich produkcja, reklama!). I mogę za każdym razem, gdy to słyszę dopowiadać sobie: mój problem polega na czymś innym, tu nie chodzi o antykoncepcję… Ale gdy powtarzam to sobie po raz setny, to zaczynam nabierać wątpliwości, czy to mój problem jest szczególny, czy może po prostu się mylę?
W ostatnim roku zdarzyło mi się usłyszeć dwa kazania, w wykonaniu tego samego kapłana, z cyklu „o Dekalogu”. Nie było tam niczego, z czym nie mógłbym się zgodzić, bo pozostawał oczywiście na wymaganym przez sytuację poziomie ogólności. Mówiąc o V przykazaniu, nie omieszkał jednak zastrzec: zabójstwo jest co prawda najcięższym grzechem, ale mogą być sytuacje, gdy winy moralnej nie będzie – w przypadku obrony własnej, albo obrony drugiej osoby. Gdy mówił o VI przykazaniu i o antykoncepcji – zastrzeżeń co do specjalnych okoliczności łagodzących nie było już żadnych. Jestem daleki od trywializowania problemu, ale nieraz zastanawiałem się czy antykoncepcja, sprawy techniczne dotyczące współżycia, nie staja się tematem ulubionym niektórych księży? I czy mój problem (i wielu innych) jest PRZYCZYNĄ takiego zachowania duszpasterzy czy raczej SKUTKIEM? Ale zostawiam tę sprawę, bo na prawdę nie szukam w innych winy.
Chodzi mi tylko o dość JEDNOZNACZNY i przez to nieprawdziwy obraz problemu, z którym spotykam się w literaturze i powszechnym nauczaniu. Wydaje mi się, że jest różnica między moją sytuacją i wieloma, wieloma innymi. Musi być inna ocena antykoncepcji jako sposobu na „bezpieczny seks pozamałżeński”, albo sposobu na beztroskie życie w małżeństwie, i antykoncepcji „czasowej” (gdy małżonkowie zakładają poczęcie kolejnego dziecka dopiero po pewnym czasie), czy antykoncepcji dopuszczanej jako zło konieczne (gdy jest czworo dzieci i każde następne może być ciężarem nie do udźwignięcia – przepraszam za to wyrażenie, ale w praktyce jest to duży ciężar, który nie zawsze może być zrównoważony przez radość i szczęście jakie daje dziecko. Bo przede wszystkim trzeba je nakarmić i wychować, trzeba mu coś jeszcze – poza życiem – dać…) Piszę to i sam się waham, bo widzę jednostronność mego rozumowania. Ale wiem, że sytuacji ludzkich, rodzinnych jest tak wiele, że nie da się ich ująć w jeden paragraf pt. „nie wolno”. I wiem, że pomiędzy „nic nie wolno” a ”wolno wszystko” jest ogromna przestrzeń problemów, tragedii, przy których moje wątpliwości są nic nie znaczącymi skrupułami…
Spotykam się też z innym nastawieniem, zwłaszcza w konfesjonale: „pozostawmy te szczegóły techniczne, one nie są najważniejsze, nie musisz o tym mówić…” Cenię taką powściągliwość u spowiednika, ale potem niezrealizowana potrzeba szukania „diabła, który tkwi w szczególe” kieruje mnie do Poczty Mateusza. Bo nigdy do końca nie wiem, czy mam rację. Może tkwię w błędzie? Może jednak ważniejsze od tego, że kocham moją żonę, że chcę dąć jej i ciepło, i satysfakcję, że nasza miłość wtedy rozkwita, w prostych i prozaicznych rzeczach, jak uśmiech następnego dnia, mile słowo, radość, zadowolenie, spełnienie… Może od tego wszystkiego ważniejsze jest JAK my to robimy? Czy przez gumkę, czy bez.. Nie chcę trywializować, ale trochę sprowokowała mnie do tego odpowiedź Pani Ewy. Może to jest nienormalne, ale nam prezerwatywa nie przeszkadza, albo inaczej: nie przeszkadza bardziej niż wiele innych rzeczy, np. strach, dyskomfort psychiczny. Po prostu – można się przyzwyczaić. I gdybym z jakichś ważnych powodów (np. zdrowotnych, choć to pewnie abstrakcja) mógł dotykać żonę tylko w gumowych rękawiczkach, robiłbym to z niemniejszą czułością. W ogóle nie myślę kategoriami, czy wołałbym „bez”, bo wiem że moja żona woli „z” (i nie jest to wcale zrzucanie na nią winy). Trop, że może po 10–ciu latach jestem znudzony i myślę, że w tych sprawach „już nic fantastycznego nas nie spotka” – jak podejrzewa p. Ewa – jest błędny. Rożnie było w naszym małżeństwie przez te 10 lat, ale akurat im dalej, tym coraz lepiej… Również w sprawie seksu. Więcej nie powiem.
Myślę, że każdy szuka argumentu, który do niego trafia najbardziej i przekonuje. Niestety, argumenty że nie wolno, bo to „sztuczne”, „niezdrowe”, „nieekologiczne”, „gorszące” albo „wspomagające przemysł antykoncepcyjny” do mnie nie bardzo trafiają. Argumenty głębsze, że rozdzielany jest naturalny związek aktu z prokreacją (choćby potencjalną) też do końca się nie sprawdzają (bo czy w sytuacji „normalnego” współżycia, gdy kobieta osiągnie orgazm, a mężczyzna nie dojdzie do wytrysku i podda się w swej niemocy – to grzech, czy raczej ironia losu…? A ile w tym było woli, ile zamiaru, a ile przypadku – czy to nie „cedzenie komara przez sito”?). Ale również moje argumenty, że ważniejsze jest nasze małżeńskie szczęśliwe pożycie, wzajemny szacunek i nastawienie na dar z siebie, niż techniczne problemy – tez mają słabe strony i mogą nie wytrzymać dyskusji. Szukam wiec dalej.
Kamil
Drogi Kamilu.
Życzę sukcesów w poszukiwaniach, nadal jednak proponuję rozmowę z Jezusem, bowiem tylko On naprawdę Ci odpowie i uspokoi serce. Dobrze, że kochasz żonę, to się liczy. Znam jednak małżeństwa, które w niewinny sposób zaczynały stosować prezerwatywę i w końcu stanęło to miedzy nimi. O atmosferę w domu miedzy małżonkami można dbać również na wiele innych sposobów, które na pewno wywołają uśmiech i mile słowo.
Opowiem o mojej koleżance, która przechodzi kryzys w małżeństwie. Mąż daje powody, przez długie podróże z koleżanką z pracy. Ale to, że nie stosowali niczego, prezerwatywy też, pozwala jej wierzyć, ze wytrzymają. Widzę, ze zmierzają ku porozumieniu. Przepraszam, jeśli Ciebie zdenerwowałam, może skrzywdziłam omylnym słowem. Mam nadzieję, że życie seksualne rozkwita, nie wyobrażam sobie, żeby mogło być inaczej. Ale mówiąc, że prezerwatywa, to pułapka, jestem o tym przekonana, bo jest to wejście w zafałszowaną sytuację, nieprawdziwą. Jezus jest prawdą, trzeba to jasno określić, nie bać się tej rzeczywistości. Sam piszesz o prezerwatywie, że to jakby zło konieczne. Następuje jakby zmiana pola widzenia a Boga postrzega się jako zagrożenie. Bo jak piszesz może być dziecko, które trzeba nakarmić itd. Nic nie ma złego w planowaniu wielkości rodziny. Ale skoro do końca nie jesteś przekonany i skoro dalej szukasz, bo Cię sprowokowałam i bronisz swojego zdania, szukasz potwierdzenia dla siebie, to idź do Jezusa,. Wszak to On zapewnił nam zbawienie. Ja Cię nie potępiam, nie gorszę się, ale uważam, ze lęk naprawdę można inaczej pokonać. Pozdrawiam.
Ewa Rozkrut
Ps. Dlaczego o sprawach naturalnych, dotyczących większości ludzi tak trudno otwarcie mówić? Przecież jest to nam podarowane przez Boga.
Witam Panie Kamilu! Witaj Ewo! Nie lubię dyskusji o sprawach seksualnych z wielu powodów. Ale jednym z naczelnych jest to, ze dotykamy w nich spraw, które w znacznej mierze wymagają ogromnej delikatności i pewnej dozy intymności. Ponieważ przeczytałem Pańską odpowiedź oraz odpowiedź naszej Drogiej Ewy, muszę coś dodać. Jest taki cytat w Biblii – znaczący dla naszej dyskusji: „Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: Na katedrze Mojżesza zasiedli uczeni w Piśmie i faryzeusze. Czyńcie więc i zachowujcie wszystko, co wam polecą, lecz uczynków ich nie naśladujcie. Mówią bowiem, ale sami nie czynią. Wiążą ciężary wielkie i nie do uniesienia i kładą je ludziom na ramiona, lecz sami palcem ruszyć ich nie chcą.” (Mt 23,1–4)
Pan Bóg nie daje ciężarów, które dla ludzi są nie do udźwignięcia. Jeśli mamy jakiś krzyż, który dźwigamy i który nas przygniata, Bóg daje nam pomoc i siły by je dźwigać – konfesjonał i sakrament pokuty jest jednym z najlepszych miejsc, w których to się dzieje.
Wiele jest takich ciężarów, które potrafią ludzi przygnieść do ziemi i spowodować, że Prawda o Bogu, o Jego Miłości do człowieka, Jego Objawienie – mogą zniknąć sprzed naszych oczu pod ciężarem trudności – wtedy człowiek zamiast koncentrować się na Bogu, na bliźnim – koncentruje się na sobie a nie widząc Boga, Jego Miłości i Miłosierdzia – odchodzą od Niego zaczynając żyć z dala od Niego w grzechu. Wiedzą o tym spowiednicy – i na ile mogą zdejmują z ludzi ciężary, które ktoś inny tym ludziom narzucił.
Tak naprawdę – wracając do naszej dyskusji – wszyscy musimy coś zrozumieć. Przykazania, nauka Jezusa, jest nam dana jako pomoc po to, abyśmy byli szczęśliwi już tutaj na Ziemi i abyśmy naśladując Jezusa doszli do Zbawienia.
Żadne przykazanie nie jest ciężarem dla normalnego i zdrowego człowieka o zdrowych zmysłach, zdrowym i normalnym życiu. Mało tego, jak to stwierdził jeden ze współczesnych filozofów, Przykazania są dane wszystkim po to, by wiedzieli gdzie jest ich dobro a gdzie tego dobra nie ma.
A osoby wyznające Przykazanie Miłości – w ogóle nie potrzebują Dziesięciu Przykazań, bo Kochając Boga z całego serca, z całej duszy, całym swoim umysłem a Bliźniego swego jak siebie samego – nikomu ani Bogu ani ludziom nie wyrządzą żadnego zła. Nie ma w Kościele podwójnej moralności – zasady są jasne i precyzyjne – nie budzące wątpliwości u osób, które naprawdę Kochają Boga i ludzi. Zasady etyki katolickiej, nauki Kościoła w sprawach wiary i moralności są obowiązujące dla każdego katolika.
Ale my się różnimy, różnimy się wieloma elementami. Wiara, nauka Kościoła to nie ideologia, to nie system na zasadach Prawa Mojżeszowego, gdzie niezależnie od przyczyn, niezależnie od motywów ludzkiego postępowania – złamanie tych zasad jest równoznaczne z grzechem! Przypominam definicje grzechu – to w pełni świadome i w pełni dobrowolne odrzucenie Boga i Jego dobra. To w pełni wolny i w pełni świadomy wybór zła. Kamil tego zła nie wybrał, on i żona odrzucają go – co jasno potwierdzają i swoją miłością i własnymi dziećmi, jak i rozmową z kapłanem. Ale ich wybór jest nie do końca wolny – jest lęk, który może sparaliżować i zniszczyć to co piękne miedzy nimi, bo ten lęk nie ma podłoża religijnego, duchowego – ale psychiczny (czyli fizyczny, cielesny). Straszenie takich ludzi jak Kamil i Jego żona jest po prostu złe nawet jeśli jest przepełnione słowami pobożnymi i miejscami słusznie brzmiącymi – bo wzbudzanie poczucia winy w sytuacji gdy jest lek – pogłębią ten stan zamiast wydobywać człowieka z tego stanu.
Literalne traktowanie Prawa Bożego, stawianie prymatu litery prawa nad jej duchem – jest obce chrześcijaństwu – co jasno i precyzyjnie wyartykułował nasz Pan – Jezus Chrystus, który sam będąc Żydem, obrzezanym, spełniającym nakazy Prawa Mojżeszowego, jednocześnie mówił takie słowa: „Pewnego razu Jezus przechodził w szabat wśród zbóż. Uczniowie Jego, będąc głodni, zaczęli zrywać kłosy i jeść. Gdy to ujrzeli faryzeusze, rzekli Mu: Oto Twoi uczniowie czynią to, czego nie wolno czynić w szabat. A On im odpowiedział: Nie czytaliście, co uczynił Dawid, gdy był głodny, on i jego towarzysze? Jak wszedł do domu Bożego i jadł chleby pokładne, których nie było wolno jeść jemu ani jego towarzyszom, tylko samym kapłanom? Albo nie czytaliście w Prawie, że w dzień szabatu kapłani naruszają w świątyni spoczynek szabatu, a są bez winy? Oto powiadam wam: Tu jest coś większego niż świątynia. Gdybyście zrozumieli, co znaczy: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary, nie potępialibyście niewinnych. Albowiem Syn Człowieczy jest Panem szabatu.” (Mt 12,1–8)
I dalej: „Lecz On im odpowiedział: Kto z was jeśli ma jedną owcę, i jeżeli mu ta w dół wpadnie w szabat, nie chwyci i nie wyciągnie jej? O ileż ważniejszy jest człowiek niż owca. Tak więc wolno jest w szabat dobrze czynić.” (Mt 12,11–12)
W tych właśnie słowach, które znajdują realizację poprzez władzę daną Kościołowi – znajdujemy pewne zasady, które sprawiają, że kapłan (zgodnie z delegowana mu władzą odpuszczania grzechów wyrażoną w przywileju Piotrowym) może w imię Pana Jezusa zdjąć z człowieka ciężar wynikający z sytuacji konfliktu sumienia. W przytoczonym wyżej fragmencie Pisma NT widać wyraźnie te zasadę: to Bóg stworzył prawo i to On przepaja to Prawo i jest Jego duchem. Po drugie – są sytuacje, kiedy dobro człowieka jest ponad Prawem – to prymat dobra i ducha Prawa nad jego litera Po trzecie – dobro człowieka jest ważniejsze niż Prawo – bo to Prawo jest dla człowieka a nie człowiek dla Prawa.
Te trzy elementy łącznie nakazują naszym kapłanom, aby w szczególnych przypadkach właśnie w trosce o dobro człowieka – dopuszczać na zasadach wyjątku do uwolnienia człowieka spod ciężarów nałożonych przez Prawo. Wracając do przypadku Pana Kamila – chociaż nie jest On zadanym wyjątkiem Ewo, mamy tutaj sytuacje, w której na szali z jednej strony leży zakaz antykoncepcji wynikający z troski o dobro człowieka z drugiej zaś problem małżeństwa Kamila, który z troską o jego los zwraca się po poradę do kapłana. I na jednej i na drugiej szali wspólne są – troska o dobro człowieka (Kamila i Jego żony), zaś różnicą jest to, iż na jednej szali mamy dobro litery prawa na drugiej zaś dobro żywego człowieka.
I tutaj właśnie wkracza Kościół biorąc przykład z samego Pana Jezusa: Należy czynić dobro a litery prawa należy strzec. W świetle powyższego cytatu: dylematy Kamila, potępianie Go i potępianie się Jego samego jest niesłuszne, Bo Pan Jezus chce raczej miłosierdzia a nie ofiary. Bo tutaj chodzi o coś więcej niż zachowanie świętości Prawa.
Zakaz antykoncepcji ma dwa zasadnicze cele – chronić dobro człowieka, które jest darem Boga dla człowieka, drugim zaś jest to, iż zakaz ten zamyka pewna furtkę złu. Stosowanie środków antykoncepcyjnych – co zauważa Kościół, przyczynia się m.in. do postawienia pewnej hierarchii wartości na głowie, do niszczenia życia, do rozwiązłości, do ludzkich tragedii, wielu innych grzechów a nawet do zbrodni.
Same środki są obojętne w zakresie etyczno–moralnym: są środki, które można stosować również jako lek (np. niektóre środki hormonalne). Często wskazując na zło środka jakim jest prezerwatywa wskazuje się grzech Onana ze starego Testamentu. W przypadku podobnym do Kamila, nie ma tutaj żadnego związku z zakazem wynikającym z opowieści o Onanie. Czy nasienie usuwane jest „na ziemie” wraz z prezerwatywa, czy po współżyciu poprzez przepłukanie pochwy – nie ma tutaj zadnej różnicy. W opowieści o Onanie nie chodzi o ”marnowanie nasienia” ale o to, ze Onan wbrew woli Boga nie chciał dać potomka. Czy wolą Boga jest aby Pan Kamil wraz z małżonką dał kolejnego potomka, jest kwestią osobistej relacji pomiędzy Nim, żoną i Panem Bogiem.
Kościół wie, co może spowodować lęk przed nieplanowanym poczęciem dziecka. Wie też, że ludzie mogą chcieć dzieci i chcą tych dzieci, ale akceptuje to, iż ludzie chcą również decydować kiedy chcą te dzieci mieć – bo to jest po prostu odpowiedzialne rodzicielstwo. Dlatego miedzy innymi zaleca metody naturalne regulacji poczęć. Pan Bóg dał sam dał nam rytm płodności, abyśmy rozumnie mogli decydować kiedy chcemy mieć potomstwo.
Kościół wie, że małżeństwo jest powołaniem i sakramentem, czyli źródłem łaski dla małżonków. Wie również, że mogą zaistnieć przesłanki, które mogą źle wpłynąć na to małżeństwo. I nie są to przypadki wypływające ze świadomego i w pełni wolnego działania człowieka. Człowiek jest splotem przeróżnych uwarunkowań, które wpływają na działanie i świadomość człowieka. Kościół nie jest z Księżyca i wie, ze ludzie mają lęki, chorują, mają problemy emocjonalne, psychiczne i że istnieją zagrodzenia zewnętrzne, które wpływają na decyzje człowieka często dramatycznie. I dlatego kapłan, przygotowywany jest do spowiedzi właśnie po to, aby każdego człowieka traktować indywidualnie. Faryzeizm charakteryzuje się tym, ze człowiek nie liczy się – jego działanie traktowane jest statystycznie, przedmiotowo – a to dzięki Jezusowi wiemy, że człowiek jest podmiotem Prawa. Tak wiec jeśli się różnimy – tak i różna jest nasza odpowiedzialność wobec Boga i ludzi. Tragedią jest np. gdy ktoś odmawia praw osobom opóźnionym w rozwoju powołując się np. na to, że nie mają pełnej świadomości sakramentów. Tragedią jest, gdy ktoś surowo ocenia (z punktu widzenia osób bez problemów) kogoś, kto ma problem z sobą.
Często bowiem okazuje się, że pomoc w usunięciu problemu pozwala ludziom znowu do pełnej i wolnej realizacji Bożej woli w stosunku do nas. Kościół wyraźnie nakazuje tutaj rozwagę i przypomina osobom duchownym jak i sowieckim o prymacie człowieka w Prawie Bożym. Jezus to robił i Kościół to robi. Dziwi mnie więc zawsze, gdy wspaniali chrześcijanie nagle zapominają o tym. Dlatego właśnie Kościół naukę o moralności chrześcijańskiej glosi z całą stanowczością, by przekazać nam normy postępowania, które są nam pomocne do Zbawienia. Ale z drugiej strony Kościół zdaje sobie sprawę, że pewne normy, dla pewnych grup ludzi po prostu nie pasują, bo oni sami lub ich otoczenie od tej normy z różnych powodów odbiegają – i często bez własnej winy.
I wtedy właśnie pojawia się zasada wyłączonego środka – zasada, która jasno mówi: że ze względu na większe dobro dla człowieka, dopuszcza się zastosowanie takiego działania dobrego, które może w konsekwencji sprawić zaistnienie niechcianego i niepożądanego ubocznego skutku złego. No bo jak np. siostrom zakonnym, które jadą na misje w rejony wojenne, gdzie narażone są na gwałt – zagwarantować, że będąc ofiarą gwałtu znajdą w Kościele pomoc a nie przekleństwo? Dlatego Kościół dopuszcza w tych szczególnych okolicznościach aby jeśli taka jest ich wola mogły przyjmować doustne nieaborcyjne środki antykoncepcyjne, uniemożliwiające poczęcie dziecka – właśnie kierując się powyższymi zasadami – pomimo tego, ze w normalnych warunkach Kościół jest przeciwny takiej praktyce.
Dlatego Kościół nie potępia matki spodziewającej się dziecka, która np. będąc chora na raka musi się poddać kuracji ratującej jej życie nawet jeśli się to skończy śmiercią jej dziecka, bo chociaż Kościół potępia i to ostro aborcje, lecz ono tutaj matkę, zaś ewentualna śmierć dziecka była niepożądanym, niechcianym skutkiem ubocznym dobrego czynu jakim jest ratowanie życia matki.
Dlatego Kościół nie potępią osoby, która ratuje własne lub czyjeś życie i ratując je np. zabije bandytę, który to życie chciał nam lub komuś odebrać. I jest wiele takich przypadków, które są wyjątkami (wyłączeniami) – ale potwierdzającymi regułę. I jedynymi osobami, które maja władzę w Kościele aby takie sprawy rozstrzygnąć są kapłani.
I nie ma tutaj żadnej dowolności. Jeśli ktoś czytając to odnosi wrażenie, że tutaj jest jakaś furtka, która pozwala normalnemu małżeństwu na stosowanie środków antykoncepcyjnych, zdrowej kobiecie pozwala dokonać aborcji, zaś każdemu z nas pozwala na zabicie każdego człowieka, którego się boimy – to się myli i to bardzo. W przypadku Kamila – dobro Jego żony, Jego małżeństwa, Jego dzieci, których są rodzicami – jest ważniejsze – niż litera prawa, która skądinąd w innym już przypadku jest słuszna. Żaden kawałek kauczuku w ich przypadku nie zaszkodzi a może im pomóc. Już w stosunku do innego małżeństwa może być szkodliwym i w konsekwencji może źle wpłynąć na Miłość łączącą małżonków.
Kończąc chciałbym zachęcić każdego, kto przeczyta tą moją odpowiedź do tego, aby naprawdę pamiętał, że kapłani w konfesjonałach są po to by nam zdejmować ciężary nie tylko grzechów ale również dylematów, lęków związanych ze sprawami religii i życia moralnego. Oni mają władzę daną im za pośrednictwem Biskupa od samego Boga. Oni reprezentują Chrystusa Miłosiernego i to co mówią w konfesjonale, nawet jeśli są w naszych oczach głupimi ludźmi lub wydaje się nam, ze mówią głupstwa – to jednak są oni wyłącznie pośrednikami pomiędzy Bogiem a człowiekiem. Pamiętajmy, że najważniejsze jest abyśmy byli wierni Panu Bogu na miarę naszych możliwości. A jeśli tych możliwości nam zbywa – byśmy jednak od Boga się nie odwracali – on jest ponad naszymi słabościami – jest dobrym Ojcem a nie katem, jest Miłosiernym dla tych, którzy Go kochają. Bóg mówi do nas poprzez kapłana w konfesjonale i zawsze pokaże nam gdzie jest to dobro, którego szukamy w Prawdzie.
Michal Czuma
Drodzy Państwo,
może nie do końca odpowiem na Wasze oczekiwania, bo nie napiszę wprost o moralnej ocenie Państwa sytuacji – skoro jednak sumienie nasuwa wątpliwości, to może pomocą będzie regularna wspólna modlitwa małżeńska, a zamiast szukać odpowiedzi u różnych spowiedników postarajcie się Państwo znaleźć jednego stałego kierownika duchowego – my z żoną (11 lat małżeństwa, również dwie pociechy) bardzo sobie cenimy takiego stałego spowiednika, jest to zresztą stara i dobra praktyka katolicka. Można też zajrzeć do katechizmu (punkty: 2360 do 2370) i zastanowić się nad głębszym niż techniczne znaczeniem miłości i czystości małżeńskiej: czy taki stan rzeczy służy pogłębieniu naszej autentycznej miłości; czy nie kładzie się cieniem na naszych relacjach małżeńskich; czy nasze zbliżenia z użyciem prezerwatywy wyrażają pełne oddanie się sobie nawzajem?
I tutaj chciałbym zwrócić uwagę na zupełnie inny aspekt sprawy. Skoro, jak Państwo piszecie, dobrze orientujecie się w obserwacji objawów płodności, to przecież cały ten kram jest zupełnie niepotrzebny, bo na metodzie objawowo – termicznej naprawdę można polegać, jeśli się ją dobrze zna i prawidłowo praktykuje. Wiem, co piszę, ponieważ sami zawsze z powodzeniem stosowaliśmy tylko metody naturalnego planowania rodziny, a od kilku lat jesteśmy z żoną także instruktorami metod NPR w stowarzyszeniu Liga Małżeństwo Małżeństwu. Stosowanie prezerwatywy jest po prostu zbędne, także dlatego, że miejsce jednego stresu zajmuje inny – wątpliwości moralne, poza tym nie wydaje mi się, żeby współżycie z prezerwatywą pomiędzy Wami było tak bardzo satysfakcjonujące. Może więc potrzeba raczej upewnienia się, jeszcze ugruntowania wiedzy o metodzie – zapraszam do odwiedzenia serwisu Ligi Małżeństwo Małżeństwu: www.mateusz.pl/ligamm – znajdziecie tam Państwo dużo pożytecznych informacji, możecie zamówić odpowiednie książki, zasięgnąć porady specjalistów. Skoro Pańska żona mimo znajomości swojego organizmu przeżywa obawy, to trzeba zastanowić się nad ich prawdziwym źródłem, bo gdzieś tu jest sprzeczność – choć trzeba przyznać, że bardzo kobieca i czasami dla męskiej logiki niezrozumiała („wiem, ale i tak się boję”).
Serdecznie pozdrawiam, proszę pisać, jeśli możemy w czymś pomóc
Maciej Tabor
LISTY
Chciałbym serdecznie Pana pozdrowić Panie Kamilu. Gratuluję odwagi w ujawnieniu jakże intymnego i osobistego problemu. Chciałbym zapewnić, że Pana problemy nie są odosobnione. Chciałbym również serdecznie podziękować Pani Ewie i Panu Michałowi za wyważone, delikatne i pełne zrozumienia wypowiedzi. Państwa wypowiedzi naprawdę budują. Kiedy je czytam odczuwam spokój którego dawno nie przeżywałem, czytając wypowiedzi na tematy bliskie religii.
Osobiście potrafię zrozumieć wątpliwości Pana Kamila. W końcu kapłan w konfesjonale, w tym wypadku, rozstrzyga o sprawach na których nie ma prawa się znać (z doświadczenia). Natomiast przedstawiciele służb powołanych do poradnictwa małżeńskiego, którzy tego rodzaju problemy winny rozumieć, często zachowują się jak przedstawiciele „sekty Billingsa i Ritzera” powtarzając z uporem maniaka, że metody naturalne są rewelacyjne a obawy wynikają z niewiedzy i trzeba nieumiejących pouczać. Jeżeli są problemy to winni są ci, którzy metodę stosują (bo metoda przecież jest dobra).
A jak to wygląda w moim małżeństwie? Wczoraj był 22 dzień cyklu. Po dwóch dniach (Su) wrócił nagle śluz („jak białko jaja”). I co? Za trzy albo cztery dni rozpocznie się (albo nie) dziesięciodniowa miesiączka. Tak, wiem, trzeba do specjalisty... Było ich paru. Leki hormonalne z paskudnymi skutkami ubocznymi, i do tego z działaniem wczesnoporonnym – więc współżycie zaniechane na jakiś czas. Po odstawieniu lekarstw wszystko wraca do „normy”) Temperatura? Od dziesięciu lat skacze jak chce – różnice jednego stopnia i do tego przypadkowe (tak, wiem – kupiliśmy nowy termometr...) pomimo uregulowanego trybu życia. A skąd obawy? Trójka dzieci, trzecie dziecko poczęło się dwudziestego któregoś dnia cyklu po wyraźnym zakończeniu okresu płodnego. Lekarz ginekolog (katolik i człowiek bez wątpienia uczciwy) twierdził po zapoznaniu się „naszą dokumentacją”, że musiała to być druga owulacja. (Tak, wiem – dwie owulacje mają tylko króliki). Twierdził, że drugie owulacje u kobiet są udowodnione klinicznie. Jeżeli do tego dodam, że ciąża przydarzyła się po operacji manchesterskiej – to pewnie tylko nieliczni zrozumieją. I jak jeszcze dodam przewlekłą chorobę dziecka...
Nikt nie może nam zarzucić braku dobrej woli ani wiedzy. Siedemnaście lat temu cały drugi rok narzeczeństwa poświęciliśmy studiowaniu materiałów na temat metod NPR. Moja obecna kochana żona mierzyła, obserwowała, notowała. Razem analizowaliśmy. Byliśmy doskonale przygotowani i na kursach byliśmy zbudowaniem dla prowadzących zajęcia. Pełni zapału i radości... Nikt nie uprzedzał prócz mojej kochanej teściowej – „to nie jest takie proste”.
A dzisiaj? Może zrozumieliśmy, że taki nasz krzyż. Współżycie nie jest źródłem radości. Może nawet gorzej – jak się już przydarzy to jest raczej zaspokojeniem i to w minimalnym stopniu potrzeb mężczyzny (Boże, przebacz mi). Jedną z wad metod naturalnych o której nie chcą wspominać szkolący jest różnie nasilona u różnych kobiet niechęć do współżycia w okresie niepłodnym. W wypadku mojej wspaniałej żony różnice są ogromne od agresywnej wręcz niechęci do... – no właśnie, nie wiem jak to nazwać? – w okresie płodnym. Właściwie to jest to jedyny pewny objaw po którym można coś wnioskować o płodności. O ironio losu...
Długo zastawiałem się czy napisać te parę zdań. Zastanawiałem się czy nie wyrządzę komuś krzywdy, może zgorszę, zniechęcę do przestrzegania zaleceń naszej Matki-Kościoła. Uznałem, że najważniejsza jest uczciwość. Nie można oszukiwać młodych ludzi. To co jest dobre dla jednych może być ciężarem dla drugich. Nie można wmawiać, że jest dobre i rewelacyjne to co nie jest. My pewnie nigdy nie zdecydujemy się na rozwiązanie Pana Kamila – może dlatego, że nigdy nie wiemy, czy zabezpieczenie jest tylko psychiczne, czy prawdziwe. Wbrew temu co napisałem nie żałujemy naszych wyborów. Choć przyznajemy, że wynikają one z zakazów (nakazów, pouczeń) Kościoła do którego należeć chcemy. W końcu nie żyjemy po to by mile i przyjemnie spędzić czas.
Po tylu latach bardzo się kochamy, czujemy, że każdego dnia bardziej. Problemy „łóżkowe” nie poróżniły nas – choć nie zawsze tak było, niestety. Gdybyśmy do takich problemów byli przygotowani... Prawdą też jest, że pewnie ogromna większość małżeństw może być zadowolona z metod naturalnych. Nasi przyjaciele na pewno tak (2,5-dniowa miesiączka, krótki, ostro zarysowany okres płodny). Dłuższy czas starali się o każde z dzieci. U nas każda „próba” była udana a nawet więcej.
Moim głębokim pragnieniem jest zwrócenie uwagi osobom, które przyjęły na siebie trud i obowiązek pomocy małżeństwom w skomplikowanych i intymnych problemach na to, że nie są nieomylni. Ja wiem, że występuje w przypadku osób wykonujących tą pracę syndrom „oblężonej twierdzy”. Pewnie większość kandydatów do małżeństwa jest na nie i wie swoje. Kurs trzeba zaliczyć i zapomnieć. To jednak chyba nie usprawiedliwia „hurra-optymistycznej” propagandy. Drogę po której się kroczy wybiera się chyba trochę wcześniej niż na kursie przedmałżeńskim. Ci którzy wybrali drogę za Jezusem chyba zasługują na uczciwe i szczere traktowanie. Droga za Jezusem jest wąską ścieżką krzyża. Ojciec Pio powiedział, że małżeństwo to Golgota. Również w kontekście seksu. I o tym trzeba mówić. Inna zupełnie sprawa to dyskusja na temat źródeł nauki głoszonej przez naszą wspólnotę.
Jeżeli chodzi o wspomnianego w dyskusji Onana, to osobiście mam wątpliwość, czy zło jego czynu polegało na tym, że sprzeciwił się woli Boga w sprawie czystości, czy zło polegało na tym, że nie chciał zapewnić przyszłego opiekuna dla wdowy po bracie. Innymi słowy czy zło było związane z przykazaniem VI i IX, czy dotyczyło sprawiedliwości. Czytając Pismo Święte miałem wrażenie, że akcent był położony na niewesoły los wdowy. Poglądy Kościoła na temat moralności współżycia małżeńskiego bez wątpienia budowane są na szerszych przesłankach niż opowieść o Onanie.
Pozdrawiam, życząc Błogosławieństwa Bożego twórcom i współpracownikom witryny „Mateusz”.
Paweł
Witaj Kamilu,
Mam ma imię Mirek, od blisko 10 lat jestem kapłanem, a przeto i posługuję sakramentem Pojednania. Z prawdziwą troską obserwuję drogi i bezdroża odpowiedzi udzielanych na Twój problem. Przyznam szczerze, że poruszyło mnie to, co przeczytałem. Po rozmowie z przyjacielem kapłanem oraz przyjaciółką psycholog, jak również po osobistym namyśle i modlitwie postanowiłem do Ciebie napisać.
Jezus z Nazaretu jest naszym Zbawicielem. On nazwał siebie „Drogą, Prawdą i Życiem (J 14,6)”. On się na to narodził na świat, „aby dać świadectwo prawdzie (J 18,37)”. Chrystus jest wyrazicielem prawdy Ojca w mocy Ducha Świętego. Ten zaś jest miłością. Nie można zatem prawdy przekazywać bez miłości. Z drugiej strony, miłość bez odniesienia do prawdy istnieć nie może, bo na prawdzie buduje („miłość współweseli się z prawdą” – por. 1 Kor 13). Jeśli po 2000 lat ośmielamy się w Jego imię wypowiadać o sprawach życia i miłości ta przesłanka musi być przez nas przyjęta jako aksjomat. Prawda ma charakter obiektywny. Dla chrześcijan ta niezależna od ludzkich odczuć prawda wyraziła się najpełniej przez Objawienie przyniesione w Jezusie. Dla nas zaś, którzy korzenie swoje mamy w jednym, świętym, powszechnym i apostolskim Kościele prawda objawiona ma swe źródło w Słowie Bożym wyjaśnianym przez Nauczycielski Urząd Kościoła (tzw. Magisterium) oraz w Tradycji. To właśnie ów Urząd, czyli Ojciec Święty i pozostający z nim w łączności biskupi orzekają ostatecznie o nauce katolickiej w przedmiocie wiary i obyczajów. Ich wypowiedź jest wiążącą nas wykładnią nauki Zbawiciela. Tyle tytułem wstępu.
W zakresie poruszonego przez Ciebie problemu istnieje precyzyjne orzeczenie Papieskiej Rady ds. Rodziny zawarte w „Vademecum dla spowiedników o niektórych zagadnieniach moralnych dotyczących życia małżeńskiego„ z 12 lutego 1997 roku. Czytamy w nim:
„Kościół zawsze nauczał, że antykoncepcja jest działaniem wewnętrznie złym; chodzi o akty małżeńskie ubezpłodnione w wyniku świadomego zamiaru. To nauczanie należy uważać za ostateczne i nie podlegające zmianie. Antykoncepcja sprzeciwia się w sposób poważny czystości małżeńskiej, jest sprzeczna z dobrem przekazywania życia (aspekt rodzicielski małżeństwa), jest zaprzeczeniem wzajemnego daru małżonków (aspekt jednoczący małżeństwa). Rani ona prawdziwą miłość i neguje suwerenną rolę Boga w przekazywaniu życia ludzkiego”(nr 2,4).
Antykoncepcja jest więc z istoty swej wykroczeniem ciężkim dotyczącym prawa Bożego. Nie można zatem mówić, że w takich okolicznościach jest zła, lecz inne okoliczności ją usprawiedliwiają, czyli sprawiają, że nie jest „wewnętrznie złym działaniem”. Antykoncepcja jest zawsze złem.
W następujących dalej wskazaniach praktycznych dla spowiedników podkreśla się cechy postawy spowiednika poruszającego sprawy odpowiedzialnego rodzicielstwa. Spowiednik winien: 1) mieć za przykład Chrystusa Pana zdolnego pochylić się nad ludzką nędzą moralną i grzechem; 2) zachować roztropną ostrożność w pytaniach dotyczących tych grzechów; 3) pomóc i zachęcić penitenta, aby osiągnął dostateczny żal i integralnie oskarżył się z grzechów ciężkich; 4) udzielić rady, które w sposób stopniowy pobudzają do postępu na drodze świętości (3, 1). Jeśli zatem spowiednik w zakresie wyznania grzechów o charakterze antykoncepcji spełnia te przymioty można mieć pewność, że czyni to z intencją Chrystusa udzielającego Swego Miłosierdzia w sakramencie. Gdy tych elementów brak w dialogu penitenta ze spowiednikiem trudno mówić o dojrzałym i odpowiedzialnym traktowaniu penitenta, jego sumienia i rozwoju duchowego.
Penitent to człowiek, który przychodzi obnażyć przed Jezusem Zbawcą swoje serce, by Ten usunął z niego zadry grzechu. Klęka zatem penitent w prawdzie swojego upadku – grzechu – poranienia miłości Boga i siebie. Staje wobec Lekarza, który słysząc objawy minionych moralnych okaleczeń podejmuje diagnozę miłości tj. widząc skruchę wlewa balsam łaski i ustanawia profilaktykę: Nawróć się! „Vademecum” jednoznacznie stwierdza:
„Przypadek powtórzenia grzechów antykoncepcji, nie jest powodem, samym w sobie wystarczającym, do odmówienia rozgrzeszenia; należy go jednak odmówić, jeśli brakuje dostatecznej skruchy albo postanowienia poprawy wykluczającej ponowny upadek”(3,5).
Teraz zaś następuje zdanie w „Vademceum”, które dla Ciebie, Kamilu i Twojej małżonki może mieć znaczenie kluczowe: „Sakrament Pojednania wymaga ze strony penitenta szczerego żalu, formalnie integralnego wyznania grzechów śmiertelnych [całościowo ujętego wypowiedzenia co do ilości i sposobu – przyp. ks. M.] i postanowienia z pomocą Bożą, nie popadnięcia więcej w grzech. Jest zasadą, że nie jest konieczne, by spowiednik pytał o grzechy popełnione z powodu niepokonalnej ignorancji dotyczącej grzesznej natury tych czynów, lub popełnione z powodu niezawinionego błędu zaistniałego w osądzie sumienia. Jakkolwiek tych grzechów nie przypisuje się moralnie ich sprawcy, jednakże nie przestają być jakimś złem i nieładem. To odnosi się także do obiektywnego zła antykoncepcji: wnosi ona do intymnego życia małżonków zły nawyk [nałóg]. Należy więc starać się, w najbardziej stosowny sposób, o uwolnienie sumienia moralnego od tych błędów, które pozostają w sprzeczności z istotą całkowitego daru, który charakteryzuje życie małżeńskie”(3,7).
Jednakże „Vademecum” przedkłada taką sytuację, gdy współudział w akcie małżeńskim, który został ubezpłodniony przez jednego z małżonków będzie moralnie dopuszczalny, kiedy zejdą się z sobą trzy warunki:
- działanie małżonka współdziałającego nie jest już samo w sobie niegodziwe;
- istnieją proporcjonalnie poważne motywy dla podjęcia współdziałania w grzechu współmałżonka;
- próbuje się pomóc współmałżonkowi (cierpliwie, przez modlitwę, z miłością, przez dialog; nie koniecznie w tym momencie ani przy każdej sposobności) aby zaprzestał takiego postępowania”(3,13).
To trudne zdania. Aby je lepiej pojąć zacytuję komentarz O. Wojciecha Giertycha OP do tego dokumentu: „Materialne współdziałanie we współżyciu, gdy małżonek domaga się stosowania antykoncepcji, i gdy jest obawa, iż odmawianie współżycia może rozerwać i tak napięte między nimi relacje, a druga strona odrzuca stosowanie naturalnych metod regulacji poczęć, których nie zna, do których nie ma zaufania, i których nie chce poznać, nie jest winą moralną, gdyż brak formalnej akceptacji grzechu. Niemniej jednak jest to materialne współdziałanie w grzechu; zło antykoncepcji w takiej sytuacji niesie ze sobą niszczące skutki. Stąd konieczny jest wymieniony w trzecim punkcie wysiłek zmierzający do zmiany postępowania” (Spowiedź małżonków. W: W drodze 1 (293) 1998 s. 12; proponuję w całości lekturę tego artykułu, choć przeznaczony jest raczej dla duszpasterzy).
W świetle powyższych orzeczeń Kościoła świętego należy stanąć w prawdzie i miłości rozważając Wasz, Kamilu małżeński problem. Odpowiedz sobie: W jakim celu stosujecie środki antykoncepcyjne (prezerwatywa) w okresie niepłodnym?
- Jeżeli stosujesz, bo boisz się potomstwa jest to jednoznaczne z antykoncepcją. Czy strach kobiet i mężczyzn używających prezerwatywy w okresie płodnym jest jakościowo inny od waszego? Zło antykoncepcji nie polega na strachu, ale on jest przejawem złej wizji aktu małżeńskiego. Strach sygnalizuje zamknięcie się na ewentualne poczęcie. Tymczasem sens aktu małżeńskiego to znaczenie jednoczące (uno caro) oraz znaczenie pro-kreacji – roztropnej otwartości na życie, która polega na gospodarzeniu własną płodnością, jednakże w postawie ostatecznego zawierzenia siebie Stwórcy.
- Jeżeli stosujesz prezerwatywę, żeby się żona nie bała, to czego faktycznie ona się boi, dziecka? To jest wyraźne „nie” powiedziane wobec życia mimo współżycia w okresie niepłodnym.
- Jeżeli żona nie boi się, że pocznie, boi się czegoś innego, niezidentyfikowanego to nie jest w stanie oddać się całkowicie Tobie, swemu mężowi tylko, paradoksalnie, oddaje się lękowi (tak naprawdę wchodzi w kontakt z lękiem). Zatem w tym przypadku wasze oblubieńcze spotkanie w akcie małżeńskim zatracałoby swój osobowy charakter, który polega na całkowitym wzajemnym darze („W miłości nie ma lęku, lecz doskonała miłość usuwa lęk (...) Ten zaś, kto się lęka, nie wydoskonalił się w miłości”[1 J 4, 18]).
Drogi Kamilu,
Problem przez Ciebie podniesiony nie jest zagadnieniem „technicznym, higienicznym”[?], ale na wskroś etycznym. Sądzę, że trzeba stanąć w prawdzie i miłości. Jeśli chcecie naśladować Jezusa i Jego wizję małżeństwa i rodziny wykładnia ta została Wam przedłożona. Jako kapłan, spowiednik, a zatem praktyk muszę Wam powiedzieć, że gdy człowiek zaufa Jezusowi i z Nim spojrzy w prawdzie i miłości na swoje życie staje się ono prostsze, a lęk ustępuje pokojowi. Mówię, to w oparciu o niezwykłe dzieła Bożego Miłosierdzia, które mogłem dostrzec po spowiedziach małżonków, jakie dane mi było przeprowadzić w czasie rekolekcji Domowego Kościoła.
Dzięki niech będą odważnej i mądrej p. Ewie, która potrafiła jednoznacznie i w miłości wyrazić swoje opinie. Wydają się one szczególnie cenne dlatego, że jest kobietą, posiada inną optykę potrzeb i motywów relacji oblubieńczych, a także inny świat odczuć. Ona odwołała się do doktrynalnego źródła – katechizmu. Wszakże cenniejsze jest wskazanie na osobistą modlitwę przed Najświętszym Sakramentem.
Bardzo cenne wydają się też rady p. Macieja co do doskonalenia metod naturalnych. Jak się zdaje, skoro lęk ogarnia Twą małżonkę, drogi Kamilu to może jej znajomość własnej fizjologii nie jest tak znakomita, jakby się chciało.
W obszernych uwagach p. Michała cieszy znajomość Pisma Świętego, smuci jednak brak znajomości rzeczowego dokumentu Stolicy Apostolskiej celnie podejmującego ten temat lub chociaż fundamentalnej literatury przedmiotu (Katechizm Kościoła Katolickiego nr 2360-2363; 2366-2371; ks. S. Witek. Duszpasterstwo w konfesjonale. Poznań 1988). Wobec jego przemyśleń należy stwierdzić, że żadną miarą antykoncepcji w okresach niepłodnych nie da się uznać za moralnie godziwą z tytułu zasady wyłączonego środka. Nigdzie w „Vademceum” nie znajdujemy odniesienia do takiej zasady, za to można tam znaleźć zasadę określoną jako „prawo stopniowości”. Pozwolę je sobie zacytować:
„9. Duszpasterskie «prawo stopniowości» – nie można go mylić ze «stopniowością prawa», które zmniejsza wymagania – zawiera się w żądaniu zdecydowanego zerwania z grzechem i stałego podążania ku pełnemu zjednoczeniu z wolą Boga i Jego miłosnymi wymaganiami.
10. Z drugiej strony jest nie do przyjęcia pretensjonalne roszczenie, by z własnej słabości uczynić kryterium prawdy moralnej. Już od pierwszego orędzia Chrystusa chrześcijanin zauważa, że zachodzi pewna «dysproporcja» między prawem moralnym, naturalnym i ewangelicznym, a możliwościami człowieka. Równocześnie pojmuje, że uznanie własnej słabości jest bezpieczną i konieczną drogą do otwarcia się na prawo Boże”.
Darujcie obfitość słów, niekiedy trudnych. Życzę miłości w prawdzie.
ks. Mirek Czapla
Pozdrawiam wszystkich. Mam na imię Ewa i jestem mężatką od czternastu lat. Rozterki p. Kamila nie są mi obce. Myślę, że podobne problemy ma wiele katolickich małżeństw, chociaż w trochę innym znaczeniu. Uważnie przeczytałam wszystkie odpowiedzi. Myślę, że p. Michał dał odpowiedź najbardziej prawdziwą i najbardziej chrześcijańską, ponieważ w całej sprawie dał prymat człowiekowi, a nie Prawu. Tak właśnie postępował Chrystus, a przecież mamy być Jego naśladowcami. Sądzę, że gubienie człowieka w paragrafach prawa jest biurokracją i nie zmienia tego fakt, że jest to prawo katolickie. Osobiście bardzo mnie złości to zjawisko, a niestety wydaje mi się, że jest ono dość częste wśród katolików.
Jestem przekonana, że Bóg jest Miłością i patrzy na nas ze zrozumieniem. Dlatego nie mogę zgodzić się z opinią Księdza, która co prawda jest poprawna pod względem teologicznym, ale zapomina, że to właśnie Chrystus, aby pomóc człowiekowi, uzdrawiał w szabat.
Życzę braku rozterek p. Kamilowi i pozdrawiam.
Pozdrowienia dla wszystkich – jak rzadko pasują tu słowa: Pokój Wam! Dyskusja którą przeczytałem głęboko mnie poruszyła. Mój przykład może nie być budujący, jest raczej głosem „de profundis” – człowieka, który podjął inną niż Kamil decyzję i z racji swojej słabości nie utrzymał ciężaru jaki sobie nałożył.
Jesteśmy kilkanaście lat po ślubie. Zawsze stosowaliśmy tylko metody naturalne. Jednak u żony, a później u mnie pojawiły się podobne lęki. Posiadamy trójkę dzieci – praktycznie 100% zbliżeń w dni płodne doprowadziło do poczęcia. Wiem jak trudną sprawą są ciąże dla żony, wiem też jak bardzo trudno być wtedy cierpliwym dla starszych dzieci. Tak czy owak – w najlepszym razie zdarza nam się być razem co 3-4 miesiące, zdarzają się też przerwy 2-3 letnie.
To nie jest łatwe. Czym innym jest świadoma wstrzemięźliwość, czym innym ciągłe wątpliwości, napięcie... Niespełnione nadzieje, oczekiwanie, rozczarowanie, oczekiwanie znowu... Powoli gasnąca nadzieja, że jeszcze kiedyś będziemy mieć życie, takie normalne na jakie liczyłem. Nie wiem, czy gdyby ta sfera naszego związku układała się lepiej inne też dawałyby więcej szczęścia. Ale nie układało się dobrze. Stawaliśmy się sobie coraz bardziej obcy. Czułem bunt przeciwko nauce Kościoła, potem obojętność, potem pojawiło się myślenie o innej kobiecie, i chociaż nie zdradziłem fizycznie mojej żony przez pewien czas był Ktoś bardziej mi psychicznie bliski.
Teraz czuję, że niedużo na tym świecie czeka mnie dobrego. Bardzo tęsknię do Boga, ale od kilku lat nie byłem u spowiedzi. Czasem pojawia się między mną a żoną czułość, czasem jakieś „zastępcze” formy pieszczot... To dla mnie też stanowi problem w sumieniu i przeszkodę w przyjmowaniu Komunii, chociaż dla żony zupełnie nie – mówi, że to co nas zbliża nie jest grzechem. Wiem czym jest poczucie odrzucenia, a więc staram się żeby tego nie przeżywała. A ja nie umiem uporządkować swoich uczuć i pragnień nawet na tyle żeby podejść do konfesjonału. Nawet modlić się jest coraz trudniej.
Więc co do Waszej dyskusji – pamiętajcie proszę, że ludzie są ludźmi. Może nie zrozumiałem czegoś, może zawaliłem coś innego w naszym związku. Zasady które miały chronić miłość – w naszym przypadku, zrozumiane tak jak umieliśmy je zrozumieć, sprawiły dużo spustoszenia.
Adam
Drogi Kamilu,
wzbudzona przez Ciebie dyskusja ujawnia, jak mało uwagi w praktyce rozwiązywania naszych moralnych dylematów poświęcamy studium Słowa Bożego. Może warto by zaś odnieść się z poruszonym przez Ciebie problemem do bardzo Bożego, a jednoczesnie bardzo ludzkiego nauczania Apostoła Narodów na ten temat?
Zajrzyjmy do poruszającego wiele spraw, związanych ze współżyciem małżeńskim, Pierwszego Listu do Koryntian. Apostoł pisze w nim: „Nie unikajcie jedno drugiego, chyba że na pewien czas, za obopólną zgodą, by się oddać modlitwie; potem znów wróćcie do siebie, aby – wskutek niewstrzemięźliwości waszej – nie kusił was szatan. „ (1 Kor 7,5; tłum. BT). Apostoł wyraźnie traktuje praktykę współżycia małżeńskiego jako pewną normę. Zgadza się jedynie (grecka składnia tu użyta wskazuje na hipotetyczny wyjątek) na pewne jasno zdefiniowane okresy małżeńskiej abstynencji, które – za obopólną zgodą – mają być wówczas (składnia zdania celowego) poświęcone intensywnej modlitwie.
Twój problem nie jest więc tylko problemem „technicznym”, ani – tym bardziej – „higienicznym”. Nie chodzi bowiem tylko o fizjologię lub o psychiczne lęki. Apostoł jasno stwierdza, iż normalne, regularne współżycie małżeńskiego ma być dla małżonków zabezpieczeniem przed kuszeniem ich przez szatana (1 Kor 7,5d). Apostoł zdaje sobie sprawę, iż owa drzemiąca w człowieku „niewstrzemięźliwość” nie jest może szczytem osobowej doskonałości, ale wyraźnie akceptuje ją jako jeden z istotnych motywów pozostawania ludzi w związkach małżeńskich (7,9). Pozbawienie „siebie nawzajem” (zaimek określający równorzędną wzajemność) współżycia seksualnego Apostoł opisuje więc czasownikiem mającym sens „ograbiania” (7,5a; por. 6,7n; Jk 5,4).
Znamienne jest przy tym, iż według Apostoła owe okresy wspólnej modlitwy nie mają żadnego bezpośredniego związku z akceptowaną przez niego jako realny fakt ludzką „niewstrzemięźliwością”. Apostoł nie podaje w 1 Kor 7,5 przedmiotu ani celu wspólnej modlitwy małżonków. Nie pisze, że małżonkowie mają się wspólnie modlić właśnie o większe „opanowanie” w dziedzinie seksualnej.
Jednakże właśnie ów kontekst wspólnej, okresowej, intensywnej modlitwy małżonków wydaje się stanowić klucz do rozwiązania Twojego problemu. Sądzę, iż w cytowanych na stronie „Mateusza” listach za dużo uwagi poświęcono kwestiom naturalno-fizjologicznym. Za mało nacisku kładzie się natomiast na teologiczny, ofiarny i duchowy charakter okresowej małżeńskiej abstynencji. Św. Paweł nie zmusza małżonków do powstrzymywania się od współżycia. Zgadza się na seksualną abstynencję, wyraźnie podając jednak dla niej w 1 Kor 7,5 dwa warunki i jeden cel. Warunki to: wspólna zgoda i określony czas. Cel natomiast to wspólna, intensywna modlitwa („oddanie się modlitwie”). Dlatego do tego typu problemów najlepiej jest podchodzić w czasie Wielkiego Postu, który z natury jest czasem modlitwy i ascezy. Nie będziecie wówczas traktowali swoich małżeńskich dylematów jako „niezbyt wielkiego problemu”, bądź „technicznego drobiazgu”, ale jako ofiarę, służącą Waszemu dobru duchowemu i dobru duchowemu całego Kościoła.
Pozdrawiam serdecznie w Panu Ciebie i wszystkich uczestników dyskusji.
ks. Bartosz Adamczewski
Kochany Kamilu,
Śledzę od pewnego czasu dyskusję, która została wywołana Twoim listem. Jest ona bardzo bliska moim problemom, dlatego postanowiłem napisać te parę słów. Wydaje mi się osobiście, iż odpowiedź na poruszane problemy wymaga odpowiedzi na pytania bardziej ogólne. Ja nie znam tych odpowiedzi, cały czas ich szukam, może ktoś pomoże również mi je sprecyzować.
Czy małżonkowie mają prawo szukać we współżyciu przyjemności, czy też winno ono służyć wyłącznie przekazywaniu życia?
Jeżeli prawdziwa jest tylko druga odpowiedź, to wówczas stosowanie metod naturalnych wydaje mi się również niepoprawne. Tak czy owak bowiem małżonkowie wybierają wówczas świadomie tylko te dni, kiedy wydaje im się, że mają najmniejszą szansę poczęcia. Ich działaniem nie kieruje wówczas zamiar przekazania życia i jakkolwiek by to tłumaczyli, starają się uniknąć poczęcia szukając możliwie pewnych i skutecznych metod określenia okresu niepłodnego.
W jakim celu to robią? Może właśnie po to, by być małżeństwem, by czuć do siebie bliskość większą niż inne osoby mieszkające pod jednym dachem, by mieć siłę, aby razem patrzeć w przyszłość i walczyć z oporem materii. By w końcu nie czuć tego, co stało się udziałem Adama.
Jeżeli więc przyjąć, co jest chyba powszechnie akceptowane, chociaż powtarzam nie wiem czy poprawne, że współżycie może też służyć przyjemności, budowie małżeńskiej wspólnoty, poszukiwaniu całego piękna jakie Bóg złożył w ludzkiej osobowości stworzonej jako mężczyzna i kobieta, to trzeba zapytać: Czy wolno, w zgodzie z rozumem, nie chcieć mieć w danym momencie dziecka?
Rozum wskazuje, że tak. Nie wiem, na ile różni się zawód osób stosujących metody naturalne, od tych, które stosują np. prezerwatywę, kiedy mimo wszystko dochodzi do poczęcia, szczególnie wówczas, gdy istnieje poważny powód, by do niego nie doszło (choroba, warunki bytowe itp.). Wydaje się, że w obu przypadkach rozczarowanie jest podobne, bo cel stosowania tychże
zabiegów był podobny.
Jeżeli więc zgodzić się z tokiem rozumowania, że małżeństwo ma prawo współżyć nie tylko w celu prokreacji i ma prawo uważać, że w danym czasie nie powinno mieć dziecka, trzeba zapytać, czy rzeczywiście metody naturalne są tak dobre, jak być powinny i czy zawsze można je stosować. Pewnie wiele osób powie, że tak. Ale ja walczę z taka oto okolicznością. Właśnie wychowujemy trzecie maleństwo. Żona karmi je najlepiej jak potrafi i wiem, że normalność w sprawie jej płodności wróci po kilkunastu miesiącach. Wiem też, że teoretycznie można w tym czasie określić powrót płodności na podstawie metody Billingsów. Tylko jak się tego praktycznie nauczyć i jak mieć do tego pełne zaufanie. Czy można, w zgodzie z rozumem, wierzyć, że ten jeden raz będzie tak jak piszą w książkach i da się to zaobserwować? Wydaje mi się, że można w takiej sytuacji albo:
– zaniechać współżycia w ogóle na te kilkanaście miesięcy (tylko co z odpowiedziami na pierwsze pytanie)
– udawać, że wierzy się metodom naturalnym, i wbrew poczuciu odpowiedzialności, liczyć na to, że się uda,
– włączyć np. prezerwatywę, wiedząc, że 100% pewności i tak się nie ma, ale zrobiło się więcej, niż nic.
No i właśnie, czy w takim razie użyty środek tak wiele zmienia w ocenie moralnej takiego czynu. Czy zło bierze się z wnętrza człowieka, czy wchodzi do niego przez „nieumyte ręce”? Przecież i tak i tak osoba taka unika poczęcia, w jej sercu nic się nie zmieniło. Czy chodzi tylko o bezgraniczne zaufanie Bogu? A gdzie miejsce na rozum? Przecież w końcu i tak Bóg może zrobić wszystko i tylko wyłączenie współżycia może mu to uniemożliwić. Czy w takim razie zrobienie w prezerwatywie malutkiej dziurki zmienia osąd moralny takiego postępowania. To byłoby świadome otwarcie siebie na wolę Boga z zachowaniem rozsądnego ryzyka. Ale czy to ma sens?
I chyba na koniec, pytanie ostatnie. Jak daleko możemy wierzyć własnemu sumieniu i poczuciu wewnętrznego spokoju, a jak mocno powinniśmy trzymać się litery prawa. Litera prawa została w tej dyskusji prawdopodobnie wyłożona i wydaje się być jednoznaczna i nieubłagana. Czy więc jedynym ratunkiem dla, jak sądzę wielu katolickich małżeństw, jest ich nieświadomość?
Pozdrawiam serdecznie, Proszę wszystkich o modlitwę za wszystkich, którzy mają tego typu problemy. Modlitwa pomaga, wiem o tym, tylko czy zawsze można zaufać jej owocom?
Z poważaniem – Stefan
Od pewnego czasu śledzę w „Mateuszu” listy dotyczące dziedziny antykoncepcji i współżycia małżeńskiego. W odpowiedziach na listy dostrzegam pewne niekonsekwencje. Rozumiem, że odpowiedzialne rodzicielstwo daje możliwość wyboru, kiedy podjąć te zadania, a także ile pociech możemy wychować, kierując się racjonalnymi względami materialnymi. Wiara katolicka nie sprzeciwia się takiej postawie, co więcej, uważa za moralne stosowanie „naturalnej” antykoncepcji, czyli wstrzymywanie się od współżycia w okresie płodnym kobiety.
Zastanawia mnie jednak, jaka jest różnica pomiędzy naturalnym planowaniem ciąży, a antykoncepcją. Użycie prezerwatywy w okresie niepłodnym było wszakże potępione jako niemoralne. W przypadku, gdy kobieta nie jest w stanie określić okresu płodnego (rzecz poruszana w jednym z listów) jedyną metodą uniknięcia w danym okresie ciąży jest całkowite powstrzymywanie się od współżycia, co może grozić rozpadem związku. Udzielono odpowiedzi, że w takim wypadku antykoncepcję można dopuścić, jeśli małżeństwo się rozpada z tego powodu. Powiedzmy jednak, że się nie rozpada. Czy taka postawa jest wobec tego dopuszczalna? Przecież nie wolno sobie pozwalać na unikanie problemów i w życiu chrześcijańskim należy podejmować trudne, a wręcz niewykonalne zadania. Czyli unikanie współżycia dlatego, że nie można zapanować nad płodnością, też nie jest wyjściem.
Moim zdaniem „odrywanie aktu płciowego od prokreacji”, co jest interpretowane jako grzech, polega na odrzuceniu dziecka, jakie się pocznie w związku małżeńskim lub takie nastawienie, w którym z założenia nie chce się mieć dzieci. Jeśli, pomimo stosowania metod nieinwazyjnych zapobiegania kolejnej ciąży, pocznie się dziecko, to, w moim mniemaniu nie „odrywanie aktu od prokreacji” polega na absolutnym przyjęcia dziecka jako daru bożego.
Poza tym jest coś przewrotnego w tym, że można współżyć w okresie niepłodnym kobiety (a nie jak pisał pewien mężczyzna w kolejnym z listów, w „naszym” okresie niepłodnym). Problem polega na tym, że natura wyposażyła kobietę w sposób naturalny w zróżnicowane odczuwanie bodźców płciowych w okresie płodnym i niepłodnym, ponieważ współżycie w okresie niepłodnym nie umożliwia poczęcia, w naturze nie jest więc uzasadnione. Decydując się na życie zgodne z nauką Kościoła, żona musi zdawać sobie sprawę, że to ona będzie miała mniejszą satysfakcję z seksu, ponieważ mężczyzna ma jednakową satysfakcję, w której fazie cyklu płciowego żony ma wytrysk. A jak powiedziała pani Ewa Rozkrut udzielając wskazówek kochającemu swą żonę mężczyźnie, „trzeba dążyć do satysfakcji, ponieważ to służy miłości i związkowi”, czyli jednak można chcieć mieć satysfakcję z udanego seksu. Dlaczego to ma nie być kobieta?
I jeszcze jedno pytanie. Dlaczego za normalny, prawidłowy seks małżeński uważane jest jedynie takie zbliżenie, gdy nasienie ulegnie depozycji w pochwie? Wiadomo, że w ten sposób mężczyzna przeżywa orgazm. Jeśli kobieta nie zdąży go przeżyć, trudno, żadnego
onanizmu małżeńskiego. Natomiast jeśli to kobieta przeżyje pierwsza orgazm, a jej mąż nie i się wycofa, to jest stosunek przerywany. Wydaje mi się to nielogiczne.
Wiem, że to wiele pytań jak na jeden list. Uzbierało mi się bardzo wiele wątpliwości, których powiem szczerze, nie miałam przed lekturą tych wszystkich listów... Jestem stanu wolnego i rozważając decyzję o podjęciu życia w małżeństwie mam wrażenie, że mam dwa wyjścia. Pierwsze to z góry zgodzić się, że w przypadku wystąpienia problemów z ustaleniem okresu niepłodnego należy przyjąć, że czystość można zachować jedynie przez unikanie współżycia (bo antykoncepcji stosować nie wolno) lub przyjąć niefrasobliwą postawę „ile Pan Bóg zechce, tyle dzieci mieć będę”. Drugie to po prostu życie w samotności.
Ola
Witam. Jeszcze raz chcę wyrazić pogląd w sprawie listu p. Kamila. Problem środków antykoncepcyjnych – sądząc z ilości wypowiedzi – jest chyba dość poważny w małżeństwach katolickich. Czytając niektóre, mam wrażenie, że naturalne metody tak propagowane przez Kościół nie przyniosły małżonkom ani radości, ani spokoju, ani bliskości. Ja niestety również tego doświadczyłam. Nie potrafię zrozumieć, dlaczego okazywanie miłości, czułości w małżeństwie staje się grzechem jeżeli aspekt prokreacji zostanie pominięty (z zastosowaniem środków, które nie sprzeciwiają się przykazaniu „nie zabijaj”; takie metody jak sterylizacja, aborcja, spirala czy inne poronne są oczywiście niedopuszczalne).
Uważam że zrodzenie i wychowanie dzieci jest jednym z najważniejszych najwspanialszych zadań małżeństwa, jednak sądzę również, że małżonkowie mają prawo i obowiązek realizować siebie także w innych aspektach życia. Jest mi niezmiernie trudno zaakceptować to, że prokreacja w takim ujęciu jest ważniejsza niż miłość małżeńska. Dlatego bardzo bliskie jest mi stanowisko niektórych protestantów, którzy akcent ważności przesuwają z prokreacji na miłość i dopuszczają użycie niektórych środków antykoncepcyjnych, potępiając równocześnie aborcję, sterylizację spiralę i inne środki poronne.
Czytając Ewangelię nie spotkałam się z jakimiś szczegółowymi zakazami w pożyciu małżeńskim za wyjątkiem cytowanego już wcześniej Listu Św. Pawła, w którym to fragmencie chodzi o powstrzymanie się od współżycia na czas modlitwy. W Starym Testamencie natomiast sprawa Onana, która jest argumentem przeciw antykoncepcji jest dla mnie problematyczną w sensie czy ja, chrześcijanka mam przestrzegać praw Starego Testamentu – jeżeli tak to czy wszystkich? Proszę o rozwianie mych wątpliwości.
Pozdrawiam wszystkich – Ewa
Szczęść Boże wszystkim zabierającym głos w sprawie Kamila. Ponieważ internet jest wybitnie anonimowym środkiem komunikacji, co nie jest chyba specjalną zaletą dialogu na początek kilka słów o nas. W tym roku jeśli Bóg pozwoli, przeżywać będziemy 10 rocznicę zawarcia sakramentu małżeństwa. Współżycie seksualne jest dla nas sprawą bardzo ważną, ale jedność między nami budują także okresy wstrzemięźliwości w czasie Adwentu czy Wielkiego Postu. Mamy trójkę dzieci w wieku 7, 6 i 6 lat. Bliźnięta poczęły się w wyniku naszej niecierpliwości i błędnej interpretacji wyników metody termiczno-objawowej w okresie poporodowym (no i oczywiście Woli Bożej, za którą niech będą dzięki). Po drugim porodzie byliśmy bardziej ostrożni i odczekaliśmy ponad rok do pełnej stabilizacji cyklów. Metodę stosujemy dosyć ostrożnie i współżyjemy jedynie w okresie poowulacyjnym. Nie są nam obce rozterki związane z pieszczotami w okresie niepłodnym i lęki związane z możliwością poczęcia dziecka. Co do zadowolenia ze współżycia to jest dobrze, ale nie rewelacyjnie... Mimo różnych trudności nigdy nie rozważaliśmy metod innych niż naturalne. Szczególny szacunek chcemy jednak wyrazić tym, którzy zachowują wierność naukom Kościoła w sytuacjach skrajnych. Im też oraz innym czytelnikom witryny, chcemy dedykować kilka cytatów z tekstów, które pomagają nam budować małżeństwo zgodnie z nauką Jezusa. Teksty te mówią nam też, że Ci którzy tę naukę interpretują i głoszą świadomi są naszych problemów. Wzbudza to ufność, że brzemię, które nam nakładają jest możliwe do udźwignięcia. Przede wszystkim jednak wciąż odwołujemy się do naszego zawierzenia Bogu czego również Wam życzymy.
„Mężczyzną i niewiastą stworzył ich” Jan Paweł II, str 319:
„Apostoł nie tylko pisze do swoich Koryntian „Pragnąłbym aby wszyscy byli jak i ja” (1 Kor 7,7), ale idzie jeszcze dalej, pisząc z myślą o ludziach, którzy zawierają małżeństwo: „Tacy jednak cierpieć będą udręki w ciele, a ja chciałbym ich wam oszczędzić” (1 Kor 7,28).”
„Trzeba w tej realistycznej uwadze widzieć słuszną przestrogę dla tych, którzy uważają, że zjednoczenie i współżycie małżeńskie przyniesie im samo tylko szczęście i radość. Doświadczenie życiowe wykazuje, że nieraz małżonkowie doznają zawodu w tym, po czym najwięcej się spodziewali Radość zjednoczenie przynosi z sobą także owe „udręki w ciele”, o jakich pisze Autor Pierwszego Listu do Koryntian. Są to często udręki natury moralnej. Jeśli chce on przez to powiedzieć, że prawdziwa miłość małżeńska - właśnie ta, mocą której mężczyzna i kobieta „łączą się ze sobą tak ściśle, iż stają się jednym ciałem” (por. Rdz 2,24) - jest zarazem trudną miłością, z pewnością pozostaje na gruncie prawdy ewangelicznej i nie ma żadnych powodów, aby dopatrywać się w tym przejawów takiej postawy, jaka później cechowała manicheizm.”
Encyklika Humanae Vitae Paweł VI
„3. W tym stanie rzeczy narzucają się nowe pytania: Czy, biorąc pod uwagę zarówno warunki współczesnego życia, jak i znaczenie stosunków małżeńskich dla harmonii i wzajemnej wierności między małżonkami, nie należałoby poddać rewizji obowiązujących dotąd zasad moralnych, szczególnie jeżeli się zważy, że można je zachować tylko za cenę wielkich, niekiedy heroicznych poświęci?
Ponadto, czy stosując w tej kwestii tzw. zasadę całościowości, nie należałoby sądzić, że dążenie do mniejszej płodności, ale za to bardziej racjonalnej, może z aktów fizycznie obezpłodnionych, uczynić etycznie dozwolonym i mądrym ograniczanie urodzin? Innymi słowy, czy nie wolno mniemać, że prokreacja, jako cel odnosi się raczej do całości życia małżeńskiego niż do jego poszczególnych aktów? Prócz tego stawia się pytanie, czy ze względu na większe poczucie odpowiedzialności, jakim się odznaczają współcześni ludzie, nie nadszedł już czas, aby zadanie przekazywania życia powierzyć raczej ich rozumowi i woli, aniżeli określonym procesom ich organizmów?”
„20. Nauka Kościoła o należytej regulacji poczęć, będąca promulgacją samego prawa Bożego, wyda się niewątpliwie dla wielu trudna; więcej nawet zupełnie niemożliwa do zachowania. Bo rzeczywiście, jak wszystkie rzeczy szlachetne i pożyteczne, tak i to prawo wymaga mocnych decyzji i wielu wysiłków od poszczególnych ludzi, od rodzin i społeczności ludzkiej. Co więcej, zachować je można tylko z pomocą łaski Bożej, która wspiera i umacnia dobrą wolę ludzi. Kto jednak uważniej się nad tym zastanowi, dostrzeże, że owe wysiłki naprawdę podnoszą godność człowieka i przysparzają dobra całej ludzkości.”
„25. Nie zamierzamy tu bynajmniej przemilczać trudności, niejednokrotnie poważnych, na które napotyka życie chrześcijańskich małżonków. Dla nich bowiem, jak i dla każdego z nas, „ciasna jest brama i wąska jest droga, która wiedzie do żywota”.
Jednakże niech nadzieja tego żywota, niby najjaśniejsze światło, oświeca im drogę, gdy mężnie decydują się na to, by na tym świecie żyć „w trzeźwości, sprawiedliwości i pobożności”, świadomi w pełni, iż „przemija postać tego świata”.
Niechże więc małżonkowie ochotnie podejmą wyznaczone im zadania, wspierani przez wiarę i nadzieję, która nie zawodzi - „ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”. Wytrwałą zaś modlitwą niech wypraszają sobie pomoc Bożą, a przede wszystkim niech czerpią łaski i miłość z niewysychającego źródła, którym jest Eucharystia.”
Miłości, pomocy Bożej i światła Ducha Świętego
Życzą Ania i Staś
PS. Może jednak nie wszystko wiemy o naturalnych metodach planowania rodziny? http://free.med.pl/wrochna/www.htm
Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus!
Ponownie kłania się ks. Mirek. Poczułem się trochę wywołany do tablicy listem p. Ewy. Pozwólcie też, że na miarę swych możliwości spróbuję udzielić pewnych odpowiedzi na postawione w innych listach pytania.
Najpierw jednak chcę podziękować za szczerość wypowiedzi i zatroskanie o wartość Waszej miłości oblubieńczej. Staję wobec Was jako brat w wierze i, żeby nie zabrzmiało to nader patetycznie, jako człowiek słaby, który pragnie otworzyć się na Wasze doświadczenie, również w zakresie trudności w tej pięknej dziedzinie życia, która mnie ze względu na celibat dla Królestwa Bożego nie jest dostępna.
Po wtóre, nie przypadkowo zacząłem od starochrześcijańskiego zawołania; ono rzuca światło na sens wszystkich naszych wysiłków i radości; jeśli życie małżeńskie nie prowadzi do chwały Boga i zbawienia człowieka, nie prowadzi do blasku Chrystusa w małżonkach to nie ma sensu. Po to jest sakrament – widzialny znak niewidzialnej łaski – aby mąż z pomocą Boga pomógł się zbawić żonie, żona mężowi. Zbawienie poprzez sakrament małżeństwa zazwyczaj nie jest samą drogą radości i zachwytów, ale w dużej mierze (może bardzo dużej) drogą krzyżową.
Pani Ewo, współdzielimy poglądy! Ja również „sądzę, że gubienie człowieka w paragrafach prawa jest biurokracją i nie zmienia tego fakt, że jest to prawo katolickie”. Ja również wierzę, że „Bóg jest miłością i patrzy na nas ze zrozumieniem”. Wszakże pragnę przypomnieć, że miłość ma siostrę bliźniaczkę, której na imię prawda. Są to „bliźniaczki syjamskie” – jedna bez drugiej istnieć nie może. Prawo Boże jest snopem światła, w którym jedynie rozwijać się może miłość. Jeśli Bóg jest miłością, to taką jaką opisuje św. Paweł w pierwszym liście do Koryntian (1 Kor 13). I właśnie dlatego Bóg patrzy na nas ze zrozumieniem. Widzi bowiem, że człowiek nie raz rwie się do świecidełek myśląc, że kocha właściwie i do końca. Prawo pozostaje w służbie zbawienia człowieka. Jeśli Papieska Rada ds. Rodziny wydała wspomniane wyżej Vademecum dla spowiedników, nie uczyniła tego, aby nakazami czy zakazami zdusić miłość małżonków, lecz aby poprzez posługę mądrego kapłana właściwie ukierunkować ekspresję ich uczuć, uporządkować celowość intymnych spotkań, ostatecznie uwolnić od poczucia winy i przynieść pokój serca. Papieską Radę ds. Rodziny stanowią małżonkowie, lekarze, psychologowie (w przeważającej części ludzie mający długi staż małżeński i liczebne rodziny), jak również osoby duchowne kochające Boga i człowieka w samotności celibatu. Jak przypuszczam, Pani stwierdzenie o „gubieniu człowieka...” zostało wypowiedziane nie jako krytyka nauki Kościoła (wyłożonej we wspomnianym dokumencie), lecz jako ogólna zasada. Jeśli tak, to prawdziwie współdzielimy poglądy, jeśli zaś nie, to jest mi przykro, ale Pani poglądy nie są katolickie, lecz nabierają szarości oskarżycielskiego sloganu. „Vademecum” bowiem zawiera naukę opartą o miłość i prawdę, o empirię i zawierzenie. Dziwi mnie tylko stwierdzenie, Pani Ewo, iż „opinia Księdza [z którą się Pani nie zgadza] jest co prawda poprawna pod względem teologicznym, ale zapomina, że to właśnie Chrystus, aby pomóc człowiekowi, uzdrawiał w szabat”. Nie bardzo rozumiem, jak opinia poprawna teologicznie [zgodna z nauczaniem Kościoła = zgodna z wolą Jezusa] może być niezgodna z Chrystusowym prymatem człowieka nad prawem? Jeśli mogę coś doradzić, to proszę niech Pani przemyśli takie pojęcia jak „prawda” i „prawo Boże”. W Polsce łatwo dziś można nałożyć na wymogi Jezusa kalkę z naszego życia społecznego, w którym panoszy się tak wiele bezprawia. Co gorsza, funkcjonują prawa, które nie służą człowiekowi.
Panie Adamie! Nie do końca rozumiem Pana położenie i istotę Waszego małżeńskiego problemu. Wiem jednak, że są różne problemy fizjologiczne okołoporodowe i około chorobowe w cyklu kobiety. Nie chcę, by zabrzmiało to jak tania porada. Może jednak trzeba poszukać mądrych, doświadczonych i uczciwych lekarzy, nauczycieli w poradniach specjalistycznych. Cenię Pana za szlachetność w tym, by „form zastępczych” nie nazywać dobrem w sensie moralnym. To, co mogę obiecać to modlitwa o ewangeliczne rozwiązanie Waszego problemu.
Panie Stefanie! Małżonkowie mają prawo szukać we współżyciu przyjemności! Potwierdził to już Pius XII w 1951 roku (por. KKK nr 2362). Przecież dobry Bóg w tym celu stwarza piękno, aby nas zachwycało i pociągało. Mądrość Boża zjednoczyła piękno, prawdę i życie w akcie małżonków. Akt ten ma być jednak wyrazem roztropnego i odpowiedzialnego rodzicielstwa. Najczęściej oznacza to współżycie w okresach niepłodnych kobiety, gdyż dziecko i ciąża stanowią dla niej czas nadzwyczajny. Prezerwatywa sama w sobie nie jest złem. Zło moralne stanowi czyn – użycie prezerwatywy w stosunku małżeńskim. Jest to podobnie jak z orgazmem; sama przyjemność szczytowania nie jest ani dobra ani zła w sensie moralnym. Jest ona elementem czynu jakim jest stosunek seksualny. To, zewnętrzne okoliczności nadają stosunkowi moralne znaczenie (współżycie z małżonką bądź z inną osobą, sposób współżycia seksualnego [na sposób ludzki tj. penetracja w waginie i złożenie nasienia] albo sposób niezgodny z naturą). Polecam Panu znakomitą książkę Ksawerego Knotza OFMCap pt. „Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem”. Wydawnictwo M. Kraków 2001.
Pani Olu! Można „chcieć mieć satysfakcję z udanego seksu”. Sytuacja, w której kobieta pierwsza przeżyje orgazm wydaje się mało prawdopodobna bowiem, z tego, co mnie uczono, mężczyzna i kobieta posiadają różną dynamikę przeżywania aktu małżeńskiego. Już zaś na pewno trudno zrozumieć dlaczego nawet w takiej hipotetycznej sytuacji, gdy kobieta przeżyła szczytowanie kochający małżonek miałby się wycofać i przeżywać ejakulację poza jej organami. Stwierdzenie „naturalna antykoncepcja” jest równie niewłaściwe jak np. rozwód cywilny. Nie ma rozwodów innych niż cywilne (sądy kościelne niekiedy stwierdzają nieważność małżeństwa, ale to nie jest żaden rozwód, a nawet unieważnienie!) i nie potrzeba używać określenia „rozwód cywilny”. Stwierdzenie „naturalna antykoncepcja” jest nieprawdziwe, dlatego że w antykoncepcji przeciwdziała się połączeniu komórek żeńskich i męskich. Inaczej jest we współżyciu w dni niepłodne; tu nie ma (nie powinno być - wedle rozeznania metod naturalnych) komórek żeńskich, są tylko męskie. Nie może to być zatem anty-koncepcja.
Pani Ewo! Napisała Pani m.in., że nie potrafi Pani „zrozumieć dlaczego okazywanie miłości, czułości w małżeństwie staje się grzechem, jeżeli aspekt prokreacji zostanie pominięty?” Pani pytanie jest bardzo trafne. Czułość i bliskość domagają się różnorakich form wyrazu. Między małżonkami wyrażającymi sobie jedność przybiera ona postać pieszczot, aż po stosunek seksualny. Natura tej zmysłowej i uczuciowej przygody jest wkomponowana w wymiar sakramentalny. Co to znaczy? To znaczy, że akt małżeński ma ich uświęcać (przeżywany w stanie łaski uświęcającej i zgodnie ze swoją naturalną celowością). To znaczy, że w spotkaniu seksualnym małżonków jest obecny Bóg, jest obecna najwyższa miłość daru. Jeśli pominie się otwartość na możliwość poczęcia wówczas „na płaszczyźnie psychoduchowej powoduje to zanik głębszej więzi między małżonkami (...) Przeżycie, które towarzyszy aktowi seksualnemu, zaczyna niepostrzeżenie przesuwać się w stronę szukania samej tylko przyjemności seksualnej. Po pewnym czasie takiego współżycia zmienia się wewnętrzna atmosfera duchowa, emocjonalny klimat, który towarzyszy aktowi. Pojawia się coraz mniej troski o dobro partnera, o jego radość i satysfakcję. Poprawność seksualnych technik i zachowań nie jest w stanie przysłonić egoistycznego podejścia do współżycia seksualnego”(K. Knotz. Akt małżeński. Szansa spotkania z Bogiem i współmałżonkiem. Kraków 2001 s.286-288). „Intuicja dyktuje trafnie kobiecie, że akt seksualny powinien być czymś wielkim, a nie zawsze nim jest. Nieraz okazuje się działaniem wręcz prymitywnym, reakcją napiętego mężczyzny, który nie umie dostrzec tego głębokiego pragnienia serca i duszy kobiety (...) To «traktowanie jak rzecz» w sposób oczywisty zjawia się wtedy, gdy w akcie znika odniesienie do macierzyństwa, do rodzicielstwa”(W. Półtawska. Współżycie seksualne małżonków. ZNKUL 24[1981] 2-4(94-96) s. 131).
Kochani! Nie odbierzcie tego, co napisałem jako wymądrzanie się teoretyka. Ja nauczyłem się podawać chusteczki higieniczne, tym z którymi codziennie rozmawiam z racji swojej pracy. Są to ludzie, którzy jakoś przegrali swoje małżeństwo. Dziś sięgają obolałą pamięcią i dzielą się przede mną często niezwykle intymnymi doświadczeniami. Uczą mnie pokory. I wiem, że wielu rzeczy z Waszego małżeńskiego życia nie potrafię zrozumieć. Ja nawet nie potrafię do końca zrozumieć tajemnicy celibatu. Wiem, że bez miłości do Jezusa i ludzi byłby on głupotą i szaleństwem. Pozwólcie, że na koniec przywołam słowa Ojca Świętego z Familiais Consortio, gdzie mówił On, że także z życia małżeńskiego i rodzinnego nie da się usunąć ofiary, co więcej – trzeba ją przyjmować sercem, tak aby doznała pogłębienia miłość małżeńska i stała się źródłem wewnętrznej radości (nr 34).
Księże Bartku kochany, towarzyszu lubelskich chwil! Pozdrawiam i Ciebie (dzięki za piękne odwołanie się do św. Pawła).
Z modlitwą
Ks. Mirosław Czapla
Księże Mirosławie!
Upłynęło już trochę czasu od kiedy pisałam w „sprawie Kamila”. Nie bulwersuje mnie już stanowisko Księdza w tej sprawie, sporo ostatnio przemyślałam. Ponieważ nie jestem mężatką, będę zastanawiać się nad całokształtem spraw związanych z pożyciem małżeńskim dopiero, jak będę w takiej sytuacji. Z dyskusji przeczytanej w Mateuszu, a także po wielu, wielu rozmowach z bliskimi mi osobami, wyciągnęłam następujące wnioski:
1. Fakt, że akurat problem sfery seksualnej powoduje tak liczne zapytania, niepokoje i frustracje ludzkie dowodzi, ze podejście spowiedników i duszpasterzy w tej kwestii nie rozwiązuje ludzkich dylematów (a może właśnie je stwarza?).
2. Niestety nie zgadzam się z autorytatywną postawą, jakoby jedynie zgodny z nauką Chrystusa miałby być akt seksualny małżonków zakończony jedynie satysfakcją mężczyzny. Argumentacja Księdza jest nieprzekonująca i niestety mętna.
Pozdrawiam i życzę Księdzu (i sobie) światła mądrości. Im więcej się nad tym zastanawiałam, tym bardziej zdawałam sobie sprawę, że każda sytuacja wymaga bardzo wnikliwego i indywidualnego wejrzenia i modlitwy. Oddanie ostatecznej decyzji co do moralności czynów.
Panu na pewno przyniesie najdoskonalsze rozwiązanie.
Ola
Droga Pani Olu!
Dziękuję za własne wnioski w „sprawie Kamila”. Osobiście, nie traktuję tego, co tam jest publikowane jako dyskusji, lecz jako prezentację nauki katolickiej oraz pytania w sprawach niejasności czy wątpliwości. Nie roszczę sobie pretensji do ponadprzeciętnej znajomości tematu, jakkolwiek życie i praca wymusiły na mnie jego zgłębienie. Zgadzam się z Panią w tym, że „podejście spowiedników i duszpasterzy w tej kwestii nie rozwiązuje dylematów”, choć uważam, że niekoniecznie je „stwarza”. Nauka Chrystusa o małżeństwie i rodzinie nie jest bowiem głoszona „na ucho”, ale przepowiada się ją (uściślę: powinno się ją przepowiadać) w rodzinie, na katechezie, na rekolekcjach, na naukach przedmałżeńskich, w prasie i radiu katolickim. „Na ucho” tj. już w ramach pewnej korekty sumienia można ją uszczegółowić w danym, indywidualnym przypadku małżeńskim w sakramencie pojednania. To, czy spowiednicy znają cytowane przeze mnie „Vademecum” i jak stosują się do jego wskazań pozostaje poza zasięgiem mojej weryfikacji. Zakładam dobrą wolę. Może jednak być różnie.
Nie przypominam sobie, abym napisał w odpowiedzi na Pani wątpliwości, że „jedynie zgodny z nauką Chrystusa miałby być akt seksualny małżonków zakończony jedynie satysfakcją mężczyzny”. Jest oczywiste, że sensem aktu małżeńskiego jest zaspokojenie obojga stron. Więcej, „gdyby w akcie kobieta nie przeżywała orgazmu, może pozwolić, aby ją mąż zaspokoił po akcie w jakikolwiek sposób – nie popełnia wówczas żadnego grzechu. Kobieta ma prawo do orgazmu. Występuje on zazwyczaj później niż u mężczyzny. Gdyby nastąpił nawet przed samym stosunkiem, w bezpośredniej z nim łączności – także grzechu nie ma. Gdyby mąż w ogóle żony nie zaspokoił, wówczas żona może sama doprowadzić się do orgazmu w moralnej łączności z aktem małżeńskim. Grzechu nie będzie. Orgazm u kobiety nie jest potrzebny do zapłodnienia, ale ułatwia zapłodnienie i należy do natury stosunku. Kobieta ma do niego prawo. Jest to naturalna nagroda za podjęcie trudu zrodzenia i wychowania dziecka. Dlatego kobieta ma prawo do przeżycia rozkoszy w akcie małżeńskim. „(ks. A. Kokoszka. Moralność życia małżeńskiego. Sakramentologia moralna. Część III. Tarnów 1998 s. 137).
Moim zamiarem nie jest przekonywanie Pani, Olu droga, ale głoszenie Ewangelii nawet w takich małżeńskich detalach. Prawdziwie, ostateczną instancją odczytującą obiektywne prawo Boże jest nasze sumienie. Gdy jest prawe i pewne, działa właściwie. I ja życzę tego, co najpiękniejsze i najlepsze – pokoju serca i miłości Jezusa.
Ks. Mirosław