JACEK ŚWIĘCKI
(3/5)
Kłopot z Apokalipsą polega między innymi na tym, że z żadną inną księgą biblijną nie daje się porównać: sprawia wrażenie zjawiska „samego w sobie”. Pod względem formy literackiej najbardziej przypomina środkowe rozdziały księgi Daniela (7–12). Lecz gdy tylko wyjdziemy poza Biblię, okaże się, że literatury apokaliptycznej powstało w środowisku żydowskim w okresie od III w. prz.Chr. do II w. po Chr. całe morze. Były zatem apokalipsy Henocha (najbardziej znana, a przez Kościół etiopski nawet wciągnięta do Biblii), Adama, Mojżesza, Ezdrasza… Było to po części piśmiennictwo, które zastąpić miało proroków, którzy zanikli byli w Izraelu wraz z nastaniem monarchii hellenistycznych na początku III w. prz. Chr.
Schemat apokalips jest dość prosty, choć ich język i styl – mocno zawiły. Ich bohaterem jest zawsze jakiś „prestiżowy” patriarcha, prawodawca lub mędrzec żyjący w dawnych wiekach. Otrzymuje on od Boga objawienie dotyczące przyszłych czasów tzn. od epoki, w której on sam żyje aż do epoki, w której przyszło żyć odbiorcom apokalipsy. Wszystkie najistotniejsze wydarzenia są opisane w formie symbolicznej, w postaci wyrazistych, rozbudzających wyobraźnię wizji. Opowieść zmierza do szczegółowego opisania czasów „ostatecznych” tzn. tych, w których żyją czytelnicy. A przeżywają oni na ogół jakieś trudne doświadczenie: wojny, prześladowania, niepewność jutra… I właśnie wtedy gdy narracja przechodzi do opisu najbliższej dla odbiorców przyszłości, okazuje się, że teraz właśnie Bóg Izraela zaczyna walczyć w ich obronie, wrogowie zostaną wkrótce starci, a ich samych czeka wspaniale jutro. Groza chwili obecnej ustępuje miejsca triumfowi Bożego zwycięstwa.
Tak więc apokalipsy pisane są aby pocieszyć, a nie by przerazić. Zwracają się do ludzi, którzy już i tak są sparaliżowani strachem i bezradni, dodają otuchy i zapowiadają, że próba wkrótce się skończy. Największym błędem, jaki można uczynić interpretując tekst zaliczający się do tego gatunku literackiego, to widzieć opisane nieszczęścia jako proroctwo mające się zrealizować w bliżej nieokreślonej przyszłości, a nie jako obraz teraźniejszości lub przeszłości. W błąd może nas wprowadzić mówienie o wydarzeniach przeszłych w czasie przyszłym (jest to, jakby to można żartobliwie określić, futurum apocalypticum), gdyż np. patriarcha żyjący w czasach przedpotopowych i będący domniemanym autorem księgi musi przecież widzieć niewolę egipską i babilońską jako wydarzenia przyszłe Cóż, apokalips nie należy nigdy porównywać z mową dawnych proroków Izraela (Amosa, Jeremiasza itp.), którzy widząc dziejące się niesprawiedliwości ostrzegają o przyszłych konsekwencjach łamania Przymierza. Ich logika jest zupełnie odmienna.
Dokładnie widzimy te prawidłowości w apokalipsie Daniela. Jego wizje mają niby to miejsce w Babilonie w VI w. prz. Chr. (jest to, oczywiście, literacka fikcja), lecz w ewidentny sposób odnoszą się przecież do wydarzeń z okresu powstania machabejskiego z II w. prz. Chr. Zwróćmy tylko uwagę na futurum apocalypticum jedenastego rozdziału… Daniel jest postacią symboliczną, a nie historyczną, a jego wizje dotyczą czterech wieków historii narodu wybranego. Sięgają paroksyzmu, gdy zapowiedziana jest profanacja świątyni jerozolimskiej i wprowadzenie na jej dziedzińce „ohydy ziejącej pustką”, tzn. posągu obcego bóstwa. Lecz próba ta ma się wkrótce zakończyć, a męczennicy, którzy padli w obronie Przymierza zostaną wskrzeszeni z martwych. Co ciekawe, księga Daniela zawiera aż cztery wizje dotyczące w gruncie rzeczy tego samego wydarzenia. Najdłuższa, czwarta wizja zajmuje całe trzy rozdziały.
Trzeba być tylko średnio spostrzegawczym, by dostrzec, że Apokalipsa św. Jana ma bardzo podobna strukturę. Cykl siedmiu pieczęci, siedmiu trąb i siedmiu czasz zdaje się też opowiadać o jakimś jednym wydarzeniu. Ponadto w tekście pada wiele aluzji do księgi Daniela i to nie tylko we wstępnej wizji Syna Człowieczego. I tak na przykład powtarzające się tu i ówdzie tysiąc dwieście czterdzieści dwa dni, czterdzieści dwa miesiące oraz trzy i pół roku (czas, [dwa] czasy i pół czasu, by być bardziej tajemniczym) to okres, który upłynął miedzy profanacją Świątyni a jej ponownym poświeceniem (są to lata 167–164 prz. Chr.). Oczywiście dla św. Jana ma on znaczenie symboliczne.
Prawdziwy „przełom egzegetyczny” następuje jednak wtedy, gdy zauważymy, że Objawienie św. Jana przypomina ponadto architekturą jeszcze inną księgę i to księgę, która naprawdę pochodzi z okresu niewoli babilońskiej: chodzi mianowicie o księgę Ezechiela.
O, już słyszę wasze zniecierpliwione okrzyki: „Jeszcze jedno odniesienie? Tego już nie sposób śledzić! Czy Pan Bóg musi o wszystkim mówić w tak skomplikowany sposób i mnożyć referencje, tak jakby pisał jakąś naukową publikację?”
Uspokójmy się: to nie jest nowa apokalipsa, jest to klasyczna księga prorocka, tyle tylko że zawiera dość niezwykłe wizje. Jej autor był kapłanem świątyni jerozolimskiej i został deportowany do Babilonu na dziesięć lat przed upadkiem i doszczętnym zniszczeniem Jerozolimy. W niewoli ukazuje mu się sam Jahwe w ognistym rydwanie i przenosi w wizji do świątyni. Tam Ezechiel dostrzega, jak pochowani w rożnych pokojach kapłani oddają się po kryjomu bałwochwalczym kultom. Koniec miasta i świątyni są nieuchronne. Ezechiel traci głos i w przejmujących pantomimach oznajmia zesłanemu ludowi los jaki czeka ich umiłowaną stolicę. W dziesięć lat po spełnieniu się tragicznego proroctwa, Boży rydwan ukazuje mu się ponownie. Ezechiel ponownie widzi Jeruzalem, lecz odbudowaną, a jej świątynia nie przypomina dawnej. Jej architektura mówi o świętości odnowionego kultu, a prorok otrzymuje polecenie, by ją dokładnie zmierzyć i przekazać wymiary tym, co będą ją odbudowywać.
Apokalipsa zapełniona jest obrazami z tej właśnie księgi: Jan podobnie jak Ezechiel zjada zwój Pisma, którego treść ma przekazać, tron chwały Bożej z czwartego i piątego rozdziału to niemal dokładnie rydwan Jahwe, który Ezechiel kontempluje, a wizje obu Nowych Jerozolim też bardzo się przypominają.
Mamy więc do czynienia z niezwykłym przypadkiem księgi syntetyzującej w sobie strukturę dwóch innych, bynajmniej niepodobnych do siebie ksiąg. Skrzyżowanie Daniela z Ezechielem wydaje się być wbrew naturze: to tak, jakby chcieć połączyć z sobą romańszczyznę z barokiem! Kto tylko, proszę wycieczki, zwiedzał sanktuarium w Santiago de Compostela, ten wie, jak bardzo dziwaczną konstrukcję się wtedy otrzymuje…
A jednak św. Jan nie zawahał się przed podobną „woltyżerką”. Dlaczego? Czyżby chciał nam coś w ten sposób zasygnalizować? Cóż właściwie wspólnego mają ze sobą Daniel z Ezechielem?
Eureka! W obu przypadkach chodzi o upadek i odnowę Świątyni Jahwe!
* * *
Tak, droga wycieczko, gdy mamy w ręku ten klucz architektoniczny teraz już łatwo nie zabłądzimy: wiele pozornie zawiłych dzielnic o zagmatwanych uliczkach przemierzymy szybko i sprawnie. Za chwilę już przekonamy się, jak pewna i skuteczna jest ta nasza nowa busola.
Wszyscy wiemy, że Świątynia spłonęła ponownie w 70 r. po Chr. i że sam Chrystus czterdzieści lat wcześniej przepowiedział jej zburzenie. Jest to nawet zapisane w Ewangeliach… Zaraz, zaraz, ale w jakich? Tak, tylko w Ewangeliach synoptycznych: u św. Jana nie ma o tym ani słowa. Czyżby dlatego, że o tym wydarzeniu mówi już obszernie inna księga, więc nie ma potrzeby raz jeszcze się nad tym rozwodzić w Ewangelii? … Cóż, nie jest to zupełnie pozbawiona sensu hipoteza.
Czym była dla żydów Świątynia pojąć może tylko ten, kto nauczył się obcować z Biblią. To było po prostu miejsce, gdzie niebo spotykało się z ziemią, drabina Jakubowa. W opinii wielu żydów gdyby jej zabrakło, wszystko straciłoby sens, Bóg pokazałby, że jego Przymierze przestało obowiązywać. Toteż gdy Rzymianie zburzyli Świątynię i kolejne powstania załamały się, mędrcy Izraela musieli wszystko wymyślić niemal od nowa, zorganizować kult synagogalny, który to z kultu prowizorycznego awansował do kultu zasadniczego. Zobaczmy też, jak bardzo Apostołowie – a zwłaszcza św. Jakub i chrześcijańska wspólnota jerozolimska – trzymali się Świątyni; św. Paweł nawet po swoim nawróceniu wcale nie zaprzestał składania w niej ofiar. Koniec Świątyni był dla tego ludu swoistym końcem świata, który domagał się wyjaśnienia. Choć pierwsi chrześcijanie wiedzieli, że przeklęty przez Pana Jezusa figowiec uschnął (był to wtedy bardzo czytelny symbol Świątyni, jako że figi w literaturze rabinicznej oznaczają owoce Prawa, którymi żywi się lud), to jednak myśl, że gest ten mógłby zapowiadać zniszczenie definitywne po prostu nie mieściła się im w głowie.
Poza tym Świątynia mogłaby być ponownie zburzona, gdyby działy się w niej podobnie bałwochwalcze ekscesy jak za Jeremiasza i Ezechiela. Tymczasem teraz, gdy cały naród wybrany ściśle przestrzega Prawa…
Św. Jan, jak się przekonamy, pokazuje właśnie, że sytuacja wcale nie jest aż taka różowa. Jest prorokiem równie gwałtownym jak Ezechiel, gdy bezceremonialnie obnaża grzechy swych pobratymców, nawet jeśli oni się temu szczerze dziwią. I co najciekawsze późniejsi rabini przyznają mu pośrednio rację gdy powiedzą, że pierwsze zburzenie było z powodu cudzych bogów, zaś drugie z powodu wzajemnej nienawiści, jaka żydzi żywili do siebie nawzajem. Kroniki żydowskie Józefa Flawiusza, opisujące anty-rzymskie powstanie z 66 roku po Chr., opisują, iż w oblężonej Jerozolimie do końca zwalczały się trzy frakcje i to bynajmniej nie na słowa tylko! Dochodziło nawet do wzajemnego niszczenia zapasów żywności, byle tylko wykończyć niewygodnego rywala, a wszystko to na oczach miliona (tak, to nie pomyłka) zamkniętych za murami miasta, głodujących ludzi… A wszystko to, rzecz jasna, w imię Prawa, Przymierza i Świątyni Najwyższego!
Jan słyszał, jak jego Mistrz mówi: Zburzcie tę świątynię, a ja w trzy dni ja odbuduje (J 2.19). I wiedział też, że to nie o świątyni z góry Syjon była mowa, lecz o świątyni Jego ciała. Świątynia ciała zastała na krzyżu przebita rzymską włócznią. Trudno, by świątynię z kamieni, która była tylko cieniem rzeczy niebieskich (Hbr 8,5), mogło coś innego spotkać. Musiała ona bowiem podzielić los Tego, kogo przedstawiała. Lecz tak jak ciało Jezusa z Nazaretu zmartwychwstało, tak też i zburzona Jerozolima musiała powstać ponownie, choć już nie w tej samej kamiennej postaci, co poprzednia, lecz jako duchowa, niebiańska Jeruzalem na podobieństwo uwielbionego ciała Chrystusa.
I nie na darmo rozbrzmiewa trąba zwołująca wierny lud, by uczestniczył w tym tak tragicznym po ludzku, a tak radosnym z perspektywy Bożego planu zbawienia wydarzeniu.
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | następna strona »
© 1996–2006 www.mateusz.pl