JACEK ŚWIĘCKI
Z okazji dziesiątej rocznicy „Mateusza” chciałbym podzielić się z Czytelnikami tekstem, który napisałem prawie 10 lat temu, a który początkowo miał być fragmentem większej całości. Mieszkałem wtedy we Francji, w Strasbourgu i należałem do charyzmatycznej wspólnoty „Studnia Jakuba” (Puits de Jacob), którą założył jezuita o. Bertrand Lepesant i do której wciąż jeszcze przynależę jako „oddalony przyjaciel” [ami au loin].
Byłem w tym momencie bardzo zafascynowany księgą Apokalipsy, po wspaniałej sesji, która odbyła się latem 1994 roku, zorganizowanej przez wspólnotę pod wymownym tytułem „Objawienie św. Jana: pogotowie ratunkowe nadziei” [Révélation de St. Jean – l’urgence de l’espérance]. Dla mnie było to autentyczne Objawienie Bożej miłości we wszystkich trudnych sytuacjach mojego życia. Wielokrotnie słuchałem kaset z tej sesji, zwłaszcza z konferencji wygłoszonych przez moderatora wspólnoty ks. Bernarda Bastian, i przeczytałem przy okazji mnóstwo komentarzy, które w Polsce były i przypuszczalnie dalej są nieznane.
Napisałem ten tekst przede wszystkim po to, aby o tym wszystkim nie zapomnieć, tak trochę „do szuflady”. A także dla swoich emigracyjnych przyjaciół. Po powrocie do Polski dałem go do przeczytania tylko paru osobom. Nie opublikowałem go od razu w Sieci być może dlatego, że wielu osobom wydawał się być zbyt „mistyczny”, stawiał zbyt wiele hipotez, które trudno by było dowieść w rygorystyczny sposób i równocześnie był zbyt „osobisty” jak na wymagania bezstronnej egzegezy. Niemniej ten tekst w dalszym ciągu wyraża bardzo dobrze to czym żyję oraz moją nadzieję, jaką pokładam w osobie Chrystusa.
* * *
Jest w Biblii taka Księga, która odsłania zupełnie nasze serce, która ujawnia w pełni nasz stosunek do Słowa Bożego: jest to Apokalipsa św. Jana. Apokalypsis znaczy po grecku właśnie objawienie lub odsłonięcie i nie jest to przypadkowy tytuł.
Moje pierwsze spotkanie z Apokalipsą miało miejsce w dość dziwnych okolicznościach. Podczas omawiania Trzeciej Części Dziadów moja licealna polonistka skomentowała następująco zadziwiające pytanie skierowane do bohatera dramatu „A wiesz w Apokalipsie co znaczy bestyja?”: «Z tym to miałam w pewnej klasie spore kłopoty, bo było w niej sporo świadków Jehowy, no i zrobili mi na ten temat niezły wykład… Ledwo opanowałam sytuację!»
Cóż prostszego, pomyślałem sobie, przeczytam Apokalipsę i może cos błyskotliwego wymyślę na najbliższą klasówkę… Co też uczyniłem. W efekcie źle spałem w nocy i stwierdziłem, że „bestyja” to zapewne kolejny księży straszak na rozbrykanych parafian. I o wszystkim co spiesznie zapomniałem.
Przypomniał mi ją dopiero Krąg biblijny Romana Brandstaettera, który przeczytałem w czasie swoich politechnicznych studiów.
Dziś muszę stwierdzić, iż mało jest książek, które wywarły na mnie tak wielki wpływ jak ta jedna. Być może dlatego, że jest ona świadectwem, a nie rozważaniem, rozprawą czy też popisem erudycji. I to w dodatku świadectwem osobistego nawrócenia: nie tyle konwersji z judaizmu na katolicyzm, ale rozpoznania w osobie Jezusa z Nazaretu owej tajemniczej Postaci, o której zdają się mówić i Prawo, i Prorocy, i Psalmy.
Oto co pisze o tym sam autor:
«Gdy otwieram pierwszą stronicę Pisma Świętego, zanim jeszcze zdołam odczytać „Na początku…”, ogarnia mnie niezachwiana pewność, że tam, na olbrzymich obszarach bezczasu, w Miejscu poza wszelkim miejscem (…) czuwa Chrystus. Wraz z naszym systematycznie posuwającym się czytaniem Chrystus stopniowo coraz wyraźniej wyłania się ze Starego Testamentu; w niektórych księgach Jego wizerunek jest wyraźniejszy, w innych mniej wyraźny, w jeszcze innych ukrywa się za podobieństwem różnych postaci, w jeszcze innych – jak na przykład w Psalmie 22 i w 53 rozdziale Izajasza – właściwie jest już tak bliski i cielesny, że poznajemy rysy Jego Twarzy, dzieje ziemskiego życia i męczeństwa. I znów odcieleśnia się, tu i tam z większą lub mniejszą wyrazistością wynurza się z tekstu, a w niektórych wersetach przypomina stary fresk, nieco zatarty, co na pewno nie jest bez swoistego uroku, bo pobudza naszą czujność do jeszcze większej czujności i wzmożonej uwagi.
To oddalanie się i zbliżanie Chrystusa na kartach Starego Testamentu może się wydać wystawianiem na próbę naszej cierpliwości, w rzeczywistości jest z góry zamierzonym działaniem Boga, który czas i miejsce przyjścia Syna Człowieczego naznaczył i utwierdził, dopuszczając równocześnie Jego Obecność w rożnych układach poprzedzających Jego przyjście na świat. Dlatego dla mnie Stary i Nowy Testament stanowią niepodzielną całość i dopiero razem z sobą złożone dają pełny wizerunek Boga-Człowieka. (…) [Ja] przyszedłem do Niego w sposób organiczny, ewolucyjny, od Starego Testamentu do Nowego, dlatego jestem uczulony na łączące je ze sobą historyczne i sakralne związki, które potwierdzają prawdę mej wiary. Trudno mi zrozumieć tych wszystkich, dla których Stary Testament jeszcze do niedawna był niepotrzebnym, a niekiedy nawet niebezpiecznym, bo łatwo zapalnym, wyrostkiem robaczkowym chrześcijaństwa.
Wyłączne czytanie Nowego Testamentu, a uporczywe pomijanie Starego przypomina mi zwyczaj niektórych młodocianych czytelników, którzy chętnie zaczynają lekturę pasjonującej powieści od jej zakończenia. „Nowy Testament kryje się w Starym – powiedział św. Augustyn – a Stary wyjaśnia się Nowym”. Dla mnie Bogiem obu Testamentów jest Chrystus, a całe Pismo Święte życiorysem własnym Boga, który napisał o sobie powieść w dwóch nierozłącznych częściach. Każda próba ich rozdzielenia – ta, dokonywana rozmyślnie, i ta, wynikająca z nieuctwa – zuboża Boga o całą jego Boskość.»
To był dla mnie próg do zupełnie innego świata, świata o którym przedtem niewiele słyszałem i wiedziałem. Dowiedziałem się bowiem, że to nie tylko kategorie hebrajskiej i greckiej gramatyki dzielą mnie od zrozumienia biblijnego przekazu, ale też jeszcze cała obyczajowość i mentalność ludu, który co prawda przez wieki zamieszkiwał i w Polsce, lecz przecież tak niewiele był nam znany i rozpoznany jako starszy brat w wierze. Nie ukrywam, że Brandstaetter by dla mnie pierwszym przewodnikiem po świecie ludu Pierwszego Przymierza (tę nazwę, teologicznie chyba bardziej słuszną niż Stary Testament, stosuje autor listu do Hebrajczyków); nie nauczył mnie co prawda ani Talmudu, ani sztuki interpretacji właściwej rabinom, lecz przekazał mi coś znacznie istotniejszego: wrażliwość, zdolność widzenia i rozpoznawania, której nie mogła mi dać moja łacińska kultura.
Ta hebrajska wrażliwość to bodaj najważniejsza rzecz, w którą czytelnik Biblii powinien być zaopatrzony. Zastępuje ona lata studiów biblijno-teologicznych, gdyż jest wyrazem doświadczenia ludu przywykłego do obcowania z odwieczną Mądrością. O niej to pisze autor Kręgu Biblijnego w tych oto słowach:
«Nie studiowałem zawodowo teologii i biblistyki na żadnym wydziale teologicznym, katolickim ani judaistycznym. Jestem człowiekiem, który z duchowej konieczności nieustannie czytając Pismo Święte, posługuje się przy tej lekturze skromną wiedzą, którą niejako „nadobowiązkowo” nabył, pewną znajomością zwyczajów i obyczajów żydowskich, którą odziedziczył po przodkach, i pewnym zasobem zebranych w życiu doświadczeń i wrażeń. Poruszając się po biblijnych przestrzeniach czuję się niekiedy jak różdżkarz, którego różdżka w jakimś miejscu nagle zaczyna drgać. Przystaję i zaczynam kopać w złożach wersetów w poszukiwaniu ożywczej wody. I właśnie teraz, gdy w grudniowy wieczór siedzę przy biurku i czytam w Księdze Wyjścia rozdział o teofanii Pańskiej w krzaku ognistym, nagle kojarzę sobie te scenę – niewątpliwie jest to skojarzenie pozornie dość odległe – ze sceną rozgrywającą się w okolicy Cezarei Filipa i… czuję drganie mojej czarodziejskiej różdżki.»
Ja po raz pierwszy tak naprawdę uświadomiłem sobie, że stałem się spadkobiercą brandstaetterowej różdżki, gdy po wielu, wielu latach, w żydowskim muzeum w Wenecji zobaczyłem ketubę tj. żydowski kontrakt ślubny, a obok jej angielskie tłumaczenie. Za każdym razem, gdy wspominała ona o pannie młodej, dodawała „błogosławiona spośród wszystkich niewiast”. A mnie natychmiast stanęła przed oczyma scena Nawiedzenia św. Elżbiety i jej okrzyk: „Błogosławionaś między niewiastami i błogosławiony owoc twojego łona! „. W oka mgnieniu zrozumiałem jego głęboki sens: Miriam z Nazaretu nazwana jest po prostu Panną Młodą, świeżo poślubioną Małżonką, a Dziecko, które nosi w swym łonie nazwane jest owocem tego związku. Takie to proste i oczywiste, a przecież ani na katechezie, ani z ambony podobnego wyjaśnienia usłyszeć dotąd nie byłem w stanie: było za to sporo spekulacji o tym, że Matka Boża jest jakby „ponad wszystkie inne kobiety”, które to zupełnie mnie nie przekonywały. A tymczasem, gdy ma wewnętrzna różdżka drgnęła, natychmiast zrozumiałem jak wielka radość musiała wypełnić serce Matki Bożej gdy usłyszała prorocze słowa potwierdzające jej, iż oto jest prawdziwą Małżonką.
Brandstaetter też bardzo pomógł mi zrozumieć na czym polega Tradycja Kościoła. Dotąd miałem bowiem o niej mało pochlebną opinię. Wyjaśniano mi bowiem (a przynajmniej ja tak to zrozumiałem!), że wszystkie dogmaty wiary biorą się co prawda z Biblii, ale czasem coś tam Kościołowi nie pasuje i wtedy sięga a to po jakiś usłużny fragment z Sumy teologicznej św. Tomasza z Akwinu, to znów po wizje jakiejś „natchnionej” mistyczki – i „wysmaża” jakąś nową prawdę wiary. To zaś wszystko w latach triumfującego socjalizmu musiało kojarzyć się z jak najgorszymi praktykami ideologicznymi. Cóż, niby wiadomo co to jest socjalizm z pism Marksa, Engelsa i Lenina (nawiasem mówiąc: wielkiej trójcy materialistycznej), ale tak naprawdę liczy się tylko bieżąca opinia partii; tylko ona nieomylnie orzeka co jest zgodne z założeniami „najsprawiedliwszego z ustrojów”, a co nie jest. Niemożliwe, by w dyskusji z nią powołać się na jakieś słowo pisane, gdyż jej „klasowa świadomość” zastąpiła przecież u niej burżuazyjną literę prawa…
Tymczasem łacińska traditio to nie jest wcale „tradycja” w potocznym rozumieniu tego słowa, lecz raczej „przekaz”. Przekaz czego? Otóż właśnie: przekaz duchowych doświadczeń wynikających ze spotkania z Bogiem, z kontemplacji Jego Obecności w dziejach tak poszczególnych jednostek, jak i całych grup społecznych i narodów. Przekaz ten może być zapisany w postaci kronik, opowieści, mądrościowych sentencji, hymnów i proroctw. Ale może też przetrwać w formie rytu, gestu, melodii, a nawet materialnej pamiątki po kimś, kto w szczególny sposób złączył się z Niewidzialnym i wydał w swym życiu owoc sprawiedliwości. Przekaz ma bowiem na celu doprowadzenie do tego samego doświadczenia Spotkania, które było udziałem Abrahama, Mojżesza, Dawida, Jeremiasza, Piotra, Pawła i tylu innych świadków Najwyższego. Wszystko może być istotne: nie tylko zapisane słowo, choć słowo jest niewątpliwie najbardziej precyzyjnym instrumentem chrześcijańskiej inicjacji.
Biblia bowiem nie jest Koranem, który jednej nocy miał spaść z nieba i którego treść miała być od początku zapisana w niebie. Orygenes, wielki chrześcijanin III wieku, stwierdza nawet, że Ewangelia to nie są tylko owe cztery niewielkie książeczki, które słusznie uważamy za natchnione, ale też wszystkie słowa, gesty i czyny, które Chrystus wypowiada i dokonuje w swym Ciele-Kościele od Zesłania Ducha Świętego, aż do swego Powtórnego Przyjścia. Spór jaki na ten temat toczył się wśród chrześcijan od czasów Reformacji świadczy o ostrym kryzysie tej właśnie świadomości, która w pierwszych wiekach była jeszcze wśród nich bardzo rozpowszechniona. Przeciwstawianie Słowa Sakramentowi (lub na odwrót) to ruina autentycznego przekazu wiary. Ten sam Orygenes mówi bowiem z innej okazji: Wy co tak dbacie, by żaden okruch Ciała Chrystusa (tj. konsekrowanego chleba) nie spadł na ziemie, dlaczego odrzuciliście Jego Słowo?
Biblia, podobnie jak Eucharystia, jest tym samym Słowem Wcielonym, ziarnem które wydaje w swym ludzie ten sam owoc świętości. Nie jest to jakaś precyzyjnie spisana doktryna, lecz raczej pokarm i przewodnik w drodze do Ziemi Obiecanej. Podobnie żydowska tradycja wyraźnie mówi, ze obok Tory pisanej (czyli Biblii) istnieje Tora ustna, niemniej istotna. Tora zaś to nie jest „prawo” w europejskim sensie tego słowa, lecz raczej „instrukcja w drodze”.
Ze zdziwieniem stwierdziłem zatem, że dla Brandstaettera Apokalipsa jest księgą pocieszenia, a nie straszakiem, i że czerpie z niej siłę dla przetrwania trudnych chwil. To mnie na tyle zastanowiło, iż postanowiłem ją przeczytać raz jeszcze. Niestety, moje licealne koszmary apokaliptyczne do końca się jeszcze nie rozwiały. Niemniej mój odczyt zmienił się w istotny sposób: świeżo nabyta znajomość Starego Testamentu sprawiła, iż łatwo dostrzegłem, że około jedna trzecia tekstu to albo dosłowne cytaty, albo wyraźne aluzje do Prawa i Proroków (zwłaszcza Ezechiela, Daniela, Jeremiasza i Zachariasza). A jeśli tak, to może wystarczy odszukać te cytaty w oryginalnych księgach Starego Testamentu, zobaczyć w jakim kontekście one padają, wrócić do Apokalipsy, złożyć to jakoś razem i zsyntetyzować…
Niestety, łatwiej to powiedzieć, niż wykonać: tych zapożyczeń jest po prostu za dużo, trudno się połapać o co właściwie w tej dziwnej księdze chodzi. Czy jest to wizja końca świata? Sądu ostatecznego? Zapowiedź prześladowania pierwszych chrześcijan? Upadku imperium rzymskiego?
Lecz jak to się wszystko ma do mej codzienności? Do mych lęków i nadziei, które są mym udziałem w tym świecie, w jakim dziś żyć mi przyszło?
Podświadomie czułem, ze odpowiedź istnieje, że zagadka wkrótce się rozwiąże, lecz bynajmniej nie wiedziałem jak.
Tymczasem na początku lat osiemdziesiątych Brandstaetter wydał także swój przekład pism św Jana. Wydanie poprzedził artykuł zamieszczony w Tygodniku Powszechnym, i który mówił o domniemanym błędzie w polskim (i nie tylko!) tradycyjnym przekładzie wizji czterech jeźdźców z szóstego rozdziału Apokalipsy.
Oto ów kontrowersyjny fragment:
A gdy otworzył pieczęć trzecią,
usłyszałem trzecie Zwierze mówiące:
Przyjdź!
I ujrzałem: a oto czarny koń,
a siedzący na nim miał w ręce wagę.
I usłyszałem jakby głos
w pośrodku czterech Zwierząt, mówiący:
Kwarta pszenicy za denara
i trzy kwarty jęczmienia za denara,
a nie krzywdź oliwy i wina! (Ap 6,5-6)
Otóż to: co właściwie trzyma trzeci jeździec w dłoni? Czy na pewno wagę? Greckie zygos to przecież nie waga, lecz jarzmo: wystarczy to zobaczyć w jakimkolwiek greckim słowniku. Owszem, zygos może oznaczać wagę w figurze retorycznej zwanej pars pro toto (część zamiast całości); podobnie po polsku, gdy mówimy na szali sprawiedliwości, to myślimy o wadze jako o symbolu sprawiedliwości. Poza tym w greckim przekładzie Starego Testamentu z III wieku prz. Chr. (zwanym Septuagintą) zygos wszędzie odnosi się do jarzma, a nigdzie do wagi. A poza tym jeszcze w tradycji rabinistycznej waga nigdy nie jest symbolem głodu, czy też odmierzania racji żywnościowych…
Przyznaję, że egzegetyczny zapał Brandstaettera nieco mnie zaskoczył. Potem sam autor przyznał, że pewien znajomy bardzo się z niego śmiał z powodu propozycji zamiany tego w końcu mało znaczącego słówka: a gdyby tak trzeci jeździec trzymał w ręku szczypce dentystyczne, co by to mogło zmienić w istocie wiary i moralności? Hm… zapewne bardzo niewiele. A jednak coś w tym jest, pomyślałem sobie. W Ewangelii jest przecież mowa o jarzmie, a o wadze nie ma ani słowa. Pan Jezus mówi przecież:
Albowiem jarzmo moje jest słodkie, a moje brzemię lekkie. (Mt 11,30)
Sprawdziłem w oryginale: jest zygos. Podobnie Syracydes mówi niekiedy o Prawie jak o jarzmie:
Włóżcie kark wasz pod jarzmo
I niech otrzyma dusza wasza naukę:
Aby ja znaleźć, nie trzeba szukać daleko. (Syr 51,26)
Jest co prawda w Starym Testamencie też i taki wiersz:
Rozbije wam podporę chleba,
tak że dziesięć kobiet będzie piec chleb w jednym piecu.
Będą wam wydzielać chleb na wagę
tak że jedząc nie będziecie syci. (Kpł 26,26)
Niestety podobne zestawienie jest złudzeniem semantycznym. Hebrajski używa w tym miejscu słowa mishqal (a to oznacza wagę w sensie ciężaru), a nie słowa mo’zen (które oznacza wagę w sensie przyrządu), tak jak w innym wersecie z księgi Kapłańskiej:
Będziecie mieć wagi sprawiedliwe,
Odważniki sprawiedliwe,
Sprawiedliwą efę, sprawiedliwy hin.
Ja jestem Pan, Bóg wasz,
Korty wyprowadził was z ziemi egipskiej! (Kpł 19,36)
A trzeci jeździec nie trzyma przecież w ręku wagi – ciężaru – jeśli już wagę miałby trzymać – lecz wagę – przyrząd!
Tradycyjna egzegeza utożsamia jeźdźców z nieszczęściami. Tylko pierwszy biały jeździec miałby oznaczać samego Chrystusa, następny, czerwony zapowiada wojnę, czarny – głód, zielony – pomór. Dlatego też modlimy się: Od powietrza (morowego oczywiście), głodu, ognia i wojny, zachowaj nas, Panie! Ale jeśli trzeci jeździec rzeczywiście trzyma w ręku jarzmo, a nie wagę symbolizującą głód, to cała ta katastroficzna logika bierze w łeb.
Cóż może zatem oznaczać jarzmo? Brandstaetter nie ma wątpliwości: jest to symbol ucisku. Ucisku jaki człowiek okazuje wobec człowieka, a którego zabrania mu Prawo Boże. Uciskanemu robotnikowi pozwala się ledwo zarobić na chleb, zaś na wino i oliwę już mu nie starcza. A bez tych dwóch składników świętowanie szabatu jest niemożliwe… Wino jest poza tym znakiem radości, a oliwa – znakiem namaszczenia, wybrania, misji. Gdy Bóg okazuje miłosierdzie swemu ludowi i zapowiada, ze zdejmie zeń obcy ucisk, mówi mu: I będą klepiska napełnione zbożem, a tłocznie będą opływały moszczem i oliwą (Jl 2,24).
Ucisk nie jest jakąś katastrofalną plagą, podobną do wojny, zarazy czy też powodzi. Jego destrukcyjny wpływ mierzy się pustką płynących donikąd dni, miesięcy i lat znanych nam dobrze z okresów narodowych nieszczęść. Czyni życie pozbawionym smaku i sensu. Odbiera nadzieję. I jest chyba gorszy od przejściowej klęski głodu.
Brandstaetter sądzi, że to Duch Święty ustami Żyjących wyraża oburzenie z powodu tego stanu rzeczy i przywraca uciskanym nadzieję. Bowiem Bóg Przymierza nie milczy gdy depcze się Jego prawa i pochyla się nad prześladowanymi synami. A Apokalipsa – to objawienie Jego Miłości ratującej człowieka nawet z samego dna upadku i rozpaczy.
Trudno by mi było przejść do porządku dziennego nad podobnym komentarzem. Apokalipsa nie byłaby zatem zapowiedzią końca świata, lecz wizją zbawienia? Symboliczną narracją o tym co Bóg dla nas uczynił poprzez dzieło Swego Syna? Wewnętrzny głos mówił mi, że tak właśnie jest, choć jeszcze nie do końca pojmowałem dlaczego. Znałem już wtedy na tyle dobrze Stary Testament, by odnaleźć jeszcze jeden fragment, który potwierdzał w pełni hipotezę Brandstaettera:
Zamiast służyć Panu, Bogu twemu, w radości i dobrym sercem,
mając obfitość wszystkiego –
w głodzie, w pragnieniu, w nagości i w największej nędzy
będziesz służył swoim wrogom, których Pan naśle na ciebie.
On położy na twój kark żelazne jarzmo,
aż do zupełnej twej zagłady.
Wzbudzi Pan przeciw tobie lud z daleka,
z krańców ziemi, podobny do szybko lecącego orła,
naród, którego języka nie rozumiesz, naród o wzroku dzikim.
Nie uszanuje on starca ani młodzieńca nie będzie miał litości.
On zje przychówek twego bydła, zbiory z twego pola,
aż cię wytępi.
Nie zostawi ci nic: ani zboża, ani moszczu, ani oliwy,
ani przychówka twego bydła większego, ani pomiotu – mniejszego,
za cię zniszczy. (Pwt 28,47-51)
A także:
Ja jestem Pan, Bóg wasz,
który wyprowadził was z ziemi egipskiej,
abyście przestali być ich niewolnikami.
Ja rozbiłem drągi waszego jarzma
i dałem wam możność chodzenia
z podniesioną głową! (Kpł 26,13)
Tak więc złamanie Przymierza – to znaczy łagodnego i lekkiego do udźwignięcia Bożego jarzma, sprowadza na wiarołomny naród żelazne jarzmo gnębiciela. A Bóg jawi się jako Ten, który łamie jarzmo i wyprowadza na wolność. Prorocy zaś mówią najczęściej o jarzmie w kontekście ucisku obcego mocarstwa (zwłaszcza Asyrii):
Złamię Asyrię na mojej ziemi
I zdepcę ja na moich górach.
Wówczas jej jarzmo z nich się usunie,
Jej brzemię spadnie im z bark. (Iz 14,25)
Tak mówi Pan: Chociaż nietknięci są i tak liczni,
Będą jednak wytępieni i zginą.
Ciebie upokorzyłem – nie upokorzę cię więcej.
A teraz złamię jego jarzmo, które jest na tobie,
I porozrywam twe więzy. (Na 1,12-13)
Fragment zaś cytowany przez Brandstaettera mówi o ocaleniu narodu wybranego w bardzo niebezpiecznym momencie jego historii: prawdopodobnie w chwili, gdy Aleksander Macedoński właśnie wkraczał do Palestyny po zwycięskiej bitwie pod Issos (w 333 roku prz. Chr.):
Miedzy przedsionkiem a ołtarzem niechaj płaczą kapłani, słudzy Pańscy!
Niech mówią: Przepuść, Panie, ludowi Twojemu
I nie daj dziedzictwa swego na pohańbienie, aby poganie nie zapanowali nad nami.
Czemuż mówić maja miedzy narodami: Gdzież jest ich Bóg?
I Pan zapalił się zazdrosną miłością ku swojej ziemi,
I zmiłował się nad swoim ludem.
Odpowiedział Pan i rzekł swojemu ludowi:
Oto Ja wam posyłam zboże i moszcz, i oliwę, i nasyćcie się nimi,
I nie wydam was więcej na pohańbienie miedzy poganami.
Tego [nieprzyjaciela], co przychodzi z północy, oddalę od was,
Wypędzę go do ziemi suchej i spustoszonej;
Przednia jego straż obróci się ku morzu wschodniemu,
A tylna jego straż ku morzu zachodniemu;
I pozostanie po nim zaduch, i pozostanie zgnilizna,
Bo bardzo hardo sobie poczynał.
Nie lękaj się, ziemio! Raduj się i wesel,
Bo wielkie rzeczy uczynił Pan.
Nie lękajcie się, polne zwierzęta,
Bo zielenią pokryło się pastwisko na stepie,
Bo drzewa [znów] rodzą owoce,
Drzewo figowe i krzew winny plon przynoszą.
I wy się weselcie, synowie Syjonu, radujcie się w Panu Bogu waszym,
Bo dał wam według sprawiedliwości deszcz jesienny i deszcz wiosenny,
Które wylał na was obficie jak przedtem.
I będą klepiska napełnione zbożem,
A tłocznie będą opływały moszczem i oliwa.
W ten sposób wynagrodzę wam lata,
Które strawiła szarańcza, jelek, chasil i gazam,
Wielkie moje wojsko, które wysłałem przeciwko wam.
Wówczas naprawdę będziecie mogli najeść się do sytości
I chwalić będziecie imię Pana Boga waszego,
Który uczynił wam dziwne rzeczy,
A lud mój nigdy nie będzie pohańbiony.
I poznacie, że wśród Izraela Ja jestem,
Że jestem Pan, Bóg wasz, a nie ma innego.
Lud mój nie zazna więcej zawstydzenia. (Jl 2,17-27)
A więc ta jedna niewielka zmiana w tłumaczeniu jest jednak tak bardzo istotna! Dzięki niej doszło do mnie, że Apokalipsa jest jakby syntezą dziejów narodu wybranego, których to sens objawia się w Chrystusie. Nie jest to bynajmniej straszak na niegrzecznych chrześcijan! Oto co ma nam o tym do powiedzenia św. Paweł:
Ku wolności wyswobodził nas Chrystus.
A zatem trwajcie w niej
i nie poddawajcie się na nowo
pod jarzmo niewoli! (Gal 5,1)
Tak, to wszystko już rozumiałem: na dalszą część odpowiedzi musiałem jednak czekać cale lata, wsłuchując się cierpliwe w trudne teksty.
* * *
Ojcze,
Dziękuję Ci za usynowienie,
Dziękuję Ci za usynowienie w Jezusie z Nazaretu,
Hebrajczyku,
Z rodu Dawida,
Dziedzicu obietnicy danej ongiś Abrahamowi,
Arcykapłanie ustanowionym na wzór Melchizedeka.
To przez chrzest
Zanurzony zostałem w dzieje Jego narodu,
Razem z nim wyszedłem z niewoli egipskiej,
Razem z nim płakałem nad płonąca Jeruzalem,
Razem z nim świętowałem zwycięstwa
I składałem ofiary w Świątyni.
Mimowolnie
Stałem się ciałem z ich ciała
I kością z ich kości.
Ja, dziczka wszczepiona w życiodajną oliwkę.
Niech więc już nigdy wszczepionej gałązce na myśl nie przyjdzie
By uważać się za ważniejsza od drzewa, w którym tkwi!
Ojcze, dziękuje,
Bo rozszerzyłeś swe Przymierze
Na wszystkie ludy i języki
I wszystkich nas poddałeś nieposłuszeństwu,
Aby moc wszystkim okazać
Twe niezgłębione miłosierdzie.
1 | 2 | 3 | 4 | 5 | następna strona »
© 1996–2006 www.mateusz.pl