DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Boże Narodzenie, 25.XII.2003
„Na świecie było słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Wszystkim tym jednak, którzy Go przyjęli, dało moc, aby się stali dziećmi Bożymi, tym, którzy wierzą w imię Jego, którzy ani z krwi, ani z żądzy ciała, ani z woli męża, lecz z Boga się narodzili” (J1,10. 12-13).
„Co? Znowu Boże Narodzenie?”. Taką wypowiedź można coraz częściej usłyszeć tu i ówdzie. Może i w nas dochodzą raz po raz do głosu podobne niewiadome: po co właściwie obchodzić te święta? Po co to całe zamieszanie z szopkami, świecidełkami, pasterką i choinkami? Jaki sens ma powtarzanie każde roku w kółko tego samego? Tyle razy już świętowaliśmy tę uroczystość i jakież to wielkie zmiany zaszły w naszym życiu? Poszliśmy do kościoła, zanuciliśmy kilka kolęd, zjedliśmy dobrą wieczerzę, dostaliśmy parę prezentów i basta. Potem wszystko wróciło do normy – znowu do pracy, do szkoły, na studia, do zwykłych zajęć. Jeśli rodzą się w nas takie odczucia, to bardzo dobrze. Gdyż są one ważnym symptomem i zachętą do tego, aby podrążyć głębiej, aby uwolnić się od siły ciążenia naszych przyzwyczajeń i narosłych wokół świąt zwyczajów. Może pod nasze wątpliwości o zasadności i celu świętowania podszywa się inne pytanie: Czy ja już w ogóle przeżyłem,-am głęboką radość z istotnej treści tego wydarzenia? Czy chociaż raz dotarło do mnie, o co w tym wszystkim chodzi?
Ewangelista św. Jan patrzy na tajemnicę Narodzenia Jezusa i interpretuje ją już z kilkudziesięcioletniej perspektywy. Jego zdaniem Syn Boży nie wyprawił się na ten świat, aby się trochę w nim porozglądać, pozwiedzać, poczuć, jak to jest pobyć w ludzkiej skórze. Cały świat jest Jego dziełem i nie potrzeba Mu go poznawać. Chrystus przyszedł, abyśmy mogli stać się dziećmi Boga. Ten, który trwa w niedostępnym dla nas świetle Boskiego życia, wychynął z niego, aby umożliwić nam wejście do pełni życia całej Trójcy. (Przypomnijmy sobie imię Elżbieta). Zanim do tego dojdzie w sposób ostateczny, już dzisiaj mamy udział w tej pełni. Dzisiaj zaczyna się nasze dorastanie do nieba. „Kto słucha słowa mego i wierzy w Tego, który Mnie posłał, ma życie wieczne” (J 5,24). To zdanie Jezusa brzmi może bardzo poważnie, mądrze i teologicznie. Nie bójmy się jednak z tego powodu dopuścić go do naszego wnętrza. Bóg nie przybył na ziemię, aby najpierw nam coś zabrać, lecz żeby podarować siebie. Moc, o której pisze św. Jan, to zesłany na nas w chrzcie i bierzmowaniu Duch Święty. Ojcowie Kościoła mawiali, że zostaliśmy stworzeni na obraz Boży, ale Jego podobieństwem stajemy się w ciągu naszej ziemskiej wędrówki. Św. Ireneusz z Lyonu był przekonany, że Duch Święty działając bezpośrednio w sercu ludzkim i poprzez liturgię, kształtuje, upiększa i formuje człowieka na podobieństwo Boga. Zwróćmy jeszcze raz uwagę na to, co św. Ireneusz chce nam powiedzieć: Człowiek nie rodzi się doskonały, wypolerowany i gotowy. Człowiek staje się człowiekiem w czasie. Dlatego co roku w liturgii wracamy wciąż niejako do początku. Jednak przeobrażenie osoby ludzkiej nie polega w pierwszej linii na jej wysiłku, lecz na rozpoznaniu i akceptacji daru. Jak wygląda to konkretnie?
Kiedy jesteśmy na mszy św., kiedy słuchamy Dobrej Nowiny i uczestniczymy w Ofierze Chrystusa, nie tylko przywołujemy tam pobożne wspomnienia. To sam Duch Święty działa swoją mocą i wnika do naszych serc. Nie świętujemy też w tym celu, aby odrobić przepisany obowiązek. Obchodząc Boże Narodzenie włączamy się w wydarzenie, które trwa i płynie przez wszystkie czasy jak rzeka. My natomiast z pokolenia na pokolenie przyciągani jesteśmy w obręb jego oddziaływania, tak jakbyśmy wchodzili do strumienia, którego woda nas oczyszcza, której możemy się napić, która nas ochładza i sprawia ulgę. W świętowaniu dokonuje się dialog i wymiana. Wielbimy Boga, a On poprzez otwierające się ku Niemu serca, udziela się nam. Bóg zstępuje do nas, a my wstępujemy ku Niemu. Dzięki łasce podarowanej nam przez Chrystusa, czyli Duchowi Świętemu oraz z chwilą przyjęcia jej do naszego wnętrza, nasze rany duchowe i psychiczne goją się i zabliźniają; kruszy się pancerz naszego samolubstwa; wzrasta nasze poczucie wartości; rzeczywistość postrzegamy jako bardziej zróżnicowaną i wielobarwną; rozumiemy lepiej historię naszego życia; odkrywamy tajemnicze działanie Boga w prozaicznych wydarzeniach; przywieramy do modlitwy; zaczynamy zauważać stojącego obok nas człowieka; w miejsce smutku i zniechęcenia pojawia się nadzieja; jesteśmy zdolni do wytrwałego i ofiarnego życia w doli i niedoli w małżeństwie, zakonie, kapłaństwie; cieszymy się z nowego życia; potrafimy współczuć i zaradzać potrzebom cierpiących; kładziemy większy nacisk na jakość naszych wysiłków; nie dajemy ponieść się ambicjom i perfekcjonizmowi; nabieramy sił do codziennej pracy i obowiązków itd.
W ten sposób rodzimy się na nowo z Boga. A jest to możliwe dlatego, że Słowo stało się Ciałem, że Bóg wykonał już za nas największy kawał roboty. I z tego się radujmy i bądźmy wdzięczni. Jedzmy, pijmy, życzmy sobie wszystkiego najlepszego, ale się radujmy.
Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl
© 1996–2003 www.mateusz.pl