DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Wtorek, 23.XII.2003
„Gdy sąsiedzi i krewni Elżbiety usłyszeli, że Pan okazał tak wielkie miłosierdzie nad nią, cieszyli się razem z nią” (Łk 1,58).
Za moment słońce zajdzie na dobre za widnokręgiem. Nad brzegiem morza stoi dziecko. Jego spojrzenie, wiedzione pięknem zachodu, sięga tam, gdzie ludzki wzrok właściwie nie potrafi już niczego dojrzeć – ku odległemu horyzontowi. Chłopiec patrzy tak, jakby chciał przeniknąć poza jego tajemniczą i niedostępną granicę. Jego przeszłość nie daje mu spokoju, gdyż przypadkiem stał się świadkiem zbrodni na własnej matce i rodzeństwie. Ów obraz prześladuje go jak nocna zmora, obnażająca co rusz swoje mrożące krew w żyłach oblicza. Jest człowiekiem, na którym miniony czas odcisnął swoje niezatarte i niepokojące piętno. Fale biją z jednostajnym rytmem o nadbrzeże, obmywając zatopione w piasku nogi, jakby chciały powiedzieć, że niebo jest o wiele większe i hojniejsze niż wciągająca nas swymi mackami ziemia. Jego wyraz twarzy stwarza wrażenie, jakby nagle dostrzegł znak nadziei na nowy horyzont, który się kiedyś otworzy i przed którym uda mu się zostawić za sobą ciążącą przeszłość. (Scena z filmu „Droga do zatracenia”)
Bezpłodność Elżbiety nie była chyba sprawą, o której chętnie rozmawiała w gronie sąsiadek. Nie tylko z tego powodu, że jest to wstydliwy temat, ale o wiele bardziej dlatego, że jej rodacy postrzegali niemożność poczęcia dziecka jako Boską reprymendę, zesłaną za grzech i niewierność. Jak zatem chronić się przed różnymi podejrzeniami i cierpkimi uszczypliwościami ludzi w związku z tą drażliwą sytuacją? Jak nie narazić się na niepotrzebny ból i nie sprowokować nieprzyjemnych reakcji mieszkańców? Najlepiej nawet o tym nie wspominać. Elżbieta całymi latami żyła być może w wielkim bólu, bo z jednej strony była kobietą pobożną i lojalną wobec Boga, z drugiej strony pewnie sama nie pojmowała do końca Jego wyroków. Postawmy sobie pytanie: Dlaczego Bóg wystawił Elżbietę na taką próbę? Aby rozjaśnić nieco tę zagadkę pójdźmy następującym tropem.
Angielski odpowiednik słowa „bezpłodny” – barren może okazać się tutaj cennym drogowskazem. Występuje on w funkcji przymiotnika i odnosi się nie tylko do niepłodnego łona kobiety, ale też do nieurodzajnej i jałowej gleby, do nieużytków, do uschłego drzewa pozbawionego liści. Używa się go czasem jako rzeczownika na określenie pustkowia, na którym zamarło wszelkie życie. Stan bezpłodności to nie tylko fizyczna niewydolność organizmu. Z duchowego punktu widzenia można opisać go jako doświadczenie obumierania, pustki, braku żywotności, a więc doświadczenia w swej istocie bardzo oczyszczającego i ogałacającego. Stąpanie po ziemi z etykietką hańby i z tak niewygodnym znamieniem, nikomu się nie uśmiecha. Radość Elżbiety w chwili spotkania z Maryją, a także przy wydaniu Jana na świat pokazuje, że niewiasta ta na przekór wszystkiemu nie zgorzkniała w sobie, nie zwątpiła, że niebo kiedyś się nad nią zlituje. Horyzont jej życia wykraczał poza ludzkie opinie, osądy i domysły. W chwili narodzin syna całe brzemię przeszłości, może nieraz przykrej i wypełnionej bolesnymi przejściami, poszło w niepamięć. Rozpłynęło się w morzu radości.
Bóg wybrał Elżbietę, aby właśnie na jej przykładzie udowodnić jej współziomkom i światu, że niepłodność nie jest karą niebios za występki i nieposłuszeństwo. Co więcej, Bóg po raz kolejny objawił się jako Ten, który z nicości i ludzkiej niemocy może wyprowadzić życie. Dlatego imię Elżbieta oznacza „mój Bóg jest pełnią”, która przenika wszystko i rozlewa się nawet po niedostępnych człowiekowi przestrzeniach pustki. Pełnia w stosunku do Boga wyraża Jego wszechmoc, obfitość, nadmiar życia, wszechobecność. W przedziwny sposób Elżbieta doświadczyła w sobie, że tylko Bóg jako nieskończony Horyzont, może przekroczyć naszą ziemskość, ograniczoność natury, której On sam jest początkiem i źródłem. I ku Niemu trzeba kierować nasz wzrok, zwłaszcza wtedy, kiedy mamy poczucie, że nasze życie stało się bezpłodną głuszą.
Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl
© 1996–2003 www.mateusz.pl