„A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Czwartek, 18.XII.2003

Józefowi to wszystko szło jak po maśle

 

„Józefie, synu Dawida, nie bój się wziąć do siebie Maryi, twej Małżonki; albowiem z Ducha Świętego jest to, co się w niej poczęło. Porodzi Syna, któremu nadasz imię Jezus” (Mt 1,20).

 

Nazaret. Na dworze panuje niemiłosierny skwar. W swoim przydomowym warsztacie Józef obrabia, hebluje i szlifuje drewno. Tyle zamówień z całego miasteczka. Komuś złamała się noga od stołu. Trzeba to szybko zreperować, bo jak będą jedli obiad. Sąsiadowi jakiś drań ukradł drabinę i na gwałt potrzebuje nowej. Pot spływa z czoła. Umęczony pracą Józef siada w cieniu swego domu. Obserwuje biegającego z innymi dziećmi Jezusa. Zerka na krzątającą się w kuchni Maryję. To zaś patrzy przed siebie w siną dal. Znużony zamyka oczy. Nagle, ni z tego, ni z owego, powraca myślą do owego przedziwnego dnia, dnia ciemności i niezrozumienia, do chwili próby i niepewności. Był to dzień, w którym z drżeniem stanął przed zatrważającą go alternatywą: oddalić swoją Ukochaną, która nagle zaszła w ciążę z jakimś mężczyzną, czy uwierzyć niejasnym sennym zapewnieniom, że to dzieło Ducha Świętego, że to dziecko ma być Synem Bożym? Jak pogodzić dobroć i szlachetność swojej narzeczonej z tym, że stała się ona brzemienna? Ma być ojcem nie swojego dziecka i mężem kobiety, która tak naprawdę do niego nie należy? Józef przypomina sobie wewnętrzną walkę, kiedy nagle usłyszał słowa Boga, które wszystkie jego dotychczasowe wyobrażenia wywróciły do góry nogami. Przed Józefem otworzyła się niespodziewanie nieznana perspektywa. Dla niego był to zupełny początek – logika wykraczająca poza to, czego do tej pory doświadczył. O jaką logikę tu chodziło? Czy Józef to zrozumiał? Co ostatecznie skłoniło go do przyjęcia Maryi pod swój dach?

Słysząc tę opowieść któryś raz z rzędu, może nieodparcie narzuca nam się wrażenie, jakby to wszystko, co opisuje nam ewangeliczna scena było jasne, konsekwentne i oczywiste. Może nawet przyłapujemy się na tym, iż troszkę zazdrościmy Józefowi, mówiąc: „Gdyby Bóg powiedział nam w tak wyraźny sposób, jakie ma względem nas zamierzenia, gdyby anioł wyłożył nam we śnie, jaką drogą winniśmy podążać i co należałoby uczynić, wówczas moglibyśmy bez większych problemów naśladować Jezusa i być Jego uczniami”. Może myślimy sobie, iż ludzie tamtych czasów mieli o wiele lżej, niż my. Widzieli i słyszeli aniołów i Jezusa, stąd wszystko szło im jak z płatka. Nie łudźmy się. Rodzicom Jezusa i ich ziomkom wcale nie wiodło się lepiej niż nam. Gdyby rzeczywiście było im łatwiej wierzyć, pod krzyżem Chrystusa pozostałoby więcej osób, niż tylko kilka kobiet. Nie sądźmy, że Maryja wędrowała po okolicy ze świadomością: „Jestem matką Boga”. Ewangelia nie na próżno podaje, że Maryja stoi przy Jezusie, obserwuje, słucha, przeżywa jego działalność i słowa, ale często niewiele rozumie z tego, co On właściwie czyni. Przypomnijmy sobie chociażby scenę znalezienia Jezusa w świątyni. „Oni jednak nie zrozumieli tego, co im powiedział” (Łk 2,50).

Żaden człowiek w dziejach zbawienia nie był wolny od trudu poszukiwania, rozróżniania myśli i głosów, rodzących się obiekcji i oporów. Nikt nie posiadał absolutnej pewności. Józef, podobnie jak wielu innych świętych mężów i niewiast, zdany był na ryzyko, które przynależy do istoty wiary. Tajemnica odsłaniająca się człowiekowi jako zew Bożej rzeczywistości, zawsze przekracza i zaskakuje człowieka. On nie jest w stanie za nią nadążyć, ani jej przeniknąć. Co więcej, często wydaje mu się ona pełna sprzeczności (No bo jak, po ludzku rzecz biorąc, można zajść w ciążę bez udziału mężczyzny? Jak to możliwe, żeby wszechmocny Bóg zechciał przyjąć postać małego dziecka?). A jednak rodzice Jezusa są świadkami tego, że człowiek może zaufać tajemnicy, że wcale nie musi wszystkiego przebadać i zweryfikować, że może zawierzyć innej wiedzy, którą odczytuje i pojmuje stopniowo. To zupełnie inna kategoria otwarcia, które rodzi się w człowieku za sprawą dotknięcia przez wszystko ogarniającą Boską tajemnicę. Jest to otwarcie, dzięki któremu osoby spotykają się na zupełnie innym poziomie, niedeprecjonującym wprawdzie roli rozumu, lecz wynoszącym go jeszcze wyżej. Hebrajski odpowiednik słowa „wierzyć” oznacza „szukać w kimś/czymś oparcia”. Józef i Maryja dochodząc do granic swego zrozumienia (a wcale nie należeli do elity intelektualnej Izraela), zawierzyli Bogu, ponieważ wielokrotnie doświadczyli, że Bóg ich dotąd nie opuścił, że zawsze był z nimi, że przed wiekami obiecał wyprowadzenie Izraela z niewoli i dotrzymał słowa. Oboje żyli w świadomości, że człowiek, który stara się być wierny Bogu, może zdać się na Jego słowo, nawet jeśli wydaje się ono całkowitą ciemnością.

Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl