„A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Środa, 17.XII.2003

Ach, ta „naiwna” Matka Teresa!

 

„Mądrości Najwyższego, która urządzasz wszystko mocno i łagodnie, przyjdź i naucz nas drogi roztropności” (Antyfona przed Ewangelią).

 

Przy okazji wręczenia Nagrody Nobla jeden z dziennikarzy zagadnął bł. Matkę Teresę z Kalkuty: „Proszę Matki, przecież Matki praca jest jak kropla w stosunku do oceanu”. Na co siostra odpowiedziała mu: „Ale ten ocean byłby mniejszy bez tej kropli”.

Prostota zawsze nas urzeka. Jednak nie ta, która wyraża brak doświadczenia, ignorancję, łatwowierność i naraża nas na podejmowanie lekkomyślnych decyzji. Pociąga nas prostota w sensie prostolinijności, prawości serca, szczerości, realistycznego i odważnego spoglądania na świat i siebie samego, jednoznaczności i dziecięcego zaufania. Taką prostotą charakteryzowała się Matka Teresa, której trzeźwego osądu nie zdołał zakwestionować idealistyczny „przytyk” reportera. (Bo może ów dziennikarz sens służby wiązał z osiągnięciem niewiarygodnego sukcesu, z ogromnym rozmachem i nakładem środków, z szerokim zasięgiem działania, z nieprzerwaną obecnością na łamach poczytnej prasy). To są miary i kryteria mądrości ludzkiej.

Tymczasem Matka Teresa nigdy nie twierdziła, że jest zbawicielem świata. Ale ceniła służbę swoją i swoich współsióstr. Cieszyła się i była wdzięczna za każde dobro, które Bóg zdziałał poprzez nią. Siostra wcale nie zraziła się podtekstem uwagi dziennikarza, że oto na ulicach setek miast na kuli ziemskiej leżą jeszcze miliony nędzarzy, konających, cierpiących, bezdomnych i potrzebujących jakiejkolwiek pomocy. Ona o tym wiedziała, ponieważ w parze z jej prostotą zawsze kroczyła roztropność. A o czym mówi nam roztropność? Że nigdy nie należy odsuwać od siebie uczynienia nawet najmniejszego dobra w nadziei na jakieś większe dobro w przyszłości (św. Ignacy Loyola). Że nigdy nie można robić wszystkiego naraz. Że nie należy marzyć i tęsknić za tym, kim nie jestem, lecz całkiem zwyczajnie, dzień po dniu, być wiernym swoim obowiązkom i zadaniom. Że każda osoba przyczynia się do ogólnego dobra ludzkości o tyle, o ile pozwalają jej na to możliwości, właściwe jej powołanie i Boży zamiar względem niej. Że „gdybanie” i porównywanie się z sukcesami i karierą innych, jest odrzucaniem i grzebaniem własnego naturalnego i nadprzyrodzonego uposażenia. Że żaden człowiek nie jest alfą i omegą, na której spoczywałaby odpowiedzialność za cały świat („Wszystko na mojej głowie”). Że rozmiar ludzkiej biedy czy skomplikowania jakiegoś problemu nie może być impulsem skłaniającym do rezygnacji („I tak niewiele da się tu zmienić”), ale ma skłaniać do większej służby, oddania, wierności i zaufania Bogu. Że o wiele łatwiej jest snuć dalekosiężne zamiary i górnolotne plany na przyszłość, niż przeżyć jeden dzień od rana do wieczora w postawie autentycznej uwagi i czujności. Że w naszej pracy nie tyle liczy się jej charakter, co troska o jakość, wkładanie w nią serca i dobrej intencji. Że o taką cnotę trzeba prosić, bo jest ona darem z nieba.

Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl