„A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Wtorek, 16.XII.2003

Szukasz nadziei? Wpatruj się w oblicze Boga

 

„Dusza moja chlubi się Panem, niech słyszą to pokorni i niech się weselą. Spójrzcie na Niego, a rozpromienicie się radością, oblicza wasze nie zapłoną wstydem” (Ps 34,3.6).

 

Któregoś letniego popołudnia 2,5-letnia córka moich przyjaciół zaprosiła mnie do wspólnej zabawy. Chodziło o to, abyśmy razem pomalowali farbkami kilka misiów, świnek, małpek i słoników. W pierwszym odruchu pomyślałem sobie: kiedy ja się ostatnio zajmowałem malowaniem? Chyba w przedszkolu. Ale nic. Zabraliśmy się do roboty. A wyglądała ona dość prosto, chociaż wcale nie byle jak. Przynajmniej staraliśmy się zamalowywać zwierzątka w obrębie ich konturów, wymienialiśmy sobie nawzajem pędzelki, niewinnie paćkając sobie przy tym tu i ówdzie. Mieszaliśmy z sobą różne kolory i zastanawialiśmy się oboje, czy kogut byłby jeszcze kogutem, gdyby namalować go nie z czerwonym, lecz zielonym grzebieniem. W sumie można by to skwitować: nic szczególnego, zwykła dziecięca igraszka. A jednak w trakcie malowania nie mogłem się nadziwić, z jaką pieczołowitością, bezinteresownością, uwagą i skupieniem mała Karolina oddawała się tej zabawie. Co więcej, co rusz na jej twarzy pojawiał się niczym nie zmącony i rześki uśmiech. Promieniowała czystą radością niemal bez ustanku. Radość, która wypływała z całkowitego poświęcenia się zabawie, przez poddanie się duchowi bezinteresowności. Mnie samemu jej uśmiech nie tylko dał wiele do myślenia, lecz także podziałał na mnie niezwykle kojąco i wzbudził podobną radość. Dzieci zachowują właściwą sobie skłonność do kontemplacji, do zatopienia się całym sobą nawet w najdrobniejsze szczegóły, które dla nich mają znaczenie. My dorośli jesteśmy już bardziej kalkulujący, interesowni, przezorni, „poważni” w swojej dorosłości. Czy mamy jeszcze czas na taką prostą kontemplację, czyli na bezinteresowne bycie przed kimś lub przed czymś? Niemniej od pielęgnowania w sobie i uczenia się bezinteresowności, bez względu na stan i wiek, zależy jakość naszej radości. Gdzie i jak się jej uczyć?

Podstawowym „miejscem” uczenia się bezinteresowności jest doświadczenie spojrzenia Boga. Ktoś mógłby od razu zaoponować, że to nonsens, bo na ziemi niemożliwa jest bezpośrednia wizja Boga. Racja. Istnieje jednak droga pośrednia: Bóg sam nam objawił, jak na nas patrzy. Przede wszystkim jego spojrzenie sprawia, że nie musimy się przed Nim rumienić, nie musimy świecić oczami, nie musimy czuć się, jakby ziemia usuwała nam się spod nóg. Na ogół wstyd kojarzymy ze sferą seksualną, dzięki któremu dajemy drugim sygnał o istnieniu naszej intymności i nietykalności. Istnieje także doznanie wstydu o wiele głębszego, wstydu egzystencjalnego, który wydobywa się gdzieś z samych głębin naszej osoby. Możemy wstydzić się tego, kim jesteśmy, i że jesteśmy. Nie odnajdujemy wówczas usprawiedliwienia i uzasadnienia dla naszego bycia. Często przyczyną takiego stanu jest doświadczenie zawstydzenia ze strony bliskich osób, niedocenienie naszej indywidualności i piękna, wyśmianie wyrażające brak szacunku dla naszej inności. Tak mogą spoglądać na nas jedynie ludzie. I niewątpliwie takie doświadczenie może kłaść się cieniem także na naszą relację z Bogiem.

Wpatrując się w spojrzenie Boga czujemy się ocaleni i usprawiedliwieni. Ono pozwala nam być bez wysuwania pod naszym adresem jakichkolwiek roszczeń i żądań. Boże wejrzenie pobudza nas do życia i je intensyfikuje. Bóg nie pragnie nas ani przejrzeć, ani zagarnąć, ani wywrzeć na nas jakiegokolwiek nacisku. Dla Boga jesteśmy przyczyną radości już przez to, że istniejemy. Nie musimy być czyści, nieskazitelni, inteligentni, aby On miał spoglądać na nas z uszanowaniem. Kiedy na Niego patrzymy, wyczytujemy z Jego oczu bezwarunkowe przyjęcie naszej osoby.

A dzieje się tak, ponieważ strumień Bożego spojrzenia, obejmujący nasze jestestwo, przeniknięty jest na wskroś miłością. Św. Ireneusz z Lyonu pisze, że „jeden Bóg i Ojciec, który wszystko ustanowił i uporządkował, stworzył to, co dotąd nie istniało po to, aby istniało (...) A „wszystko” to oznacza według nas, to co jest światem, a na świecie i człowiek”. Bóg powołał nas do życia nie po to, aby się nami bawić, lub żebyśmy jak wasale odrobili powierzoną nam cząstkę Boskiego życia w nas. Samo nasze istnienie jest już wartością. Jesteśmy chciani przez Boga dla nas samych. Jesteśmy bezinteresownym darem Boga, „widzialnym zwierciadłem Niewidzialnego” (J.L.Marion), w którym odbija się Jego piękno. Z doświadczenia tej bezinteresownej miłości Boga rodzą się nasze pragnienia i czyny bezinteresowne jako wyraz wdzięczności i wzajemności. Tutaj tkwi najgłębsze źródło naszego poczucia wartości, pewności i wiary w siebie, która z kolei jest przyczyną naszej radości. Tego Bożego spojrzenia nikt nam nie może wydrzeć ani go zniekształcić. Jesteśmy w nim od zawsze i pozostaniemy w jego zasięgu aż po całą wieczność. Pozwólmy częściej przenikać się temu spojrzeniu, aby radość nasza była głębsza, większa i trwalsza.

Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl