„A nadzieja zawieść nie może, ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Czwartek, 11.XII.2003

Wszystko w tym samym czasie. Tylko po co?

 

„Na pustyni zasadzę cedry, akacje, mirty i oliwki; rozkrzewię na pustkowiu cyprysy, wiązy i bukszpan obok siebie. Ażeby widzieli i poznali, rozważyli i pojęli wszyscy, że ręka Pana to uczyniła” (Iz 42,19-20).

 

W obecnej cywilizacji rodzi się powoli pewien nowy styl bycia, który utrudnia nam zauważanie znaków działania Boga. Chodzi mianowicie o coś, co nazwałbym fenomenem równoczesności. Po prostu coraz trudniej zająć nam się w określonym momencie jedną rzeczą. Za to nasz czas codzienny bywa coraz bardziej poszatkowany i rozrywany wielością zadań, którym zdawałoby się winniśmy spłacać nieustanną kontrybucję. Świat pędzi w oszałamiającym tempie do przodu i zaskakuje nas swoją zmiennością i wielopoziomowością, tak iż w jednej chwili napierają na nas dziesiątki impulsów i rozpraszają naszą uwagę na kilka równorzędnych strumieni. Wiele czynników leży u źródeł takiego stanu rzeczy. Dziś nie sposób zaklasyfikować i opisać świata i tego, co się wokół nas dzieje, w jakichś prostych i czarno-białych schematach. Rzeczywistość mieni się bowiem różnymi barwami. Weźmy chociażby gwałtowne rozprzestrzenianie się cudów techniki i nowych możliwości przesyłania informacji, co samo w sobie jest wielkim pożytkiem. Ponadto wzrasta różnorodność naszej działalności i stale podnosi się wymóg szerokich kompetencji: wielofunkcyjności, mobilności, elastyczności, zdolności adaptacji i szybkiego przekwalifikowania się współczesnych pracowników, biznesmenów, studentów czy liderów.

Przypatrzmy się bliżej jeszcze jednemu z elementów owych przemian, mianowicie wpływowi techniki na organizację i postrzeganie czasu. Na ekranach naszych komputerów naraz otwartych i aktywnych mamy kilka okien. Z telewizji, radia i Internetu możemy korzystać praktycznie jednocześnie. Wielu pracowników prowadzi w firmach kilka równoległych projektów. Niemal na okrągło mamy do dyspozycji telefon komórkowy czy laptop w samochodach i autobusach, pociągach i tramwajach, statkach i samolotach, kinach i restauracjach. Podróżując możemy zarazem pracować, być on-line i porozumiewać się z ludźmi w dowolnym miejscu na globie. Dzięki komórce osiągalni jesteśmy wszędzie o każdej porze dnia i nocy, przez co odsłaniamy się z naszą prywatnością także szerszemu ogółowi, naszą pracę rozciągamy na czas wolny, a odpoczynek i rozrywkę przenosimy na czas pracy. Albo jakżeż godzić się dzisiaj na wielogodzinne przykucie się do fotela i czytanie, przykładowo książki, jakże koncentrować się na literach i zdaniach, wertować stronę za stroną, jeśli dzisiaj może być to odebrane jako bezproduktywne tracenie czasu i wolności. Na rynku można już zaopatrzyć się w książki do słuchania, więc po co związywać się z jakimś miejscem i skupiać uwagę na jednym, skoro zaspokojenie naszego literackiego smaku można połączyć np. z pracami domowymi: sprzątaniem, prasowaniem, gotowaniem, czy skręcaniem mebli. W międzyczasie można zadzwonić do koleżanki lub kolegi lub wystukać jakiegoś SMS-a. A zdarza się dzisiaj i tak, że ktoś spacerując po drodze słucha discmana, je hamburgera i umawia się ze znajomym na wyjście do kina, i musi jeszcze uważać na światła przy przejściu dla pieszych.

Zwielokrotnienie możliwości tylko w tej jednej dziedzinie, nie wspominając o innych, powoduje, że musimy szybciej i częściej decydować. Presja czasowa i mnogość bodźców wymusza na nas konieczność ciągłego stawiania spraw na ostrzu noża. W ten sposób rodzi się stres, poczucie chaosu i nadmierne obciążenia. Bezwiedne poddanie się równoczesności usuwa w cień i usypia inne ważne obszary naszego człowieczeństwa. Neuropatolodzy twierdzą, że nie jesteśmy w stanie poświęcać uwagi kilku rzeczom na raz bez uszczerbku na zdrowiu. Wielozadaniowość jest dla naszego mózgu na dłuższą metę niemożliwa. Może przytępić naszą uwagę na istotniejsze wymiary rzeczywistości i naszego wnętrza, i doprowadzić do syndromu wypalenia. Nie należy się przeto dziwić, kiedy odnosimy czasem wrażenie, iż nasza codzienność przypomina jedynie bezdenną i pochłaniającą nas pustynię, pozbawione kolorytu i ogołocone z zieleni pustkowie. Nie dostrzegamy w niej nawet odblasku jakiejkolwiek oazy i wód, nad którymi możemy odpocząć, piękna innych duchowych dóbr, przechodzenia Boga, pragnącego nas orzeźwić, ożywić i przyozdobić nasze życie. Widzenie i poznawanie, rozważanie i pojmowanie, to czynności, które wymagają uwagi. Koleją rzeczy stres utrzymuje nas raczej skutecznie w takim stanie, w którym wolimy jedynie wołać za Norwidem: „Źle, źle zawsze i wszędzie. O jakże nić ta się przędzie”! A może trzeba po prostu poświęcić częstszą i stosowną uwagę bardziej sobie, niż rzeczom i setkom pozornie równowartościowych spraw?

Dariusz Piórkowski SJ, darpiorko@poczta.onet.pl

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl