„Dołóżmy starań, aby poznać Pana”

KS. DARIUSZ LARUS

Część VI

„Wiara rodzi się z tego, co się słyszy…” (Rz 10,17)

 

Przeniknęło mnie Słowo
ogarnęło myśli
przejrzało zamysły mojego serca
To Słowo to Bóg
który przyszedł uleczyć
wyciosać prawdę mojego istnienia
nie ma już słodkiego wzdychania
i wzniosłego patrzenia
przyszedł codzienny trud
gryzienia Słowa
jak kromki czerstwego chleba

S. Krzysztofa Kopińska CSFB

„Wiara rodzi się z tego, co się słyszy…”. Św. Paweł w Liście do Rzymian dopowiada uzupełniając, że „…tym, co się słyszy jest słowo Chrystusa” (10,17). Ale przecież sami dobrze wiemy, że nie tylko słowo Chrystusa jest przez nas słyszane. Doświadczenie i praktyka uczą, że słowem zdecydowanie bardziej i częściej do nas docierającym, nie jest słowo Boże, ale właśnie, albo przede wszystkim – słowo ludzkie. Nie w świecie aniołów bowiem jest nam dane żyć i nie aniołami nas Bóg stworzył a ludźmi, a co za tym idzie, spotykając ludzi, a nie aniołów, więcej na ludzkie słowa zwracamy uwagę i to one właśnie szybciej i skuteczniej do nas docierają aniżeli Boże słowa i bliższym ciału wydaje się być ludzki sposób myślenia a nie Boży.

Dlaczego zatem św. Paweł właśnie tak, a nie inaczej zwraca się do nas? Dlaczego tak mocno Boże a nie ludzkie słowo akcentuje? Ano, dlatego, że ludzkie słowo aż nadto jest wyraziste i aż nadto słyszalne. Pomimo, iż w wielu sytuacjach i tak pozostajemy na nie „głusi jak pień”, to jednak i tak, bardziej jesteśmy skłonni temu słowu dawać wiarę i za tym słowem podążać i jemu posłuch dawać a nie Bożemu. To ono – ludzkie słowo, wypełnia i przenika naszą codzienność, ono nas formuje albo deformuje. Ono odgrywa „pierwsze skrzypce”. A przecież, czyż nie powinno być odwrotnie?

W płaszczyźnie życia duchowego nie sposób poprzestać tylko na tym słowie, które od człowieka pochodzi. Trzeba iść dalej i głębiej. Trzeba nam do korzeni sięgać. Św. Jan napisał: „Na początku było Słowo, a Słowo było u Boga i Bogiem było Słowo. Ono było na początku u Boga. Wszystko przez Nie stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie, a życie było światłością ludzi, a światłość w ciemności świeci i ciemność jej nie ogarnęła. (…) Na świecie było Słowo, a świat stał się przez Nie, lecz świat Go nie poznał. Przyszło do swojej własności, a swoi Go nie przyjęli” (J 1,1-5.10-11).

Owszem, pierwszymi osobami, których głos słyszymy i których słowa do nas docierają są nasi rodzice (pomijając lekarzy, pielęgniarki i wszelki osoby trzecie). W początkach naszego życia, w dzieciństwie, to przede wszystkim właśnie ich słowom wierzymy (niezależnie, czy mówią prawdę, czy nie-prawdę). Oni nas kształtują, oni w dorosły świat nas wprowadzają, oni wreszcie jako pierwsi określają sposób, w jaki myślimy o sobie i w jaki postrzegamy siebie. Wierzymy im.

Na podstawie słów właśnie od nich zasłyszanych kształtuje się w nas wiara akcentująca albo nasze mocne strony, to, że coś potrafimy, czemuś podołamy, że temu, czy owemu sprostamy, albo odwrotnie, akcent pada na naszą niemoc i nieporadność, na nieumiejętność i potknięcia, że nic, ale to nic nie potrafimy. Że do niczego się nie nadajemy, że czegokolwiek się dotkniemy to psujemy, że jesteśmy brzydcy i nijacy. To tu ma początek nasza wiara lub nie-wiara w siebie. To jest jedna strona medalu. Drugą jest ta, iż jak twierdzi św. Jan, zupełnie, ale to zupełnie na początku – nie było ludzkiego słowa. Ono było później. Na początku było inne słowo – SŁOWO Boga. Słowo, które później w Maryi stało się ciałem. Ono było na początku. Druga Osoba Trójcy Świętej – Słowo – Syn Ojca. To właśnie to Słowo, Ono było u Boga i Bogiem. Syn był i jest od początku i nieustannie w łonie Ojca (J 1,18). „Wszystko przez Nie się stało, a bez Niego nic się nie stało, co się stało. W Nim było życie a życie było światłością ludzi”.

Mimo, iż życie otrzymaliśmy od naszych rodziców, to jednak jego faktycznym źródłem nie są oni a Bóg. Mimo, iż także ich słowom mocno wierzymy, to jednak jeszcze bardziej winniśmy wierzyć Słowu, które było i jest u Źródła. To Bóg nas przekonuje, że zaistnieliśmy tylko dlatego, że takim był odwieczny zamysł Jego miłości. Istniejemy, cieszymy się życiem, ale… czy istotnie nasze życie jest życiem w światłości?

Można żyć i funkcjonować, zresztą, całkiem nieźle li tylko na poziomie biologicznym, ale – co trzeba zaznaczyć – takie życie niestety, ale nie zna szacunku dla kogoś innego. Tu często „bogiem jest brzuch” (por. Flp 3,19). Bogiem są nasze głody i niezaspokojone potrzeby, które domagają się tego, co im się, skądinąd słusznie należy – zaspokojenia. Można żyć na poziomie tego, co konieczne, ale również, na poziomie tego, co niekonieczne, a nawet bardzo niekonieczne. Można funkcjonować w sposób typowy dla rozkapryszonego i rozpuszczonego dziecka, które egoistycznie domaga się wszystkiego albo prawie wszystkiego, które głównie dba o siebie, o swoje wygody, o własny dobrobyt; dziecka, które nie wychodzi poza „czubek własnego nosa”, które nie potrafi odraczać albo w ogóle rezygnować ze swoich niekoniecznych, albo niepotrzebnych i niejednokrotnie zupełnie zbędnych pragnień i własnego „widzimisie”.

Życie w światłości to życie życiem Bożym. Ale, aby żyć nim, trzeba wiedzieć, jakim ono jest i na czym się opiera. Trzeba znać jego prawa. A do tego potrzeba (i to jest konieczne) dołożyć starań, aby sięgnąć po Biblię, po katechizm… Trzeba podjąć codzienną i wierną modlitwę. Nie paciorek, który można odklepać, myśląc o „niebieskich migdałach”, czy też … (sami zobaczmy, o czym myślimy i gdzie jesteśmy, podczas modlitwy, naszym duchem i myślami).

Jeśli „w Nim było życie”, to po co szukać życia poza Życiem. Po co szukać życia tam, gdzie go nie ma, ot np. w grzechu. Owszem, można przeżywać swoje życie w duchu pychy, chciwości, nieczystości, zazdrości, w duchu nieumiarkowania w jedzeniu i piciu, w duchu gniewu i lenistwa. Można być święcie przekonanym, że to dopiero jest życie! A jakże!

Żyjąc w ciemności a nie w świetle, nie można zobaczyć pełni życia – ona jest niewidoczna. Można być głęboko przekonanym, że owa ciemność to jasna strona życia – no bo ludzie tak twierdzą. Mało tego, są głęboko o tym przekonani. Ale od kiedy ślepy ślepego może prowadzić? (por. Mt 15,14). Jak można wierzyć ludziom, którzy „z pozycji brzucha mówią o głowie”. Jak wierzyć tym, którzy nigdy na szczyt „góry przemienienia” nie weszli, a o jej szczycie i widokach z niej się rozciągających rozprawiają (i to jeszcze – niestety – w głębokim przekonaniu własnych kompetencji).

Bóg objawiając Słowo, podzielił się tajemnicą, która od wieków była w Nim ukryta. Przez fakt wcielenia oznajmił: „To jest mój Syn umiłowany, w którym mam upodobanie”, i dalej, w innym miejscu: „Jego słuchajcie” (Mt 3,17; 17,5).

 

Wiara istotnie rodzi się z tego, co się słyszy. A słyszy się zarówno słowo ludzkie, jak i słowo Boże. A zatem: z jakiego słowa rodzi się moja wiara?

Wiara rodząca się na podstawie ludzkiego słowa jest jak dom budowany na piasku. Dom, który nie ma solidnego fundamentu.

Św. Paweł właśnie dlatego dookreśla, że tym, co się słyszy jest słowo Boże a nie jakiekolwiek inne słowo, gdyż właśnie Boże słowo, a nie inne, trzeba nam wynieść i umieścić na pierwszym miejscu a nie na ostatnim lub którymś z kolei. To Boże Słowo daje nam faktyczny wzrost i Ono gwarantuje nam pełnię życia, gdyż „w Nim było życie a życie było światłością ludzi”.

Wszystko jest i może być dla nas ważne, pilne, konieczne i niezbędne. Wszystkim musimy się zająć, wszystko podjąć, o wszystkim trzeba nam myśleć… Wszystko jest ważne, tylko nie to, co takim jest ze swej natury (Bóg i Jego słowo).

Nie ma co Żydów, czy jeszcze Bóg wie kogo oskarżać, że Jezusa nie przyjęli, że Nim wzgardzili, że odrzucili. Nie ma co „psów, czy też innych, [Bogu ducha winnych] stworzeń na kimkolwiek wieszać” skoro samemu miejsca dla Niego się nie ma i wszystkim się zajmuje tylko nie tym, co godne jest i sprawiedliwe, słuszne i zbawienne. A takim jest i powinno być w naszej codzienności nieustanne pochylanie się nad Słowem, które jak żadne inne, prowadzi nas na łono Ojca i które objawia Ojca (Nieznajomość Pisma Świętego jest nieznajomością Chrystusa).

Wszystko (oprócz Boga) jest dla nas ważne, ale jakoś to nas dziwnie nie cieszy. A jeśli cieszy to tylko na chwilę. Dłuższą lub krótszą, ale tylko na chwilę. „Tak mówi Pan Zastępów: Czy to jest czas stosowny dla was, by spoczywać w domach wyłożonych płytami, podczas gdy ten dom [dom Pański] leży w gruzach? Teraz więc rozważcie tylko, jak się wam wiedzie! Siejecie wiele, lecz plon macie lichy; przyjmujecie pokarm, lecz nie ma go do sytości; pijecie, lecz nie gasicie pragnienia; okrywacie się, lecz się nie rozgrzewacie; ten, kto pracuje, aby zarobić, pracuje odkładając do dziurawego mieszka! Ta mówi Pan Zastępów: Wyjdźcie w góry i sprowadźcie drewno, a budujcie ten dom, bym sobie w nim upodobał i doznał czci – mówi Pan. Rozważcie tylko, jak się wam wiedzie! Wyglądaliście wiele, a oto macie mało, a kiedy [i to niewiele] znieśliście do domu, Ja to rozproszyłem. Dlaczego tak się dzieję?(…) Z powodu mego domu, który leży w gruzach, podczas gdy każdy z was pilnie się troszczy o swój własny dom” (Ag 1,3-9).

Do tego starotestamentalnego wywodu można dodać kilka słów nowotestamentalnych: „Pożądacie, a nie macie, żywicie morderczą zazdrość, a nie możecie osiągnąć. Prowadzicie walki i kłótnie, a nic nie posiadacie, gdyż się źle modlicie. Modlicie się, a nie otrzymujecie, bo się źle modlicie, starając się jedynie o zaspokojenie swych żądz. Cudzołożnicy, czy nie wiecie, że przyjaźń ze światem jest nieprzyjaźnią z Bogiem? Jeżeli więc ktoś zamierzałby być przyjacielem świata, staje się nieprzyjacielem Boga (Jk 4,2-4).

„Dołóżmy starań, aby poznać Pana”, a nie grzech i życie bez Życia. Dołóżmy starań, aby poznać siebie, ale w świetle, a nie w ciemności. Dołóżmy starań, by dotrzeć do Źródła, gdyż to w Nim (w Źródle), w Bogu, który jest Stwórcą i Ojcem, to w Nim wszystko ma swój początek.

Odnajdźmy zatem nasze własne korzenie, naszą tożsamość, aby nas już nikt więcej nie zwodził i na manowce nie wyprowadzał.

Ks. Dariusz Larus

 

 

© 1996–2003 www.mateusz.pl