„Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć”
DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Czwartek, 19.XII.2002
„Modlić się znaczy oddychać, pisał S. Kierkegaard, stąd rodzi się pytanie: dlaczego trzeba się modlić? Głupie pytanie. Dlaczego trzeba oddychać? Bo inaczej się umrze”. Dlaczego przestajemy się modlić? Co sprawia, że dialog z Bogiem znika nieraz zupełnie z naszej codzienności, tudzież powraca czasami w momentach trudnych doświadczeń, nagłych wstrząsów duchowych i wytrącenia z normalnego biegu rzeczy? Oczywiście pierwszy powód tkwi w słabości wiary, a także w przykładaniu do modlitwy miar użyteczności i osobistego zadowolenia. Trudno wszakże, żebym poświęcał jakiemuś człowiekowi swój czas, jeśli go w ogóle nie znam, lub z różnych względów jest on dla mnie obojętny. Z drugiej strony bez mojego osobistego wyjścia ku drugiemu i związanej z tym ofiary, nigdy nie napotkałbym na mojej drodze żadnego człowieka. Nie chodzi tu naturalnie o jakiekolwiek przypadkowe spotkanie, lecz o długotrwałą więź, w której zapraszam drugiego do mojego świata.
Żadna poważna relacja międzyludzka nie rodzi się z dnia na dzień, lecz raczej rozwija się w wieloetapowym procesie. W równym stopniu dotyczy to naszej modlitwy. Modlitwy trzeba się również uczyć. Ma ona rozmaite stopnie i fazy, a także odpowiadającą różnym usposobieniom ducha „temperaturę”. Istnieje modlitwa gorąca i żarliwa, przepełniona radością i lekkością ducha, ale także modlitwa oschła, chłodna, oziębła itd. Ci, którzy mimo wszystko chcą się modlić, rezygnują często z rozmowy z Bogiem, gdyż prędzej czy później rozmija się ona z ich wyobrażeniami lub jak mniemają, nie osiąga ona Boga lub jest mu niemiła.
Modlić się to „wejść do swojej izdebki” (Mt 6,6) właśnie z osobistym balastem nagromadzonym wskutek nieładu, grzechu, zamieszania, słabości, który ciągle towarzyszy naszej wędrówce jak przysłowiowa kula u nogi. Złudnym byłoby mniemać, iż jesteśmy w stanie zrzucić z siebie cały ciężar naszej powierzchowności i uciążliwych ograniczeń. Ale to zbyt mało. Modlić się to odkryć, zgromadzić i jeszcze bardziej uwewnętrznić swoje tęsknoty, nadzieje, pragnienia i pozwolić sobie na spokojne przyglądanie się im, wsłuchiwanie w nie i ponowne wszczepienie ich w duchowy „krwiobieg”.
Następne rozważanie ukaże się w piątek, 20. grudnia 2002
© 1996–2002 www.mateusz.pl