„Szukajcie Pana, gdy się pozwala znaleźć”
DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ
Czwartek, 5.XII.2002
Pragnienie Boga może wyrażać się w nas (nie wprost, lecz poprzez wywoływane skutki) jako coś niewygodnego. Bo istotnie, żyjąc w poczuciu nierozerwalnego związku z Bogiem muszę wytrzymywać poniekąd stały niedobór, który jest przecież natury duchowej. Ale czy my ludzie z otwartymi rękoma przyjmujemy to, co nas w pewien sposób ogałaca? W tym punkcie zaczyna się prawdziwa trudność, znana nam dobrze już z kart Starego Testamentu.
W człowieku drzemie również skłonność do uczynienia tego, co boskie, czymś widzialnym (przy czym „widzialne” nie oznacza jedynie tego, co dostrzegają nasze oczy). Boskość musi być „ucieleśniona”, „uprzedmiotowiona”, osadzona w jakichś dostępnych dla nas „wymiarach”. Sądzimy, że nasze pragnienie widzenia Boga powinno się przecież w czymś „skupić”, musi posiadać „namacalny” obiekt i cel. Nietzsche nazywa ów poryw naszej natury „wytwarzającym bogów instynktem religijnym człowieka”. No bo jak długo można żyć z takim Bogiem, który ukrywa się w jakiejś ogarniętej ciemnościami pustce?
Drugą przeszkodą zagradzającą nam drogę ku akceptacji braku w pragnieniu Boga jest pożądliwość. Przy czym nie należy w niej upatrywać jedynie seksualnego pożądania. Pożądliwość zakorzenia się w egoizmie, a głównymi jej znamionami są m.in.: roszczenie do posiadania i zawłaszczania; wola podporządkowywania tego, co inne, nie czynienie różnicy między Ja a Drugim; złudne poczucie bycia panem i centrum wszystkiego. Pożądliwość nie tylko, że jest zaprzeczeniem miłości, lecz także dokładną odwrotnością pragnienia Boga i innych duchowych pragnień. Pożądliwość pożąda samą siebie i zachwyca się tym, od którego wychodzi. Nie tyle imperatyw zaspokojenia zdaje się być jej główną intencją, ile samo sycenie się możliwością wchłaniania.
Następne rozważanie ukaże się w piątek, 6. grudnia 2002
© 1996–2002 www.mateusz.pl