MARTIN LÖWENSTEIN SJ
Pytania zadaje się wtedy, gdy istnieją jakieś wątpliwości. Jeśli nie jesteśmy pytani o naszą wiarę, to znaczy, że inni nie mają co do niej żadnych wątpliwości. Mogą być trzy przyczyny takiego stanu rzeczy: albo wiara jest oczywista, albo pytanie jest nietaktowne, albo po prostu pytanie o wiarę chrześcijańską jest nieinteresujące.
Znamienne dla dzisiejszej Ewangelii jest to, że wielokrotnie mówi się o „świadku” i o „świadectwie“. Świadek potrzebny jest tylko podczas toczącej się przed sądem rozprawy, której ostatecznym wynikiem będzie wyrok. Dlatego też natychmiast nasuwa się pytanie: kto kogo tutaj sądzi? Ewangelia daje nam odpowiedź na przykładzie jednego człowieka, Jana Chrzciciela: świadczy on o Mesjaszu w odpowiedzi na pytania zadawane przez kapłanów i lewitów wysłanych do niego z Jerozolimy.
Pytania zadaje się wtedy, gdy istnieją jakieś wątpliwości. Jeśli nie jesteśmy pytani o naszą wiarę, to znaczy, że inni nie mają co do niej żadnych wątpliwości. Mogą być trzy przyczyny takiego stanu rzeczy: albo wiara jest oczywista, albo pytanie jest nietaktowne, albo po prostu pytanie o wiarę chrześcijańską jest nieinteresujące.
Wiara „oczywista” nie może być i nie jest przyczyną tego, że nie jesteśmy o nią pytani. Kto zresztą odważyłby się stwierdzić, że religia i wiara chrześcijańska są dzisiaj sprawą oczywistą? I rzeczywiście, jest wiele spraw, które obecnie nie są (już) oczywiste. W wielu dziedzinach życia doprowadziło to do sytuacji, że człowiek czuje się przeciążony nieodzownością nieustannego podejmowania decyzji. Aby zabezpieczyć się przed koniecznością wyjaśniania zbyt wielu „spraw nieoczywistych”, tworzy z nich tabu. I dlatego tyle tematów uznawanych jest za nietaktowne, co z kolei pozwala zapobiec zbędnym dyskusjom i kłótniom. W licznych kręgach tematem nietaktownym jest np. polityka; we wzajemnych kontaktach starannie unikamy poruszania tematów konfliktowych, gdyż boimy się, że taka dyskusja przerośnie nasze siły – a często efektem tego jest dalsze narastanie konfliktów. Jeśli chcemy wiedzieć, jakie tematy stanowią tabu, wystarczy sprawdzić tytuły cieszących się dużą popularnością talkshows. Perwersje seksualne już od dawna serwowane są w porannych programach telewizyjnych. Natomiast prawdziwą sensacją są te audycje, w których zadawane są pytania dotyczące wiary, zwłaszcza wtedy, gdy osoba pytana uznaje się za osobę religijną.
Tylko uczestnicy talkshows pozwalają sobie na przełamywanie tabu. We wszystkich innych sytuacjach ludzie milczą. „Wiara nikogo nie obchodzi, nie rozmawia się o niej.” Nawet księdzu (jako oficjalnemu przedstawicielowi Kościoła) często nie wypada postępować inaczej, chociaż nie tylko jego powołanie, lecz także sposób życia wskazują (lub powinny wskazywać) na wiarę. A może ten sposób życia nie jest aż tak intrygujący jak sposób życia Jana Chrzciciela, do którego ludzie czuli się zmuszeni przychodzić i pytać: Skąd oczekujesz zbawienia dla siebie?
Natomiast o naszą wiarę nikt nie będzie nas pytał tylko dlatego, że jest intrygująca. Często jest tak, że nikt nie pyta nas o wiarę, ponieważ nikogo to nie interesuje. Nie ma żadnego powodu, by o nią pytać. Czy warto zastanawiać się, co może być interesującego w wierze chrześcijańskiej? Nikogo nie obchodzi, w co ktoś inny „osobiście“ wierzy.
Nie mogę pozbyć się podejrzeń, że jest to związane z tym, iż profesjonalizacja i instytucjonalizacja publicznej strony wiary równocześnie ją wyjałowiła. Wiara osobista stała się sprawą prywatną. Wątpliwości dotyczą Kościoła jako instytucji i przesuwane są na coraz wyższe poziomy tej instytucji. Im wyższy poziom, tym więcej pytań można zadawać lub tym bardziej krytykować. Konsekwencją tego jest niszczenie autorytetu zarówno instytucji i jej władz, jak też zwykłych księży. Sukcesem byłoby całkowite stłumienie zainteresowania wiarą; wiara powinna stać się sprawą wyłącznie prywatną, a zatem zupełnie nieinteresującą. I ma to pewien sens. Wiara osobista staje się nijaka, ponieważ za bardzo jest odniesiona do osoby wierzącej, do jednostki. A to sprzyja definiowaniu jej według kryteriów „prywatnych“: jak pomaga mi w ustabilizowaniu mojego życia, nadaniu mu „sensu” itd.
Jan Chrzciciel jest niezwykły nie tylko jako człowiek. Również jego wiara jest niezwykła. A my musimy ponownie nauczyć odnajdywać się w rzeczywistości, której uczy nas Jan Chrzciciel: musimy stawać się świadkami wskazującymi na Większego. Wolnością, jaką chrześcijaństwo powinno głosić w tym świecie, nie jest wolność, której celem jest możność swobodnego decydowania o sobie samym, ponieważ ukierunkowani jesteśmy na kogoś innego, zupełnie innego, który nas przewyższa i któremu Jan Chrzciciel nie czuje się godzien odwiązać rzemyka u sandała.
To właśnie powinno być widoczne także w liturgii, to powinno być sercem Kościoła. Nie celebrowanie własnej wartości, lecz wskazywanie na Większego. Takiemu rozumieniu wiary musi odpowiadać sposób życia, które nie może być podporządkowane osiąganiu korzyści kosztem innych, uprzedzeniom, oszczerstwom, bluźnierstwom, pochopnym osądom, chciwości, chęci posiadania itd.
Poręczycielem, że wszystko nie skończy się w nicości, jest właśnie ten Większy, Bóg, z którym się związaliśmy. Przy końcu Ewangelii według św. Jana, w wieczerniku, Bóg odpowiada na świadectwo Jana Chrzciciela. Jan Chrzciciel nie czuje się godny odwiązać Jezusowi rzemyka u sandała. Natomiast Jezus przepasuje się prześcieradłem, by swoim przyjaciołom własnoręcznie umyć nogi (a była to najpodlejsza ze wszystkich prac). Uzasadnia to bardzo prosto: powinniśmy stanowić jedno z Nim, a w Nim z Bogiem Ojcem.
Podczas Eucharystii otwieramy ręce czy usta na przyjęcie Komunii i pozwalamy, by wcielony Bóg oddał się nam. Bóg nie zezwala nam, abyśmy pozbawili się tego miłosiernego uczynku. Nas powinno to zachęcać do wiary, która nie jest zajęta sama sobą, lecz całkowicie oddaje się w ręce Boga. I właśnie ten Bóg, większy od naszego świata, jest interesujący na tyle, byśmy swoim postępowaniem prowokowali zadawanie pytania: kim jesteś i w co wierzysz? „Pośród was stoi Ten, którego wy nie znacie, który po mnie idzie, a któremu ja nie jestem godzien odwiązać rzemyka u Jego sandała.”
Martin Löwenstein SJ
Autor jest jezuitą. Pracuje obecnie jako duszpasterz akademicki we Frankfurcie nad Menem.
© 1996–2005 www.mateusz.pl