www.mateusz.pl/rekolekcje

DARIUSZ PIÓRKOWSKI SJ

Wyjść na pustynię, żyjąc w mieście

Rozważanie na II niedzielę Adwentu

 

Pustynia, o jaką chodzi w naszym życiu nie jest kategorią przestrzenną, lecz raczej egzystencjalną. Tworzą ją sytuacje, w których człowiek konfrontuje się chociażby z własną samotnością, z lękiem, z prawdziwym obliczem swojego „ja”, z pokusami i jednocześnie w nich doświadcza bliskości Boga, zrazu niewyraźnie słyszy Jego głos i doznaje wewnętrznej przemiany.

Prorocy często robili osobliwe rzeczy. Jeremiasz tłukł naczynia na oczach starszyzny żydowskiej. Obchodził Jerozolimę z jarzmem na szyi. Ozeasz wziął sobie za żonę prostytutkę. Ezechiel wynosił tobołki z domu na znak, że niby się wyprowadza. Słowem, ich życie i działalność miało wymiar symboliczny. To Bóg kazał im grać różne role, ale nie dla zabawy. Te intrygujące i na pozór dziwaczne zachowania były apelem Boga do swego ludu, który na różne sposoby stara się dotrzeć do człowieka, także za pomocą gestu, znaku wzbudzającego irytację, kontrowersje, czy nawet gwałtowny opór. Wszystko po to, aby wstrząsnąć człowiekiem i pobudzić go do myślenia.

Jan Chrzciciel również podąża śladem swoich poprzedników. Żyje na odludziu. Okrywa się sierścią wielbłąda. Żywi się tym, co daje mu natura. A czyni tak, aby przypomnieć Izraelowi o Eliaszu, który zmuszony do ucieczki przed królową Jezebel, ukrywał się na pustyni, odziewał się skórami zwierząt, jadł to, co było pod ręką. Eliasz jako persona non grata musiał zbiec na pustkowie za piętnowanie bałwochwalstwa Izraela.

Pobyt Chrzciciela na pustyni nie jest więc przypadkiem. Ma dla Izraela i dla nas głębokie znaczenie. Dlaczego prorok tak czyni? Najpierw dlatego, żeby przekonać lud o swojej prorockiej misji – jako drugi Eliasz, który miał przyjść (Por. Mt 17, 10-13). Ale czy to jedyny powód? Ewangelista Marek próbując określić istotę misji Chrzciciela, odwołuje się do proroctwa Izajasza. Jan to „głos na pustyni”, która woła: „Przygotujcie drogę Panu, prostujcie ścieżki dla Niego”. Jeśli jednak zajrzymy do księgi Izajasza, to natrafimy na zdanie w nieco innej formie: „Głos się rozlega: ‘Drogę dla Pana przygotujcie na pustyni, wyrównajcie na pustkowiu gościniec naszemu Bogu’ (Iz 40,3)”! Zdanie z Ewangelii kładzie akcent na to, że Jan Chrzciciel naucza „na pustyni”. W wersji Izajasza pustynia jako taka jest miejscem nie tylko nauczania, ale też przygotowania drogi. Oba warianty zdania bynajmniej się nie wykluczają, lecz dopełniają i lepiej wydobywają ukryte w nim przesłanie.

W Izraelu za czasów Chrystusa istniało niewiele dokładnie wytyczonych dróg i bitych traktów. W większości wypadków drogi były prowizoryczne i wskutek małego ruchu zarastały roślinnością czy były zasypywane przez wiatr piaskiem. Ludzie podróżowali trochę na wyczucie, przez co mnożyły się różne drożyny i kręte ścieżki. Gdy więc do znaczniejszego miasta położonego na skraju pustkowia miała przybyć jakaś znakomitość, drogę trzeba było pospiesznie „odkopać” czy wytyczyć, aby z całym orszakiem można było wjechać do miasta w miarę „prostą drogą”. Zapewne podobnie wyglądała sprawa z Jerozolimą, leżącą nieopodal Pustyni Judzkiej.

Widać więc wyraźnie, że kiedy Jan Chrzciciel zapowiadał przyjście Mesjasza, ten obraz mógł być bardzo sugestywny i wzbudzać różne skojarzenia. Jednakże chodzi w nim głównie o sens metaforyczny, a nie dosłowny. Po pierwsze, Jan wskazuje, że do Jerozolimy przybliża się oczekiwany Mesjasz. Po drugie, w szerszym kontekście można powiedzieć, że cały świat jest takim miastem, do którego przybywa osobistość najszacowniejsza ze wszystkich. Po trzecie, obraz miasta i dróg na pustyni można też zawęzić do samego człowieka, a ściślej rzecz biorąc do moralnego wymiaru jego życia. Wytyczanie dróg, wypełnianie dolin, niwelacja pagórków to metafory ukazujące wewnętrzną pracę człowieka przygotowującą go na przyjście Pana. Nie można więc żyć sobie tak, jakby nic ważnego się nie działo. Trzeba jednak dodać, że w wezwaniu Chrzciciela tkwi pewien paradoks. Wprawdzie prorok wzywa do prostowania dróg, ale ma to się jednak bardziej opierać na ludzkim wysiłku. Z drugiej strony wskazuje na Chrystusa. Raniero Cantalamessa mówi, że „Jan naucza Prawa, aby szukano łaski”. Jedną nogą stoi jeszcze w Starym Testamencie, a drugą w Nowym. A Ewangelia poucza, że nie wystarczy jedynie nasz wysiłek, bo to Bóg pierwszy przychodzi, zaprasza na pustynię i tam nas przemienia. Ale jak rozpoznać to zaproszenie?

Problem w tym, że Jezus nie pojawia się nad Jordanem w otoczeniu dworskiej śmietanki, w królewskim splendorze, w huku trąb i pompatycznych fanfar. Przychodzi tak, że ledwie Jan Chrzciciel jest w stanie Go rozpoznać, ponieważ królestwo Jezusa nie przychodzi „dostrzegalnie” (Por. Łk 17, 20). Ten przysłówek używany był „w języku medycyny antycznej do obserwacji symptomów, a także do obserwacji służących rozpoznaniu przyszłości, stosowanych gorliwie w astrologii i kulcie pogańskim tych czasów” (J. Ratzinger). W ten sposób nie da się w Jezusie ujrzeć tego, co bezwzględnie wyróżnia Go spośród innych wielkich postaci, mianowicie Jego bóstwa. Bóstwo Jezusa i Jego obecność w życiu, w Kościele dostrzega się w wierze, która przekracza nasze zmysłowe możliwości poznawcze. Trzeba do tego innego spojrzenia i nastawienia.

Mam nadzieję, że te myśli pozwolą nam teraz lepiej zrozumieć działanie proroka i przesłanie, jakie kieruje on dzisiaj do nas. Bóg poprzez Jana Chrzciciela wzywa swój lud do opuszczenia Jerozolimy. Jest to zaproszenie do chwilowego wyjścia z ich dotychczasowego, ustatkowanego życia, zabiegania, zgiełku, poczucia bezpieczeństwa i stabilności. W jakim celu? Aby odpowiedzieć sobie na to pytanie, musimy jeszcze zwrócić uwagę na fakt, że pustynia zarówno w dosłownym jak i w przenośnym sensie charakteryzuje się pewną dwoistością. Z jednej strony jest kojarzona z siedliskiem demonów, krainą przerażenia, a dla Izraelitów także z miejscem buntu i śmierci (wędrówka z Egiptu do Ziemi Obiecanej). Jednak z drugiej strony to właśnie na tej samej pustyni Izrael w najbardziej intymny sposób obcował ze swoim Stwórcą, doświadczał Jego opieki i obrony.

Pustynia, o jaką chodzi w naszym życiu nie jest kategorią przestrzenną, lecz raczej egzystencjalną. Tworzą ją sytuacje, w których człowiek konfrontuje się chociażby z własną samotnością, z lękiem, z prawdziwym obliczem swojego „ja”, z pokusami i jednocześnie w nich doświadcza bliskości Boga, zrazu niewyraźnie słyszy Jego głos i doznaje wewnętrznej przemiany. Na pustyni człowiek nie ma na czym się oprzeć. Nie ma tam żadnego stworzenia, które mogłoby uciszyć jego niepokój, wewnętrzny chaos. (Dlatego pustynia jest tak niewygodna) Ale dzięki temu, jeśli człowiek nie ucieka przed nią, może dotrzeć do głębszych pokładów w sobie, przekraczając własną powierzchowność, uwikłanie w różne uzależnienia, w ciągłe wymówki, w usprawiedliwianie siebie.

Specyfika naszej epoki wymaga, aby „wyjście na pustynię” było raczej wkomponowane w całokształt naszej codzienności i zarazem z niej wypływało. Bóg bowiem przechodzi przez nasze życie, ale nie da się Go zauważyć będąc stale ogłuszonym zgiełkiem, czy gnając za każdym impulsem i poruszeniem. Toteż nie tyle chodzi o trwałą ucieczkę od świata, swoich zajęć i obowiązków, co o czasowe opuszczanie tego, co zdaje się nas pochłaniać bez reszty po to, aby nabrać dystansu do siebie, świata i drugich, aby posłuchać, co Bóg ma nam do powiedzenia na nasz temat. Św. Jan Chrzciciel nie zachęcał przecież do przeprowadzenia się na dobre na pustynię, chociaż sam na niej mieszkał. Carlo Caretto pisze nawet o „pustyni w mieście”, czyli pośrodku tego, czym na co dzień żyjemy. Ale dzisiaj częściej odnosimy wrażenie, że nie mamy czasu na to, aby zafundować sobie „luksus” pustyni. Wciąż musimy być aktywni i dostępni, nieustannie zajęci celową działalnością, bezradnie przyznając, że taki jest świat i cóż wobec tego począć. Wszelako właśnie na tym polega pułapka tego typu myślenia, żeby nie mieć w ogóle czasu na zwrócenie się ku temu, co nadaje sens wszelkiemu naszemu działaniu i byciu na tym świecie, czyli ostatecznie ku Bogu i prawdzie.

Jaką postać może przybrać pustynia w naszej codzienności? Z jednej strony „chwila pustyni” może wypływać z decyzji naszej woli, do której jesteśmy także pobudzani przez Boga, chociaż nigdy nie zdeterminowani. W pierwszym rzędzie będzie to modlitwa, gdzie uczymy się wsłuchiwać w głos Boga, w Jego Słowo. To ograniczenie nadmiaru bodźców zewnętrznych, wrażeń, obrazów, usunięcie się, aby pobyć z sobą. To wygospodarowanie czasu na odpoczynek. To zagłębienie się w dobrą lekturę, która zainspiruje do myślenia, poszerzy perspektywę, otworzy oczy na szersze wymiary rzeczywistości. To wędrówka w lesie czy w górach, gdzie z kolei z prostotą otwieramy się na lekturę świata i przebijającej zeń obecności Boga. Z drugiej strony doświadczenie pustyni może spaść na nas niespodziewanie: cierpienie i choroby, poczucie klęski po sporym nakładzie energii i pracy, zmęczenie, osamotnienie, rozczarowanie, frustracja, rozłąka z kimś bliskim. I tutaj znowu możliwe są różne wyjścia. Można uciekać, pogrążać się w bólu, jakby jedno doświadczenie stanowiło już o całym naszym życiu. Ale może to być także okazja do postawienia sobie pytań, których już dawno sobie nie stawialiśmy. Takie nagłe sytuacje bardzo mocno relatywizują wszystko, na czym dotąd opierało się nasze życie i mogą otworzyć na więcej, na jego prawdziwy fundament.

Czego więc uczymy się na pustyni? Spójrzmy jeszcze raz na św. Jana w dzisiejszej ewangelii. Prorok na pustyni odkrywa, że jego życie jest misją, że ma zadanie do wykonania. Z kolei poczucie misji bierze się ze słuchania Boga, ze zdania sobie sprawy, iż jesteśmy z Nim w relacji zależności. Właściwie rozumie swoją prawdziwą tożsamość. Bo przecież wystarczyłoby tylko małe przytaknięcie, ale ludzie uznaliby go za Mesjasza. On jednak postrzega siebie jedynie za narzędzie, chociaż nie bezwolne, które wskazuje na kogoś „mocniejszego” od niego. I wcale nie smuci się z tego powodu. Przeciwnie. Raczej cieszy się z tego, że jego uczniowie stają się uczniami Chrystusa.

Pustynia w naszym życiu jest więc nieodzowna do tego, abyśmy wyrabiali w sobie zmysł rozpoznawania Boga i mogli usłyszeć Jego głos, który rozbrzmiewa w nas i w otaczającej nas rzeczywistości. Pustynia, właśnie dlatego że wytrąca nas z poczucia samowystarczalności, ukazuje nam, co to znaczy być człowiekiem stworzonym i zależnym, pozwala głębiej zrozumieć swoje miejsce i zadanie w świecie. Dzięki pustyni, która nieraz nas szokuje i napawa lękiem, Bóg skuteczniej może „przedrzeć” się do wnętrza naszego serca, a więc do samego centrum naszej osoby, abyśmy nie mylili zbyt często celu naszego życia ze środkami, które mają nam pomóc, a nie przeszkodzić w jego osiągnięciu.

Dariusz Piórkowski SJ
darpiorko@mateusz.pl

 

 

Dariusz Piórkowski jest współautorem portali www.mateusz.pl i www.tezeusz.pl, mieszka w Warszawie

 

© 1996–2005 www.mateusz.pl