Pochodzę z typowej rodziny „niedzielnych katolików” i od roku nie praktykuję. Było to wynikiem analizy tego co chcę w życiu robić i kim jestem. Doszedłem do wniosku, że choćbym chciał to i tak nie będę miał siły do życia w wierze. Grzechy młodości, fascynacja polityką i inne kłopoty sprawiły, że dojrzałem do decyzji by zerwać z Kościołem. Teraz tego żałuję. [...]

Myślę o powrocie, ale chcę przedtem rozwiać wszelkie wątpliwości. Stąd te pytania: Czy w polityce należy się kierować swoimi poglądami religijnymi, czy interesem państwa–racją stanu? Czy można narzucać swoje przekonania w postaci prawa innym współobywatelom?

Liczę na zrozumienie – Hubert

 

Drogi Hubercie,

Jeśli idzie o Twój obecny stan, to wydaje mi się, że niezależnie co się zdarzy jutro czy pojutrze powinieneś odbudowywać zaufanie do ludzi, zwłaszcza do osób najbliższych. Wiem, że wiele relacji to mogą być sprawy bardzo obolałe, ale sam dobrze wiem, że jeśli z kimś tak ważnym jak ojciec, matka, brat, przyjaciel, itp. uda się coś odbudować, to potem wszędzie są tego ślady. „Odbudować”, tzn. szczerze porozmawiać, czyli podzielić się swoim życiem. Na pewno teraz wydaje ci się, że zwłaszcza o rzeczach trudnych, przykrych (takich jak grzechy) trudno jest rozmawiać z innymi, ale to nieprawda. Ludzie (pod każdą szerokością geograficzną) z jeszcze bardziej boją się spokojnej rozmowy o tym, z czego są dumni, co im się udało, o czym marzą, na co mają nadzieję, co uważają za świętość itp. Zazwyczaj zdobywają się tu tylko na jakieś przechwałki. Tymczasem trzeba po prostu dzielić się swoim życiem z innymi. Inaczej człowiek nie jest człowiekiem. Porozmawiać z Bogiem możesz zawsze. Z innym człowiekiem – prawie zawsze. A powiadam – im to będzie ktoś bardziej zaufany, tym lepiej.

Czy w polityce należy się kierować swoimi poglądami religijnymi, czy interesem państwa – racją stanu? Czy można narzucać swoje przekonania w postaci prawa innym współobywatelom?

Na tego typu pytania można bardzo łatwo udzielić ogólnej odpowiedzi. Sprawa się jednak komplikuje, jeśliby wejść w szczegóły. Po pierwsze, w polityce, tak jak w całym życiu, należy zawsze kierować się własnym sumieniem. Na przykład katolik, który jest głęboko przekonany, że jakieś przykazanie jest wymysłem ludzkim, i to błędnym wymysłem, nie powinien kierować się tym przykazaniem, ale powinien postąpić tak, jak mu podpowiada sumienie. Jeśli nagnie swoje postępowanie wbrew sumieniu, to zgrzeszy. Oczywiście, będzie jakoś odpowiedzialny za to, że jego sumienie błądzi, ale to jest już inna, dość delikatna sprawa. Natomiast decyduje zawsze to, że sumienie jest normą ostateczną i nawet błędne sumienie „ma rację”.

Wracając do pytania: racje religijne, interes państwa czy racja stanu? Otóż wszystkie je należy uwzględniać, bo one sprawiają, że nasze sumienie uczy się obiektywizmu. Rozumiem, że Twoje pytanie dotyczy sytuacji konfliktowych. Ale bez konkretnego przykładu trudno coś tu odpowiedzieć. Generalnie rzecz biorąc, między normami religijnymi a racją stanu nie ma (z natury rzeczy) żadnej sprzeczności czy konfliktu. Jeśli interes państwa zdefiniowany jest przez zdrowy rozsądek, to takich sprzeczności po prostu nie może być. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy interes państwowy definiowany jest językiem ideologii (czasem i religia może być zideologizowana). Ale nawet wtedy, sprzeczności pojawiają się tylko w niektórych punktach. Na przykład, PRL była podporządkowana sowietom, czy wobec tego należy akceptować każdy rodzaj doktryny obronnej sowietów, czy może tylko taki, który nie przynosiłby szkody Polsce? (dylemat pułkownika Kuklińskiego). Odpowiedź jest oczywista sama przez się. Nie można akceptować czegoś, co własnej Ojczyźnie przynosi szkodę, albo zapewnia jej spokój, ale cudzym kosztem. Tak samo jest oczywiste, że interes państwa nie może oznaczać wyrzucania religii ze szkół i życia publicznego, a jeśli to oznacza, to nie jest już interesem państwa, tylko czyimś interesem antyreligijnym, ubranym w państwotwórcze szatki. Itd., itp. Tyle ogólnych wyjaśnień. Bez konkretnych przykładów konfliktu nic więcej nie napiszę.

Czy można narzucać swoje przekonania w postaci prawa innym współobywatelom? I tak, i nie. Zdecydowanie nie, jeśli chodzi o błahe sprawy, ale jeśli chodzi o rzeczy ważne, to tak. „Rzeczy ważne” to życie i godność człowieka, czyli na przykład to, co definiuje oenzetowska Karta Praw Człowieka oraz prawodawstwo konstytucyjne niemal wszystkich krajów. Wszystkie cywilizowane kraje je uznają, ale przecież nie wszyscy obywatele, a jednak wszyscy chcą je respektować. Tutaj także mogą pojawić się konflikty. Na przykład katolicy zawsze będą twierdzić, że aborcja jest złem i będą chcieli jej zakazać prawnie, tymczasem wielu innych powie, że aborcja to nie jest łamanie praw człowieka tylko co najwyżej praw płodu, zaś płód nie jest człowiekiem. Konflikt ten jest o tyle specyficzny, że dla katolika i wielu nie–katolików płód jest człowiekiem nie z racji religijnych, ale przede wszystkim z racji czysto rozumowych. A zatem zasadniczo każdy jest w stanie do nich dojść. Dlatego jest sens przekonywać do tych racji w parlamencie czy w mediach, bo nie chodzi tu o wcielanie w życie jakiegoś prawa religijnego, lecz wcielanie w życie zdrowego rozsądku i elementarnej przyzwoitości. Prawo pozostaje jednak prawem. Dla każdego człowieka życie osobiste jest znacznie ważniejsze i bogatsze niż prawo państwowe. Prawo należy dostosowywać tak, żeby pomagało wszystkim.

Krzysztof Mądel SJ