Od pewnego czasu nartuje mnie pytanie o stanowisko Kościoła w sprawie kobiet pracujących zawodowo. Z jednej strony Ojciec Święty mówi, że kobieta jest równa mężczyźnie i ma prawo do rozwijania swoich zainteresowań, kształcenia się i pracy, z drugiej strony często spotykam się z opiniami ludzi związanych z Kościołem, świeckich i duchownych, że kobieta powinna koncentrować się na swojej rodzinie i pozostać w domu.

Sama jestem matką i kobietą pracującą. Praca daje mi satysfakcje, równocześnie staram się jak najlepiej spełniać obowiązki matki i żony. Ale zdarzyło mi się spotkać z opinią, że powinnam zrezygnować z pracy skoro mam 4 letnie dziecko. Jeżeli to możliwe, proszę o komentarz.

Marta

 

Mam troje dzieci i od 7 lat nie pracuje zawodowo z wyboru. Jednak mam do czasu do czasu pracę na umowę o dzieło i jest to dla mnie naprawdę ważne, że mogę sprawdzić moją „przydatność” zawodową. Sprawa, którą poruszyłaś jest dla mnie bardzo istotna. Podzielę się więc pewnymi przemyśleniami, nie będzie to odpowiedź wprost.

Żyjemy w innych czasach, niż nasze babki i większość z nas – kobiet – ma jakiś zawód, i  pracowała zawodowo przed urodzeniem dzieci. Stad w pewnym sensie „nie wystarcza” nam samo „bycie w domu”. I może nie byłoby większych problemów, gdyby nie dość powszechne nieakceptowanie (przecież pięknej i naturalnej) roli kobiety jako przede wszystkim żony i matki. Widać to chociażby w nieco pogardliwym sformułowaniu „ona nie pracuje”. Chyba nie trzeba tego wątku rozwijać... Sprawia to, że wiele młodych matek wręcz ucieka z domu, marzy o pójściu do pracy itp., a to nie jest przecież właściwe podejście do macierzyństwa! Stąd troska wielu osób i takie skrajne uwagi typu „musisz być w domu...”. Głoszone przez mężczyzn, czy osoby nie mające własnych dzieci (24 godziny na dobę) budzą zrozumiały bunt (we mnie również!). Muszę powiedzieć, że bardzo negatywnie odbieram wszelkie próby autorytatywnego narzucania kobietom jak mają postępować. Zarówno obrzydzania bycia „tylko” żoną i matka, jak i budzenia poczucia winy, że cieszą się swoją pracą zawodową. Choć – przyznajmy to uczciwie – tego pierwszego jest zdecydowanie więcej.

Myślę, że sprawa pracy zawodowej kobiet długo jeszcze będzie punktem zapalnym i powodem kłótni zwolenników rozwiązań skrajnych („kobieta musi realizować się w pracy zawodowej” albo „kobieta musi być w domu”). Sądzę, że prawda (jak zwykle?) leży pośrodku.

Chyba przede wszystkim nie powinno być tak, że cos się „musi” – w sensie negatywnym. Czyli chora jest sytuacja w której znajduje się zapewne większość kobiet – że matka małych dzieci idzie do pracy, bo musi, inaczej rodzina nie będzie miała za co żyć. Natomiast jeżeli nie zachodzi taki przymus finansowy (wiadomo, że jak pracuje jedna osoba, to jest mniej pieniędzy, ale za mniej tez się czasem da żyć...) to uważam, że sprawa polega na właściwie ustawionej hierarchii wartości. Jeżeli mam (mamy!) małe dziecko, jestem (jesteśmy!) odpowiedzialna za jego wszechstronny rozwój. Jak wiadomo nie da się przecenić obecności matki w domu przy dziecku przez przynajmniej pierwszy rok życia, a najlepiej przez co najmniej trzy pierwsze lata. Na pewno jest to sprawa ważniejsza od mojej ewentualnej satysfakcji zawodowej.

Na pewno też każdą sytuację należy rozpatrywać osobno, biorąc pod uwagę wszystkie jej aspekty. Dobro dziecka i rodziny jest tu absolutnie nadrzędna sprawa. Ale może być tak, że właśnie i matce i dziecku przyda się (przy dobrej organizacji opieki) wyjście matki do pracy – choćby dlatego, że nabierze dystansu do spraw domu, lepiej zorganizuje sobie czas, intensywniej i bardziej twórczo zajmie się dzieckiem... To na pewno jeszcze zależy od rodzaju pracy (inna jest sytuacja lekarki, inna księgowej). Natomiast przy dzieciach starszych (od 4 lat) sprawa jest chyba trochę łatwiejsza, bo przecież takie dzieci zazwyczaj nieźle funkcjonują w przedszkolu i ich więź emocjonalna z rodzicami nabiera powoli trochę innego charakteru. Niemniej na pewno trzeba zawsze zrobić uczciwy bilans strat i zysków, ze świadomością, że dzieciństwo naszych dzieci trwa naprawdę krotko i już się nigdy nie powtórzy (bardzo mocno dociera to do mnie teraz, gdy moja najstarsza córka idzie do I klasy).

Jeszcze jedna myśl. Dużo mówi się o satysfakcji jaką daje praca zawodowa, natomiast mało kto mówi o satysfakcji jaką daje świadomość, że się jest matką czy ojcem udanej gromadki dzieci, o satysfakcji jaką daje wychowywanie dzieci, o tym, że kobieta może „realizować się” będąc żoną i matką... Myślę, że warto zadawać sobie od czasu do czasu kontrolne pytanie, która satysfakcja jest dla mnie ważniejsza, czy moja hierarchia wartości jest nadal spójna i właściwa. Bo jeśli praca zawodowa staje się ważniejsza od bycia żoną i matką (mężem i ojcem) jest zdecydowanie źle i natychmiast trzeba wracać na właściwą drogę.

Piszesz Marto „Ojciec Święty mówi, że kobieta jest równa mężczyźnie i ma prawo do rozwijania swoich zainteresowań, kształcenia się i pracy” – to prawda, z zastrzeżeniem, że „równa mężczyźnie” nie znaczy „identyczna jak mężczyzna”, zaś wymienione prawa są jedynie prawami, ważniejsze są od nich obowiązki...

Swoja droga marzy mi się, aby wszyscy panowie sumiennie przeczytali np. „List do kobiet” Jana Pawła II i się nim na serio przejęli. Panie zresztą też.

Agata Jankowiak