Jaka jest oficjalna nauka Kościoła na temat stosowania kary śmierci? Do wczoraj byłem przekonany, że Kościół jednoznacznie potępia stosowanie kary śmierci. Pewien ksiądz w radiu gdańskim powiedział, że stanowisko Kościoła nie jest tak jednoznaczne. Z góry dziękuję za oświecenie mnie.
Piotr
Jak ukarać zabójcę, który w straszliwy sposób zmasakrował swoja niewinną ofiarę; jak postąpić wobec seryjnego gwałciciela i mordercy; co zrobić z winnymi ludobójstwa? Prawie co dzień możemy usłyszeć o przerażających zbrodniach dokonanych przez zwyrodniałych przestępców lub przez schludnych polityków i generałów sterujących wypadkami z zacisznych gabinetów. Budzi się w nas gniew i pragnienie podstawowej sprawiedliwości, zadośćuczynienia. Wydaje nam się oczywiste, że winowajca powinien zapłacić życiem, a równocześnie sama jego śmierć to jakby za mało, chciałoby się, żeby i on przeszedł przez to samo, co zgotował swoim ofiarom. Wielu z nas chciałoby go widzieć skomlącego z bólu i błagającego o litość w powolnych męczarniach konania. Myślimy, że może taki przykład odstraszy innych. Kara śmierci jawi się nam jako logiczna konsekwencja i skuteczne rozwiązanie w sytuacji, gdy raz po raz widzimy bezsilność państwa i prawa wobec złoczyńców. Tak wyraża się nasze poczucie sprawiedliwości i pragnienie znalezienia prostych rozwiązań skomplikowanych problemów.
Niedawno można było usłyszeć w serwisach informacyjnych, że jedna z partii w swojej kampanii na rzecz przywrócenia kary śmierci powołuje się na sondaże, według których siedemdziesiąt procent badanych miałoby opowiadać się za jej funkcjonowaniem. Wśród ankietowanych większość stanowili zapewne ochrzczeni. Czy jednak chrześcijanin może zgadzać się na karę śmierci? Czy mieści się to w logice wiary? Czego w tej kwestii uczy nasz Kościół?
Nie jestem teologiem, więc nie będę się starał pisać jak autorytet teologiczny. Spróbuję za to napisać o tym, jak odczytuję słowa Jezusa i Kościoła. Żeby było jasne, powiem od razu, że mnie jako chrześcijaninowi trudno pogodzić z wiarą zgodę na karanie śmiercią, choć nie jestem pewien, czy potrafiłbym to, co za chwilę napiszę, powtórzyć, stojąc twarzą w twarz z rodzicami Tomka Jaworskiego. Nie wiem też, czy mój pogląd nie zawaliłby się, gdybym w podobny sposób stracił swoje dziecko. Nie mogę też obiecać, że liczba pytań i wątpliwości, które się tu pojawią, nie będzie większa od liczby odpowiedzi.
Pismo Święte mówi, że Bóg nie chce śmierci grzesznika, lecz aby się nawrócił i żył – czy dotyczy to wszystkich grzeszników, czy tylko niektórych? Pan Jezus uczył wybaczać „siedemdziesiąt siedem razy”, co znaczy: zawsze – czy jednak wolno mi wybaczać za innych? Konając na krzyżu, Syn Boży otworzył niebo współskazańcowi mającemu na sumieniu niewątpliwie ciężkie przestępstwa. Tylko, że ten najpierw uznał swoją winę – może więc łagodniej karać tych, którzy okażą skruchę, natomiast nie mieć skrupułów wobec zatwardziałych? Jezus jednak prosił Ojca, by przebaczył także tym, którzy „nie wiedzą, co czynią” i wcale nie czują się winni, a św. Paweł napisał, że miłość „we wszystkim pokłada nadzieję” -- czy zatem każdemu trzeba dać szansę, nawet komuś, kto wydaje nam się przypadkiem beznadziejnym?
Jak zatem społeczeństwo może się bronić przed ludźmi (czasem trudno przychodzi nawet nazwanie ich tym mianem), o których wiadomo, że będą stanowili nieustanne najwyższe zagrożenie dla innych?
Kościół wypowiada się na ten temat niezwykle jasno: zarówno w Katechizmie Kościoła Katolickiego (punkty 2263-2267) jak i w ogłoszonej w 1995 roku encyklice „Evangelium vitae” Jana Pawła II czytamy, że zdarzają się sytuacje „kiedy prawo do ochrony własnego życia oraz obowiązek nieszkodzenia życiu drugiego człowieka okazują się w konkretnych okolicznościach trudne do pogodzenia”. (EV, 55) Każdy człowiek ma bowiem prawo do koniecznej obrony własnej. Papież idzie jeszcze dalej, stwierdzając za Katechizmem: „uprawniona obrona może być nie tylko prawem, ale poważnym obowiązkiem tego, kto jest odpowiedzialny za życie drugiej osoby, za wspólne dobro rodziny lub państwa” -- i dodaje dalej: „Zdarza się, niestety, że konieczność odebrania napastnikowi możliwości szkodzenia prowadzi czasem do pozbawienia go życia. W takim przypadku spowodowanie śmierci należy przypisać samemu napastnikowi, który naraził się na nią swoim działaniem, także w sytuacji, kiedy nie ponosił moralnej odpowiedzialności ze względu na brak posługiwania się rozumem.”
„W tej perspektywie należy też rozpatrywać problem kary śmierci. Zarówno w Kościele, jak i w społeczności cywilnej coraz powszechniej zgłasza się postulat jak najbardziej ograniczonego jej stosowania albo wręcz całkowitego zniesienia. Problem należy umieścić w kontekście sprawiedliwości karnej, która winna coraz bardziej odpowiadać godności człowieka, a tym samym – w ostatecznej analizie – zamysłowi Boga względem człowieka i społeczeństwa. Istotnie, kara wymierzona przez społeczeństwo ma przede wszystkim na celu 'naprawienie nieporządku wywołanego przez wykroczenie'. Władza publiczna powinna przeciwdziałać naruszaniu praw osobowych i społecznych, wymierzając sprawcy odpowiednią do przestępstwa karę, jako warunek odzyskania prawa do korzystania z własnej wolności. W ten sposób władza osiąga także cel, jakim jest obrona ładu publicznego i bezpieczeństwa osób, a dla samego przestępcy kara stanowi bodziec i pomoc do poprawy oraz wynagrodzenia za winy.
Jest oczywiste, że aby osiągnąć wszystkie te cele, wymiar i jakość kary powinny być dokładnie rozważone i ocenione i nie powinny sięgać do najwyższego wymiaru, czyli do odebrania życia przestępcy, poza przypadkami absolutnej konieczności, to znaczy gdy nie ma innych sposobów obrony społeczeństwa. Dzisiaj jednak, dzięki coraz lepszej organizacji instytucji penitencjarnych, takie przypadki są bardzo rzadkie, a być może już nie zdarzają się wcale. (podkr. moje – M.T.)
W każdym razie pozostaje w mocy zasada wskazana przez nowy Katechizm Kościoła Katolickiego: „Jeśli środki bezkrwawe wystarczają do obrony życia ludzkiego przed napastnikiem i do ochrony porządku publicznego oraz bezpieczeństwa osób, władza powinna stosować te środki, gdyż są bardziej zgodne z konkretnymi uwarunkowaniami dobra wspólnego i bardziej odpowiadają godności osoby ludzkiej” (EV 55, 56).
Czy obecnie w Polsce i w innych cywilizowanych krajach da się stworzyć warunki dla uchronienia społeczeństwa przed najgroźniejszymi przestępcami bez uciekania się do pozbawiania ich życia? Wydaje się, że tak. Karę śmierci można na przykład zastąpić bezwzględnym dożywotnim więzieniem o ostrym rygorze, bez możliwości wcześniejszego wyjścia na wolność (na przykład w wyniku amnestii czy zwolnienia warunkowego). „Ale to nas nie satysfakcjonuje” – spostrzegła niedawno jedna z moich uczennic, podczas lekcji poświęconej „Hymnowi o miłości” św. Pawła (temat brzmiał: „Chrześcijański radykalizm”).
Poza tym wielu podatników powie w tym momencie, że nie zgadzają się na to, by przez kilkadziesiąt lat ich uczciwie zapracowane pieniądze, które można by przeznaczyć na pożyteczne cele, służyły utrzymaniu morderców i degeneratów przy życiu (miesięczne wydatki ponoszone przez państwo na jednego więźnia wynoszą obecnie około 1000 złotych).
Wydaje mi się, że problem tkwi w tym, iż oczekujemy jakichś prostych i jednoznacznych rozwiązań – ukaranie śmiercią zdaje się zamykać sprawę. W rzeczywistości jednak jest tak, że dobro zawsze będzie się wydawało słabsze od zła, a jednak nasz najwyższy szacunek i podziw budzą ci, którzy potrafili „zło dobrem zwyciężać”. I to jest jedyna prawdziwa droga.
Czy niezgoda na karę śmierci jest wyrazem słabości chrześcijaństwa i społeczeństwa; czy świadczy ona o bezradności chrześcijanina wobec zła? Największą siłą i jedną z wielkich tajemnic naszej wiary jest prawda o przebaczeniu i zbawieniu -- Jezus umarł za wszystkich bez wyjątku, każdemu dając szansę, czy mamy prawo tę Bożą szansę komuś odbierać, nawet gdyby ten ktoś miał do końca życia z niej nie skorzystać?
Prawda o grzechu jest taka, że jego skutków nie da się usunąć po prostu przez usuwanie grzeszników. Grzech zawsze burzy jakiś porządek i jego konsekwencje trwają, odnosząc się nie tylko do sprawcy grzechu. Jeśli na przykład ojciec rodziny pije, to skutki jego grzechu dotykają żony, dzieci, społeczności, zakładu pracy i tak dalej. Droga do uleczenia tej sytuacji jest bardzo skomplikowana, a jej konsekwencje utrzymują się w różnego rodzaju urazach nawet wówczas, gdy uda się wyjść z nałogu. To dotyczy zresztą każdego grzechu. Zło chce rodzić zło i jeśli tak można powiedzieć -- szatan cieszy się chyba, gdy udaje mu się zarazić dobrych ludzi pragnieniem krwawej zemsty.
Przypomnijmy sobie ile sprzeciwów wzbudził list, jaki kilka lat temu Ojciec Święty skierował do kobiet zgwałconych podczas wojny na Bałkanach, prosząc je, by nie decydowały się na zabicie poczętych w nich dzieci – ile krzyku podnieśli wówczas zwolennicy prostego rozwiązania: aborcji.
Nie mamy prawa przebaczać pochopnie w imieniu skrzywdzonych – jak napisał Zbigniew Herbert, ale możemy i powinniśmy najpierw w sobie, a potem w innych budzić zdolność do przebaczenia.
To trudne? Tak – ale czy jest inna droga? Utkwiła mi w pamięci taka scena z filmu „Ghandi”. przychodzi do Ghandiego Hindus, któremu podczas zamieszek muzułmanie zabili całą rodzinę, i pyta, co ma teraz robić. Mahatma, bardzo już wtedy wyniszczony długotrwałą głodówką prowadzoną w intencji pojednania zwaśnionych stron, stawia przed nim muzułmańskiego chłopca, który stracił rodziców, i prosi tego człowieka, by on, Hindus, wziął go i wychował na dobrego muzułmanina.
Maciej Tabor