Tak niestety jest w moim życiu. Moją wiarę określiłbym jako przedziwną sinusoidę raz poniżej linii zerowej a innym razem wysoko ponad nią. Dlaczego tak jest? Znam Pana Boga mego Stwórcę, znam Jego słowo i staram, się poznać je lepiej. Modlitwa która jest największym problemem i wymaga rzeczywistego zaangażowania mojej osoby staje się coraz trudniejsza ostatnimi czasy.

Pragnąłbym aby było inaczej ale to tylko pozostaje w wymiarze pragnienia bo brak we mnie sil do prawdziwej pracy. Nie rozumiem samego siebie i tak wyraźnych dwu sprzeczności wewnątrz mnie. Jednocześnie czuję jak Pan Bóg pomimo mojej słabości nie zapomina o mnie i ciągle przypomina mi ze ON JEST i potrzebuje mnie co jest ogromną radością i pomocą ale mój zapał jest tak przygniatająco słaby. Był okres niedawno w moim życiu, że odczuwałem (przynajmniej tak mi się wydawało) niezwykłą bliskość Boga, potrafiłem się modlić i było to dla mnie pięknym przeżyciem lecz teraz jest wręcz odwrotnie. Jak zabrać się do tej trudnej pracy bo wierzę, że bez mojego udziału i osobistego wysiłku nic się nie zmieni a być może zbytnio wierzę w swoje siły które zawodzą a zapominam o mocy PANA.

To jest mój problem któremu nie potrafię sprostać a jak zaradzić jemu kiedy moja rodzina żona i dziecko również są ogromnie ważni i wracając do powyższych słów potrafiliśmy z żona modlić się wspólnie ale kiedy ja niejako upadam wszystko się wali pomimo wzniosłych pragnień. Co robić aby prawdziwie żyć?

Piotr

 

To pytanie zadajemy sobie od dawna. Jest to pytanie o sens życia. Papież Jan Paweł II w Encyklice Veritatis Splendor, omawiając ewangeliczne spotkanie młodzieńca z Chrystusem wskazuje na fakt, że każde pytanie o dobro
jest równocześnie pytaniem o sens życia. Dobro w tym przypadku zostaje odniesione do Jednego, Który Jest Dobry, to znaczy do Boga.


Pisze Pan o problemie z modlitwą. Jest to normalne w życiu duchowym człowieka. Tylko, że na ten problem można spojrzeć dwojako:

  1. cos się kończy w moim życiu duchowym i jest to znak, że musze rozpocząć nowy etap, etap głębszych poszukiwań i mocniejszego przylgnięcia do Pana.
  2. początek acedii, czyli lenistwa duchowego.

Często jest tak, że tłumaczymy sobie ten stan: i tak niewiele mogę, wiec po cóż Panu Bogu moja modlitwa? Modlitwa mnie meczy, wiec po co się modlić?

Wielu mistyków miało problemy z modlitwa. I nie chodziło tutaj o acedie, ale raczej o to, że należało cos zmienić w życiu modlitwy, w życiu duchowym. Był to dla nich okres próby i bolesnego dźwigania się na, nazwijmy to,
wyższy poziom życia duchowego. Sądzę, że w Pana przypadku te problemy z modlitwa należy odczytać jako
znak od Boga, aby zakończyć pewien etap i rozpocząć nowy. Owszem, jest to bolesne, ale z pomocą Bożą można i to przezwyciężyć. Najważniejsze, nie poddawać się, pomimo pokusy rzucenia wszystkiego. A i ta modlitwa, chociaż z tak wielkim trudem wymawiana, będzie Bogu mila, gdyż pan Bóg wie jak nam ciężko. Tak wiec więcej optymizmu!

Z pamięcią w modlitwie

ks. Artur Katolo

 

Zacznę może od tego. Widziałeś kiedyś elektrokardiogram? Bicie serca – mazak na papierze odmalowuje linie i sinusoidy, nieregularne... ale miarowe. Raz w górę, raz w dół – raz niżej raz wyżej. Linia bicia serca odwzorowująca rytm życia w człowieku. Kiedy linia EKG jest linia prosta, zamiera życie.

Ja też miałem ten sam problem co Ty. I stanąłem wobec niego w takiej samej pozycji jak Ty. Jak to jest, że ja mam albo „pod górkę”, albo „z górki”. Dlaczego brak mi jakiejś stabilizacji, która pozwoliłaby mi na spokojniejsze i bardziej komfortowe życie tak duchowe jak i rodzinne?

I powiem Ci na samym początku – nie znalazłem wtedy odpowiedzi. Zdałem sobie sprawę, że tak jest. Ale jak każdy człowiek nie stanąłem na tym. Zacząłem się zastanawiać, myśleć i medytować na godzinę przed zaśnięciem kiedy moja żona i synek już sobie słodko spali. Stawałem na balkonie w nocy i patrzyłem na uśpioną Warszawę i czasami wyłem do Boga z wielka goryczą w glosie: „Panie patrzysz i nie grzmisz!”.

Wtedy przypomniała mi się stara katechetyczna przypowieść o pewnym śnie człowieka. Śniło mu się, że szedł po plaży z Jezusem. Spacerowali sobie i rozmawiali o nurtujących człowieka sprawach. W pewnym momencie Człowiek obejrzał się za siebie i zobaczył, że ślady jakie Obaj pozostawiali na piasku raz były podwójne, raz pojedyncze. Człowiek więc zwrócił się z głosem pełnym goryczy do Jezusa: „Panie – dlaczego kiedy ja potrzebowałem najbardziej Twojej pomocy, to Ciebie nie było przy mnie?”. Jezus spojrzał na Człowieka z uśmiechem na twarzy i odpowiedział mu: „Kiedy Tobie wydawało się, że jesteś zupełnie sam, widziałeś na piasku tylko pojedyncze ślady. A to są moje ślady, bo ja Ciebie wtedy niosłem w ramionach”.

Gdy się czyta pisma św. Jana od Krzyża i św. Teresy Wielkiej jak również Ćwiczenia Duchowe św. Ignacego Loyoli, widzi się tam za każdym razem Twój problem. Św. Jan i św. Teresa nazywali to „nocami ciemności” – czas kiedy człowiek trącił swoja gorliwość, czuł wokół siebie totalną pustkę i odczuwał swoja nieskończoną małość. Św. Ignacy mówił o „strapieniu” – czasie kiedy człowiek czuje się samotny, traci cel swojego życia sprzed oczu, nie odczuwa bliskości Boga. Oba te terminy odnoszą się do tej samej praktycznie sytuacji. Jest to odczucie, które trapi Ciebie i często trapi mnie i wielu ludzi na tym Bożym świecie.

W takiej sytuacji człowiekiem targają sprzeczne uczucia, często człowiek przechodzi kryzys wiary, targany burzą pokus i wątpliwości. Świeci autorzy dają różne rady, które wbrew pozorom stanowią jedną odpowiedź: Ten święty czas próby jest wielkim darem Boga potwierdzającym nasze wybranie i umiłowanie przez Boga.

Ja byłem tym zaskoczony.

Jak to jest, że kiedy czuję się totalnie rozbity, kiedy tracę sens, kiedy jestem już zmęczony tym „wahadełkiem życia”, kiedy czuje się samotny – to powinienem Bogu za to dziękować?! Czy to nie jest kolejny żart życia z mojej osoby? Nie, nie jest. Bóg daje strapienie człowiekowi w jednym celu – aby odkrył siebie. Aby zobaczył i sprawdził na własnej skórze, że został stworzony z nicości przez Boga, aby zostać wywyższonym do godności Dziecka Bożego.

Chcesz rady i odpowiedzi na pytanie: Co robić, aby prawdziwie żyć? Świat daje tysiące odpowiedzi, które Ciebie nie zadowalają – nie chciałbym być kolejnym doradcą na Twojej drodze życia, który radę daje a Ty starasz się ją wcielić w życie. Każdy znajduje własną odpowiedź. Ale może popełnię ten błąd i powiem Ci jak ja odkryłem własną odpowiedź na Twoje pytanie.

Przykład z encefalogramem odpowiada na jedną kwestię: dlaczego moje życie faluje, dlaczego ma kształt sinusoidy, dlaczego nie ma stabilizacji? Nie jest linią prostą, bo to oznacza ludzką śmierć. Przekładając to na język faktów: jeśli człowiekowi w życiu nic się nie zmienia, traci on aktywność, następuje rozkład życia i powolna śmierć duchowa. Prosta myśl, że nasze życie na ziemi nie może być usłane różami, bo sami aniołami nie jesteśmy, na pewno człowiekowi nie wystarczy. Ale jeśli zdamy sobie sprawę, że człowiek na tym świecie jest tylko przechodniem w drodze do szczęścia wiekuistego – już bardzo upraszcza sposób w jaki znajdujemy odpowiedź jak prawdziwie żyć.

Jezus dawał najprostsze rady dając nam za przykład ptaki, które nie orzą, nie sieja zaś Bóg daje im to co potrzebują. Czy innym razem kiedy mówił, abyśmy się troszczyli przede wszystkim o Królestwo Boże a „reszta będzie nam przydana”.

My jesteśmy takimi fajnymi w sumie istotami: lubimy troszczyć się na zapas, martwić się rzeczami przyszłymi, przejmować się problemami tego świata – problemami, których udźwignąć nie jesteśmy w stanie. A wystarczy sobie przypomnieć, że każdy nasz dzień, który następuje po naszych nocach jest darem Boga... i może być ostatnim w naszym życiu tu na Ziemi. Nie wiemy bowiem, czy „nasza godzina” już nie nadeszła lub nadejdzie jutro.

Ja z chwilą kiedy sobie to uzmysłowiłem to zrozumiałem, że należy cieszyć się takim życiem jakie mamy. Zdałem sobie sprawę, że Bóg jest istotna częścią naszego życia i my je kształtujemy. Kiedy ja mam tzw. „górkę” – to zwykle wtedy, gdy cos mi się udało, tak mi się przynajmniej wydaje. Mam wtedy ochotę żyć, nie widzę żadnych przeszkód. Czuję, że żyję i świat do mnie należy. Jestem wtedy wdzięczny Bogu za wszystko. A potem czuję, że to tracę, nadchodzi „dołek”. I wtedy co robię? Proszę Boga o pomoc, wsparcie i sama modlitwa zaczyna mnie mobilizować. I chociaż czasami odczuwam ten sam żal, co Ty, że świat mojego życia nie jest inny – to zdaję sobie sprawę, że tak po prostu jest, że nic nie dostajemy na wieczność, że życie przemija. Odkrywam prostą sprawę, że Pan Bóg mnie prowadzi krętą i mroczną doliną. Z chwilą kiedy odkrywasz, że wśród tych życiowych krzywizn i sinusoid Bóg Ciebie prowadzi – stajesz wobec Boga ze słowami dziękczynienia.

Chrystus idąc ku Golgocie ciągle upadał pod ciężarem krzyża. Czy my mamy mieć lepiej? Czy mam mieć lepiej niż święci Pańscy? Łatwiej? Nic podobnego!

Nasze: Twoje i moje życie jest sinusoidą, upadkiem i powstawaniem, „dołkiem” i „górką” – bo to potwierdza, że idziesz drogą Jezusa. Że właśnie żyjesz pełnią życia!

A jak się modlić? No cóż, nie mamy obaj tak komfortowego życia, które pozwala nam na dysponowanie swoim czasem do woli. Ja tez miałem wyrzuty sumienia, kiedy nie potrafiłem znaleźć w ciągu dnia czasu na modlitwę czy skupienie, kiedy zasypiałem w trakcie modlitwy po ciężko przepracowanym dniu. Wtedy to właśnie mój wspaniały spowiednik dal mi taka rade: „Uczyń wszystko, by każda Twoja czynność, wszystko co czynisz było modlitwą skierowaną do Boga”. I tak czynię. Kiedy modlę się z moim synem przed jego snem – ja też się modlę – dołączam swoje modlitwy do jego modlitw. Kiedy jadę samochodem lub tramwajem, modlę się do Boga, rozmawiam z Nim. Kiedy obsługuję kolejnego klienta, w duchu modlę się za niego. Kiedy opracowuję kolejną analizę, pomiędzy kropką a przecinkiem myślę o Bogu, który teraz jest może zajęty jakimś człowiekiem...

Staram się uświęcić swoją pracę i w ten sposób moja praca jest znośna, przynosi również owoce duchowe. A jak mi się nie udaje? No cóż – następnego dnia znowu się staram, bo mam świadomość, że moje starania to też modlitwa – dialog pomiędzy człowiekiem i Bogiem. A kiedy wracam po pracy do domu, cały swój czas poświęcam rodzinie – bo to jest moje powołanie. Ty i ja jesteśmy ojcami rodzin – nasze obowiązki to też kapłaństwo. Czy kapłan, który wypełnia swoje powołanie albo ojciec, który realizuje swój ślub małżeństwa czymś się różnią? Nie, niczym się nie różnią. A realizując swoje powołanie, realizujemy wolę Bożą.

Ja sobie często powtarzam takie powiedzenie: „Życie to nie jest bajka, to jest bitwa”. Codziennie walczymy z sobą, swoimi słabościami i przeciwnościami, ze złem, które nas dotyka i kusi, z ludźmi nam nie życzliwymi i przeróżnymi zdarzeniami, które nas przygniatają, tłamszą i dołują. I tak ma być. Inni to mieli i zostali świętymi to my nie jesteśmy w stanie tego samego z Bożą pomocą dokonać?

Bóg daje nam „dołki” aby nam nieustannie przypominać (jakże człowiek ma krotka pamięć!), że sami bez niego naszego krzyża nie udźwigniemy. I za te „dołki” należy Bogu podziękować.

Na koniec przytoczę Ci inną katechetyczną przypowieść. Kiedyś pewien człowiek powiedział z wyrzutem Bogu, że dał mu za ciężki krzyż do dźwigania. Bóg wiec zesłał swojego anioła. Anioł przyszedł i zabrał człowieka do bardzo dziwnego miejsca. Były tam tysiące krzyży. Krzyże były rożne: piękne i brzydkie, ze złota i stali, z drewna i pokryte ornamentami czy drogimi kamieniami. Człowiek zobaczył taki piękny inkrustowany diamentami krzyż i powiedział aniołowi, że ten krzyż bardzo mu się podoba. Anioł skina głową i człowiek podszedł do niego by go poddźwignąć. Ale nie mógł. Nawet nie drgnął, kiedy człowiek starał się go unieść. Porzucił ten krzyż i zaczął dalej się rozglądać. Przymierzał kolejne krzyże, a każdy z nich był dla niego za ciężki. Wreszcie zobaczył taki mały drewniany krzyżyk. Podszedł do niego i chwycił go mocno. Był zdziwiony, że nie był ciężki, że dobrze się go trzyma w dłoni. Powiedział wiec do anioła: Ten biorę.

Anioł się roześmiał: Człowieku – rzekł do niego – to Twój własny krzyż, którego wcześniej nie chciałeś nosić.

Pan Bóg nie daje człowiekowi krzyża, którego ten nie może poddźwignąć. A jeśli już zdarzy się nam, że krzyż, który nosimy za bardzo nam ciąży, to wtedy Bóg sam pomaga nam go dźwigać. Rób w swoim życiu co możesz, by było ono lepsze, bardziej święte i radosne. A jak Ci zabraknie sił, ducha, nadziei – to zrób wszystko co możesz i resztę zostaw Bogu. On Cię nigdy nie opuści.

Pozdrawiam Cię z Bogiem

Michał Czuma

 

LISTY

 

Natura ludzka, rozchwiana przez grzech pierworodny ma tendencje do popadania w skrajności. Wynika z tego zależność powszechna w życiu duchowym każdego z nas. Podobnie jak prawa fizyki sformułowane ongiś przez wielkie postaci świata nauki, równie uniwersalne i w pełni aktualne są wskazania mistrza życia duchowego – Ignacego Loyoli. Fragment jego listu z 1536 roku, napisanego do benedyktynki w Barcelonie, omawia wspomniane zależności, ujawniając przyczynę owej swoistej „duchowej sinusoidy”.

Dla lepszego wyjaśnienia, (...), wspomnę pokrótce o dwóch lekcjach, jakie Pan zwykle daje albo dopuszcza, z tym, że pierwszą daje, drugą dopuszcza. Pierwsza lekcja polega na udzieleniu przez Pana pociechy wewnętrznej, która rozprasza zamieszanie powstałe w duszy i pociąga ją całkowicie ku miłości Chrystusa. Tego rodzaju działanie Boga jednym objawia wiele tajemnic, a nawet idzie jeszcze dalej, innym zaś daje oświecenie wewnętrzne. Ta Boska pociecha sprawia wreszcie, że wszystkie wysiłki stają się przyjemne, a zmęczenie staje się odpoczynkiem.

Nie ma ani takiej pokuty, ani tak wielkiego ciężaru, ani innych tak ciężkich prac, które nie wydawałyby się lekkie i słodkie temu, kto postępuje z tą gorliwością, zapałem i wewnętrzną pociechą. Ona pokazuje i otwiera przed nami drogę, jaką powinniśmy postępować, oraz wskazuje to, czego musimy unikać. Pociecha ta jednak nie zawsze nam towarzyszy, ale przychodzi w chwilach określonych przez Boga. Wszystko to dzieje się dla naszego pożytku.

Kiedy jednak dusza znajduje się bez takiej pociechy, natychmiast następuje druga 1ekcja. Polega ona na tym, że nasz stary nieprzyjaciel stawia przed nami wszystkie możliwe trudności, by nas sprowadzić z obranej drogi. Teraz przeżywamy coś zupełnie przeciwnego do tego, z czym łączyła się pierwsza lekcja. Nieprzyjaciel dręczy nas bez przerwy, wywołuje smutek, którego przyczyn zupełnie nie rozumiemy. Nie odczuwamy żadnej pobożności ani w modlitwie, ani w kontemplacji, żadnego smaku i upodobania wewnętrznego w mówieniu i słuchaniu o rzeczach Bożych. Na tym jednak jeszcze nie koniec, bo gdy nieprzyjaciel spostrzeże, że jesteśmy osłabieni i upokorzeni przez tego rodzaju przykre przeżycia, wówczas podsuwa nam myśl, że Bóg, nasz Pan, zupełnie o nas zapomniał. W takich chwilach zaczyna nam się wydawać, że jesteśmy daleko od Pana naszego i że wszystko, co zrobiliśmy i co chcielibyśmy jeszcze zrobić, nie ma żadnej wartości. W ten sposób nieprzyjaciel stara się doprowadzić nas do całkowitej utraty ufności. Wówczas także pod wpływem podsuwanych nam zwodniczych myśli zanadto upokarzamy się i zbytnio pogrążamy w rozważaniu naszej nędzy; oto w jaki sposób powstaje w nas bojaźń i osłabienie ducha. Dlatego tak konieczna jest czujność u tego, kto walczy.

Gdy odczuwamy pociechę, poniżajmy się i upokarzajmy, pamiętając że wkrótce doświadczy nas pokusa; gdy jesteśmy kuszeni i duszę naszą zalewają ciemności i smutek, wtedy przeciwstawiajmy się im bez ociągania, wyczekując cierpliwie pociechy od Pana, która całkowicie rozproszy to wewnętrzne zamieszanie i ciemności.

Ignacy Loyola, Pisma Wybrane T.1., WAM, Kraków 1968

W radzie „czytaj Księgę Hioba”, jaką dostał autor wcześniejszego listu jest zatem trochę racji. Dlaczego trochę? Chodzi bowiem o odczytanie jednego z podstawowych przesłań całej księgi – stałość Hioba w relacji do Boga, jego wytrwałość nawet w najcięższej próbie, wbrew ludzkim osądom jego przyjaciół – stanowią o jego wielkości. Dwie „lekcje” jakie stale otrzymujemy służyć mają wyrobieniu wytrwałości, jednocześnie wymagając jej stale większej w następnych momentach utrapienia.

W miarę rozwoju duchowego amplituda sinusoidy, o jakiej pisze autor listu z tej strony, maleje, ale nie wygasa do naszych ostatnich dni. Zalecenie Św. Ignacego jest zatem aktualne na każdy dzień.

Stojgniew Paluszewski