Mój szkolny kolega mieszkający w Szwecji, wyraźny agnostyk uważa Biblię, szczególnie Stary Testament, za cenny dokument filozoficzny ale nie widzi w niej wartości historycznych. Jego zdaniem z istniejącej bogatej literatury sumeryjskiej pewne teksty zostały potraktowane wybiórczo dla wygody autorów pragnących stworzyć pewna bazę dla ludzi wierzących. Nie jest to zatem żaden dokument historyczny a jedynie tendencyjny zlepek opowieści. Jako przykład podaje iż opis potopu jest pełniejszy i prawdziwszy w opowieści Gilgamesza (przyznaję, iż nie czytałem). On rozumie przywiązanie i cześć ludzi wierzących dla biblii ale nie uważa, iż wnosi ona jakikolwiek wkład dla ludzi nie związanych z wiarą.
Niestety nie podaje więcej szczegółów a mnie posądza o kierowanie się uczuciowością a nie o opieranie się na faktach. Co mam o tym sądzić bo przyznaję, że jestem teraz trochę zagubiony.
Kwestionowanie wartości historycznej Biblii nie jest zjawiskiem nowym. Można by powiedzieć, że ma ono już swoją historię, a dla wielu ludzi (często niewierzących) przeszło już całkowicie do historii. Chyba najczęściej historyczna wartość Biblii była poddawana w wątpliwość pod koniec XIX i na początku XX wieku. Nie miejsce tutaj aby prezentować konkretne zarzuty stawiane wówczas tekstom biblijnym. Warto jednak wspomnieć, że krytyka ówczesnych historyków wypływała z pewnej koncepcji historii, która, choć porzucona przez „zawodowych historyków”, nierzadko nadal istnieje w umysłach wielu ludzi.
Otóż pod koniec XIX wieku uważano, że historia jako nauka powinna brać przykład z nauk przyrodniczych (na ten temat można poczytać klasyczne dzieło z tej epoki: V. Langlois - C. Seignobos, L'histoire et ses méthodes, Paryż 1898). Historyk miał za zadanie odtworzyć obiektywnie fakty z przeszłości, tak jakby fotografował wydarzenia. Tego typu postawa warunkowała odpowiedni stosunek do dostępnych źródeł informacji: wszystko, to co historykowi wydawało się nieobiektywne, co było subiektywną interpretacją starożytnego autora musiało być odrzucone, nie mając historycznej wartości.
Po pewnym jednak czasie podniosły się krytyczne głosy wobec tak rozumianej historii jako nauki. Po pierwsze zaczęto zadawać sobie pytanie, czy jest możliwe dotarcie do nagich, obiektywnych faktów, czy jest możliwe takie opisanie wydarzeń, w którym da się uniknąć wszelkiej interpretacji. Po drugie zwrócono uwagę, że historyk decydujący, co ma wartość historyczną a co nie, co jest obiektywne a co nie, także dokonuje pewnej interpretacji, w którą angażuje swoją subiektywność.
Oczywiście te pytania, nie kwestionują istnienia pewnych elementów obiektywnych, które można materialnie zweryfikować. Jeśli jednak historia miałaby się ograniczyć do tak wąskiego obszaru danych, materialnie weryfikowalnych, czy taka historia będzie jeszcze dla człowieka interesująca? Dlaczego interesuje nas przeszłość?
Historyk pretendujący do absolutnej obiektywności może np. powiedzieć, że Hitler wywołał II Wojnę Światową. Gdy jakiekolwiek dziecko usłyszy o takim fakcie, i zainteresuje się nim, z pewnością zada serię pytań. Myślę, że każdy kto miał do czynienia z dziećmi, może sobie łatwo wyobrazić takie pytania: kto to był Hitler, co to jest II Wojna Światowa... i niezbywalne pytanie „dlaczego?”.
Chociaż dzieci są bezwzględnymi specjalistami w zadawaniu pytań zaczynających się od „dlaczego”, nie ma co ukrywać, że tego typu pytania są najbardziej interesujące dla każdego człowieka. A pytania typu „dlaczego” są pytaniami o sens wydarzeń, o motywy działania ludzi... Niestety historyk, absolutny obiektywista, nie może na nie udzielić odpowiedzi bo musiałby zacząć interpretować fakty, wydarzenia, działania ludzi ich wypowiedzi, a to nie byłoby już absolutnie obiektywne.
W takim razie ograniczenie historii do absolutnej obiektywności jest jednocześnie pozbawieniem jej tego, co człowieka najbardziej interesuje: poszukiwania sensu wydarzeń z przeszłości. Chociaż odkrycie ważności sensu i niemożliwości uniknięcia interpretacji, w sposób teoretyczny, jest niewątpliwie zdobyczą XX wieku, to jednak od dawien dawna starożytni autorzy interesowali się nie tylko obiektywnymi, nagimi faktami, ale także, jeśli nie przede wszystkim, ich interpretacją i poszukiwaniem ich sensu. Czy wszystkie teksty autorów starożytnych poszukujących zrozumienia sensu wydarzeń nie mają wartości historycznej?
Tyle tytułem wstępu.
Wracając do pytania, chciałbym zauważyć, że podany przykład (porównanie potopu biblijnego i tego z epopei Gilgamesz) jest trochę zaskakujący w kontekście kwestionowania historyczności Starego Testamentu. Bardziej bym zrozumiał krytykę tekstów biblijnych nawiązujących wprost do historii (np. opowiadania dotyczące monarchii Izraela, wygnania babilońskiego itp.). Opowiadanie o potopie należy do tekstów o charakterze mitycznym, podobnie jak opowiadanie o stworzeniu świata. Tutaj dobrze trzeba zrozumieć określenie „test o charakterze mitycznym”. Nie wdając się w dyskusję na temat czym jest mit (aby odbiec zbytnio od tematu), powiedzmy tylko ogólnie, że jest to taki tekst, który nie pretenduje do miana historiografii i nie opisuje wydarzeń w sensie chronologicznym. Jest on natomiast próbą wyrażenia pewnej myśli, pewnego sensu rzeczywistości, który wymyka się kategoriom czasowym, ale nie jest czystą fantazją oderwaną od rzeczywistości. Na przykład opowiadanie o stworzeniu świata mówi nie o wydarzeniach chronologicznych związanych z początkiem świata, ale przekazuje ono pewne rozumienie rzeczywistości świata, miejsca człowieka w świecie, które mają wartość ponadczasową. To, że człowiek nie jest stwórcą świata i że jednocześnie może nim dysponować w taki czy inny sposób jest tak samo prawdziwe i tak samo oddaje doświadczenie rzeczywistości człowieka współczesnego jak i tego, który żył tysiące lat temu. Tekst mityczny nie ma wartości historycznej, nie oznacza to jednak, że zmyśla lub mówi nieprawdę.
W Biblii jest sporo tekstów o charakterze mitycznym. Wiele z nich jest wyraźnie zainspirowanych innymi starszymi tekstami tworzonymi w starożytnej kulturze bliskowschodniej. Rzeczywiście biblijna opowieść o potopie może się wydawać o wiele uboższa niż ta którą znajdujemy w bardzo starej epopei Gilgamesza. Można by więc zarzucić autorom biblijnym nieudany plagiat. Ale nie można zapominać, że sytuacja, w której powstawały teksty biblijne była nieco różna od naszej. Nie istniały prawa autorskie, teksty nie były opatrzone znakiem „copyright”. Były one wspólnym dobrem ludzkości i bardziej się liczyło jaki sens przekazują, niż kto je stworzył. Gdy pewien autor biblijny odkrył pewne rozumienie rzeczywistości, pewien ważny dla niego sens rzeczywistości i chciał go przekazać, czynił to dostępnymi dla niego środkami. Nie dziwi, że będąc człowiekiem żyjącym w kulturze starożytnego Bliskiego Wschodu, posługiwał się elementami ówczesnej kultury, a więc między innymi sławnym opowiadaniem o potopie zaczerpniętym z epopei Gilgamesza. Jeżeli ktoś patrzy oczyma archeologa, to oczywiście im tekst jest starszy, tym bardziej będzie on cenny. Jeśli jednak zainteresuje kogoś sens przekazywany przez oba teksty, spróbuje odkryć różnice i wybierze ten, który mu pozwoli lepiej zrozumieć otaczającą go rzeczywistość i w konsekwencji lepiej żyć.
Oczywiście nie można zaprzeczyć, że autor biblijny potraktował opowiadanie o potopie z epopei Gilgamesza w sposób wybiórczy i użył tylko tych elementów, które najlepiej służyły oddaniu tego co chciał przekazać. Można mu zarzucać brak oryginalności literackiej, ale chyba nie to, że podjął próbę powiedzenia czegoś, co do tej pory nie zostało powiedziane (epopeja Gilgamesza rozgrywa się cały czas w kontekście politeizmu!).
Czytając jednak teksty o charakterze mitycznym zawarte w Biblii, nie można zapominać, że są one tylko częścią o wiele większej całości. Aby zatem nie wyrywać ich z kontekstu w jakim zostały umieszczone aby przekazać to, co mają za zadanie, trzeba przyjrzeć się całości Biblii.
Wystarczy tylko przejrzeć kilka ksiąg Starego Testamentu, aby zorientować się, że jest tam mnóstwo tekstów opowiadających o wydarzeniach, które są materialnie weryfikowalne. Weźmy na przykład opowiadania o najeździe Asyrii i Babilonii na królestwa Izraela i Judy. Można w nich znaleźć wiele wzmianek o postaciach i o realiach geograficznych, które są potwierdzane przez inne źródła. Trudno negować, że opowiadania te nie dotyczą wydarzeń zaistniałych w określonym czasie. Jednak autorzy biblijni, spisując historię swojego ludu, nie są i nie starają się być absolutnie obiektywnymi historykami. To co ich interesuje to jest sens i znaczenie wydarzeń, które opisują. Należy dodać zaraz, że ich interpretacja jest wyraźnie religijna. Pisząc skrótowo: wygnanie babilońskie jest dla nich konsekwencją niewierności Izraela wobec Boga, a powrót z wygnania, aktem miłosierdzia Boga.
Obiektywny historyk mógłby stwierdzić, że powrót z wygnania był możliwy dzięki edyktowi Cyrusa. A teksty biblijne mówią, że to Bóg posłużył się Cyrusem aby lud swój uwolnić (np. początek księgi Ezdrasza). Czy takie biblijne stwierdzenie o powrocie z wygnania babilońskiego jest pozbawione wartości historycznej, tylko ze względu na to, że jego autor nie ogranicza się do stwierdzenia faktu ale także podaje jego interpretację?
Dla wierzących Stary Testament (a także i Nowy) opisuje historię zbawienia, bo mówi o wydarzeniach historycznych, w których pewni ludzie rozpoznali pośrednie lub bezpośrednie działanie Boga. Aby odmówić mu historycznej wartości, trzeba by najpierw zdementować informację o wydarzeniach, które on referuje (nie mylić informacji o wydarzeniach z ich interpretacją!).
Natomiast doświadczenie wydarzeń, w których widzi się działanie Boga, nie może nie pobudzać do refleksji i do konkluzji, które będą się wyrażać w tekstach o charakterze mitycznym (pozahistorycznym). Na przykład o tym kto jest ostatecznym dawcą życia (opowiadanie o stworzeniu), o tym że człowiek jest zdolny do czynienia zła, o tym, że Bóg nie pozostaje obojętny na zło, ale mimo wszystko daje człowiekowi zawsze szansę nowego startu (ciąg opowiadań o grzechu Adama i Ewy, Kainie i Ablu aż do potopu). Teksty te zostały umieszczone w jednym zbiorze razem z księgami historycznymi dlatego, że z jednej strony sens, który przekazują, wynika z pewnego doświadczenia rzeczywistości (danej człowiekowi w czasie, a zatem historycznej), z drugiej zaś strony ponieważ pomagają zrozumieć (interpretować) otaczającą nas rzeczywistość.
Kończąc już, osobiście radziłbym w tego typu dyskusjach zdefiniować na początku znaczenie określeń jakimi się posługują dyskutanci (np. jak tutaj wartość historyczna). Nie rzadko dużą pomocą są różnego rodzaju słowniki i encyklopedie, które pokazują jak bardzo skomplikowane jest rozumienie słów (np. historia), którymi niektórzy dosyć niefrasobliwie się posługują. Nie chodzi tu oczywiście o rozmywanie stawianych zarzutów. Warto jednak skorzystać z dorobku ludzkości...
Swoją drogą polecam lekturę Gilgamesza i porównanie sensu i wizji rzeczywistości jaki z niego wynika z tym co ze znaczeniem biblijnego opisu potopu.
Tomasz Kot SJ
Twoje pytanie o prawdziwość „opowieści biblijnych” (by nawiązać do skompromitowanej książki Kosidowskiego, która miała posłużyć ongiś ideologom PZPR do kompromitacji Starego Testamentu) kryje w sobie inne pytanie, pytanie o prawdę.
Otóż w naszej grecko-łacińskiej cywilizacji prawda jest intuicyjnie „czymś co się nie kryje, jest oczywiste” (gr. a-letheia), natomiast dla Hebrajczyka prawda emeth wywodzi się źródłosłowem od skały. Różnica jest kolosalna : dla Europejczyka prawda jest dokładnym odpowiednikiem rzeczywistości (adaequatio rei et intellectus wg słynnej formuły Arystotelesa), choć może w ogóle nie dotyczyć egzystencji osoby wypowiadającej ją. Natomiast dla człowieka Biblii prawda jest skalistym podłożem, na którym pewnie może postawić następny krok i ma oczywisty związek z jego własnym życiem.
Wyraził to w genialny sposób Antoine de St Exupery w noweli „Ziemia planeta ludzi”. Gdy jako lotnik przyleciał do pewnej oazy na Saharze, zwrócił uwagę na grupę pomarańczowych drzewek rosnących w tak ekstremalnych warunkach i wykrzyknął : Prawdą dla drzewa pomarańczowego, jest urodzajna gleba, w której tkwi! Cóż na to filozofia i logika? Niech się bardziej wysili by zdać sprawę z życia!
Pismo Święte jest kroniką, świadectwem narodu powołanego do życia przez Boga i spotykającego się z nim w swych mocno poplątanych dziejach. Wyraża ono egzystencjalną prawdę Izraela, a nie prawdę naukową, historyczną, filozoficzną itp. Prawda ta jest historią miłości Boga i Jego ludu, miłości pełnej zarówno pięknych jak i brudnych kart, bo nie świadczą o niej doskonali moralnie ludzie, lecz grzesznicy, nie potrafiący zachować do końca synajskiego Przymierza.
Medytacja tych „opowieści” stopniowo odsłania nam kim jesteśmy, dokąd idziemy i co mamy konkretnie czynić tu i teraz. Gdy poprzez wytrwałą lekturę uzyskujemy pewność, że jesteśmy kochani i że mamy wielką wartość u Boga pomimo naszej słabości, rodzi się w nas niewiędnąca nadzieja. Natomiast z medytacji Gilgamesza może wyniknąć tylko egzystencjalna rozpacz (próbować nie radzę!).
Niestety istnieje pośród nas sporo chrześcijan mylących wiarę z dobrym sprawowaniem się i z praktykami religijnymi; nie uważają się już wcale za duchowych spadkobierców ludu Pierwszego Przymierza i to co nasi przodkowie w wierze doświadczali i o czym dają świadectwo niewiele ich w gruncie rzeczy obchodzi. Dlatego to chętnie degradują Prawdę Pisma Świętego do jakiejś tam „obiektywnej” prawdy filozoficznej, historycznej, moralnej, a nawet i teologicznej, byleby tylko niewiele mała wspólnego z ich konkretnym życiem i by tylko broń Boże nie rozbrzmiała w głębi ich jestestwa i obudziła z wielu religijnych (nie tylko) złudzeń.
Przeczytaj też wstęp do mojego Planu lektury Pisma św., zamieszczonego w Mateuszu.
Jacek Święcki
LISTY
Poruszyła mnie sprawa stosunku do Biblii i chciałbym podzielić się moim stosunkiem do Niej . Z pewnością, w jakimś sensie jest księgą historyczną, ale nie to jest w Niej najważniejsze. Dla mnie to w ogóle nie jest ważne, ja nie lubię ksiąg historycznych (w szkole nie lubiliśmy się z Panią od historii i stąd późniejsze obciążenia w stosunku do przedmiotu). Gdyby Biblia była księgą historyczną nigdy bym do niej nie zajrzał, a czytam ją codziennie (no, prawie codziennie).
Dla mnie Biblia to przede wszystkim przewodnik po życiu. Nie tym, które miało miejsce kiedyś, tysiące lat temu, ale życiu obecnym i to moim życiu. Na przykład historia Abrahama. W ogóle mnie nie interesuje, czy był postacią historyczną, nie jest ważne, czy takie miasto jak Ur istniało naprawdę , dla mnie ważne jest uświadomienie sobie, czy ja już ze swojego Ur wyszedłem, czy usłyszałem wołanie i czy już zdecydowałem się na porzucenie dotychczasowego sposobu na życie. Ważne jest uświadomienie sobie, czy, a właściwie w jaki sposób, ja usiłuję przechytrzyć faraona przedstawiając mu swoją żonę jako siostrę, czy i kiedy Bóg zawierał ze mną przymierze, w jaki sposób usiłuję „pomagać” Bogu w realizacji Jego planu (no bo skoro ma mnie rozmnożyć, a Sara jest niepłodna, to chyba muszę sam się do tego zabrać – stąd Hagar i Izmael), kto lub co jest moim Izaakiem, czy mógłbym na tyle zawierzyć Bogu, aby wystawić tego Izaaka na niebezpieczeństwo? – co mi w tym przeszkadza, komu bardziej wierzę Bogu, czy sobie. Jeżeli Abraham, w sumie postać taka-sobie, zbankrutowana i podejrzana moralnie może stać się Ojcem Wiary, to co mnie powstrzymuje przed tym, aby być człowiekiem pokładającym naprawdę ufność w Bogu? itp. itd.
Podobnie można z każdą postacią, Kain, Debora, Jonasz (ta postac szczególnie mi pasuje z tym, że jak do tej pory udaje mi się znajdować jakieś środki wielorybobójcze), poszczególni prorocy. Postaci jest tak dużo, że gdybym żył kilkaset lat to i tak by ich wystarczyło, tym bardziej, że można do nich wracać, bo, pozostając przy Abrahamie, inaczej widziałem go wczoraj, inaczej dziś, a jeszcze inaczej spojrzę na niego jutro.
Jest to jeden ze sposobów przyjmowania Pisma Świętego. Czy poprawny i dopuszczalny -- tego nie wiem. Czy przynosi dobre owoce – tego też nie wiem, ale chyba tak.
Krzysztof M. Benczek