Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus. Mam pytanie dotyczące Pisma Świętego, a dokładnie sposobu jego czytania. Niektórzy księża, z którymi miałem przyjemność, są zdania, że Biblię czytać powinno się po kolei, od początku do końca. Inni księża, z kolei, robią rzecz następującą. Mówią: „No to teraz otworzymy Pismo Święte (na chybił trafił) i zobaczymy co dziś Bóg ma nam do powiedzenia” – jednym słowem traktują Pismo święte jako wyrocznię.

Byłem ostatnio na XVI Światowym Dniu Młodzieży w Rzymie i podczas podróży powrotnej Ksiądz postanowił, że każdy z nas będzie podchodził do mikrofonu, ksiądz będzie otwierał losowo Biblię i czytał Słowo Boże dla każdej osoby, która właśnie podeszła. Zrobiło się tak, że każdy mówił na początku jaki ma problem (a jeśli nie to ksiądz i tak wcześniej wiedział o każdym coś) i po przeczytaniu losowo wybranego kawałka ksiądz tak interpretował tam zawarte słowa, że pasowały w sam raz do każdej osoby, niezależnie od tego, jaka tam na prawdę treść była zamieszczona. Nie chcę tu oskarżać naszego księdza o nic, bo to z drugiej strony wielki człowiek, ale czy nie wszystkie teksty Biblii nie mówią o miłości Boga do człowieka, nie zawierają słów pokrzepienia, lub prośby o głęboką wiarę?  Czy nie podobny skutek byłoby ustawienie kart Tarota (nie wiem o co chodzi w Tarocie, ale to chyba jest podobna wróżba)?

Mam głęboką prośbę o rozwianie moich wątpliwości. Może moje przekonania są chybione (a nie chce mylnie interpretować naszej wiary), ale w takim razie, dlaczego niektórzy księża mają podobne zdanie?

Maciej

 

Drogi Macieju!

Twój list zawiera w zasadzie dwa odrębne pytania:

  1. Jak czytać Pismo św.?
  2. Czy Pismo św. można traktować jako wyrocznię?

W sprawie pierwszego pytania: Istnieje wiele różnych sposobów owocnej lektury Pisma św. i trudno jest z góry powiedzieć, który z nich jest najlepszy, bo to zależy od wielu czynników (czas jaki na czytanie zamierza dana osoba poświęcić, jej potrzeby duchowe, poziom wiedzy religijnej, literackiej i historycznej, uczestnictwo w jakimś „kręgu biblijnym” lub grupie dzielenia itp.).

Jedno jest pewne: chrześcijanin nie może zastąpić Biblii ani lekturą pobożnych książek, ani studiowaniem katechizmu, dokumentów Magisterium czy też dzieł teologicznych, ani też praktykami modlitewnymi i sakramentalnymi. Biblia bowiem stanowi fundament jego wiary i modlitwy, stanowi o jego tożsamości, jest kluczem umożliwiającym pogłębione poznanie Chrystusa, a przez to i siebie samego. Problem polega tylko na tym, jak się do tego zabrać, a potem na tym jak nie ustać w drodze.

Najbardziej naturalnym sposobem jest czytanie fragmentów Pisma św. zalecanych przez liturgię Kościoła na dany dzień (czytania te można znaleźć w miesięczniku „Oremus”, a także na Internecie, np. w „Mateuszu”). W ten sposób w ciągu dwóch lat można poznać najważniejsze fragmenty Pisma zarówno Starego jak i Nowego Testamentu. Nie przeczyta się jednak w ten sposób całej Biblii, ponieważ czytania liturgiczne świadomie eliminują wszelkie trudne fragmenty: na tyle trudne, że nie sposób by ich było wiernym w prosty sposób wyjaśnić w krótkiej homilii. Oczywiście nie chodzi tu o „cenzurę”, ale o stopniowanie trudności: Biblia zawiera bowiem także potrawy „ciężkostrawne”, które – choć są pożywne – wielu „niemowlętom duchowym w Chrystusie” mogłyby zaszkodzić.

Innym sposobem jest lektura tematyczna. Polega ona ma wyborze z jakiegoś biblijnego lub teologicznego leksykonu jakiegoś interesującego nas hasła np. „duch”, „zmartwychwstanie”, „sprawiedliwość”, „miłość”, „zbawienie”, „sakramenty” itp. Wyjaśnienia w hasłach odwołują się do pewnej ilości fragmentów z Pisma św. i te właśnie fragmenty czytamy – tyle że w jakimś szerszym kontekście perykopy lub całego rozdziału. W ten sposób zapoznajemy się tylko z tekstami, które nas obecnie interesują i pomijamy takie, przy których być może od razu usnęlibyśmy (zdarza się to dość wielu osobom zwłaszcza na początku księgi Kapłańskiej i księgi Kronik…).

Ale są też osoby, które chcą po prostu zapoznać się z treścią świętych Ksiąg, aby wiedzieć „co w nich właściwie jest” i na żadne skróty się nie zgadzają. Wtedy najlepiej jest zastosować lekturę ciągłą według jakiejś metody. Dlaczego nie wystarczy po prostu zmobilizować się i Biblię „jednym haustem” przeczytać podobnie jak czynimy to z długimi naukowymi „cegłami” czy też powieściami? Dlatego, że nie jest to jedna książka, ale prawdziwa biblioteka siedemdziesięciu paru ksiąg ułożonych na półce jedna po drugiej w kolejności, która wcale nie musi odpowiadać logicznej kolejności czytania. Owszem, księgi są posegregowane tematycznie na Historyczne, Prorockie, Mądrościowe, Ewangelie, Listy itd. – jak w każdej porządnej bibliotece –  ale czytelnik nie ma wcale obowiązku czytania ich w takim układzie, w jakim zostały one skatalogowane. Mało tego: w niektórych księgach wydaje się nawet, że niektóre rozdziały zostały z jakichś powodów poprzestawiane i tylko mozolna praca egzegetów jest w stanie takie fragmenty „wyprostować” lub też stwierdzić ubytki. Są to ogromnie stare teksty powstałe w kontekście obcej nam cywilizacji, która w dodatku nigdy nie była cywilizacją dominującą – w przeciwieństwie do Egiptu, Babilonu, Persji, Grecji, Rzymu itp. Do lektury ciągłej potrzebny jest zatem pewien klucz, bo bez niego możemy się łatwo zagubić. Z tego właśnie względu postanowiłem ułożyć 2–letni plan lektury ciągłej sprawdzając go niejako na sobie przez 4 lata. Wielu osobom już bardzo on pomógł „zabrać się” za Biblię, a teraz jest też dostępny w „Mateuszu”. Niemniej jest to tylko propozycja: jeśli komuś odpowiada inny plan, albo czyta wszystko w układzie oryginalnym i tak mu z tym dobrze – tym lepiej. (Zob. także pytanie o Plan czytania – red.).

Wreszcie istnieje jeszcze jeden sposób lektury uchodzący za kontrowersyjny, uprawiany jedynie w niektórych wspólnotach Odnowy charyzmatycznej. Polega on na proszeniu Pana o Jego Słowo, a następnie otwierania Biblii z wiarą, że strona, na której się nam otworzy zawiera tekst, który jest jakoś szczególnie dzisiaj dla nas przeznaczony. Powiedziałbym, że jest to sposób najbardziej kontrowersyjny i wcale się Twoim wątpliwościom nie dziwię. Owszem, zanim trafiłem do Odnowy też uważałem go za niegodne, przewrotne posługiwanie się Pismem św. przypominającym lanie wosku w Andrzejki, albo i wróżenie z kart. Teraz na to już tak nie patrzę, ale jestem dalej przekonany, że nadużycia są tu, niestety, możliwe, i że czytać w ten sposób Pismo św. można z pożytkiem dla siebie czytać wtedy, gdy jest się członkiem jakiejś wspólnoty Odnowy, a otrzymanymi w ten sposób Słowami dzieli się z innymi w małej grupie i/lub ze swym kierownikiem duchowym. A to dlatego, że często układają się one w jakąś całość (do tego stopnia, że dobrze jest je nawet dzień w dzień przepisywać) i aby wniknąć w to, jaki sens mają one dla danej osoby w danym okresie jej życia, potrzebne jest precyzyjne rozeznanie.

Pozwól zatem, że przejdę do sedna sprawy czyli do drugiego pytania. Przypuszczalnie po raz pierwszy zetknąłeś się z sytuacją, kiedy ktoś ma jakiś problem (kłopot, ważną decyzję do podjęcia, trudne przeżycie, od którego nie może się uwolnić itp.) i w związku z tym szuka rozwiązania czy też światła właśnie w Słowie Bożym, a nie u dobrego przyjaciela, psychologa, czy nawet spowiednika. Sama w sobie taka praktyka jest, powiedziałbym, chwalebna i potwierdzona przykładami życia wielu świętych.

Otóż św. Antoni Pustelnik (III wiek po Chr.) gdy w takiej sytuacji szukał światła dla swego życia, wszedł do kościoła i usłyszał jak czytano Ewangelię o bogatym młodzieńcu. Gdy usłyszał słowa Sprzedaj to co posiadasz i rozdaj ubogim, a potem pójdź za mną, zrozumiał w jednej chwili, że jest to oczekiwana od Pana odpowiedź.

Podobnie św. Augustyn gdy targały nim sprzeczne dążenia przyjęcia chrztu i równocześnie niemożliwości porzucenia dotychczasowego pogańskiego sposobu bycia – i gdy konflikt ten doszedł w pewnym momencie do paroksyzmu – usłyszał w swoim wnętrzu wyraźne słowa Weź, czytaj! Nagle zobaczył przed sobą zwój z listami św. Pawła, otworzył i przeczytał jakby bezwiednie: …żyjmy przyzwoicie jak w jasny dzień: nie w hulankach i pijatykach, nie w rozpuście i wyuzdaniu, nie w kłótni i zazdrości – ale przyobleczcie się w Pana Jezusa Chrystusa i nie troszczcie się zbytnio o ciało, dogadzając żądzom. (Rz 13:13–14)

Wtedy też w jednej chwili wstąpiła weń pewność, że chrześcijański sposób życia jest możliwy, a ponadto też niezrozumiała radość i pokój. Decyzja o chrzcie zapadła natychmiast.

Już zupełnie współcześnie na sesji charyzmatycznej wspólnoty Emmanuel w Paray–le–Monial słyszałem świadectwo pewnej zakonnicy, która tak opowiadała o swoim powołaniu: Pełna wątpliwości weszłam do kaplicy, gdzie odbywała się adoracja Najśw. Sakramentu. Gdy tylko zaczęłam się modlić, usłyszałam w swoim wnętrzu słowa: Przeczytaj fragment Pisma, które ci daję. Ja na to: ależ ja nie mam przy sobie Biblii! W odpowiedzi usłyszałam: W ostatnim rzędzie krzeseł jest starszy pan, który ją ma; weź ją od niego i otwórz! Natychmiast obróciłam się i zauważyłam go. Podeszłam i poprosiłam go o Biblię: natychmiast mi ją podał z uśmiechem. Otworzyłam ją i natychmiast wzrok mój zatrzymał się na fragmencie, który stanowił odpowiedź na moje wątpliwości. Pomyślałam sobie: to chyba niemożliwe; dzisiaj jestem w takim stanie, że chyba cokolwiek bym w Biblii nie przeczytała, uznałabym za skierowane do mnie słowo. Wtedy zauważyłam, że fragment, który czytam ma jakby większe litery. Próbowałam przeczytać parę linii dalej, ale nie byłam w stanie. Próbowałam otworzyć Biblię na innej stronie i coś tam przeczytać, ale wtedy w ogóle nie rozumiałam tekstu. Wróciłam zatem do pierwotnego fragmentu i spokojnie go przeczytałam. Po moich wątpliwościach nie było nawet śladu; serce wypełnił Boży pokój. Oddałam starszemu panu Biblię i spokojnie kontynuowałam adorację. (na podstawie własnych notatek z sesji Odnowy z lipca 1991)

Wspólnoty Odnowy w Duchu św. mają zwyczaj otrzymywania słów z Pisma św. dla osób, za które się modlą. Powinno się to jednak zawsze dziać w sposób uporządkowany: osoba otrzymująca słowo powinna to uczynić pod wpływem wewnętrznego duchowego poruszenia (a nie pod wpływem presji współbraci lub chęci pomocy), przewodniczący modlitwie powinien mieć elementarne pojęcie o rozeznawaniu, a osoba do której to słowo (lub słowa) są skierowane też powinna je potwierdzić wewnętrznym poruszeniem wprowadzającym w jej serce radość i pokój. I nade wszystko potrzebna jest wewnętrzna wolność każdego z uczestników modlitwy – bo przecież wszyscy możemy się pomylić – oraz wiara, że Pan działa poprzez swój Kościół także i dziś w podobny sposób jak jest to opisane w Piśmie Świętym. Jeśli tego wszystkiego nie ma, mamy, niestety, do czynienia z sytuacją nadużycia.

Sytuacja, którą, Macieju, opisałeś na pierwszy rzut oka na taką właśnie sytuację wygląda. Owszem, charyzmaty istnieją, ich używanie nie jest zarezerwowane dla księży i zakonników, ale to wcale nie oznacza, że można się nimi posługiwać byle jak  (bez uprzedniej formacji, z zupełnie przypadkowymi osobami itd.) i że nie istnieją ich groźne podróbki. Tak jak muchomor sromotnikowy wspaniale udaje pieczarkę, tak też Przeciwnik usiłuje siać zamęt wśród niedoświadczonych adeptów Odnowy wprowadzając fałszywe słowa i proroctwa, które w miejsce pokoju wprowadzają strach, a w miejsce radości – przygnębienie.

Przytoczyłem Ci właśnie świadectwo powołania, w którym otrzymanie odpowiedniego Słowa odegrało dla składającej je osoby kluczową rolę. Dla równowagi muszę jednak uzupełnić go relacją o innym znanym mi osobiście przypadku, gdzie złe rozeznanie doprowadziło do wieloletnich wewnętrznych rozterek: Otóż w czasie modlitwy za pewną dziewczynę przez paru członków jej grupy modlitewnej otrzymano słowo sugerujące, że powinna ona wstąpić do zgromadzenia zakonnego. Niestety słowo to zupełnie zaburzyło jej plany małżeńskie (o których nikt z modlących się nie miał pojęcia), a ją pozostawiło samej sobie, bez pomocy. Dopiero po paru latach wewnętrznej szarpaniny zdołała dotrzeć do mądrego duszpasterza, który wyjaśnił jej, że słowo burzące pokój i stawiające przepaść między nią a Bogiem nie może pochodzić od Ducha Bożego. Gdy to wyjaśnienie przyjęła – sytuacja natychmiast wróciła do normy.

Z tych też względów nie uważam, aby forsowanie charyzmatów z dość przypadkowo dobranymi uczestnikami spotkania modlitewnego (tu byli to pielgrzymi) było szczególnie roztropne – nawet jeśli przewodniczący ma odpowiednie przygotowanie. Uczenie pływania przez wrzucanie na głęboką wodę może budzić entuzjazm niektórych tylko do momentu, gdy kogoś w ten sposób przypadkowo nie utopią – albo też delikwent tak się wody przestraszy, że na całe lata go to do pływania zrazi.

Nie zapominaj jednak o tym, że Odnowa w Duchu Świętym rozpoczęła się w Kościele katolickim dopiero nieco ponad ćwierć wieku temu, a o charyzmatach w tradycyjnym przygotowaniu do sakramentów i katechezie mówi się jeszcze bardzo niewiele (jeśli już w ogóle). Tymczasem stanowiły one stały punkt odniesienia chrześcijańskiej inicjacji aż do VIII w. po Chr., zarówno na Wschodzie, jak i Zachodzie! Odrabianie tylu wieków zaległości nie jest łatwe – nie tylko w praktyce duszpasterskiej, ale też w zbudowaniu odpowiednich podstaw antropologicznych (należy m. in. wyjaśnić jak to się w ogóle dzieje, że człowiek może używać charyzmatów, których źródło nie tkwi ani w jego rozumie, ani w woli, ani w uczuciach  – potrzebne jest tu wprowadzenie jakby „nowej władzy”, którą biblijne księgi nazywają sercem, miejsca gdzie duch ludzki spotyka się z Duchem Bożym). Na szczęście ukazuje się na ten temat coraz więcej wartościowych pozycji, a wiele wspólnot Odnowy funkcjonuje w sposób zgodny z odwieczną tradycją Kościoła i unika nieroztropnego używania charyzmatów.

Dlatego zachęcam Cię, Macieju, do zainteresowania się Odnową poprzez kontakt z jakąś solidnie zbudowaną wspólnotą pod odpowiednią opieką duszpasterską, ale do unikania uprawianej jeszcze tu i ówdzie „partyzantki”.

Pismo Święte nie jest bowiem wyrocznią; jest zbiornikiem słów–ziaren padających na glebę naszego serca. Nie wszystkie jednak ziarna w każdej glebie odpowiednio szybko kiełkują i rozwijają się: niektóre z nich w odpowiednim momencie są nam bardziej potrzebne od innych. Te właśnie w swoim czasie od Siewcy otrzymujemy, jeśli tylko prosimy Go o nie z wiarą.

Zaś prawda biblijna polega nie na tym, że da się ją racjonalnie udowodnić, a na tym, że czyni to co głosi: raz przez nas przyjęta, uprawiana dzień po dniu, wydaje w nas dobre owoce podobieństwa do Syna Bożego.

Na tej podstawie odróżniamy ją od ziaren kąkolu, rośliny o pięknych wprawdzie kwiatach, lecz będącej równocześnie silną, niebezpieczną trucizną.

Jacek Święcki

 

LISTY

Przeczytałam właśnie na stronach Mateusza odpowiedź na list, w którym zawarte było pytanie postawione w tytule tej wiadomości. Jeśli można, chciałabym opowiedzieć o własnych doświadczeniach z Pismem Św.

Nie traktuję Pisma Św. jako wyroczni, typu karty dla niektórych ludzi, chociaż czytam Pismo Św. właśnie „na wyrywki”, otwierając tam gdzie się otworzy. Nie należę do żadnej grupy modlitewnej, więc nie mam zupełnie praktyki w interpretacji słów Pisma Św. Jednak gdy mam problem, rozterki, kiedy jest mi źle, modlę się do Boga o pomoc (bo któż może mi pomóc, jeśli nie ON); w takich momentach często sięgam po Biblię, otwieram i czytam jeden, dwa fragmenty, czasami więcej. Nie zdarzyło się jeszcze, żeby taka lektura nie wniosła w moje serce wewnętrznego spokoju. Czuję, że Bóg jest blisko mnie (chociaż wiem, że jest zawsze), ale wtedy czuję się, jakby mówił: nie martw się dziecko, zaufaj mi, zobacz tylu ludzi mi zaufało, przecież nikogo nie zawiodłem, Ciebie też nie zawiodę.

Nie biorę słów Pisma Św. jako „wróżby”, ale jak pytam z rozpaczą w głosie, co mam robić, Bóg odpowiada mi poprzez swoje słowa: zaufaj mi ... i ja Mu ufam.

Z Bogiem, Dorota