Może mój problem jest powszechny ale i tak nie mogę sobie z nim poradzić… Chodzę z chłopakiem, który twierdzi, ze wierzy w Boga, ale nie uczęszcza do Kościoła, uważa księży za najgorsze zło, itp. Zastanawiam się jak mu pomóc, jak powiedzieć mu, że jest w wielkim błędzie, jednak nie chcę aby poczuł że chce mu narzucić swój punkt widzenia. I czy jest szansa, że „dogadamy się” w naszym związku? Wiara jest dla mnie bardzo ważna i nie wiem czy mogłabym żyć z człowiekiem który nie uważa podobnie. Proszę mi pomóc!

 

Nie mogę jednoznacznie powiedzieć, czy Wasze życie wspólne się ułoży, czy nie. Kto to może wiedzieć, tylko Bóg. Dlatego bardzo dobrze, że Jemu zawierzyłaś, że wiara jest dla Ciebie ważna. Właśnie na tym fundamencie można budować dom, życie.

Mam do Ciebie prośbę, abyś na siłę nie przekonywała swojego chłopaka do tego, że Kościól jest wspaniały a księża też. Jeśli On ma wątpliwości co do tego, to może miał wcześniej jakieś niemiłe doświadczenia w kontaktach z niektórymi księżmi, może jeszcze z czasów szkolnych i teraz przenosi te emocje na wszystkich. Zdarza się to. Wtedy niebezpieczne jest na siłę przekonywanie kogoś, że jest w błędzie, bo on i tak jest zamknięty na wszelkie argumenty.

Spróbuj zacząć modlić się żarliwie w jego intencji, ofiaruj w jego intencji swoje prace, lub inne wyrzeczenia. Oddaj Go Bogu, Marii i czekaj, nie ponaglaj, obserwuj siebie, i jego. Jednocześnie proponuję Ci lekturę ks. Zbigniewa Kiernikowskiego „Dwoje jednym ciałem w Chrystusie”. Pomoże Ci ona rozwiązać Twoje wątpliwości.

Jeśli chodzi o Twoje życie, to trwaj w swojej wierze, chodź do kościoła, opowiadaj o o tym jak Jezus Cię prowadzi, pomaga, mów o Jezusie, nie o księżach, czy Kościele. Gdy zobaczy, że jesteś radosna, że czerpiesz siły z wiary, to powoli powinien otwierać swoje serce. Ta sytuacja jest również szansą dla Ciebie, bo możesz zbliżać się do Boga, poznawać Go. To nic złego, że Twój chłopak, którego chcesz przyprowadzić do Boga i Kościoła, Ciebie mobilizuje.

Ewa Rozkrut

 

Tak – masz problem – kochasz chłopca, który uważa siebie za katolika, a który z drugiej strony wygłasza poglądy krytyczne wobec Kościoła. Drugim problemem jest to, że chciałabyś rozwiązać ten problem wcześniej domyślając się, że będzie to dla Ciebie problem później.

Czy jest szansa, iż ten problem rozwiążesz? Szansa zawsze jest – nie zawsze się to jednak udaje. Jak zauważyła Ewa Rozkrut – nie można tego robić na siłę, przekonywać wykorzystując sytuację, że Ty Go kochasz a On Ciebie. To prawda, trzeba to zrobić delikatnie i z wyczuciem – a to jest trudne. Z tego co piszesz, jesteś osobą wierzącą, nie podzielającą jego poglądów na Kościół (a przynajmniej mocniej się od niego w tym różnisz). Ale chciałbym abyś miała świadomość, że wszystko ma swoje przyczyny. Jakie są przyczyny niechęci Twojego chłopca do księży – tego podejrzewam, że nie wiesz. A warto się ty zainteresować.

Trudno być katolikiem i jednocześnie nie uczęszczać do sakramentów. Bycie katolikiem do czegoś zobowiązuje – przynajmniej niezależnie od ułomności ludzkiej, człowiek uważający się za katolika wyznaje, że wierzy w Boga i pragnie z nim być w łączności. Sam chrzest wszczepia nas w Kościół, który jest mistycznym Ciałem Jezusa – ale to nie oznacza jeszcze, że jest się katolikiem prawdziwym.

Twój przyjaciel jest typowym katolikiem nominalnym – tzn. został ochrzczony w Kościele katolickim, pewnie przyjął będąc dzieckiem I Komunię św. i na tym skończyła się jego zażyłość z Kościołem i Bogiem. Ale na katolika to stanowczo za mało. Dlatego jak będziesz z nim rozmawiać – po prostu mu powiedz, żeby był uczciwy w stosunku do siebie i powiedział sobie jakim jest katolikiem.

Powiedz mu, że większość katolików potrafi być krytyczna wobec duchowieństwa, ale jednocześnie uczęszczają do sakramentów bo źródłem mocy zbawiającej jest Bóg działający w sakramentach nawet jeśli ręce je sprawiające, dłonie kapłana splamione są grzechem. Jeśli zarzuca kapłanom faryzeizm, to wskazuj mu, że sam jest takim samym człowiekiem jak oni, bo głosi iż jest katolikiem, ale do kościoła nie chodzi by tam spotkać się z Bogiem, który działa również bezpośrednio.

Jeśli źle wyraża się o innych katolikach (w tym księżach) musi mieć świadomość, że sam jest taki sam jak oni – bo zamiast być wzorem katolika, świadectwem bycia jednością z Bogiem sam od Boga się oddalił – czyli innymi słowy, krytykując księży za to, że nie robią tego co od nich wymaga Bóg, sam robi dokładnie to samo. Mało tego, powiedz Mu, że jeśli księża popełniają zło – odpowiedzialność za to zło spadnie do nich niewyobrażalnej większej proporcji w stosunku do tego co uczynili.

Ale jeśli On krytykuje ich za ich grzechy, słabości – to sam musi być lepszy od nich. A jeśli nie jest – to sam popełnia dodatkowy grzech – i to bardzo poważny, bo grzech pychy – stawia się ponad innymi grzesznikami sam będą takim samym jak Ci, których krytykuje.

Jeśli cała jego siła argumentacji opiera się na słowach a nie na czynach, jeśli krytykuje sam nic nie robiąc, aby być dobrym człowiekiem – on pogarsza całą sytuację (swoją i ich) nic nie zmieniając na korzyść – czyli pogarszając to co powinno być zmienione na lepsze.

Stawiając zaś siebie ponad Kościołem – fałszuje rzeczywistość, gdzie Kościół to wspólnota grzeszników a nie świętych. Ludzi krytykujących Kościół jest więcej od tych, którzy coś robią w kierunku jego poprawy. Zawsze tak było – ale właśnie najbardziej charakterystycznym obrazem tej sytuacji jest to, że osoby, które najgłośniej to czynią – same zrywają z Kościołem, a ich krytycyzm jest bardziej poszukiwaniem uzasadnienia dla tej sytuacji.

Najważniejsze jest to, co jest przyczyną takiej postawy. Bo czasami przyczyna nijak nie jest związana z Kościołem, Bogiem – ale bardzie tkwi w ludzkiej psychice. Człowiek ma wtedy problem, którego nie chce lub nie potrafi rozwiązać, a oszukując siebie przyjmuje jako obiekt agresji jakiś obiekt zastępczy. Innymi słowy – człowiek cierpi wewnętrznie (psychicznie) i w akcie rozpaczy, chcąc znaleźć ujście swemu bólowi – tworzy obiekt, na którym może się wyżyć. Obiekt, który daje mu upust rosnącej frustracji, niezadowoleniu, cierpieniu – a który daleko jest od sedna jego faktycznego problemu. W tym przypadku nie da się problemu rozwiązać rozmową, czy tłumaczeniem – ba, każda próba rozwiązania takiej kwestii będzie budzić dodatkową agresję i prowadzić do spięć. Nie da się wtedy tego rozwiązać bez wizyty u fachowca (psychologa), który znajdzie tę „zadrę” i ją szybko usunie. Potem wrogość do Kościoła sama zniknie, bo zniknie faktyczna przyczyna takiej wrogości – tkwiąca gdzieś głęboko w psychice (podświadomości) człowieka.

Musisz niestety tutaj dokonać sporej pracy – aby zachęcić go do poszukiwania faktycznej przyczyny jego zachowań. Ta niespójność pomiędzy jego deklaracją wiary (iż jest katolikiem)w stosunku do jego zachowań i postaw (nieuczestniczenie w sakramentach) jest dowodem na to, że istnieje przyczyna tej dysharmonii – i to przyczyna poważna, tkwiąca nie w Kościele, ale w nim samym. I tutaj napiszę coś co może być dla Ciebie niemiłe – jeśli pozostawisz ten stan takim jaki jest teraz – później chcąc uczestniczyć sama w życiu Kościoła, Ty i Wasze dzieci – ta agresja może się przenieść na Ciebie i dzieci. A do czego to prowadzi – na pewno się domyślasz.

I masz rację – jeśli tego nie rozwiążecie przed ślubem – zakończy się to tragedią dla Was obojga. A jak nie tragedią, to na pewno sporym cierpieniem.

Zaproponuj mu wizytę u psychologa – niech psycholog znajdzie ten cierń, który go tak bardzo boli. Na stronach Mateusza jest odpowiedź na list, który napisałem kiedyś pewnej osobie, która też wyrażała spory krytycyzm do Kościoła – wydrukuj go i daj mu przeczytać. Jeśli ma nadal postawę roszczeniową wobec Kościoła, może mu jeszcze pomóc napisane do mnie postaram się z nim pokorospendować. Jeśli zareaguje na Twoje działania z niechęcią – powiem brutalnie – będziesz musiała dokonać wyboru: albo będziesz z nim cierpiąc, albo dasz mu do zrozumienia rozstając się z nim. Jeśli ktoś kogoś kocha, to ten ktoś słucha osoby kochanej i przynajmniej stara się ją zrozumieć – dojść do jakiegoś consensusu. Jeśli tego nie robi, jeśli zamyka się w sobie – oznacza to jedno – nie jest jeszcze gotowy na wspólne życie.

Módl się do Boga prosząc Go o dar Ducha św. Niech Pan Bóg wykorzysta Waszą miłość i odsłoni mu prawdę o nim, o Bogu, Kościele i Waszej Miłości. Jest szansa, że tak się stanie – a jeśli się nie stanie, to oznacza jedno, że Twój chłopak po prostu będzie cierpiał a Ty (jeśli chcesz) będziesz cierpieć razem z nim.

Michał Czuma