Przeczytałem pytanie p. Grzegorza i odpowiedź, i też mam pytanie na ten sam temat. Jakie są konkretne praktyczne granice wspólnego życia mężczyzny i kobiety, którzy nie przyjęli sakramentu małżeństwa? Myślę, że wspólnotowe życie jest wyrazem solidarności i odpowiada naturze człowieka, dlatego jest pozytywnym zjawiskiem.
Słyszałem, że muszą starać się „unikać”, zniszczyć wszelkie wrażenie rodziny, nie przyznawać, że są małżeństwem. Czy muszą oni rozejść się, nawet jeśli mają wspólne dzieci? Myślę katolikach i o możliwości przyjmowania sakramentów.
Mam nadzieje, ze zrozumiecie, o co mi chodzi. Język polski nie jest moim ojczystym językiem. Dziękuję – Petras.
Praktyczne granice wspólnego życia mężczyzny i kobiety z jednej strony wyznaczają Przykazania, w szczególności szóste i dziewiąte, z drugiej zaś granice te określają oni sami. Ma Pan pełną rację – życie we wspólnocie jest wyrazem solidarności – jak mawiał arcb. Życiński na swoich wykładach – człowiek to homo socialis. Człowieka charakteryzuje silna potrzeba więzi, życia we wspólnocie.
Ale samo życie wspólne ma swoje wymogi – ludzie jadący windą, mimo iż przebywają razem i razem są zdani na łaskę i niełaskę maszynerii windy – wspólnotą nie są. Natomiast gdy razem zamieszkują kobieta i mężczyzna – aby tworzyć wspólnotę musza określić pewne reguły. Jeśli są to chrześcijanie – reguły ich postępowania i wzajemnych relacji określa wola Boga, który oczekuje od nich tego, iż zachowają Jego naukę. Jeśli tej nauki nie zachowują, łamią zasady określone przez Boga, nie tworzą wtedy wspólnoty na chrześcijańskich zasadach, ale na jakichś własnych. Tworzą wspólnotę, ale nie jest to wspólnota, która zachowuje zasady dla tych ludzi zewnętrzne, ale jest to wspólnota egoistyczna – oparta na ich i wyłącznie ich zasadach.
Nauka Jezusa jest nam dana dla naszego pożytku – a nie dla Bożego kaprysu czy z potrzeby narzucania człowiekowi woli Boga wbrew wolnej woli człowieka. To zawsze jest propozycja – jeśli pójdziesz drogą Jezusa – będziesz szczęśliwy, jeśli pójdziesz swoją drogą – może być nieszczęśliwy na wieki. Wybór należy do Was. Jeśli więc ktoś chce być wierny Bogu – musi przyjąć dobre rady Boga, bo bez nich nie uda mu się być wiernym Bogu. Jeśli więc dwoje ludzi chcą żyć razem nie zapraszając do własnej wspólnoty Boga poprzez skorzystanie z sakramentu małżeństwa – jest to ich wolna decyzja – ale jest to ich decyzja i oni w pełni ponoszą konsekwencje tych decyzji.
Ale wtedy ich decyzja kłóci się z tym co sami wyznają – jeśli uważają się za chrześcijan, za katolików a żyją w sprzeczności z tym co wyznają – gdzieś w tym jest fałsz, kłamstwo a w konsekwencji zło. A jeśli gdzieś rodzi się zło – z tego dobra nie będzie (wcześniej czy później sami się o tym przekonają). Jak napisałem wcześniej – wspólne zamieszkiwanie kobiety i mężczyzny – bez małżeństwa – jest czymś wbrew coraz większej powszechności tego zjawiska – czymś nienormalnym. Bo z jednej strony rodzą zagrożenia dla ich więzi z Bogiem (chociażby na wystawianie się na pokusy złamania szóstego przykazania) a z drugiej strony wskazują na jakieś ograniczenia związane z ich osobistą więzią wynikającą ze wspólnego zamieszkiwania.
Jeśli dwoje ludzi odmiennej płci mieszka razem a nie są małżeństwem – to coś stoi na przeszkodzie aby tym małżeństwem się stali. Nie ma więc tutaj pełnej więzi – ale jest to więź na zasadzie „ludzi w windzie” – jesteśmy razem bo razem mieszkamy. Lubimy się, szanujemy, ba… kochamy,…ale nie na tyle aby zostać małżeństwem. Zgadzamy się mieszkać razem, ale nie na zawsze. Nic nas nie wiąże poza naszymi słownymi deklaracjami.
Taka jest rzeczywistość – i chociaż mogę usłyszeć odpowiedzi, że ludzie mogą tak żyć całe życie aż do śmierci, zaś wiele sakramentalnych małżeństw do tego czasu może się wielokrotnie rozpaść – to wbrew pozorom są to dwie różne kwestie.
W przypadku wspólnego zamieszkiwania bez ślubu – ludzie chcą uniknąć konsekwencji. W przypadku rozwodu, ludzie konsekwencje rozpadu małżeństwa muszą wziąć na siebie. I tu leży clou Pana problemu. Zawsze jest jakaś przyczyna, która powoduje, że ludzie mieszkają razem bez ślubu. Zawsze ta przyczyna jest umotywowana w sposób, który może być zaakceptowany przez nich samych i przez otoczenie. Ale proszę mi wierzyć – że zawsze pozostaje wrażenie niedosytu – i dla postronnych obserwatorów jak i dla nich samych. Miłość – Panie Peterze – miłość jest tym niedosytem.
Ja za każdym razem zadaję pytanie takim parom – niech sobie sami odpowiedzą, dlaczego nie chcą wziąć ślubu by zamieszkać razem – jeśli się kochają? I jakie słyszę argumenty? Wiele: a to, że niby ślub psuje żywiołowość i żywotność związku (sprzeczność totalna, bo to od nich samych zależy czy ich związek będzie żywy a nie od papierka czy wpisu w dowodzie osobistym): albo, że jeśli coś nie wyjdzie, to będą mogli się rozstać i nie będą związani przysięgą małżeńską (ja im na to odpowiadam, że nielogiczność – jeśli ktoś zakłada, że może im coś nie wyjść, to im to po prostu nie wyjdzie niezależnie, czy będą małżeństwem czy nie będą). I padają tak kolejne argumenty dla których jedynym kontrargumentem jest wyłącznie to: iż jeśli dwoje ludzi łączy miłość – to miłość nie stawia warunków, przeszkód, barier, że miłość wybacza wszystko, nie szuka poklasku i pochwały – że jest wzajemnym związaniem na zawsze, bo kochać naprawdę można tylko jednego człowieka i to raz na zawsze – bo taka jest natura miłości.
Panie Peterze – proszę mi wierzyć – nie chodzi tutaj o dobrą opinię widzów, Kościoła czy środowiska, ale o dobro człowieka, o dobro tych dwojga ludzi, którzy podejmują decyzję o wspólnym zamieszkaniu. Kościół stojąc na straży Bożego Objawienia, jeśli stawia jakieś bariery dwojgu ludziom, którzy chcą
zamieszkać razem bez ślubu – nie czyni tego z własnego widzimisię, ale dlatego, że wolą Jezusa ma dbać o swoją owczarnię by była szczęśliwa i razem doszła do Wiecznego Szczęścia w niebie.
Kościół mówi „nie” związkom niesakramentalnym dlatego, że Bóg sam mówi, iż małżeństwo to nie klub wzajemnej adoracji ale powołanie, które ma służyć dobru tych ludzi i dobru ich dzieci, najbliższych. Nie dlatego Kościół mówi, że grzechem jest to dwoje ludzi żyje ze sobą bez ślubu – bo jest ciemny i zacofany – ale dlatego, iż z czegoś co jest złe u swojego początku nie będzie dobra nawet, jeśli będzie to przyklepane piękną oprawą ślubną w Kościele.
Przypomnę jeszcze raz to co Kościół od wieków głosi: To nie Kościół daje ślub, ale to narzeczeni dają sobie ślub, zaś Kościół wyłącznie to potwierdza nadając ich przyrzeczeniu rangę powagi i udziela im na dalsze życie Bożego błogosławieństwa, które później może być źródłem łaski umacniającym ich miłość. Ale to od nich samych zależy czy ich miłość będzie wieczna, czy zgaśnie przy pierwszym lepszym kryzysie. To ludzie wyrażają swoją wolę wobec Boga i zapraszają Go do swego związku a nie odwrotnie, że to Bóg wciska im się na siłe pod kołdrę. To od ludzi zależy – czy to co ich łączy to Miłość czy pożądanie. Czy jest to oddanie na zawsze, czy przelotny związek. Bóg wyłącznie gdy jest zaproszony przez małżonków może im pomóc – takie są konsekwencje wolnej woli i wolności człowieka.
Wolność, Miłość – to dary od Boga – i jak z każdym darem człowiek może go wykorzystać zgodnie z przeznaczeniem albo go roztrwonić. To człowiek ma klucze powodzenia we własnym ręku. Jeśli więc człowiek to zepsuje – to wtedy może mieć pretensje wyłącznie do siebie. Bóg daje człowiekowi dar – małżeństwo. Jeśli ktoś ten dar odrzuca (bo zwykle go zupełnie nie rozumie, trywializując, iż małżeństwo niepotrzebne pęta) – to jest to jego sprawa i sam odpowiada za wszystko co będzie dalej robił. I wtedy może wyłącznie liczyć na siebie.
Jeśli katolicy, chrześcijanie, postanawiają zamieszkać razem bez ślubu – muszą żyć jak brat z siostrą (to najlepsze określenie tego co powinni robić) jeśli chcą potwierdzać w ten sposób iż dla nich najważniejszy jest Bóg. Co do rozwodów – Jezus wyraźnie powiedział „Co Bóg zwiąże, niech człowiek nie rozdziela” i chyba nie muszę przypominać jakie są tego konsekwencje, gdy człowiek te wskazanie Jezusa odrzuci. A jeśli dwoje ludzi różnej płci się przyjaźnią ale mają własne związki – to jeszcze raz odsyłam do innego swojego listu, w którym wyraźnie wskazałem plusy i minusy takiej sytuacji.
Na koniec serdecznie pozdrawiam Panie Peterze i proszę mi wierzyć, że z Pańskim polskim jest naprawdę bardzo dobrze.
Michał Czuma