R O Z D Z I A Ł X I V Historyk "wieków chrześcijańskich" |
Chrześcijaństwo pojmuje siebie jako historię: ową "historię zbawienia", która, zapoczątkowana upadkiem pierwszych rodziców, Adama i Ewy, osiąga szczyt w odkupieniu dokonanym przez Jezusa. On z kolei dał początek historii nowej, która jest kontynuacją dawnej, poprzez wieki dochodzącej do nas i zmierzającej do dnia, w którym wszystko zamieni się, w chwili powrotu Chrystusa, w "Niebo nowe i Ziemię nową". Także ten, kto nie przyjmuje tej wizji wiary, musi jednak się zgodzić, że wizja tradycji judeochrześcijańskiej (od Abrahama do dziś) jest najdłuższą i najbardziej skomplikowaną historią świata. Logiczne więc, że zawodowy historyk ma coś ważnego do powiedzenia. Zwłaszcza jeżeli chodzi o takiego uczonego jak Franco Cardini, wroga sloganów i schematów, zaangażowanego w burzenie niewłaściwej "czarnej legendy", która otacza wieki w całym tego słowa znaczeniu chrześcijańskie, prawie tysiąc lat, które są oznaczane nazwą (także niesłuszną) "średniowiecza". |
Od jakiegoś czasu, jako czytelnicy, nie spuszczaliśmy z niego oka. Śledziliśmy jego książki, zawsze niekonformistyczne, zawsze poza chórem bieżącej vulgaty. Fascynujące jego studia, w serii Nouvelle Histoire, o krzyżowcach, czarownicach, rycerzach; przekonująca w sumie Quell'antica festa crudele, ponowne zbadanie "kultury wojny" w erze przedindustrialnej. Dzieło przeniknięte gorszącym przeczuciem: a jeżeli obecny frazesowy i utopijny pacyfizm, który odrzuca przyjęcie do wiadomości twardej rzeczywistości historii z jej nie do przezwyciężenia grzechem, skończyłby się nie doprowadzeniem nas do końca wojny, ale do wojny bez ograniczeń i bez zasad? Nie mieszczą się również w rzędzie oficjalnych banalności jego książki o wyprawach krzyżowych, które muszą być na nowo odkrywane po demonizacji dokonanej przez propagandę antychrześcijańską. Śledziliśmy także jego artykuły, jakie rozsiewa w prasie wszelkiego rodzaju, od przeglądów naukowych do underground i dzienników krajowych. W wielu z tych artykułów pojawiało się niekiedy wyrażenie "my katolicy". I powtarzało się w kontekstach tego rodzaju: "Faktem jest, że my katolicy jesteśmy szalonymi pomyleńcami, którzy tylko pozornie mogą wydawać się normalni. Istotnie, zmuszamy się do wierzenia w całe mnóstwo rzeczy, które mentalności racjonalistycznej wydają się niedorzeczne i których tylko przez solidarność obywatelską niekatolicy nam nie wyrzucają: że istnieje życie po śmierci, że chleb może stać się ciałem, wino krwią i tak dalej". A więc jedno kuriozum więcej, aby pójść słuchać tego "nowego historyka" jeszcze młodego, znanego we Włoszech, ale może jeszcze bardziej za granicą, gdzie na uniwersytetach czuje się jak u siebie w domu. (Na przykład mnie samemu zdarzyło się słyszeć, jak cytowali go z przekonaniem uczeni w uniwersytetach kanadyjskich.) W pociągu, jadąc do Florencji, spotkałem przypadkowo Geno Pampaloniego, krytyka literackiego, którego już słyszeliśmy. Jako florentczyk, który zna wszystkich, również Pampaloni mówił bardzo dobrze o Cardinim. Skorzystałem z okazji, aby poprosić go o informację o pogłoskach na temat pewnych błędów "prawicowych" profesora. "Sprawy minione, jeżeli kiedykolwiek coś było. W każdym razie będzie warto zapytać jego samego." Rzecz, o której już myślałem; i której nie zaniedbuję, siedząc przy stole nie w jakiejś wstrętnej "hamburgerii", o której napisał pamiętne słowa, lecz jej zupełnym przeciwieństwie: starej "kuchni z wyszynkiem win", przejętej i zarządzanej przez członków lewicowego ruchu pozaparlamentarnego, skruszonych i nawróconych na kult emocjonującej ludowej kuchni florenckiej. Franco Cardini (antybaronowski także z wyglądu, twarz okrągła obramowana bródką, którą nosi raczej dla wygody niż dla kokieterii, ubrany w rzeczy zupełnie "przypadkowo" dobrane), Cardini nie gorszy się zatem pytaniem, które nie powinno brzmieć dla niego jako nowe. Aby na nie odpowiedzieć, opowiada swoją historię: dziadek anarchista, ojciec wierzący bez bigoterii, rzemieślnik. Środowisko młodego Franco było ludowe, na granicy ubóstwa, swoje pójście do liceum przeżył jako nagłą zmianę klasy: -- Żadnej możliwości szukania oparcia u kogokolwiek dla zasięgnięcia rady, w rodzinie żadnej tradycji studiowania. Jak się zdarza w takich przypadkach, również jakiś kompleks, jakaś frustracja znajdująca rozwiązanie w pewnego rodzaju heroicznym indywidualizmie, w pragnieniu utorowania sobie drogi wolą i sukcesem w studiach. Pewien rodzaj młodzieńczego "nadczłowieczeństwa" na wzór Nietzschego, połączonego z patriotyzmem z okresu risorgimento 1 (były to lata sporu o Triest między aliantami, Jugosłowianami i Włochami). Temu wszystkiemu towarzyszyło upodobanie do nonkonformizmu -- które zresztą nigdy mnie nie opuściło -- jak gdyby pragnienie wywołania skandalu przez występowanie przeciwko aktualnym opiniom. -- Co więcej: -- Instynktowna sympatia dla zwyciężonych: opowiadałem się po stronie Trojan, po stronie amerykańskich Indian, Wandejczyków, za Burbonami, za Habsburgami, nawet za Niemcami. Poza ich racjami i brakiem racji, w ich heterogeniczności odbierałem ich jako bliskich ze względu na wspólną sytuację pokonanych w historii. Było więc prawie nieuniknione, że czułem się popchnięty, będąc na wygnaniu, w kierunku prawicy, która, jak mi się wydawało, jest w getcie, już pokonana. Przemyślenie oderwało go szybko od pewnych środowisk, od pewnych sympatii. Teraz nazywa siebie "bezpańskim psem": -- Odrywając się od młodzieńczego uczestnictwa w prawicy, zrozumiałem, że faszyzm jest materialistyczny tak samo jak marksizm; obydwa wywodzą się z antychrześcijańskiego Oświecenia i jakobinizmu. Czarne nie jest zupełnie przeciwne czerwonemu: to dwa uzupełniające się oblicza tej samej współczesnej tragedii, to dwa przejawy tego, co szatańskie w historii. Nie jest mi zresztą trudno odkryć lucyferskie oblicze także w dominującej kulturze liberalno-radykalnej współczesnego Zachodu, w Ameryce (której jesteśmy już tylko prowincjami) z jej oszukańczym równaniem między wolnością a ekonomicznym bogactwem. Zapisany, jako dziecko, do Akcji Katolickiej, nigdy zasadniczo nie oddaliwszy się od przekonań religijnych ("nie mogę powiedzieć, że kiedykolwiek przestałem na serio wierzyć"), odnajduje potem w pełni swój wymiar chrześcijański. -- Czytając autorów takich jak Mikołaj z Kuzy, kardynał i obrońca katolickiej prawowierności w XV wieku, przeżyłem odzyskanie, w całości, wartości, jakie wydawało mi się znajdować u klasyków radykalnej prawicy, a które tymczasem były tam przedstawiane w sposób połowiczny, antychrześcijański. Od tej burzliwej młodości, o której mówi z pokorą, z bólem, otrzymał jednak szereg lekcji: -- Przede wszystkim zostałem zaszczepiony przeciw pospolitemu modernizmowi, przeciw bałwochwalstwu Nowego utożsamianego zawsze i w każdym wypadku z Dobrem. A następnie nauczyłem się widzieć rzeczy z drugiej strony barykady, zrozumiałem, jaki jest dramat tych, którzy zostali zepchnięci do getta. Mówi dalej: -- Zrozumiałem raz na zawsze, że w historii nie powinno być trędowatych; oraz że jeżeli kiedyś tak było, obowiązkiem chrześcijanina jest wyruszyć na ich poszukiwanie, aby ich wziąć w ramiona. Jeżeli kogoś ranię, wracam myślą do siebie samego z wczoraj, do młodzieńca zagubionego, sfrustrowanego, samotnego. Paradoksalnie właśnie obcowanie z lazaretem prawicy stało się dla mnie szkołą tolerancji, odmówieniem uznawania kast nietykalnych pariasów. Jeżeli proszą mnie o artykuł, o konferencję, nie badam najpierw legitymacji tego, kto mnie zaprasza. Zgadzam się bez wahania. Nawet jeżeli to, przy panującym jeszcze konformizmie, może mnie drogo kosztować w terminach kariery. Gdybym jako chłopiec dokonywał bardziej konformistycznych wyborów politycznych, teraz byłbym może senatorem. Ale nie poznałbym i nie doświadczył nieprzystosowanych, wyrzutków, upośledzonych społecznie, mianowicie soli ziemi. Doprawdy, dzisiaj Cardini stanowi doświadczalne sprawdzenie tego, co z ironią, ale prawdziwie ktoś zauważył: "Być modnym jest łatwo: wystarczy ustawić się przezornie w ostatnim szeregu i poczekać kilka lat. Prędzej lub później znajdziesz się w awangardzie i ci, którzy cię znieważali, będą mówili, że w rzeczywistości byłeś prorokiem". Rzecz, która się na nim dokładnie spełniła, tak bardzo, że teraz obawia się zostać wziętym za kogoś, kto goni za pojawiającymi się nowymi modami; i to przeszkadza jego nonkonformizmowi: -- Brak entuzjazmu dla postępu technologicznego i demaskowanie jego niebezpieczeństw; zwracanie uwagi na kultury pokonanych; badania nad takimi zjawiskami jak rycerstwo i czary; rozróżnienie między demokracją a egalitaryzmem; sympatia dla alternatywnych sposobów życia... Zajmowałem się tym wszystkim, kiedy robienie tego oznaczało ściąganie na siebie wściekłości i pogardy kultury hegemonicznej. Teraz wyłaniający się nowi baronowie biegną w tym kierunku stadami. A ja, który chciałem unikać mód, jestem przez nie zagrożony. Mediewistę z zawodu i z pasji, Cardiniego pociągała przede wszystkim ta historia nieprzystosowanych w całym tego słowa znaczeniu, jaką był (i po części jest) ruch franciszkański; to dążenie do całkowitego ubóstwa dobrowolnie przyjętego; to utopia radykalnego chrześcijaństwa, sine glossa, bez przypisów i ulg. "Nasza religia jest religią heroiczną, wymaga od nas męczeństwa: często o tym zapominamy", mówi. Pociąga go także nieortodoksyjne, wizjonerskie chrześcijaństwo Rosjan (między innymi studiował w Moskwie archeologię średniowieczną), lecz jego uznanie katolicyzmu jest całkowite, nawet w aspekcie instytucjonalnym Kościoła: -- Identyfikuję się z nim całkowicie, chociaż niekiedy cierpiąc. To nie przeszkadza czuć się równocześnie "bardzo żydem i bardzo poganinem". Z judaizmu pasjonuje się powołaniem do wyjścia, przygodą ludu w marszu; interesuje się także aspektem obrzędowym, przywiązaniem do Prawa, radzi je również chrześcijanom jako bodziec do karności i do potwierdzenia tożsamości. W pogaństwie (jak zresztą w każdej religii niechrześcijańskiej) widzi etap ku pełnej prawdzie przyniesionej przez Chrystusa, którego uważa za "dopełnienie, a nie zaprzeczenie wszystkiego tego, co jest prawdziwe. -- Mówi: -- Nie gorszy mnie zupełnie fakt, że Jezus może mieć cechy wspólne z Buddą lub z Mitrą albo że echa jego słów słyszy się w innej tradycji religijnej. Dlaczego, choćby w formie przygotowania pedagogicznego do pełnej prawdy, Bóg nie miałby mówić także do Persów, do Chińczyków, do Indian? -- Jaki dla niego, jako historyka, jest największy dar, którym chrześcijaństwo obdarzyło historię? -- Przede wszystkim uniwersalizm, objawienie, że Bóg z Synaju nie jest Bogiem tylko jednego narodu. A następnie spotkanie między czasem mitu a czasem historii. -- Wyjaśnia: -- W religiach starożytnych istniał nieprzezwyciężalny rozłam między bogami, herosami, istniejących zawsze poza czasem, a życiem ludzi, które jest całkowicie zanurzone w czasie. Te dwa wymiary nigdy się nie spotykały, chyba że w odosobnionej przestrzeni, pozahistorycznej, Sacrum, nigdy nie odczuwanej jako ojcowska, rodzinna. Jest to rozłam przezwyciężony tylko przez chrześcijaństwo, w którym czas tego, co boskie, wdziera się w ścisły punkt historii, a więc czasu ludzi. Sub Pontio Pilato, jak mówi Credo: jak gdyby zapis notarialny nadzwyczajnego spotkania, które stało się iskrą powodującą nieobliczalne następstwa historyczne. Dlatego gdybym miał wybrać jedną stronę Ewangelii ze wszystkich, zatrzymałbym się przy narodzeniu w Betlejem: jest to moment, w którym łączą się z sobą Historia i Wieczność. Jest to moment, w którym cała tradycja religijna ludzkości, jej gorące pragnienie, jej dążenie się urzeczywistniają, osiągają spełnienie: z tej groty wywodzi się niesłychana moc. Kontynuuje, mówiąc o Jezusie: -- Niestety, dla racji demagogicznych chce się zapomnieć, że przy jego powrocie, na końcu czasów, Chrystus nie ukaże się ponownie jako ubogi i pokonany. Objawi się natomiast w całej swojej potędze, w królewskiej wspaniałości. A jednak ten majestatyczny król będzie nas sądził z najprostszych, najbardziej powszednich z rzeczy: z naszego stosunku do wyrzutków, więzionych, głodnych, żebraków. Nie będzie pytał o to, jaki osiągnęliśmy poziom mądrości, kultury, pogłębienia teologicznego: natomiast będzie nas pytał o to, w jaki sposób przeżywaliśmy to, co wydawało nam się tylko pospolitością tego, co powszednie. Tutaj znajduje się cud i cenny paradoks chrześcijaństwa, do którego, na szczęście, całkowicie się nie przyzwyczaiłem. Pośród łask, jakie mi zostały udzielone, jest również łaska daru zdumienia wobec Ewangelii. -- Z tych przesłanek -- zauważam -- powinno wynikać uprzywilejowane zainteresowanie dla takich teologii, jak teologia wyzwolenia, które chcą właśnie umieścić w centrum uwagi ubogich, wyrzutków. -- Jako historyk jestem zaszczepiony przeciwko wszelkim formom herezji, zwłaszcza tego rodzaju. (Mówię oczywiście o teologiach wyzwolenia, które sytuują się poza katolicką prawowiernością.) W średniowieczu waldensi, katarzy, spirytuałowie, fraticelli, nie potrafili oprzeć się pysze, nie potrafili żyć jak św. Franciszek z Asyżu, któremu udało się pogodzić najbardziej radykalny ewangelizm z najbardziej zdecydowaną wiernością Kościołowi hierarchicznemu. Nie, nie lubię pychy tych, którzy chcą się przedstawiać jako "prawdziwy Kościół". Posłuszeństwo, dla mnie, jest jeszcze jedną istotną cnotą chrześcijańską. Oczywiście zależy, kto wymaga od nas posłuszeństwa: Hitler i Stalin to jedna sprawa, Święty Kościół Rzymski to inna sprawa. Jemu warto być posłusznym. Ale jeżeli to podejrzenie o pychę i nieposłuszeństwo oddala mnie od niektórych teologów wyzwolenia, to natomiast nie oddala mnie -- przynajmniej instynktownie -- ich idea przemocy: historia rzeczywiście domagałaby się bata, "funi", jak mówimy my, toskańczycy 2. Ale potem, po zastanowieniu, pojawia się pytanie, czy mamy prawo wydawać wyroki, czy możemy pozwolić sobie na podniesienie owego bicza, który Jezus wzniósł na kupców. Kim jesteśmy, aby zająć miejsce Sędziego? A następnie: miłość nie cierpi ruchów jednokierunkowych, nie można praktykować jej tylko wobec tych, którzy są ubodzy w dobra materialne. -- Opowiada, że podczas letnich wakacji przybył z rodziną ("żona, czworo dzieci i czarny kot"') do miejsc ulubionych przez bogate mieszczaństwo: -- Na pewno to właśnie bogaci nas zawiodą. Nawet już nas zawiedli, wystarczy pomyśleć o aborcji, chcianej i popieranej przez ich błyskotliwe media. Oglądanie ich nad morzem wywołuje oburzenie, jeżeli nie odrazę. Ale w nas wierzących powinni wywoływać także litość: pod pokrywką ich bogactwa są też ubodzy, oni będą bezbronni w dniu sądu. Nikt ich nie nauczył odwiedzać więźnia, pocieszać smutnego, ubierać nagiego. Nie możemy wykluczać nikogo, nawet ich, z miłości, której się od nas wymaga. Średniowiecze, jak wiadomo, znajduje na nowo uznanie u wnuków tych historyków-propagandystów, którzy począwszy od "oświeconego" osiemnastego wieku, tworzyli kłamliwy mit o "ciemnych wiekach". Obecnie zmiana poglądów staje się modna także u historyków i ze wszystkich stron wznoszą się okrzyki podziwu dla tej epoki, która na pewno nie była wiekiem złotym (jaka era kiedykolwiek może nim być?), ale nie była też epoką barbarzyństwa, obskurantyzmu; lecz raczej epoką światła, którą dobrze symbolizują katedry. -- Panie Cardini, co pan ceni najbardziej -- pan, który nie musi zmieniać poglądów -- o tym średniowieczu, które pan zawsze lubił? -- Biorąc pod uwagę złożoność tego okresu, trwającego pod pewnymi względami niemal tysiąc lat, może będzie lepiej mówić o "erze przedindustrialnej". Termin, którym oznaczamy tę erę, wywodzi się z polemiki: "era środka", "posępny interwał chrześcijański" między pogaństwem starożytnym i jego ponownym pojawieniem się w humanizmie tego, co (także tutaj słowem podstępnym) nazywa się "Odrodzeniem". Tym w każdym razie, co głęboko cechuje tę długą epokę, jest świadomość, że życie nie wyczerpuje się w pełni w doświadczeniu ziemskim. -- Zamierza pan zrobić aluzję -- mówię -- do wiary w życie wieczne? -- Tak, dążenie jednostki ku temu, co jest poza historią, które miało decydujące skutki także na płaszczyźnie społecznej: nikt nie pieścił marzenia o katastrofalnej utopii wszystkiego i natychmiast, żądając od historii, aby stała się tym rajem, jakim nigdy nie będzie mogła być. Był poza tym -- mówi dalej -- szacunek, niekonsumpcyjne odnoszenie się do rzeczy: dobrze zdawano sobie sprawę, że posiadanie nie stanowi ostatecznego celu ludzi. Szacunek dla stworzenia w ogóle, a więc także dla zwierząt; one mają swoją godność, której nie można wykorzystywać dla korzyści i przyjemności człowieka. Zwierzęta i rzeczy w ogóle mają autonomię, która nie powinna być gwałcona. Także to miało znaczenie, poprawny stosunek do przyrody. I jeszcze: ćwiczenie w ascezie indywidualnej nie jest celem samym w sobie, ale służy osiągnięciu pożądanej samokontroli. Ta wewnętrzna dyscyplina należy do rzeczy, których w najbardziej tragiczny sposób brakuje nowym pokoleniom. Ale Cardini ma jeszcze inne "hasła" do dodania do pozytywnego obrazu człowieka przedindustrialnego, zniesławionego obywatela średniowiecza: -- Umiejętność właściwego umiejscowienia choroby, śmierci, ciemnej strony życia. Usiłowanie ukrycia zła, usunięcia go z życia, nie uczyniło życia bardziej przyjemnym, lecz o wiele bardziej tragicznym. Dzisiaj śmierć rani ze straszliwą zjadliwością, ponieważ nie jest już obłaskawiona, nie jest już możliwa do przyjęcia dzięki formom towarzyskim, obrzędowości. Problem śmierci, zła w ogóle, należy istotnie do dzisiejszych wielkich problemów "politycznych": ukryte napięcie spowodowane usunięciem, schowaniem narzuconym przez presję społeczną wyładowuje się (i będzie się jeszcze bardziej wyładowywało) w wybuchach przemocy; albo powoduje nieszczęście, dręczący niepokój, złe samopoczucie. -- Pozostaje faktem -- mówię -- że ta śmierć, choćby nawet przyjmowana dzięki mądrości chrześcijańskiej i osłodzona nadzieją życia wiecznego, przychodziła trochę zbyt szybko. -- Statystyki są zawsze mylące. Jeżeli ocalało się w pierwszej rzezi śmiertelności dziecięcej, możliwość uchronienia się przed śmiercią aż do późnego wieku nie odbiegała bardziej od naszej. W każdym razie także ten, kto umierał w wieku 40 lub 50 lat, nie odczuwał tej krótkości, jego poczucie zaspokojenia było może większe niż u naszych osiemdziesięciolatków. Nie zapominajmy, że horyzont człowieka przedindustrialnego był odmienny od naszego, otwarty na perspektywę wieczności. I nie jest bynajmniej pewne, czy zyskaliśmy, dodając kilka lat do przeżycia, ale tracąc sens życia i umierania. -- Panie Cardini, jaka jest przyszłość chrześcijaństwa, widziana przez kogoś, kto, jak pan, je studiuje i zarazem w rzeczywistości je praktykuje? Co jest za rogiem Kościoła? -- Kościół musi ponownie zabrać się do głoszenia tego co wieczne, wymiaru transcendentalnego, przekraczającego historię. Jego cel jest krańcowo "inny" niż cel świata, coraz bardziej głuchego. Może przez krótki czas będzie się udawało utrzymać w katolikach złudzenie możliwości dialogu z zsekularyzowanymi ideologiami świata. Ale w końcu wewnętrzna, głęboka dynamika tych dwóch przeciwstawnych rzeczywistości wyjdzie ponownie na światło. Widzę więc w przyszłości starcie między wizją chrześcijańską a wizją otaczających kultur. -- Nastąpi więc powrót do walki, ujrzymy koniec krótkiego okresu dialogu? Jego odpowiedź jest niepokojąca: -- Wydaje mi się to nieuniknione, czy się to podoba lub nie, czy się tego chce lub nie. Zostaną obnażone związki z kulturą zachodnią, która głosi z jednej strony wartości w zasadzie zgodne z chrześcijaństwem (sprawiedliwość, wolność, braterstwo), a z drugiej stosuje środki i dąży do celów rozbieżnych z celami chrześcijańskimi. -- Jaką więc proponuje pan receptę wierzącym, aby przygotowali się na te ciężkie czasy, jeżeli kiedyś nadejdą? -- Ja sam odkrywam to w każdą niedzielę uczestnicząc we Mszy świętej, przystępując do Eucharystii: niesłychane rzeczywistości, które wymawiam niewyraźnie w Credo, które wyznaję słowami, nie potrafią mną wstrząsnąć. My chrześcijanie musimy ponownie sobie uświadomić, że oczekujemy na tę niedorzeczność w całym tego słowa znaczeniu, jaką jest wskrzeszenie umarłych. Musimy odkryć na nowo to zgorszenie; i odkrywszy je, ponownie zastosować je do naszego codziennego życia, w oczekiwaniu na wejście do wieczności, do tej naszej rozstrzygającej, decydującej historii; jedynej, która się liczy naprawdę. Słowo historyka...
|
|
początek strony |