R O Z D Z I A Ł X V Pisarz i Pismo Święte |
Wzdłuż drogi, którą dotąd przebyliśmy, spotykaliśmy już literatów i krytyków literackich: ale stojących poza wiarą; lub także "kuszonych" przez nią, jednak nie przyznających się do niej całkowicie. Italo Alighiero Chiusano jest natomiast pisarzem świeckim i równocześnie wierzącym, zdecydowanym chrześcijaninem bez kompleksów niższości. Nic więc lepszego dla starania się o zbadanie wyjątkowego Bohatera tych najdziwniejszych wydarzeń, które zostały opowiedziane w Ewangeliach. Chiusano, człowiek literatury, bardzo znany powieściopisarz i krytyk, z wrażliwością i doświadczeniem eksperta i artysty, postawiony wobec Pisma chrześcijańskiego świadczy o rzeczywistości: "Jezus jest niemożliwy do wymyślenia, taka "treść", taki bohater muszą być realni, historyczni, nie mogą być dziełem choćby nie wiem jak zdolnego narratora". Jest to inny niezwykły punkt widzenia, w którym warto zabrać się do usiłowania rozważenia prawdy wiary. |
Spotykamy się na wzgórzach, które otaczają jezioro Orta. Lato kończy się ponurym dniem: chmury, deszcz, silne porywy wiatru. Coś nieznośnego dla Włocha śródziemnomorskiego, ale nie dla nas, obydwaj trochę bez obywatelstwa, ale obydwaj z korzeniami rodzinnymi lub kulturalnymi w Piemoncie, który tutaj już opada ku Lombardii. Wieś, w której jesteśmy -- w lepszych czasach licząca tysiąc mieszkańców, obecnie pięciuset -- pozwoliła sobie na siedem kościołów. W jednym z nich, nieoczekiwanie, wielki obraz: posiedzenie Soboru Trydenckiego, namalowane stylem kronikarza. Co robi takie świadectwo historyczne, tak bardzo cenne znalezisko w tej małej, leżącej na uboczu wiosce o nazwie Ameno d'Orta? Rozpytując nieco, dowiaduję się, że tutaj urodził się duchowny, który był sekretarzem wielkiego zgromadzenia, które reformie, jak ją rozumieli buntownicy z Północy, przeciwstawiło reformę katolicką. Rozmowa od Soboru Trydenckiego wiedzie nas natychmiast, co jest oczywiste, do tego drugiego Soboru Watykańskiego, na którego temat pisarz, eseista, dzisiaj obecny tu jest ze mną, powiedział mi przed laty absorbujące rzeczy: -- Przeżyłem go jako wyzwolenie, jestem nim oszołomiony. -- Czy dzisiaj, w czasach krytycznego ponownego przemyślenia, jest jeszcze pod działaniem tego "oszołomienia"? -- To prawda, widowisko, jakie dało w tamtych latach wielu katolików, którzy wymknęli się z zakrystii, nie było urządzone przez ludzi wolnych, lecz raczej było nieprzyzwoitym widowiskiem stworzonym przez wyzwoleńców, wyzwolonych niewolników. Przez ludzi, którzy zerwawszy łańcuchy, jakie ich więziły, łamali obrazy i meble, bili pana domu i w końcu starali się wszystko podpalić. Ludzi, którzy niestety, przeszli od demonizowania każdej kultury, o której wiedzieli, że jest laicka, nieklerykalna, do niewolniczego i masochistycznego lizania butów każdego, kto mówił źle o chrześcijanach, o wierze, o Kościele. Dla niego natomiast to tak nie przebiegało; i nie mogło tak przebiegać. Italo Alighiero Chiusano jest rzeczywiście wierzącym, jest chrześcijaninem, który nigdy nie ukrywał swojej wiary, także w czasach i miejscach, w których inni wybraliby maskowanie się. Ale ten chrześcijanin z podniesioną przyłbicą nie potrzebował Soboru Watykańskiego II, aby pójść na odkrywanie "świata": ponieważ tutaj się urodził, tutaj żył i tutaj chce pozostać. Katolik świecki więc, jakiego rzadko zdarza się spotkać w naszym kraju. Może także dlatego, że w latach decydujących o formacji jego historia nie rozgrywała się w scenerii miasta włoskiego, lecz we Wrocławiu -- wtedy niemieckim, dzisiaj polskim -- w którym się urodził; a potem, następowały po sobie takie miasta, jak Ajaccio, Stuttgart, Rotterdam, São Paulo w Brazylii, Tetuàn, Barcelona. Etapy, jednym słowem, kariery konsularnej ojca, antyklerykała agnostyka, który zdecydował się na ponowne rozpatrzenie problemu religijnego (i nawrócenie się) w stulecie franciszkańskie 1926 roku, w roku urodzin syna. Równie dziwnie -- ale nie zbytnio -- młody Italo Alighiero, oddaliwszy się od praktyk i od przekonań religijnych, powrócił do wiary dzięki lekturze Nietzschego. Ależ tak, właśnie jego, proroka śmierci Boga. Mówi: -- Ja, który nie wyczuwałem, i nie wyczuwam żadnej religijności u wielu teologów, znalazłem ją w tym, który chciał stać się Antychrystem, potężny bodziec, aby powrócić do Chrystusa. Natychmiast pojąłem, że ta jego nienawiść nie była niczym innym, jak zawiedzioną miłością, albo może nienawiścią syna luterańskiego pastora spowodowana tym, że on sam nie jest Mesjaszem. Nie zapominajmy, że Nietzsche, gdy całkowicie popadł w szaleństwo, podpisywał swoje listy "Odkupiciel" lub "Ukrzyżowany". Czy kogoś nawróconego przez takiego mistrza mógł kusić klerykalizm? Rzeczywiście, Chiusano zachował wierność Kościołowi i wierze, opierając się jednak skutecznie usiłowaniom wchłonięcia go w tak zwany "świat katolicki". Jest od początku współpracownikiem najbardziej laickiego, jeżeli nie laicystycznego, z dzienników włoskich -- "La Repubblica". Poza tym swoje liczne dzieła (od powieści -- L'ordalia, La derrota, La prova dei sentimenti, Inchiesta sul mio amore -- do studiów z germanistyki -- Storia del teatro tedesco moderno, Literatur -- do biografii -- Goethego, Bölla) opublikował u wielkich wydawców laickich, którzy często mieli go za cenionego doradcę. Trzeba znać tę jego historię, aby rozumieć pewne jego twierdzenia na temat Soboru: który właśnie "wielu katolików doprowadził do tego, że utracili tożsamość, jak gdyby byli pękniętymi balonami", jak powiedział. Ale ten sam Sobór Watykański II, gdyby był odczytywany poprawnie, jako taki mógł być dla wielu autentycznym wyzwoleniem od zbytniego balastu nakazów uznawanych za nietykalne: -- Przez lata czułem strukturę kościelną ciążącą na mnie jak pancerz. A jednak sądziłem, że nie mogę się od niego uwolnić, myślałem, że również te aspekty ludzkie, mające związek ze szczególnym czasem, stanowiły część woli Bożej; bałem się, że nie wolno mi uwolnić się od nich. Tak więc głowiłem się, dlaczego wydawało mi się, iż jestem zmuszony wybierać między Ewangelią a współczesnym światem. Krytyk literacki, ale także pisarz, dziennikarz i artysta, nie jest zraniony w swoim poczuciu piękna pewnymi aspektami reformy liturgicznej, która, jak słyszeliśmy, z powodu jej pośpiesznego obrazoburstwa była potępiana także przez wielu niewierzących: -- Musimy starać się zrozumieć, że Bóg, nasz Bóg, Bóg Abrahama i Jezusa Chrystusa, nie jest takim snobem, jak my. Czy zastanawiano się kiedykolwiek nad tym, że cudowne Madonny są zawsze "brzydkie" z punktu widzenia estetycznego? Jeżeli znaki tego, co Boskie, mogą niekiedy rezygnować z piękna, to nie dotyczy to Ewangelii. Właśnie jako człowiek słowa, jako pisarz mówi o tych czterech książeczkach napisanych w ludowym języku greckim: -- Czy egzegeci "naukowi", krytycy demitologizatorzy nie spostrzegają, że ton Ewangelii jest w każdym wersecie właściwy? Czy nie wyczuwają, że za tymi tekstami, tak prostymi i właśnie dlatego tak bardzo wzniosłymi, znajduje się jedna ręka, która nakreśla nam Osobę niemożliwą do wymyślenia, bardziej żywą od każdego żyjącego? -- Mówi dalej, zapalając się, oddając się tej namiętności, która porusza jego białą i czarną brodę (czyż nie są namiętni wszyscy bohaterowie jego powieści?): -- Czytałem tych uczonych niemieckich lub holenderskich, którzy chcą narzucić nam wiarę, że Jezus jest tylko wytworem mitycznym nie wiadomo jakiej zbieraniny wspólnot Bliskiego Wschodu. To wszystko jest śmieszne. Utrzymując podobne niedorzeczności, ci profesorowie wykazują kompletną niewiedzę, jak się konstruuje tekst, jak rodzi się jego bohater. Wyjątkowością postaci Chrystusa jest właśnie to, że jest niemożliwy do wymyślenia. Można napisać podrobioną tercynę Dantego, ale wymyślenie zdania Ewangelii jest niemożliwe. Można podrabiać Hamleta, Ulissesa, Don Kichota, Fausta, ale nie Jezusa. I właśnie tutaj człowiek taki jak ja, wrażliwy na pisanie, ponieważ z pisania żyje, natrafia na prawdę Pisma Świętego. Z Jezusa i z wiary w niego lubi przede wszystkim "cielesność, fizyczność: ślinę nałożoną na oczy niewidomego, wino z Kany, krew cierpiącej na krwotoki, chleb i wino Eucharystii". Lubi to, co pisarz Heinrich Böll, laureat Nagrody Nobla, którego Chiusano był tłumaczem, biografem i serdecznym przyjacielem, nazywał "wzniosłą galanterią" Jezusa: jego delikatność, jego szacunek dla kobiet. Lubi miłość Nazarejczyka do dzieci, "które jedyne wyczuwają jeszcze, że wszystko, co nas otacza, jest cudem, że jest cudowniejszą rzeczą spostrzegać codziennie rano, iż ma się nogi, aniżeli natychmiastowe uzdrowienie paralityka". Akurat co się tyczy dzieci, ten człowiek, który walczył i cierpiał dla uchronienia swojej kultury laickiej również w przyjęciu wiary, ten antybigot w całym tego słowa znaczeniu, wypowiada straszne słowa o barbarzyństwie tego, kto uważa, iż aborcja jest zdobyczą cywilizacyjną, zasługą społeczeństwa "wyzwolonego": -- Obłudna jest nasza kultura, która twierdzi o sobie, iż jest zgorszona karą śmierci, a która pozwala sobie skazywać na śmierć, swoim nie podlegającym dyskusji wyrokiem, tyle istnień ludzkich, ile chce. Ale jakim prawem przypisujemy sobie tę straszliwą władzę? Nie znoszę tych, którzy przyznają, że to prawda, aborcja jest zabójstwem, dodając zaraz jakieś jednak... Nie istnieje jednak, które mogłoby być tutaj zastosowane; i jestem wdzięczny tym świeckim, którzy oddzielili się od szału aborcyjnego. Jak wielu katolików, którzy znów wynurzają się z chaosu tych lat, z niemałą ilością blizn, ale może z odnowioną wiarą, ponieważ udręczoną próbami, tak i on odkrywa, że to, co zostało nagromadzone w czasach kontestacji, jest jakby anachroniczne lub wręcz nieludzkie. Czystość, na pewno, począwszy od czystości kapłana ("chciałbym, aby byli wolni w dokonywaniu wyboru, ale żeby 99% wybrało z radością celibat"'); lecz także pobożność maryjna ("Zaniedbałem ją w tych latach, a teraz boleję nad straconym czasem: może doskonałość nie jest trójką, ale czwórką, Trójca Święta potrzebuje uzupełnienia osobą ludzką, tylko ludzką"); albo aniołowie ("Jest to jedna z tych rzeczy, które mnie ośmieszają przed moimi laickimi przyjaciółmi: wierzę jednak w te istoty pośrednie, w przeciwnym wypadku byłaby luka między nami a Bogiem..."); lub choćby stare życiowe rady dawnego Kościoła ("Wstawać wcześnie rano: pozostałość, myślałem, społeczeństwa rolniczego; tymczasem także w tym mądrość chrześcijańska miała rację: oglądanie wschodu słońca jest sposobem na to, by czuć się wewnętrznie czystym"). Nic nie byłoby dla niego bardziej niepojęte niż oderwanie się od wymiaru religijnego. A nawet od przestrzeni chrześcijańskiej, ponieważ, mówi, "interesuję się religiami wschodnimi, ale nie pociągają mnie: wydają mi się jak koła, które obracają się na luźnym biegu, kontemplacjami odcieleśnionymi bez przeciwwagi czynu". Żyje i pracuje z laicystami, jest przez nich szanowany i często ich szanuje (nawet jeżeli, zdarza się spotykać wśród nich, nie mniej niż wśród wierzących, prawdziwie nietolerancyjnych), nie ma żadnego zamiaru zamykać się w kulturze "katolickiej" przeżywanej jako getto; a jednak czuje litość dla tego, kto nie podziela jego wiary: -- Świat ateizmu jest tak bardzo pospolity, nudny, jest tragedią bez wielkości. Jest światem tasiemca, który rodzi się i żyje w ciemnym jelicie i uważa, że inny świat nie istnieje. Gdyby wyszedł z niego na zewnątrz, odkryłby, jak bardzo, w rzeczywistości, jest ten świat odmienny; czy chciałby może powrócić do tamtego swojego świata? Tak jest z tym, kto zakosztował wiary i owego widoku nowości, światła, które może skierować na sprawy świata. Jeżeli one wydają ci się piękne, co powiedzieć o nadziei życia pozgrobowego, o obietnicy radości wiecznej, o Raju? Rozumiem, że ci święci, którym dano raz spojrzeć na ten pełen światła wymiar, nie pragnęli już potem niczego innego, jak tylko umrzeć. Co pewien czas uchyla się od jakiegoś pytania, jak gdyby wymawia się od odpowiedzi: nie przez jakąś powściągliwość, przez jakiś wzgląd ludzki. Mówi: -- Jestem pisarzem, literatem, jeżeli pan chce, artystą: dlatego też moje opinie potrafię jedynie przecedzać przez jakąś historię, opowiadanie raczej, niż wyrazić ją z bezpośredniością eseisty lub teologa. Tego właśnie dokonał (zwłaszcza) w owej nadzwyczajnej Ordalia, która przyniosła mu szeroki rozgłos, kiedy przekroczył już pięćdziesiąty rok życia: z powodu dwóch tylko głosów nie otrzymał Premio Campiello, ale zdobył autentyczną nagrodę, ustanowioną przez publiczność, która pasjonowała się tą historią umieszczoną w tysięcznym roku, ale ze ścisłymi odniesieniami do naszych czasów. Dzieło artysty, lecz również przemówienie o tonach mocnych i pełnych (ktoś powiedział o "dziele literackim z konkretnością romańskiej rzeźby") przeciwko ustawicznej pokusie pewnych ludzi Kościoła: władza, zamienienie pastorału biskupów lub papieża na gruby kij. Wizja Kościoła, której przeciwstawia utopię pewnego chrześcijanina, który miał wielkie znaczenie dla jego ojca i wiele znaczył dla niego: Franciszek z Asyżu. Jest to święty, któremu poświęcił dramat (Le notti della Verna); święty, w którym kocha "tak bardzo doskonałe naśladowanie Chrystusa, że ten w końcu wycisnął na swoim uczniu stygmaty jako pieczęć autentyczności". A jednak, między modelem a kopią jest różnica; i to istotna: -- Franciszek jest szczytem swojej kultury. Jezus wychodzi poza wszelką kulturę: w tym mieści się jego tajemnica. W tym mieści się przyczyna, dzięki której czytając Ewangelie, "czuje" się, że Jezus był Synem Bożym; nie zdarza się to przy czytaniu Fioretti. Proszę zauważyć, że człowiek z Asyżu naśladuje Kogoś, a Jezus z Nazaretu nie naśladuje nikogo. Myśli przez dłuższy czas: -- Czy nigdy nie zastanawiał się pan nad tym drugim nadzwyczajnym aspektem wiary? Chrześcijaństwo jest z definicji naśladowaniem wzoru, a jednak zrodziło i rodzi galerię typów wiernie podobnych do tego jedynego wzoru i równocześnie bardzo odmiennych. Świętość jest bardzo urozmaiconą wystawą ludzkiej różnorodności. Przeciwnie, dzisiejsze kultury postchrześcijańskie głoszą odrzucenie wszelkiego wzoru, głoszą samorealizację, osobistą zdolność tworzenia: a rezultatem jest ta niepokojąca jednostajność, ten szereg bałwanów, którzy i mówią, i robią te same banały. Nie ociągał się, gdy zapytałem go, jaką widzi przyszłość dla chrześcijaństwa: -- Odczuwałem wściekłość a zarazem litość czytając w największym niemieckim przeglądzie literackim wypowiedź podpisaną przez krytyka uchodzącego za jednego z najbardziej miarodajnych, że wiara w Chrystusa jest już "sprawą skończoną". Tego rodzaju twierdzenie świadczy o ślepocie; jest to także, poza wszystkim, zapominanie o tym, że dzisiaj, jak zawsze, nie istnieje prawdziwa literatura, która by nie była religijna, choćby skrycie lub nieświadomie. Co do chrześcijaństwa, również ataki takie jak ten przekonały mnie, że ono raczej się odmładza, że powraca do sytuacji pierwszych wieków, kiedy spotykało się z wrogością i pogardą panującej kultury. Wtedy chrześcijanie odnieśli sukces -- nawet nadmierny, niestety! -- nad tymi, którzy patrzyli na nich jak na grupkę pariasów, skazaną na zniknięcie bez pozostawienia po sobie śladu; tak więc my dzisiejsi wierzący powinniśmy mieć ufność, że to, co w nas najlepsze, jeszcze się ujawni. Powtarzam: to, co w nas najlepsze. A to, co w nas najgorsze, niech powróci do piekła, z którego pochodzi. Jak tu mówić, że orędzie chrześcijańskie przebrzmiało! Jak tu mówić, iż "sprawa jest zamknięta"! Powracając do sytuacji pierwszych wieków, powracamy do naszej młodości: ta starożytna i nowo narodzona historia zbawienia rozpoczyna się na nowo. |
|
początek strony |