Pytania o chrześcijaństwo
R O Z D Z I A Ł   V I
Dwaj bibliści i archeolog

 

Tutaj naszą sondę posuwamy jeszcze dalej w głąb zagadki chrześcijańskiej.

Biblista, jezuita kanadyjski René Latourelle, wykładowca na jednym z najbardziej prestiżowych uniwersytetów kościelnych świata, wyjaśnia metody i wyniki egzegezy, która jest dzisiaj "urzędowa" w Kościele katolickim, ale i często przyjmowana także poza nim. Rzeczywiście, zgoda co do istotnych punktów (w imię zwykłej obiektywności naukowej) wydaje się obecnie łączyć uczonych różnych wyznań chrześcijańskich; niekiedy również tych, którzy stoją poza wszelką wiarą, ale zrezygnowali ze starych przesądów.

Jeżeli wielu jest dzisiaj przekonanych o zasadniczej historyczności Ewangelii, jeden uczony francuski spośród najbardziej prestiżowych, posunął się jeszcze dalej, przedstawiając hipotezy, które wywołały skandal w establishmencie jego kolegów, także wierzących. W osobliwej wypowiedzi Jeana Carmignaca -- paryskiego księdza, jednego z największych na świecie znawców rękopisów hebrajskich z Qumran, które rzuciły nowe światło na czasy, w których żył Jezus -- usłyszymy więc teorię, która, gdyby została potwierdzona, uczyniłaby z Ewangelii dokumenty niejako "z pierwszej ręki", zredagowane przez naocznych świadków, a więc bardziej niż wiarygodne. Niestety, uczony zmarł pod koniec 1986 roku, właśnie gdy był w trakcie publikowania imponującego dzieła, nad którym pracował dwadzieścia lat; ale inni jego koledzy pojawiali się tu i tam, aby przyznać mu rację. Jakiekolwiek będą opinie o stanowisku Carmignaca i "nowych egzegetów" takich jak on, jest niewątpliwe, że świadczą one o odnowionym klimacie zaufania wokół Pisma Świętego, po dwóch wiekach ataków dążących do podważenia jego historyczności i zepchnięcia go w otchłań legend, mitów.

Oprócz świadectwa dwóch biblistów, jest także inne, które uzupełnia ich argumentację: to świadectwo jednego z ojców archeologii biblijnej, franciszkanina Bellarmina Bagattiego, który spędził całe życie na kopaniu na Bliskim Wschodzie, rozszyfrowując ową "piątą ewangelię", jaką jest Ziemia Święta chrześcijan. Słuchając ojca Bagattiego w Jerozolimie, wydawało mi się, że mam potwierdzenie powiedzenia Jezusa, według którego, nawet gdyby ludzie mieli milczeć, "kamienie wołać będą".

 
Reneu Latourelle

W naszej podróży w poszukiwaniu odpowiedzi na pytania o chrześcijaństwo trzeba było dotrzeć, prędzej lub później, na piazza della Pilotta. Na tym rzymskim placu, od strony fontanny Trevi, wznoszą się budynki Papieskiego Uniwersytetu Gregoriańskiego. Tutaj, za fasadą w stylu klasycyzującym, ląduje to, co najbardziej uczonego ma Towarzystwo Jezusowe na pięciu kontynentach. Tutaj pośród miliona książek sławnej biblioteki i tysięcy kosmopolitycznych studentów jezuici ostrzą swoją broń intelektualną: czyż Paweł VI nie dał im (z nakazem nie odwołanym -- mimo pewnych rozdźwięków -- przez Jana Pawła II i mimo niepewności i oporu wewnętrznego) zadania podjęcia wyzwania współczesnego ateizmu?

Przechodząc przez eleganckie sale, przebiegając korytarze, gdzie na każdych drzwiach znajduje się tabliczka z nazwiskiem prawie zawsze cudzoziemskim i sławnym, przychodzę na spotkanie: pukam więc do pokoju profesora René Latourelle'a. Ten kanadyjski jezuita, o solidnej powierzchowności i bardzo ludzkim uśmiechu, ma wiele tytułów do tego, aby być słuchanym uważnie. Latourelle poświęcił swoje życie odbudowie apologetyki, która wprawdzie wstydliwie po Soborze ponownie ochrzczona jako "teologia fundamentalna", była wystawiona na ryzyko zupełnego wygaśnięcia w Kościele katolickim.

Ostrzega stare przysłowie angielskie, aby nie wylewać dziecka razem z kąpielą. Coś podobnego działo się wśród katolików: zapędzeni w kryzys przez agresywną krytykę, która przedstawiała się jako "naukowa", i uważając (niekiedy słusznie) klasyczne traktaty apologetyczne za nieczytelne, naiwne, może nawet w przesadny sposób bojowe, nie tylko odłożyli te tomy, ale także potrzebę, jaka stała za nimi. Potrzebę mianowicie niemieszania wiary z rozumowaniem lub dowodzeniem, ale starania się równocześnie o spowodowanie uczestniczenia rozumu w "hazardzie", w wyborze życia dla Jezusa i jego Ewangelii. Mówiliśmy o tym, przypominam, także z Jean Guittonem.

-- Wiara -- potwierdza Latourelle -- z jednej strony jest całkowitym poddaniem się człowieka Bogu, który daje mu siebie w Jezusie Chrystusie. Ale z drugiej strony ta sama wiara nie jest nieświadomością, klęską rozumu, ucieczką w nieracjonalność, niezdolnością ustalenia ludzkich motywów wyboru wierzącego. Przed wierzeniem, i dla wierzenia, trzeba rozumieć i wiedzieć. A nawet, w swoim źródle, wiara jest aktem inteligencji: oznajmia wybór dla Chrystusa, ale także jasność. Człowiek, który się angażuje dla Chrystusa, musi mieć silne racje, by to uczynić. Nie wszyscy wierzący potrafią tak usprawiedliwić, w spójny sposób, swój wybór. Oto więc zadanie teologa, "apologety", jako sługi Chrystusa i braci -- pokazać, że wybór wiary ma sens, że jest "rozsądny".

-- Jest jasne -- precyzuje natychmiast uczony -- że to badanie teologiczne nie zmusza do wiary, lecz czyni ją tylko możliwą, uzasadnia ją: przedstawiając wiarę jako możliwą, czyni się wybór Ewangelii racjonalnym, ale przez to nie narzuca się go.

Te twierdzenia Latourelle'a będą wydawały się oczywiście dla wierzącego rozsądne; ale w rzeczywistości, dla niektórych bynajmniej, takimi nie były. A nawet były do niedawna żywo kontestowane w różnych środowiskach chrześcijańskich.

Stało się tak: aż do początku burzy modernistycznej, w pierwszych dziesięcioleciach obecnego wieku, katolicy i liczni protestanci czytali teksty Ewangelii z prostotą, która przechodziła w naiwność.

-- Wydawały się prostymi książeczkami do czytania, bez stawiania sobie zbytnich pytań -- wspomina Latourelle. -- Uważano, że między tymi słowami greckimi a "prawdziwym" Jezusem, tym co głosił przebiegając drogi Palestyny, nie ma żadnej zasłony. Teologowie, egzegeci, apologeci mówili: Mateusz i Jan, apostołowie Jezusa, dali swoje osobiste świadectwo, napisali to, co widzieli swoimi własnymi oczami. Marek i Łukasz natomiast słuchali i zapisali wiernie przepowiadanie apostołów Piotra i Pawła. Nie ma więc żadnego problemu, żadnej różnicy między Chrystusem wiary a Jezusem historii.

W rzeczywistości praca krytyczna uczyniła wszystko dużo bardziej skomplikowanym; i to w sposób coraz bardziej przesadny i często niewłaściwy. Najpierw przez katolików kontestowani, potem słuchani z wielkim zainteresowaniem i wreszcie przyjęci w sposób nawet bezkrytyczny, uczeni, zwłaszcza protestanccy i niemieccy, utrzymywali, że między Ewangeliami a Jezusem, a więc między nami a Jezusem, istnieją różne zasłony. Tymi zasłonami, tymi "barierami" jest praca pierwotnej wspólnoty chrześcijańskiej, opierająca się na wspomnieniach o życiu i nauczaniu Chrystusa. Idąc za tymi hipotezami, wielu posuwało się tak daleko, że utrzymywali, iż manipulacja uczniów do tego stopnia zmieniła pierwotne dane, że uniemożliwiła (lub prawie) odtworzenie autentycznego oblicza Jezusa historycznego. Najbardziej znane z tej orientacji jest nazwisko uczonego niemieckiego Rudolfa Bultmanna, według którego nie tylko nie możemy, ale nawet nie powinniśmy wiedzieć, co się rzeczywiście wydarzyło między Judeą a Galileą za panowania Augusta i Tyberiusza. Wśród wielu paradoksalnych powiedzeń, ale zawierających szczyptę prawdy, George'a Bernarda Shawa jest jego określenie niemieckiego profesora: "Człowiek, który przede wszystkim jest wrogiem zdrowego rozsądku". Boutade 1 przychodząca często na myśl, gdy się czyta bardzo ciężkie tomy niektórych egzegetów niemieckich, którzy przecież tak bardzo onieśmielają biednych łacinników. Mniej jednak pragmatycznych Anglosasów. A ironia Shawa tego dowodzi.

-- Istotnie -- zauważa Latourelle -- największym brakiem Bultmanna było nieliczenie się z rzeczywistością: chrześcijaństwo odróżnia się od każdego innego orędzia religijnego właśnie swoim charakterem historyczności. Jeżeli odbierzemy Ewangeliom ich powiązanie z historią, nasza wiara będzie daremna, staje się mądrością, ideologią, jak tyle innych. Bultmann i wielu innych badali Ewangelie nie tylko z typową nierealnością różnych szkół germańskich, ale z założeniem konfesyjnym, luterańskim: wiara mianowicie jako skok w ciemność, jako ślepe zaufanie do wezwania Bożego, jako odrzucenie wszelkiego "dzieła" ludzkiego; więc także tego dzieła, które jest pracą inteligencji.

W ten sposób, poza wszystkim, nie da się już wytłumaczyć, dlaczego jako akt wiary wybierać raczej chrześcijaństwo niż jakieś inne orędzie zbawienia. Ta postawa nieufności, w każdym razie, prowadzi po trochu do zarażenia wszystkich Kościołów i przyczynia się do zniknięcia apologetyki, ogłaszanej z góry jako nieaktualna i anachroniczna. W rzeczywistości, począwszy od połowy lat pięćdziesiątych, sami uczniowie Bultmanna zbuntowali się przeciwko dogmatowi mistrza o prawie całkowitej niehistoryczności Ewangelii i powrócili do badania tekstów bez uprzedzeń, odkrywając w nich dużo więcej historii, niż się mniemało. Inni analizowali pracę Ewangelistów i odkryli, że nie byli oni prostymi zbieraczami odosobnionych i manipulowanych zdań, które dotarły z tradycji kościelnej, ale że była w nich ustawiczna troska o przekazywanie tego, co się rzeczywiście wydarzyło. Inni jeszcze zastosowali do Pisma Świętego pewne "kryteria autentyczności", używane już przez historyków innych okresów i doszli do interesujących odkryć.

Wszystko to zostało opowiedziane przez René Latourelle'a w serii tomów, które stały się już klasyczne i które stanowią część cyklu, spójnego planu. Zamiarem kanadyjskiego jezuity jest nie tylko ukazanie, że Jezus jest możliwy do osiągnięcia i że wiara ma swoje racje, ale także, że ta wiara ma znaczenie dla dzisiejszego człowieka, że ona jedyna może rozszyfrować go, odkryć go jemu samemu.

-- Zrobiliśmy dwa kroki na księżycu, ale trzy kroki wstecz na ziemi -- mówi. -- Ma rację Papież, kiedy przypomina, że prawdziwym postępem jest nie tylko postęp technologiczny lub ekonomiczny, ale także i przede wszystkim postęp moralny. W punkcie, w którym jesteśmy, tylko Chrystus może rozszyfrować człowieka, ocalić go, przemienić go.

Duszpasterz, nie tylko uczony, Latourelle ma na uwadze przede wszystkim młodych, i europejskich i z jego rodzinnego kontynentu, Ameryki Północnej.

-- Jestem przerażony -- wyznaje -- niewiarygodną ciasnotą świata młodzieżowego, zamkniętego między dyskoteką, samochodem, seksem, narkotykiem. My, chrześcijanie, mamy pierwszy, niezbywalny obowiązek nakłonienia młodych do myślenia.

-- Myślenia o czym -- pytam -- jeżeli propozycja chrześcijańska wydaje się im (i często z naszej winy) już przestarzała?

-- Myślenia przede wszystkim o sytuacji człowieka, o obliczu człowieka, tak bardzo zeszpeconym i poniżonym, na Wschodzie i na Zachodzie, że za nim ukazuje się prześwitujący wizerunek Chrystusa cierpiącego. Zresztą -- mówi -- kiedy przepowiada się Jezusa z powagą, widać, jak ludzie wytrzeszczają oczy ogromne jak monety pięciodolarowe.

Wydarzyło mu się to nawet ostatnio na zebraniu biskupów. Zamiast o zwyczajnych zagadnieniach klerykalnych lub o abstrakcjach teologicznych, mówił o Jezusie:

-- Widziałem tych biskupów skupionych, milczących, chciwie słuchających jak dzieci.

-- Czy zechcemy powrócić do Jezusa i do wiary w niego?

-- Z przyjemnością -- odpowiada z gotowością, za którą spostrzega się pasję nauczania, wyjaśniania racji wiary, która czyni go nawet z wyglądu tak bardzo radosnym. -- Mówimy więc, że dzisiaj uczony chrześcijański musi dokonać pierwszego stwierdzenia. Mianowicie, że wbrew temu, co zostało powiedziane przeciwnego w ostatnich dziesięcioleciach, Jezus prawdziwy, Jezus historii, jest osiągalny na pewno za pośrednictwem Ewangelii. To prawda, nasze czytanie tekstu świętego nie może być bezkrytyczne, naiwne: świadectwo Ewangelistów zostało przesączone przez doświadczenie i wiarę Kościoła pierwotnego. Ale nie są one tym murem, jak to się długo twierdziło, są raczej szybą, przez którą dostrzega się to, co się naprawdę wydarzyło. Z pewnością nie wszystko w Ewangeliach jest kroniką, redaktorzy ewangeliczni nie zamierzali dawać zbioru anegdot: nic nie zostało nam podane jako zbędna informacja, wszystko jest wezwaniem do nawrócenia. Niemniej my dzisiaj możemy ustalić, że orędzie wiary opiera się na prawdziwej historii.

A nawet, wzmacnia -- cała postawa wobec Ewangelii musi być odwrócona. Przez jedno stulecie spoglądano na nie z systematycznym uprzedzeniem podejrzenia, na nie zrzucając cały ciężar udowodnienia ich historyczności. Teraz możemy i powinniśmy odwrócić stanowiska: założenie, że Ewangelie zasługują na wiarę, jest uzasadnione, gdy tymczasem nie jest uzasadniony przesąd, że są one samowolnymi manipulacjami pierwotnego Kościoła.

Dla wytłumaczenia, jak doszło do tego przełomu, Latourelle zużył trzysta gęsto zadrukowanych stron jednego ze swoich tomów: A Gesù attraverso i vangeli. W sumie, potwierdza w rozmowie, rozważa obecnie Nowy Testament na różnych poziomach: literackim, historycznym, filozoficznym, socjologicznym, psychologicznym, teologicznym.

-- Wszystkie te kryteria, wywodzące się z dyscyplin bardzo między sobą różnych, po zastosowaniu prowadzą do identycznej konkluzji: dostęp do Jezusa za pośrednictwem tekstów Ewangelii jest przedsięwzięciem możliwym do zrealizowania i płodnym.

Na przykład: przez studiowanie języka semickiego (aramejskiego lub hebrajskiego), który stoi za tekstem greckim, jaki posiadamy, udaje się nam uchwycić głos Kościoła pierwotnego, często głos samego Jezusa; w każdym razie możemy ustalić, że te słowa pochodzą ze środowiska palestyńskiego z pierwszego wieku, a nie od wspólnot hellenistycznych lub w każdym razie odległych od Izraela, jak twierdziła pewna krytyka. A inny egzegeta, Jean Carmignac -- zobaczymy bezpośrednio potem -- posuwa się na tej płaszczyźnie jeszcze dalej.

Można było ponadto udowodnić, że powiedzenia i czyny Jezusa nie wpadły w ręce wspólnoty anonimowej, anarchicznej, skłonnej do tworzenia legend; lecz zostały przekazane przez Kościół, który miał swoją ścisłą hierarchię, czuwającą, aby przepowiadanie nie oderwało się od świadectwa tego, "który widział". I to od początku. Kiedy chodzi o znalezienie następcy Judasza, zdrajcy, Piotr w kolegium apostolskim (tak opowiadają Dzieje Apostolskie) nie stawia warunku, że chodzi o człowieka obdarzonego kulturą, lub gorzej, "twórczą fantazją"; ale aby został on wybrany "spomiędzy tych, którzy towarzyszyli nam przez cały czas, kiedy Pan Jezus żył pośród nas". A więc, świadek naoczny i aby był przede wszystkim, dodaje Piotr, "świadkiem zmartwychwstania".

Są następnie ostatnie nowości, które wzmocniły zaufanie, jakie możemy pokładać w prawdzie tekstów, na których opiera się wiara: od kilku lat możemy stosować do Ewangelii w sposób systematyczny i pogłębiony "kryteria autentyczności historycznej", których Latourelle jest jednym z największych specjalistów o znaczeniu międzynarodowym. Te kryteria (nazywane "wielorakiego świadectwa", "nieciągłości", "ciągłości", "koniecznego wyjaśnienia") zostały uznane za skuteczne przez wielką część krytyki, także najbardziej radykalnej.

-- W ten sposób -- zauważa Latourelle -- wśród uczonych nastąpiło przejście od radykalnego sceptycyzmu do optymizmu już nie naiwnego, lecz dobrze uzasadnionego. Istotnie, jeżeli odrzuca się te kryteria autentyczności, które stosuje się do Ewangelii, trzeba stwierdzić, że niemożliwe jest już uprawianie historii w ogóle.

Weźmy, na przykład, kryterium "nieciągłości", które twierdzi: "Można uznawać za historycznie autentyczny fakt ewangeliczny, który nie może pochodzić ani z żydostwa współczesnego Jezusowi ani ze środowiska pierwotnego Kościoła". Tym kryterium, przyjmowanym bez dyskusji jednomyślnie przez krytyków, możliwe jest udowodnienie: śmierć Chrystusa na krzyżu ("zgorszenie i głupstwo", a więc niemożliwa do wymyślenia ani przez Żydów, którzy oczekiwali Mesjasza zwycięskiego, ani przez chrześcijan, których wiara była wystawiona na kryzys właśnie przez tę haniebną karę śmierci); chrzest, który zdaje się stawiać Jezusa między grzesznikami i podporządkowywać go Janowi Chrzcicielowi; nakaz dany apostołom, aby nie przemawiali do Samarytan i do pogan, w silnej sprzeczności z podnietą misjonarską, w której pisze się Ewangelie; fragmenty, w których uczniowie i apostołowie są przedstawiani jako tępi w rozumieniu, pełni wad, nawet zdrajcy; oraz wiele innych epizodów i powiedzeń.

Albo weźmy zasadę określaną jako "ciągłość zewnętrzna", która uznaje za autentyczne "słowo lub gest Jezusa, które są odpowiednie dla jego epoki i dla jego środowiska": to wszystko, co archeologia nowoczesna odkryła w Izraelu, potwierdza, że historyczny obraz przedstawiony przez Ewangelistów jest "w ciągłości" i jest zgodny z geografią, społeczeństwem, polityką, religią tego okresu. (Usłyszymy na ten temat świadectwo najsławniejszego z archeologów biblijnych, o. Bellarmina Bagattiego.) To właśnie dzięki takim narzędziom badawczym jak te, Latourelle może mówić o "zaufaniu z trudem ponownie odzyskanym, po dziesięcioleciach poszukiwań i wątpliwości".

Z pewnością, przestrzega, nie chodzi tylko o "udowodnienie", że Jezus jest osiągalny za pomocą Ewangelii i że możemy opierać się na nich, ponieważ nie są nagromadzeniem mitów lub wskazówek historycznych, dokładnie manipulowanych. Trzeba także "udowodnić" dzisiejszemu człowiekowi, że ten Chrystus, którego można już osiągnąć z pewnością, ma znaczenie dla niego.

-- Badanie historyczne -- mówi Latourelle -- czyni wiarę możliwą, dając nam dostęp do autentycznej Ewangelii autentycznego Jezusa. Ale wiele rzeczy, najważniejszych, zostaje do zrobienia potem: trzeba pozwolić napominać się Jezusowi tak osiągniętemu, zawierzyć Duchowi, który daje nam się poznawać jako żywe słowo, zaadresowane osobiście do nas, jako żywe orędzie Jezusa.

 
Jean Carmignac

Querelle 2 między specjalistami od Biblii i, ogólnie, między tymi, którzy badają początki chrześcijaństwa, zrodziła się na początku 1984 roku. W tamtych miesiącach ukazała się w księgarniach francuskich książeczka o niepozornym wyglądzie zewnętrznym, pod skromnym tytułem -- La naissance des évangiles synoptiques 3 -- wydrukowana przez małe wydawnictwo specjalistyczne. Mniej niż sto stronic w pierwszym, niewiele ponad sto w drugim wydaniu, zawierającym "odpowiedź na krytyki" -- napisana przez kogoś o nazwisku nieznanym szerokim masom: niejakiego Jeana Carmignaca, biblistę i księdza paryskiego.

A więc nic specjalnego; a nawet prawdopodobieństwo skromności, może nudy. Jednak tutaj, bardziej niż kiedykolwiek, pozory mylą: ponieważ jeżeli abbé Carmignac ma przypadkiem rację, wtedy "całe biblioteki muszą zostać przeniesione do działu książek niepotrzebnych", jak napisał pewien specjalista. Jeżeli te stroniczki się nie mylą, "całe odczytanie Nowego Testamentu będzie musiało być zrewidowane" i "egzegeza biblijna przyszłości będzie musiała pójść drogami zupełnie odmiennymi od tych, jakimi aż dotąd szła od dwustu lat". Tak powiedział autor, zachowujący się z rezerwą, łagodny, skromny, daleki od polemik, ale bardzo pewny swojej sprawy, z półwieczem badań superspecjalistycznych za sobą.

Istotnie, w tej historii sensacją była książka, ale również i autor, osobistość nadzwyczajna, chociaż robił wszystko, aby się nią nie stać, aby pozostawiono go w spokoju wśród jego książek i jego studiów. Spotkanie z nim było od pierwszej chwili niezwykłe: adres paryski, podany przez telefon nie odnosił się do jakiegoś domu, lecz do furtki obok kościoła św. Franciszka Salezego, w mieszczańskim 17 arrondissement 4.

Wszedłszy po drewnianych schodach, które skrzypiały w ciszy tego, co miało wygląd niezamieszkałego budynku, na ostatnim piętrze zadzwoniłem do drzwi i otworzyła się szpara, z której wyglądnął drobny starzec, o chudej twarzy, białych włosach, ubrany -- mirabile dictu! -- typowo jak ksiądz, ni mniej ni więcej, tylko w sutannę i białą koloratkę. Zjawa wskazała krzesło na podeście schodów, wypowiedziała kilka monosylab, potem drzwi się zamknęły. Tajemnica wyjaśniła się, gdy drzwi otworzyły się ponownie, wyszedł z nich jakiś człowiek i wyszedł także ksiądz Carmignac, uśmiechnięty, serdeczny, aby wprowadzić mnie do swojego domu. Okazał się on później bardziej niż mieszkaniem, magazynem książek i rękopisów, z przestrzenią w sam raz wystarczającą dla biurka -- także zawalonego papierami -- i dla łóżka. Czekanie na podeście schodów? To dlatego, że uczony, biblista, profesor Carmignac nie zapominał o tym, iż jest także -- przede wszystkim -- księdzem:

-- Jestem tutaj zastępcą proboszcza i codziennie poświęcam trochę czasu na to, czego większość moich współbraci we Francji nie chce robić: spowiedź i kierownictwo duchowe. Zechce mi pan wybaczyć, ale właśnie kończyłem spowiadać.

-- Z tego i z innych oznak okazało się natychmiast jasne, że Jean Carmignac należy do tych specjalistów od Biblii, którzy nie ograniczają się do traktowania jej stronic jak każdego obiektu erudycji, ale jako podstawy wiary żywej i przeżywanej.

Syn ubogich ludzi z francuskiej wsi, po wstąpieniu do seminarium, gdzie natychmiast wyróżnił się zamiłowaniem do studiów, młody Carmignac został szybko wysłany do Rzymu, aby przygotował się do funkcji profesora w swojej małej diecezji. Po zdobyciu doktoratu i dyplomów, powrócił do Francji młody, a już tak znakomicie obeznany w studiach biblijnych -- zwłaszcza hebrajskich -- że jego biskup posłał go do Paryża, aby nie dusił się na prowincji. Później, w 1954 roku, stypendium na studia w Izraelu oraz pierwsze zetknięcie się z rękopisami, niedawno odkrytymi w grocie, wspólnoty esseńczyków nad Morzem Martwym. Nowy świat dla hebraisty, który bardzo dobrze znał język Starego Testamentu, ale po raz pierwszy zajmował się językiem semickim takim, jak ten z Qumran, bogatym w nowości, niespodzianki. Miał stać się jednym z największych jego znawców na świecie. Jako założyciel dyrektor i, naturalnie, jedyny redaktor Revue de Qumran -- jedynego pisma, które zajmuje się w sposób wyłączny tymi tekstami, które wyłoniły się ponownie, niejako cudownie, po dwóch tysiącach lat -- Carmignac utrzymywał to swoje dzieło na najwyższym poziomie.

-- Ale ilu was jest na świecie, którzy zajmują się Qumran? -- zapytałem.

-- W pełnym wymiarze, sądzę, że dziesięciu, najwyżej dwunastu... -- odpowiedział rozbrajająco.

Zwrotny punkt od pism hebrajskich znad Morza Martwego do Ewangelii i ich semickich początków nastąpił w 1963 roku i od tego czasu sprawy szły zdecydowanie naprzód aż do śmierci, prawie dwadzieścia pięć lat potem. Opowiadał, jak postępowały sprawy:

-- Zacząłem jak gdyby przez przypadek zajmować się powstawaniem Ewangelii. Tłumacząc teksty z Qumran, spotykałem wiele powiązań z Nowym Testamentem i pomyślałem, że mógłbym zrobić do niego komentarz w świetle dokumentów znad Morza Martwego. Postanowiłem zacząć od Ewangelii Marka i, na swój własny użytek, chciałem zobaczyć, jak brzmiałaby przetłumaczona na język hebrajski z Qumran.

I tutaj zaczęły się niespodzianki:

-- Wyobrażałem sobie, że taki przekład będzie bardzo trudny z powodu znacznych różnic między myśleniem semickim a myśleniem greckim. A tymczasem natychmiast ze zdumieniem odkryłem, że tłumaczenie okazało się nadzwyczaj łatwe. Po jednym tylko dniu pracy -- był kwiecień 1963 roku -- byłem już przekonany, że tekst Marka nie mógł być zredagowany w języku greckim: w rzeczywistości musiał być greckim przekładem z oryginału hebrajskiego. Wielkie trudności, jakich oczekiwałem, wszystkie zostały rozwiązane przez tłumacza hebrajsko-greckiego, który przekładał słowo po słowie, zachowując nawet porządek terminów dyktowany przez gramatykę hebrajską. W sumie: Im bardziej postępowałem w pracy, tym bardziej odkrywałem, najpierw u Marka, a potem u Mateusza, że widzialny korpus tekstu był grecki, ale dusza niewidzialna była semicka, bez żadnej wątpliwości.

W konkluzji swojej książeczki -- prawdziwy kamień wrzucony do stawu współczesnej egzegezy biblijnej -- Carmignac streścił w ośmiu punktach to, co określił jako "tymczasowe wyniki dwudziestu lat badań nad powstawaniem Ewangelii synoptycznych". Słowa są umiarkowane, poziomy prawdopodobieństwa starannie stopniowane: ,,Pierwszy: jest pewne, że Marek, Mateusz oraz dokumenty wykorzystane przez Łukasza były zredagowane w języku semickim". Następuje punkt drugi: "Jest prawdopodobne, że tym językiem semickim był raczej hebrajski niż aramejski". Punkt trzeci: "Jest dość prawdopodobne, że Ewangelia Marka została ułożona w języku semickim przez samego apostoła Piotra".

Doniosłość tych stwierdzeń (spokojnych, ale opartych na dwudziestu latach pracy) nie uszła uwagi ekspertów. Wiedzą oni dobrze, że już Erazm z Rotterdamu, w szesnastym wieku, wysuwał hipotezę, że za tekstem greckim trzech pierwszych Ewangelii -- "synoptyków" -- stoi oryginał hebrajski. Później jednak ta hipoteza została usunięta między hipotezy nie do przyjęcia przez krytykę oświeceniową (potem racjonalistyczną, pozytywistyczną, historycystyczną), która od wieku osiemnastego aż do dziś panowała na polu tak zwanej "niewiary" i na końcu przeniknęła także do wielu uczonych chrześcijańskich; najpierw protestanckich, a w jakiś czas potem także katolickich. Carmignac nie chciał wymieniać nazwisk, rozpoczynać polemik: chciał, żeby same fakty mówiły za niego. Z jego słów jednak (i ze zdecydowanych oskarżeń innego Francuza, Claude'a Tresmontant, który doszedł w tamtych miesiącach, chociaż na innej drodze, ze swojej strony do takich samych wniosków, jakie również przedstawił w książce Le Christ hébreu) widać wyraźnie, w jakim stopniu studia nad Nowym Testamentem zostały, jego zdaniem, zdominowane przez nienaukowe przesądy.

Wychodzi się bardzo często, mówił, z pewnych żelaznych założeń:

-- Ewangelie muszą być późnymi utworami, tekstami, w których zbiegło się tyle i takich zaniepokojeń i przystosowań pierwotnej wspólnoty, że praktycznie uniemożliwiły wytropienie w nich autentycznego głosu Jezusa, który przemawiał w Palestynie.

Mówił dalej, wymieniając inne przesądy "nienaukowe":

-- Ewangelie muszą być rozumiane w kontekście przede wszystkim kultury hellenistycznej, dlatego też musiały być napisane po grecku. Ewangelie muszą być wynikiem długiej, nieznanej prehistorii ustnej także dlatego, że w nich, na każdej stronicy, pojawiają się sprawy nadprzyrodzone, cudowne: otóż biorąc pod uwagę, że cud dla racjonalistycznego widzenia świata jest niemożliwy, że w każdym razie jest nie do przyjęcia przez mentalność wielu współczesnych intelektualistów, trzeba przyjąć odpowiedni czas na to, aby "legenda" chrześcijańska mogła się ukształtować, okrzepnąć w tekstach ewangelicznych, pod wpływem także religii misteryjnych, przybyłych ze Wschodu imperium rzymskiego.

I właśnie z tego rodzaju aprioryzmami, wyjaśniał Carmignac, w dalszym ciągu pracuje wielu krytyków biblijnych, którzy nawet zajmują katedry uniwersyteckie, dominują w gazetach i w oficynach wydawniczych.

Wspomina ciężką pracę nad tłumaczeniem na francuski książki A. T. Robinsona, biskupa anglikańskiego, który z pierwotnych pozycji racjonalistycznych, demitologizacyjnych, nawrócił się w 1976 roku na interpretację Nowego Testamentu zgodną ze starożytną tradycją chrześcijańską. Carmignac sam przygotował w porę tłumaczenie, ale interwencje -- jawne lub potajemne -- lobby pewnych specjalistów przeszkodziły w jej publikacji. Paolo Sacchi, hebraista z uniwersytetu w Turynie, w jednej z pierwszych recenzji książeczki-bomby Carmignaca uważał za "oczywistą" tezę o zredagowaniu Ewangelii w języku semickim, "tym bardziej, że -- pisał -- nasuwa się spontaniczne pytanie, w jakim stopniu problemy ideologiczne zaciążyły na badaniach biblijnych, aby przeważyła aż do dziś teza przeciwna". W rzeczywistości, kontynuował Sacchi, który jest jednym z najbardziej poważanych specjalistów w tej materii, "cały spór jest obciążony problemami ideologicznymi, mam więc wątpliwości czy teza Carmignaca zostanie przyjęta. Obawiam się nawet, że umrze także teza Robinsona".

W istocie, Sacchiemu łatwo było być prorokiem. Ksiądz Pierre Grelot, sławny biblista z Instytutu Katolickiego w Paryżu, jednego z największych uniwersytetów katolickich, interweniował błyskawicznie 22 uwagami krytycznymi, które usiłowały zburzyć, nawet ośmieszyć pracę konfratra Carmignaca. Ten odpowiedział w ten sam sposób kontruwagami. Ostateczna krytyka Grelota brzmiała:

-- Według Carmignaca, jego hipotezy będą może stanowiły podstawę egzegezy ewangelicznej około roku dwutysięcznego. Ja myślę raczej, że w tym czasie będą spoczywały na cmentarzu hipotez martwych. Nie można wykluczyć, od czasu do czasu jakiś uczony będzie usiłował ekshumować je. Ale daremnie! Co do mnie, chociaż z pewną przykrością, rzucę kilka pierwszych łopat na grób: hipotezy tego rodzaju zasługują na taki hołd.

Odpowiedź Carmignaca na taką agresję:

-- Proszę Boga, aby udzielił księdzu Grelotowi i mnie dobrego zdrowia aż do roku dwutysięcznego i dłużej. I zapraszam abbé Grelota na spotkanie wtedy, w dniu i miejscu, które będą mu odpowiadały, dla stwierdzenia, który z nas był lepszym prorokiem.

Życzenie księdza Carmignaca się nie spełniło. I nikt nie potrafi powiedzieć, czy na jego niespodziewaną śmierć nie wpłynęła w jakiś sposób gorycz, z powodu, jak w prywatnym liście określił, "autentycznego prześladowania" rozpętanego przez jego kolegów, często współbraci w kapłaństwie. Rzeczywiście, przed publikacją książeczki był poważany i studiowany przez tych samych, którzy potem zabrali mu wprost zdrowie oraz, co jest jeszcze gorsze, zamknęli przed nim drzwi oficyn wydawniczych tak, że został zmuszony pisać po angielsku i publikować z tej przyczyny za granicą -- jakby to były teksty tajemne -- dzieła, w których przypuszczał, iż da nieodparte dowody swoich stwierdzeń, a których nie ukończył na czas.

Ale dlaczego wzbudziła takie złe reakcje pewność Carmignaca (w dziele które było impulsem do 90 przekładów hebrajskich Nowego Testamentu), że Mateusz, Marek i dokumenty wykorzystane przez Łukasza zostały napisane nie po grecku, lecz w języku semickim? Jak wyjaśnił w rozmowie sędziwy uczony, przypominając, co pisał, że jeżeli Ewangelie zostały początkowo napisane po hebrajsku (lub po aramejsku, chociaż on był za pierwszym językiem), jest to znak, że zostały one zredagowane wtedy, kiedy rodzące się chrześcijaństwo ograniczało się do Palestyny i nie rozlało się jeszcze na terytoria imperium, na których, aby być rozumianym, trzeba było wypowiadać się po grecku, który był językiem angielskim tamtej epoki.

Ale wtedy, zauważył, "całe datowanie Ewangelii musi być ponownie sprawdzone i przesunięte do tyłu. Jeżeli rzeczywiście, jak wydaje się to pewne, Ewangelie były napisane po hebrajsku, są one bardzo bliskie wydarzeń, przytaczają słowa i fakty możliwe do bezpośredniego sprawdzenia przez żyjących jeszcze świadków, w tych samych miejscach. Nie są więc utworami podejrzanymi z punktu widzenia historycznego, nie zostały poddane owym długim manipulacjom wspólnoty wierzących, o których mówi egzegeza dzisiaj dominująca. Są natomiast dokumentami historycznymi, niejako kronikarskimi, z najpierwszej ręki: a więc podnosi się nagle ich poziom wiarygodności, pewności wiary; opierają się na dowodach historycznych".

Według datowania, które jest wzorem prawie wszędzie, Ewangelia Marka została napisana około 70 roku, jest to data krytyczna, ponieważ jest datą zburzenia Jerozolimy przez Rzymian, i następującego po nim zniknięcia tego świata żydowskiego, który był światem Jezusa i jego pierwszych uczniów; Ewangelie Mateusza i Łukasza między 80 a 90 rokiem; Ewangelia Jana pod koniec wieku (chociaż ktoś posunął się aż do roku 170...). Zauważa Carmignac (a z nim Robinson, Tresmontant i inni egzegeci, którzy ukazują się gdzieniegdzie), że już około 50 roku chrześcijaństwo wychodzi ze środowiska palestyńskiego. A więc, począwszy od tego czasu byłoby niepotrzebne, a nawet szkodliwe, pisanie dokumentów wiary w języku lokalnym. Jeżeli pierwowzór Ewangelii jest naprawdę semicki, to dlatego, że zostały one napisane natychmiast, między rokiem 30 (prawdopodobna data śmierci Jezusa) a 50 lub nieco później.

Dzięki swoim rozważaniom, których brak miejsca nie pozwala tutaj przedstawić, samotny uczony, zamknięty w paryskiej pustelni, zaproponował takie datowanie: Ewangelia Marka została napisana nie później niż w 42--45 roku i to sam Piotr ją napisał, chociaż Ewangelia przyjęła imię jej tłumacza na język grecki, może przez akt pokory ze strony głowy apostołów. Ewangelia Mateusza została napisana około 50 roku, a Łukasza nieco później, po grecku, ale przy posłużeniu się dokumentami pisanymi po semicku. A Ewangelia Jana? Odpowiedź Carmignaca jest przykładem skrupulatności uczonego:

-- Jestem specjalistą tylko od Synoptyków, nie mogę zająć ścisłego stanowiska.

Uczynił jednak wzmianki, które również zwalczały panujące opinie:

-- Większość uczonych, aby datować tekst, w sposób najzupełniej antynaukowy wychodzi od domniemanej teologii, jaką każdy Ewangelista miałby wyrażać. Posługują się mianowicie metodą filozoficzną, teologiczną (pewnym pojęciem "ewolucji myśli religijnej") a nie, jak tymczasem byłoby prawidłowo, metodą filologiczną i historyczną.

W ten sposób doszliśmy do pewnika, według którego Ewangelia Jana była dosyć późna, ponieważ ma wyraźne ślady pogłębienia teologii Synoptyków i ponieważ jest nacechowana "mentalnością hellenistyczną". Ale, w rzeczywistości, ta domniemana "mentalność hellenistyczna" została wytropiona przez Carmignaca -- i przez innych specjalistów -- w dokumentach stanowczo hebrajskich i na pewno wcześniejszych od roku 70 po Chrystusie, którymi są zwoje z Qumran. Powiedział:

-- Gdyby, przypuśćmy, nie było już wiadomo, kiedy żyli pisarze francuscy i gdyby, dla zrekonstruowania chronologii, zastosowało się metody filozoficzne a nie filologiczne używane w odniesieniu do Nowego Testamentu, niezawodnie specjaliści utrzymywaliby, że Montaigne -- zmarły w 1592 roku -- był pisarzem XX wieku, a Claudel -- zmarły w 1955 -- pisał natomiast w XVI wieku.

Jakkolwiek by było, stawka w grze jest tutaj bardzo wysoka; przedmiot dyskusji wciąga biblistów, ale dotyczy wszystkich, na pewno nie jest problemem tylko moli książkowych. Chodzi o same podstawy wiary, o osobę Jezusa z Nazaretu i o pewność, że prawdziwe jest to, w co wierzący wierzą, iż jest prawdziwe. Badania trzeba kontynuować, konfrontując je z danymi obiektywnymi i porzucając (jeżeli naprawdę mają się nazywać "naukowymi") przesądy, lenistwo, może zdobyte stanowiska władzy. Na pewno, jak w każdym "kryminale", trzeba przestrzegać racji, jakie są po jednej i po drugiej stronie: sam Carmignac wspominał wiele razy, że jego racje są tylko hipotezami roboczymi, chociaż dobrze uzasadnionymi. Nawet nie chciał ich ujawniać:

-- Czy zostanie mi wybaczone, że napisałem tę książeczkę? Z trudem zdecydowałem się na jej opublikowanie. Ponieważ miałem zamiar prowadzić badania aż do ostatecznych granic, przedstawić ich wyniki w dużych naukowych tomach, a dopiero potem zwrócić się do szerokiej publiczności w formie popularnej książki, jak ta, którą zaproponowałem teraz. Jednak moi przyjaciele uświadomili mi, iż ryzykowałem, że znajdę się na cmentarzu, zanim zdążę ukończyć te tomy, i że od wielu lat moim badaniom nie udaje się zmienić pierwszych wniosków; a więc mogłem zacząć je publikować. Przedstawiam wyniki dwudziestu lat badań: doprowadziły mnie one do pewnych poglądów, chciałbym podać je do wiadomości, zdając sobie dobrze sprawę z tego, iż nie są one całkowicie zgodne z aktualną modą. Do czytelnika i do czasu należy ich ocena.

Dodał, z łagodną miną, z uśmiechem, które w tej chwili zdumiewały:

-- Nie mam nic przeciwko nikomu, chociaż wielu ma coś przeciwko mnie. Sądzę, iż jestem szczery w poszukiwaniu prawdy. Jeżeli zostaną mi przedstawione przekonujące dowody, zawsze jestem gotowy -- mówię to przed Bogiem -- ulepszyć lub być może zmienić moje obecne wnioski.

Przyjmując zasadę odrzucenia fanatycznego nieprzejednania, chęci podsycania polemik, chciał, aby w tłumaczeniu włoskim nie został opublikowany suplement z jego odpowiedzią na 22 "uwagi krytyczne" Pierre'a Grelota.

-- Uważam, iż się nie pomyliłem -- mówił. -- Ale jeżeli mam rację, będzie czas na wyjście prawdy na jaw, bez prowadzenia walki przez nas specjalistów, która niosłaby ryzyko skompromitowania miłości.

Monsignore Jean Charles Thomas, biskup Ajaccio, poważany teolog i egzegeta, był jednym z wielu związanych z egzegezą, która do niedawna uchodziła za bezdyskusyjną. Później długie rozmowy z Claudem Tresmontantem, przyjacielem Carmignaca, skłoniły go do zainteresowania się problemem. Kiedy wyszła książka Le Christ hébreu, chciał napisać do niej przedmowę:

-- Ta książka wywoła zgorszenie; wielu będzie uważało, że jej nie ma i nie została opublikowana. Rzeczywiście, nie respektuje ona przeważających opinii. Będzie, być może, wydawała się zacofana, tymczasem działa w niej właśnie prawo postępu, który nie polega na nieruchomym trzymaniu się tradycji najbardziej popularnych w danej epoce, ale który polega na odnawianiu, nie na powtarzaniu.

Według monsignora Thomasa nadszedł czas, aby wpuścić świeże powietrze do salonu niektórych biblistów:

-- Trzeba odnaleźć żywe świadectwo Ewangelistów, tych prostych autorów dla ludzi prostych, a nie blokować niezliczonymi komplikacjami interpretacyjnymi. Zbyt wielu chrześcijan zniechęciło się tymi zawiłościami, porzuciło czytanie i medytację Ewangelii, straciło dar bezpośredniego, żarliwego, zrozumiałego, przekonującego, przemieniającego kontaktu z osobą Jezusa. Jeżeli zawiłość oraz skomplikowanie pewnej egzegezy współczesnej są uzasadnione, to słusznie trzeba się liczyć z nimi. Ale jeżeli, jak się wydaje, zbyt często wywodzą się z hipotez niepewnych, dlaczego pozwalać się im obezwładniać? Ewangelia czytana w Kościele, pod światłem Ducha Świętego, który ją inspirował, jest może prostsza, bardziej przystępna dla wierzących niż to, co mówią zbyt liczni specjaliści.

Lucien Cerfaux, inny egzegeta na pewno nie podejrzany o konserwatyzm, wysunął ostatnio wątpliwość:

-- A jeżeli po dwóch wiekach krytyki "naukowej", po upadku wielu teorii przedstawianych i przyjmowanych jako bezdyskusyjne, mielibyśmy odkryć, że prostszy sposób czytania Ewangelii jest w rzeczywistości także bardziej naukowy?

 
Bellarmino Bagatti

Kiedy spotkałem go w Jerozolimie, ojciec Bellarmino Bagatti rozpoczynał osiemdziesiąty rok życia i pięćdziesiąty rok pobytu, bez przerwy, w starym klasztorze franciszkańskim, zwanym Klasztorem Biczowania. Miał istotnie trzydzieści lat (był to już bardzo teraz odległy rok 1935) kiedy, jeszcze młodego, po studiach archeologii biblijnej, przełożeni wysłali do Palestyny. Tutaj działało, od początku wieku, Studium Biblicum Franciscanum, instytut prowadzący, zgodnie z zasadami naukowymi, wykopaliska w tych miejscach tradycji chrześcijańskiej, którymi od czasów św. Franciszka opiekowali się franciszkanie, trwając odważnie w wiekach prześladowań, męczeństwa, zagrożeń, biedy i upokorzeń. Historia Kustodii Franciszkańskiej Ziemi Świętej jest chwalebna i wzruszająca: znak pośród wielu innych, co potrafi wiara, jak żywa i odporna jest potrzeba chrześcijańska uczepienia się historyczności Ewangelii, nieopuszczania miejsc, w których wszystko się zaczęło.

Wielka biała broda, jasne oczy, dobroć i pogoda w każdym słowie, w każdym geście. Stojąc przed Bellarminem Bagattim, instynktownie bardziej wyczuwałem w nim zakonnika o życiu naprawdę ewangelicznym, niż specjalistę o poziomie światowym, jakim przecież jest. Przez pół wieku, z wytrwałością, inteligencją, a zwłaszcza miłością, realizował swój program: kopać tam, gdzie wznoszą się najstarsze sanktuaria chrześcijaństwa, od Nazaretu do Betlejem, od Golgoty do Getsemani; iść coraz głębiej, na poszukiwanie pierwszych uczniów Chrystusa; jeżeli możliwe -- samego Jezusa.

-- Widzi pan -- mówił z akcentem pizańskim, który po tak długim czasie pozostał nienaruszony -- różni krytycy, począwszy, dajmy na to, od czasów Voltaire'a i później stopniowo, z coraz większą uporczywością przez cały wiek dziewiętnasty i część dwudziestego, rzucali podejrzenia na miejsca czczone przez chrześcijan w Ziemi Świętej. Mówiono, że sanktuaria powstały dla cynicznego wyzyskiwania pobożności tych naiwnych pielgrzymów. Oszustwo, ich zdaniem, rozpoczęło się od cesarza Konstantyna, który dla motywów politycznych, aby z chrześcijan uczynić sobie przyjaciół, trzysta lat po śmierci Jezusa wybudował kościoły na miejscach wskazanych przez niegodne uwagi tradycje. Oszustwo zostało wznowione w średniowieczu, na korzyść zakonników, przede wszystkim nas franciszkanów, którzy przez wieki opowiadaliśmy pielgrzymom fałszywe historie, aby zbierać ofiary. Te tezy były podtrzymywane nie tylko przez polemistów antychrześcijańskich, ale także przez kwiat profesorów za pomocą całej serii argumentów, które sprawiały na czytelnikach wrażenie.

Kontynuując dzieło współbraci, którzy poprzedzali go w Studium w Jerozolimie, a następnie stopniowo mając do pomocy posiłki, jakie zakon franciszkański przysyłał z Europy i z Ameryki (ojciec Michele Piccirillo należał do jego najbardziej ulubionych i wartościowych uczniów), Bagatti zabrał się do pracy; nie potrafiły powstrzymać go wojny, zamieszki, klimat, przeszkody biurokratyczne i polityczne. Swój końcowy bilans streścił mi tym swoim pokornym tonem, odbrązawiającym przede wszystkim siebie samego i swoją pracę, tak przecież imponującą:

-- Po tylu dziesięcioleciach badań w tej dziedzinie wydaje mi się, że naprawdę tylko ktoś, kto pracuje przy biurku, nie opuszczając biblioteki, może jeszcze utrzymywać, że to, co opowiadają Ewangelie, nie jest historyczne.

W tych dziesięcioleciach, wyjaśnia, nastąpiła swego rodzaju "rewolucja archeologiczna", która zmierzyła się z problemem Jezusa nie tylko na podstawie niewielu dokumentów pisanych, ale konfrontując się bezpośrednio z tym, co zwróciła ziemia poruszona kilofem. Rewolucja, która spowodowała upadek wielu pewników; jednak nie po stronie wierzących.

-- Proszę mi wierzyć, nie mówię tego z temperamentu apologetycznego. Jestem zakonnikiem, ale jestem także profesorem, uczonym, a więc zawsze uważam na to, aby nie mieszać płaszczyzny religijnej z płaszczyzną naukową. Zadaniem każdej nauki, z archeologią włącznie, nie jest przyznawanie nikomu racji lub wyrokowanie o niesłuszności, ale przedstawianie danych obiektywnych. Mam więc nadzieję, że pan mnie zrozumie, kiedy panu mówię, że nauce archeologii biblijnej zdarzyło się to, co naukom fizycznym i przyrodniczym: postęp studiów, badań nie tylko nie doprowadził do niczego, co powodowałoby trudności wiary, ale nawet stworzył atmosferę nowego zaufania, po tylu latach podejrzliwości.

"Proszę mi wierzyć", mówił więc sędziwy ojciec Bellarmino; ale nie było zupełnie potrzeby, aby wierzyć mu na słowo, ponieważ jego wiarygodność (jak całego zespołu Franciscanum i innych grup, zwłaszcza dominikanów, którzy pracują od dziesiątek lat w Izraelu), została poświadczona przez światową wspólnotę naukową, która przyjęła bez protestu, a nawet z podziwem, wyniki tych badań. Udowodniły one z pewnością, że cześć dla miejsc, na których później powstały bazyliki cesarza Konstantyna, sięga czasów pierwszych uczniów, samych apostołów: "Możliwe jest dzisiaj zrekonstruowanie łańcucha historycznego, którego pierwsze ogniwa są solidnie związane z czasami Ewangelii". Z czasami, w których w Izraelu kształtował się Kościół judeochrześcijański: składający się mianowicie z ludzi tej samej krwi co Jezus; tego "mnóstwa Żydów", którzy, jak mówią Dzieje Apostolskie, zaraz po święcie Paschy wysłuchali kazania o "dobrej nowinie". Jest to Kościół obrzezania (tak jest zatytułowana jedna z najbardziej znanych książek, teraz już klasyczna, ojca Bagattiego), utworzony ze świadków naocznych, którzy skupiali swoją pobożność na miejscach, jakie dobrze znali, narodzenia, przepowiadania, śmierci Jezusa. I na tych samych miejscach pozostawili graffiti, przedmioty kultu, inne oczywiste znaki, które po dwóch tysiącach lat pojawiły się ponownie pod kilofem tych, którzy zachowali wiarę w tego samego Nauczyciela.

Jest to rezultat nadzwyczaj ważny dla całej budowli chrześcijaństwa, które w ten sposób bardzo wzmocniło swoje podstawy historyczne: kult pokornego Nazarejczyka ukrzyżowanego nie jest wynikiem długiego, niejasnego fermentu w kto wie jakich zaułkach śródziemnomorskich; lecz jest to kult, który pojawia się natychmiast, na tyle niespodziewany co trwały, w miejscach ludzkiego działania Jezusa i dzięki tym, którzy go widzieli żywego i przekonali się potem o jego zmartwychwstaniu.

A jednak główną troską ojca Bagattiego -- uczonego cieszącego się uznaniem najsławniejszych uniwersytetów, autora setek ścisłych publikacji naukowych -- nie było podkreślanie tak bardzo cennej pracy, ale przeciwnie, odbrązowienie jej.

-- Proszę pamiętać -- mówił -- że tym, co się liczy, nie jest studiowanie Jezusa, ale kochanie, jak On nas o to prosił. Chrześcijaństwo przetrwało dotąd i w dalszym ciągu będzie iść naprzód nie dzięki nam, którzy uważamy się za uczonych, ale dzięki wierze i miłości prostych ludzi. To pokorni, a nie specjaliści, często tak bardzo zarozumiali, naprawdę rozumieją Ewangelię. Proszę spojrzeć na wszystkich tych profesorków, na tych wszystkich biblistów: jeden po drugim niszczą wzajemnie te swoje teorie, które wydawały się kto wie czym. A po kilku latach nie pozostaje nic.

Jest modlitwa, szczególnie mu droga, pochodząca z tej tradycji judeochrześcijańskiej, jakże niewielu znanej na świecie. Jest to wezwanie, które brzmi: "Bądź błogosławiony, o Panie, ponieważ poniżasz pysznych!"

Kiedy zwróciłem uwagę, że on przecież także poświęcił życie badaniom naukowym, natychmiast odpowiedział, jak zawsze dobroduszny i pogodny:

-- Proszę nie zapominać, że przede wszystkim jestem zakonnikiem i z posłuszeństwa przełożonym znalazłem się na tej drodze. Im bardziej posuwałem się naprzód, tym bardziej rozumiałem, że to właśnie nauka bez pokory przeszkadza w rozumieniu. Oto dlaczego Jezus mówi, abyśmy się stali jak dzieci: jeżeli nie odnajdziemy dzieciństwa, możemy stać się największymi uczonymi świata, ale nigdy niczego nie zrozumiemy. Jezus nie pyta nas o inteligencję lub kulturę; wcale nas z nich nie będzie sądził, ale z miłości. Jego interesuje naprawdę serce, interesuje, czy się kochamy. Myślę, że nie czyta książek nas specjalistów.

Owinął się płaszczem, stopy miał bose, a była chłodna zima jerozolimska. Chciał towarzyszyć mi aż do hotelu, pod górę przez zatłoczone zaułki koło Bramy Jaffskiej. Patrole izraelskiej military police, z budzącymi strach białymi pałkami w pogotowiu, z pistoletami maszynowymi, z aparatami radiowymi, krążyły czujnie. Siedzący w kucki przed sklepami Arabowie, i chrześcijanie, i muzułmanie, wszyscy pozdrawiali ciepło, jak drogiego przyjaciela, tego zakonnika, który odpowiadał im z uśmiechem.

-- Zacni ludzie -- mruczał starzec. -- Ludzie, którzy rozumieją, co to jest miłość.

-- Życie archeologa -- mówił -- niemal zawsze jest niezrozumiałym trudem, skomplikowanym wykonywaniem wykopów, poszukiwaniem, sprawdzaniem. Często nie jest wcale emocjonujące, jak niektórzy sądzą. Odkrycia olśniewające, sensacyjne, są rzadkie: najczęściej dochodzimy do naszych wniosków za pośrednictwem grupy fragmentów, których niewtajemniczony nie zaszczyciłby jednym spojrzeniem. Skorupa, kawałek kości, cegła, może nadpalone drewno. Potem, niespodziewanie, coś, co ci nagle zapłaci za wiele trudów. Owo Ave Maria, na przykład...

Do czego chciał zrobić aluzję?

-- To było w Nazarecie, gdy odbudowywana była bazylika Zwiastowania, mogłem kopać w grocie, która według tradycji była domem Maryi: pomyślałem, miejsce, w którym zaczęło się wszystko, ukazanie się Anioła, fiat młodziutkiej Dziewicy! Wszystkie domy Nazaretu były takie: nędzne rudery wykute w wapieniu, groty na zboczu wzgórza, w których ludzie i zwierzęta mieszkali razem. Kierowałem pracami wykopaliskowymi, doszliśmy do dna, osiągnęliśmy warstwę przed-konstantyńską, odkryliśmy, że to miejsce od razu zostało przekształcone w sanktuarium. Na tynku to wzruszające graffiti, po grecku: Kàire Maria, Ave Maria. Bezwzględnie pierwsze świadectwo kultu Maryi, napis wyryty przez pielgrzyma już w pierwszym wieku! Znaleźliśmy inne graffiti: jedno po grecku, brzmiało: "na świętym miejscu Maryi napisałem"; jedno po armeńsku, ucięte, możliwe do odczytania tylko dwa wyrazy, "Dziewico piękna". Był to więc dowód prawdziwości tradycji, która zawsze tam wskazywała miejsce Zwiastowania. Ale był to także dowód na to, że kult Maryi, wzywanie jej, zrodziły się razem z chrześcijaństwem.

Uśmiechał się, może trochę wzruszony, pod długą białą brodą starodawnego misjonarza:

-- Widzi pan, czasem także my, biedni archeologowie, możemy do czegoś posłużyć. Dzięki temu wykopalisku katolik odmawiający różaniec wie, że powtarzając swoje Zdrowaś Mario, łączy się z łańcuchem zapoczątkowanym w samym Nazarecie. Rozpoczętym może przez kogoś, kto na tych ulicach, pośród tych grot znał Matkę Jezusa, kiedy dla wszystkich była tylko dziewczyną, a potem żoną i wdową po cieśli Józefie.

 

 

1 Franc. -- dowcip (przyp. tłum.).
2 Franc. -- kłótnia, polemika (przyp. tłum.).
3 Franc. -- Powstanie Ewangelii synoptycznych (przyp. tłum.).
4 Franc. -- dzielnica (przyp. tłum.).

 

 

 

P O P R Z E D N I N A S T Ę P N Y
Żyd i kobieta-antropolog "dla" Jezusa Trzej konwertyci w Paryżu

początek strony
(c) 1996-1998 Mateusz