R O Z D Z I A Ł V Żyd i kobieta-antropolog "dla" Jezusa |
Nasza sonda posuwa się naprzód dzięki tym spotkaniom, które, jak powiedzieliśmy, mogą wydawać się zaskakujące, ale które mają swoją logikę. Oto więc profesor Uniwersytetu Jerozolimskiego i jego koleżanka z Uniwersytetu Rzymskiego. Dawid Flusser i Ida Magli: jedyny Żyd, który w uczelni żydowskiej wykłada historię początków chrześcijaństwa; oraz laicka pani antropolog, która zastosowała do Założyciela chrześcijaństwa pojęcia swojej nowoczesnej dyscypliny. Obydwojga łączą bardzo interesujące wyniki, które mogą rozjaśnić (lub zagęścić, zależnie od punktów widzenia), tajemnicę wiary. Niemożliwe jest stawianie sobie pytań o Jezusa bez uwzględnienia jego semickich korzeni, bez wysłuchania tego, co może powiedzieć o nim jego naród. Rozmawialiśmy o tym z tą wyjątkową osobistością, jaką jest profesor Flusser. (Ale problem stosunków z Izraelem wypłynie także w innym spotkaniu, z arcybiskupem Paryża, Lustigerem, nawróconym z żydostwa i który został kardynałem.) Ida Magli, o formacji katolickiej, obecnie stojąca na pozycjach laickich, które nie wykluczają czasami polemiki dotyczącej Kościoła instytucjonalnego, jedna z pierwszych zaczęła praktykować u nas antropologię kulturalną, dyscyplinę należącą do najbardziej płodnych. Zarówno Flusser jak Magli poświęcili postaci historycznej Jezusa z Nazaretu książki, które wywołały wielką dyskusję i które (mimo iż poruszają się na zewnątrz wiary, a nawet dzięki właśnie tej "obiektywności") świadczą nie tylko o fascynacji, jaką wywołuje Bohater Ewangelii, ale także dzięki niewytłumaczalnemu bogactwu orędzia, które wymyka się każdemu roszczeniu uwolnienia się od niego zbyt łatwo. |
Jest serdeczny, uśmiechający się, ubrany byle jak. W konwersacji trochę gwałtowny, przechodzi z jednego języka na drugi, zmieniając nieskazitelną łacinę średniowieczną na niemiecki, na francuski, na włoski (ale, mówi, "zbyt dobrze znam hiszpański, aby go nie wplątać"), jakieś niezrozumiałe wyrażenie, które może pochodzi z jego rodzinnych Czech. Mieszka w nowej dzielnicy Jerozolimy, w willi z małym ogrodem; furtka i drzwi są zawsze otwarte, zgodnie ze starą żydowską gościnnością. Rozmowę często przerywają rozmowy telefoniczne dziennikarzy, którzy pytają pana domu, lub wtargnięcie ekip telewizyjnych, które w pośpiechu montują reflektory, nagrywają kilka wypowiedzi po hebrajsku i prędko odjeżdżają ciężarówką. Człowiek, który mieszka tutaj, pod numerem 10 Alcalay Street w Jerozolimie, należy do najbardziej wyjątkowych, słuchanych i znanych w Izraelu. Dawid Flusser urodził się we Wiedniu, wychowywał się w Pradze, wyemigrował do, jak się wtedy nazywała, Palestyny, w 1939 roku, i jest największym dzisiejszym badaczem żydowskim Żyda wczorajszego, nazywanego Jezusem z Nazaretu. Jego książka Jesus odbyła podróż dookoła świata: nieco ponad 150 stron, ale w bogatej i popularnej formie podsumowują one, życie poświęcone studiom na najwyższym poziomie. Spotykamy się tutaj, w jego willi, przed spotkaniem z publicznością (i z niewiadomymi) w audytorium Fundacji Van Leer, gdzie tego wieczoru pierwszy raz w czasach współczesnych, otworzymy, w samej Jerozolimie, dyskusję nad Chrystusem. On i ja zostaliśmy rzeczywiście wezwani do publicznej konfrontacji na temat tego Galilejczyka, którego my "poganie" uznajemy za Mesjasza. Zresztą razem z licznymi Żydami i dzięki nim zbyt często zapomina się, że chrześcijanie są nimi, ponieważ uwierzyli apostołom, ewangelistom, uczniom -- wszystkim, bez wyjątku, synom Izraela -- przekonanym, że w Jezusie naprawdę objawił się Chrystus, którego ich Pisma żydowskie przepowiadały i którego ich naród żydowski oczekiwał. Tak było nie tylko na początku: jeszcze około 250 roku Orygenes oceniał na 150 tysięcy Żydów według pochodzenia a chrześcijan według religii. Chodziło o odsetek dosyć wysoki, ponieważ jeszcze sto lat później, już po oficjalnie osiągniętym zwycięstwie nad pogaństwem, liczba chrześcijan w Cesarstwie stanowiła nieliczną mniejszość skupioną w miastach. Nie da się więc utrzymać starego mitu o "niewierzącym Izraelu", przynajmniej w całości i przynajmniej w pierwszych wiekach, aż dotąd mianowicie, kiedy rozłam między korzeniem i drzewem stał się prawie nie do pokonania. Mówimy "prawie" ponieważ są jeszcze wyjątki, i to dosyć znaczne. Jak ten obrzezany chłopiec, syn polskich Żydów, niejaki Aaron Lustiger, który pewnego dnia postanawia przyłączyć do swojego biblijnego imienia dwa inne imiona, zarazem żydowskie i chrześcijańskie (Jean-Marie) i zostaje aktualnym kardynałem arcybiskupem Paryża. Będziemy słuchać także jego. -- Czuję się jak mój starożytny rodak, Szaweł nazywany Pawłem z Tarsu -- zwierza się Flusser, żartując, ale nie za bardzo. -- Jak on, przystając na mówienie o Chrystusie poważnie ryzykuję, nie stając się niczyim przyjacielem: ani chrześcijan, wielu z nich nie podoba się moje usiłowanie odzyskania Jezusa dla kultury żydowskiej; ani pewnym Żydom, którzy mi nie wybaczają, iż zajmuję się Człowiekiem, w imię którego zadano im tak wiele cierpień. Istotnie, audytorium, w którym toczy się dyskusja, zastajemy obsadzone przez policję, która bała się obrzucenia kamieniami przez Żydów ortodoksyjnych; następnego dnia niektóre dzienniki w sprawozdaniach uszanowały chrześcijańskiego gościa, ale nie szczędziły krytyki swojemu rodakowi. Zresztą, wbrew zachętom i serdecznej brawurze przewodniczącego, Izraelczyka, zatłoczona widownia, złożona z miarodajnych reprezentantów dwóch religii, pozostawała zamknięta w milczeniu, nie chcąc dyskutować. Może było to skrępowanie, może coś innego, głębszego, nasze prowokacje, obydwu rozmówców, trafiały w próżnię. Z jednej strony i z drugiej, tragedia niezrozumienia jest zbyt głęboka, aby mogła wygasnąć. Jeżeli chodzi o problem historyczności Ewangelii, ten żydowski profesor historii chrześcijaństwa na Uniwersytecie Jerozolimskim nie ma wątpliwości ani wahań. "Jezus -- napisał właśnie we wstępie do swojej najbardziej znanej książki -- jest Żydem z I wieku, którego życie i myśl znamy najlepiej". Jako znawca (w odróżnieniu od wielu specjalistów pochodzenia chrześcijańskiego) całej ogromnej literatury starożytnej w językach hebrajskim i aramejskim, Flusser mówił z ironią o profesorach zachodnich, według których "warunkiem koniecznym, aby stać się chrześcijaninem jest wyznawanie, iż Jezus nigdy nie istniał; lub przynajmniej uznawać, że niczego nie wiemy o nim historycznie pewnego". Niech wystarczy jeden przykład: według wielkiej części racjonalistycznych krytyków Nowego Testamentu epizod wymiany Jezusa na Barabasza został wymyślony przez Kościół pierwotny, aby usprawiedliwić Piłata i oskarżyć bez ratunku Żydów, którzy wybrali zbójcę zamiast swojego Mesjasza. Otóż Flusser uważa ten epizod nie tylko za całkowicie prawdopodobny, ale potwierdza, rozporządzając dowodami, zwyczaj gubernatorów rzymskich w Palestynie uwalniania z okazji święta Paschy jednego więźnia. Praca Flussera jest więc cenna dla każdego, kto, poza całą troską apologetyczną, szuka prawdy w Piśmie Świętym. Sławny ojciec dominikanin Pierre Benoit z "Revue Biblique", również mieszkaniec Jerozolimy, recenzując jego książkę, napisał: "Czytając jego stronice, czytelnik chrześcijański może nie zgadzać się z licznymi istotnymi punktami, ale nigdy nie czuje się dotknięty. Ich ton nigdy nie jest przykry, lecz zawsze pełen szacunku i sympatii. Jest oczywiste, że profesor Flusser darzy szacunkiem tego niezwykłego Żyda, jakim był Jezus". Ale dlaczego, pytam go, zdecydował się poświęcić swoje studia Żydowi z Galilei, tak bardzo odbiegającemu od normy? Decyzja, tłumaczy mi, zdarzyła się wtedy, gdy jako młody student filologii klasycznej w Pradze widział swój kraj zagrożony, a potem zaatakowany i wchłonięty przez nazistowskie Niemcy. -- Nie byłem ateistą, byłem indyferentny. Byłem zasymilowanym Żydem, jednym z wielu, którzy podtrzymywali złudzenie, że teraz w Europie środkowej, światłej i kulturalnej, także my byliśmy obywatelami mającymi pełne prawa. W rzeczywistości Hitler przyszedł otworzyć nam oczy. Jak zdarzało się to wielu, właśnie prześladowanie pobudziło młodego Dawida do odkrycia jego tożsamości. Znał języki klasyczne, ale bardzo mało hebrajski: uczył się go, zaczął czytać, natrafił również na Józefa Flawiusza, historyka z epoki drugiej świątyni i jej zburzenia w 70 roku. -- Potem, na krótko przed wyjazdem z Czechosłowacji, nawiązałem kontakt z braćmi czeskimi, wspólnotami ewangelickimi, które miały później razem z Żydami cierpieć prześladowania nazistowskie. Bracia usiłowali nawrócić mnie na chrześcijaństwo: nie udało im się to, ale zachęcili mnie do czytania Ewangelii. Od pierwszej strony zorientowałem się, że Nowy Testament może mi pomóc lepiej zrozumieć moją żydowskość. Dzięki także tej osobistej historii jego ogólna opinia o chrześcijaństwie jest bardzo zrównoważona. Teraz mówię mu jako o czymś oczywistym, że chrześcijanie powinni odkryć w judaizmie korzenie swojej wiary, jak zresztą namawiał już do tego św. Paweł ("obrzezany ósmego dnia, z rodu Izraela, z pokolenia Beniamina, Żyd, syn Żydów", jak siebie określa: inny więc, i z pewnością nie mniejszy, w którego słowa my, poganie, uwierzyliśmy), a czy jest coś, czego judaizm mógłby nauczyć się od chrześcijaństwa? Odpowiedź, którą jednak liczni jego współwyznawcy kwestionują, pochodzi z jego tezy, przy której bardzo obstawał: Jezus z Nazaretu mianowicie jest według niego zanurzony w żydowskiej tradycji prorockiej, oprócz jednego punktu na pewno nie podrzędnego, w którym tradycja Izraela została przewyższona: chodzi mianowicie o miłość także do nieprzyjaciół i do grzeszników. W miłości bezwarunkowej Flusser dopatruje się wielkości (oraz niebezpieczeństw, jak zobaczymy) Ewangelii: -- Islam dopuszcza i niekiedy zaleca nienawiść; judaizm jej zabrania; chrześcijaństwo głosi (lub powinno głosić) miłość. Dla chrześcijanina uczucie nienawiści nie powinno znajdować żadnego usprawiedliwienia, w żadnej okoliczności i do nikogo. Ten zakaz nienawiści nie jest taki silny w judaizmie, przynajmniej w urzędowym, w którym nie ma wyraźnego przykazania aby modlić się także za nieprzyjaciół, prześladowców, grzeszników. Jest tak, że Izrael nie wyciągnął ostatecznych konsekwencji ze swojego orędzia, pozostawił niejako w letargu pewne swoje tendencje, które natomiast chrześcijaństwo rozwinęło: jedną z nich jest miłość bezwarunkowa do wszystkich. To, uściśla jednak natychmiast, w teorii: -- Rzeczywistość, jak widzieliśmy przez wieki i w dalszym ciągu widzimy, jest bardzo odmienna: chrześcijanie podtrzymywali uczucia, przed którymi powinni się bronić, zgodnie z literą ich orędzia. W każdym razie, przynajmniej w trzech punktach, mówi Flusser (potwierdzając, co napisał w Jesusie), Jezus był "rewolucyjny", oderwał się mianowicie od uwarunkowań swojego żydowskiego środowiska: nie tylko "w radykalizacji przykazania miłości", ale również "w koncepcji Królestwa", którego pełne i widzialne urzeczywistnienie nie jest oczekiwane na ziemi, ale odroczone do Nieba; i wreszcie "w wezwaniu do nowej moralności", zwłaszcza w przezwyciężeniu bariery norm "czyste" i "nieczyste", w wyzwoleniu od szabatu (który "jest dla człowieka, a nie człowiek dla szabatu"), w swoim życiu "w złym towarzystwie", z grzesznikami, nierządnicami, samarytanami. Ale... jest jedno ale: -- Czy rzeczywiście jest dobra -- pyta -- ta miłość bez warunków, głoszona przez Jezusa, który rozciągnął aż do ostatecznych granic doktrynę o miłosierdziu, nauczaną w jego czasach przez pewne odłamy faryzeuszy? Jak Sokrates spowodował kryzys rozumu, tak Jezus podważył pewności moralne. Obydwaj zostali skazani na śmierć. Czy może nie dlatego, że zagrażali samym podstawom współżycia społecznego? -- Mówi dalej: -- Stosując jego słowa do samej Ewangelii ("poznacie drzewo po jego owocach"), właśnie w tych latach widzimy owoce tych względów dla grzeszników zapoczątkowanych przez orędzie Jezusa w kulturze zachodniej. Złodziej, morderca, grzesznik stają się prawie uprzywilejowani lub przynajmniej "braćmi", do których ludzie są gotowi stosować wszelkie okoliczności łagodzące. Sprawiedliwy, przyzwoity są natomiast karani, wyzwala się przeciw nim pogarda. Dla chrześcijanina byłoby trudno podążać za Flusserem w jego argumentacji, w której zdaje się brzmieć moralność starotestamentowa oko za oko, ząb za ząb. O te właśnie problemy zapytałem praktykującego i zdecydowanego katolika, deputowanego partii demokratyczno-chrześcijańskiej, Oscara Luigiego Scalfaro, wówczas ministra spraw wewnętrznych, a więc także szefa policji. Otrzymałem od niego odpowiedź, że wierzący w Chrystusa nie może oddzielać miłości od prawdy: a to pozwala dobrze rozróżniać między "przestępcami" a "uczciwymi" (przynajmniej w oczach ludzkich) i pozwala następnie, w imię prawdy, ścigać tego, kto pogwałcił prawo, bez naruszania przez to przykazania miłości. Lecz Flusser zarzuca Kościołowi, zwłaszcza dzisiejszemu, że nie bierze bardziej zdecydowanego udziału w sprawach "ziemskich''. Z jego żydowskiego punktu widzenia dystans urzędowego chrześcijaństwa w stosunku do problemów także politycznych wydaje mu się niewybaczalny. Jak napisał I. M. Choucroun, inny współczesny Żyd, w swojej "apologii judaizmu": "Jeżeli dzisiaj świat szamoce się w tragicznym kryzysie, którym nie jest nic innego jak oddzielenie tego co duchowe od tego co doczesne, czy może również chrześcijaństwo nie ponosi za to jakiejś odpowiedzialności? Zbyt długo głosiło oderwanie od świata, zbytnio obstawało przy samej wierze, a zaniedbywało [działanie], podczas gdy prorocy Izraela wzywali z mocą królestwa Bożego także w mieście świeckim". Dla Flussera, jak dla wielu innych w tradycji żydowskiej, Pismo Święte jest także narzędziem organizacji społecznej. -- Począwszy od rewolucji francuskiej -- mówi -- Kościół pogodził się z tym, że świat pójdzie swoją własną drogą. Mimo wszystko, bardziej wyrazista obecność chrześcijańska w sprawach społecznych i politycznych mogłaby uczynić nasze czasy mniej okrutnymi. Mówiliśmy, że w tej pretensji wyraża się ukierunkowanie całej tradycji żydowskiej, od Tory do Talmudu, aż do myślicieli bardziej współczesnych. Miałem potwierdzenie tego, stawiając pytania Vittorio Segre, Izraelczykowi włoskiego pochodzenia, pisarzowi, bliskowschodniemu korespondentowi wielkich dzienników ("Il Giornale" z Mediolanu, "Le Figaro" z Paryża), gdzie podpisuje się jako R. A. Segre. To on, między innymi, miał przewodniczyć dyskusji, której nie było, w Jerozolimie. Segre jest szczególnie przygotowany do mówienia na takie tematy, będąc sławnym i cenionym wykładowcą "żydowskiej myśli politycznej" na uniwersytecie w Hajfie. On także ubolewał, spotykając się ze mną, że chrześcijaństwo zrezygnowało z tego, co jest "jego obowiązkiem podjęcia się zadań społecznych i politycznych". -- Wychwalaliście świętość jednostki -- mówił -- ale, począwszy od pewnego okresu historii, już nie staraliście się uczynić "świętym" także społeczeństwa. Istotnie, państwo Izrael, mimo nieuniknionych kompromisów i złagodzeń, jest pod tym względem "teokratyczne". Tę samą formę orientacji spotyka się, z często bulwersującą zjadliwością, jak wiemy, w innym semickim monoteizmie, w islamie. A przecież to, co gorszy Żyda (lub muzułmanina) jest tymczasem dla wielu chrześcijan jednym z najcenniejszych aspektów ich wiary. Wśród licznych wysłuchanych na ten temat był także kolega profesora Segre: Gianfranco Miglio, wykładowca nauk politycznych na Uniwersytecie Katolickim w Mediolanie (gdzie jest również dziekanem wydziału nauk politycznych). -- Dla mnie, politologa -- mówił Miglio -- nadzwyczajną nowością chrześcijaństwa jest fakt, że po raz pierwszy w historii orędzie wiary potrafiło odróżnić sferę religijną od sfery politycznej. Wystarczyłoby owo "dajcie Cezarowi, co jest cesarskie, a Bogu, co jest boskie" dla ukazania ogromnego pozytywnego znaczenia Ewangelii. Gdy przypomniałem Flusserowi te słowa Jezusa, które uwalniają religię od "złego towarzystwa" wielu polityków, od kompromisów, od niejasności, a równocześnie przywracają uprawnioną autonomię działaniu w historii, jego odpowiedź zabrzmiała bulwersująco, przynajmniej dla katolika wyrosłego w klimacie soborowym: "Ale jeżeli państwo jest religijne, to, co się daje Cezarowi, to daje się Bogu!" Jakkolwiek by było, musimy, jak ktoś powiedział, szanować i kochać judaizm "jaki jest, a nie dlatego, że jest taki, jaki nam się podoba". Nieść Boga także do polis, do miasta, stanowi zasadniczy element tradycji Izraela, od najdalszych początków do dziś: trzeba to przyjąć do wiadomości. Rozmawiając z Flusserem spostrzega się, że również liczne inne tematy, ważne dla "aggiornamento" katolickiego, nie zyskują jego sympatii, który je rozpatruje z żydowskiego punktu widzenia. Nie tylko nie podoba mu się uwolnienie się Kościoła od bezpośredniego zaangażowania politycznego, ale nie podoba mu się nawet próba "przystosowania" wiary do wymagań dnia dzisiejszego. Jeszcze: nie podoba mu się ferment wywoływany przez tych kapłanów, którzy domagają się zniesienia celibatu: -- Celibat kapłana nie mieści się w tradycji żydowskiej, która zawsze spoglądała z pewną podejrzliwością na człowieka samotnego. Ale w tradycji żydowskiej istnieje dotrzymywanie obietnic, a nade wszystko ślubów: jeżeli ktoś publicznie zgodził się na sytuację religijną z warunkami, które znał i które przyjął dobrowolnie, powinien dotrzymać wiary, niech kosztuje co chce, danemu słowu. Nie podoba mu się "prymitywny dialog": -- Prowadzenie dialogu na serio jest trudne i niezmiernie złożone. Widzę tymczasem, że spotykają się ze sobą Żydzi i chrześcijanie jednakowo nieobeznani z ich tradycjami religijnymi". Nie podoba mu się (i nigdy mu się nie podobało) stanowisko protestanckie, które od jakiegoś czasu fascynuje także wielu katolików, "wiary niezależnej od uczynków". Ideał Lutra, Kalwina i innych reformatorów, który Flusser uważa za "głupi, niebezpieczny, będący antytezą judaizmu, który nie wierzy w gadaniny, a natomiast wierzy w fakty". Nie podoba mu się poza tym "lewicowość" wielu chrześcijan. Również co do tego Flusser nie ma wątpliwości: -- Jezus przybył do Jerozolimy, aby starać się ocalić miasto przed zniszczeniem, aby odwieść swoich braci od pokus buntowniczych, które by doprowadziły, jak to się potem stało, do katastrofy. On przyszedł głosić rewolucję serca. Absurdalne są teorie, które chcą uczynić z niego bojownika. Jego przepowiadanie jest wywrotowe, na pewno, ale w znaczeniu moralnym, jako wywracanie uznawanych wartości. Gdy mówi o śmierci Jezusa, jest w jego książce zdanie, które, napisane przez Żyda, może wprawiać w zakłopotanie. Mówi rzeczywiście: "Nie mamy żadnego powodu, aby wątpić, że Ukrzyżowany naprawdę ukazał się Piotrowi, potem Dwunastu, następnie więcej niż 500 braciom na raz, później Jakubowi i wszystkim apostołom. Jako ostatniemu ukazał się Pawłowi na drodze do Damaszku". Co znaczy, pytam go, to przyjęcie zmartwychwstania przez kogoś, kto nie uznaje mesjańskości Jezusa? -- Ależ także uczniowie Jana, chociaż dobrzy Żydzi, byli przekonani, że Chrzciciel został wskrzeszony -- odpowiada. -- Według Mateusza, po śmierci Nazarejczyka wielu "świętych" powstało z grobów. Również w księgach żydowskich jest mowa o innych wskrzeszeniach. Żyd nie może wykluczyć, że także Jezus został wskrzeszony, nie wychodzi przez to poza tradycję religijną swojego narodu. -- Mówi dalej: -- Wskrzeszenie zmarłych świadczy o potędze Boga: jedni i drudzy, Żydzi i chrześcijanie, oczekujemy wskrzeszenia wszystkich w dniu ostatecznym, ale nie wykluczamy, że dla kogoś Bóg postanawia przyśpieszyć to wskrzeszenie. Tym, co nas dzieli, nie jest fakt, że Jezus wyszedł po swojej śmierci z grobu, ale interpretacja: dla chrześcijan jest to znakiem, za pomocą którego Bóg uznał swojego Chrystusa, jest dowodem, że Syn Człowieczy był także Synem Boga. My, oczywiście, nie posuwamy się do tego: lecz fakt, że ja osobiście nie odrzucam hipotezy, iż Jezus został wskrzeszony, jest potwierdzeniem sympatii, z jaką spoglądam na tego wielkiego syna Izraela. Ale ten osobliwy człowiek miał w zanadrzu jeszcze inną niespodziankę. Według lekarzy żona, którą poślubił po wyjściu z obozu koncentracyjnego, nie mogła mieć dzieci. -- W Austrii jest sanktuarium maryjne, w którym od wieków modlą się kobiety niepłodne. Udaliśmy się tam również my, modliliśmy się: i rzeczywiście, dzieci przyszły na świat, ku zdumieniu lekarzy. -- Ale jak to? -- zdumiewam się. -- Najpierw Jezus wskrzeszony, teraz pielgrzymka do sanktuarium Matki Bożej? Spoglądał na mnie z tą swoją miną sympatyczną, nieco ironiczną na dobrodusznej twarzy: -- Amigo! -- odpowiedział biorąc, jak zwykle, język hiszpański za włoski -- Amigo: czy pan może zapomniał, że Maria jest jedną z naszych? Czy przypadkiem nie była Żydówką? A więc, dlaczego nie mogłoby jej prosić małżeństwo dobrych Żydów? Krótko mówiąc, kim są (a zwłaszcza kim powinni być) chrześcijanie dla badacza chrześcijaństwa z Uniwersytetu Żydowskiego w Jerozolimie? -- Chrześcijanie, według Listu do Diogneta, dokumentu Kościoła pierwotnego, powinni być duszą świata, jego duchową podporą. Gdyby stali się tym rzeczywiście, byłoby lepiej dla wszystkich, także dla Żydów. Obawiam się jednak, że przynajmniej dotąd, właśnie Żydzi stali się prawdziwymi chrześcijanami i wcielili w swoje życie cnoty i cierpienia tego Mesjasza, którego przecież, w większości, nie uznali. Uznają go może (jest to stanowisko także Pawła z Tarsu), gdy chrześcijanie staną się rzeczywiście przykładem, światłem. -- Co jest oznaką -- pytam go -- tego braku świadectwa? -- Fakt, na przykład, że Kościół najpierw ustanowił, a potem zapomniał odwołać, zasadę, zgodnie z którą, jeżeli Żyd chce stać się chrześcijaninem, musi najpierw uroczyście wyrzec się "błędów judaizmu". To jest przeciw Pawłowi, przeciw Piotrowi, przeciw Jakubowi. To stanowi dramatyczny znak, że jeszcze jesteście bardzo dalecy od uznania, iż waszym korzeniem jesteśmy my, pogardzani Żydzi. Niestety, trwające tysiące lat przeciwstawienie pozostawiło ślady po obydwu stronach. W tej samej Jerozolimie spotkałem również starego, sławnego franciszkanina, archeologa ojca Bellarmina Bagattiego, który przedstawił mi podobne skargi, ale przeciwne: -- W naszej liturgii Wielkiego Piątku wykreśliliśmy wzmianki o "wiarołomnych Żydach". Ale Żydzi nie wykreślili z ich modlitw strasznych złorzeczeń przeciwko "nazareńczykom" i minjvm, "heretykom", to znaczy judeochrześcijanom: "żeby nie było dla nich nadziei, żeby nazareńczycy i minjvm zginęli w jednej chwili", i tak dalej. Ale, na szczęście, te rzeczy się zmieniają: po publikacji wywiadu z o. Bagattim, rabin Di Segni napisał mi, że przynajmniej w rycie włoskim, te złorzeczenia (zresztą "nie jedyne") są teraz "w nawiasach dla wskazania ich niewłaściwości". |
Ida Magli ma na państwowym uniwersytecie w Rzymie katedrę nauki należącej do najbardziej fascynujących i nowych: antropologii kulturalnej -- nauki mianowicie, która bada kultury (w szerszym znaczeniu tego terminu) grup ludzkich -- we Włoszech należała ona do pierwszych i najbardziej znanych specjalistów. Sądzę, że Elémirowi Zolli (który, jak widzieliśmy, zajmuje się podobnymi tematami, chociaż o bardzo różnym formacie) spodobałaby się jej deklaracja programowa, która doprowadziła ją do studiowania muzyki, filozofii, psychologii, historii: "Nauki humanistyczne potrzebują także intuicji i zmysłu artystycznego". Na tej drodze Ida Magli walczy, aby kobiecie zostało przyznane należne jej miejsce, które pozwoliłoby jej postawić obok suchości i abstrakcyjności, pociągających mężczyznę, te odmienne i cenne "drogi poznania", które zna i praktykuje kobieta. Niektóre jej książki na ten temat zostały już uznane za klasyczne i przetłumaczone na różne języki. Tematom religijnym poświęciła między innymi ważne studium, interpretację antropologiczną średniowiecza na przykładzie kazań i pokuty. Przy tym, jak Eco, Magli ma za sobą okres zaangażowania katolickiego, ale od dawna działa na polu kultury laickiej, której oddaje się z pasją, jaka przynosi także rezultaty kontrowersyjne: na przykład jej ponowne odczytanie, w kluczu antropologicznym, psychoanalitycznym i feministycznym, świętej Teresy z Lisieux. Wzbudziłoby także liczne polemiki (ale również duże zainteresowania), w domu katolickim i nie katolickim, studium, nad którym pracowała z dyskrecją i uporem, kiedy umówiłem się z nią na wywiad: książka była poświęcona Jezusowi z Nazaretu, i miała wielce znaczący podtytuł: Tabu i przekroczenie. Należałem do niewielu, którzy dzięki wspólnym przyjaciołom wiedzieli o tych jej badaniach dotyczących Nazarejczyka i dlatego też nie było specjalnie trudne obranie ich za centralny punkt naszej rozmowy. Natychmiast sprecyzowała mi przekonanie, do którego doszła: -- Także, a może przede wszystkim, dla tego, kto przesiał go przez sito metodologii nauki antropologicznej, Jezus objawia się jako osobowość tajemnicza, niepokojąca, która wymyka się wszelkiemu tłumaczeniu "naukowemu". Nasz "rozum" nie wydaje się przydatny wobec niego. Taka postać na pewno nie mogła być wymyślona: istotnie, sami Ewangeliści, którzy chcieli opowiedzieć nam jego naukę i życie, nie zrozumieli go. Tak jak często nie zrozumieli go wierzący, Kościoły, które się do niego odwoływały. Potwierdziła, że dla napisania książki postanowiła ponownie przeczytać Ewangelie z bezstronnym chłodem miłośnika nauk humanistycznych, daleka od niepokojów fideistycznych, które zresztą od dawna porzuciła: -- Rozpatrywałam te teksty jako dokumenty na równi z innymi. Uderzające jest to, iż na tle historycznie dobrze uściślonym i kulturalnie wystarczająco określonym widać, jak porusza się osoba, która czyni i mówi rzeczy niewytłumaczalne, absolutnie sprzeczne z kulturą swoich czasów. Skąd pojawia się nagle ten Jezus? Jak może tak bardzo kontrastować ze środowiskiem, które go otacza? Oto pytania, na które nie znajduję odpowiedzi. Chce potwierdzić, że właśnie pogłębianie nowoczesnych badań czyni zagadkę wokół bohatera Ewangelii bardziej nieprzebytą: -- Dzięki także zdobyczom mojej dyscypliny wiemy, że żaden człowiek nigdy nie spada "z nieba", w sposób nieprzewidziany i nieprzewidywalny. Każdy człowiek jest dzieckiem swoich czasów, zanurza korzenie w swojej glebie kulturalnej. -- Także osobowości nadzwyczajne, takie, których imiona dostają się później do książek historycznych? -- Tak, nawet najbardziej nadzwyczajni liderzy każdego środowiska nie mogą wymknąć się ogólnej regule: są niekiedy katalizatorami, scalającymi punktami szczególnie znaczącymi dla kultury ich czasów. Ale od tej kultury nie mogą uciec. W sumie nikt nie był i nigdy nie będzie mógł być "niezrozumiałym"; a jednak Jezus, tylko on sam, wydaje się taki: -- Nie, nie da się utrzymać prawdopodobieństwa wytłumaczenia go przez przypisywanie mu charakterystycznych cech geniusza, choćby nawet bardzo wyjątkowego. Gdyby było "tylko" to, poruszałby się jednak zawsze wewnątrz współczesnych uwarunkowań kulturalnych, które stanowią dla wszystkich pręty klatki nie do przebycia. W nim jednak jest coś więcej, coś innego. Ale o co chodzi, nauka nie potrafi powiedzieć. Uczony nie może iść dalej poza stwierdzenie tej ,,odmienności". Przypomniałem jej, że -- na innej drodze niż antropologia kulturalna -- bibliści, egzegeci doszli do tych samych konkluzji. Usiłują mianowicie przestudiować autentyczność opowieści ewangelicznych opierając się na nowych kryteriach, między nimi na kryterium "nieciągłości": zostały w ten sposób ocenione jako wiarygodne słowa i czyny Jezusa, które nie były możliwe do wymyślenia, ponieważ były w sprzeczności zarówno z kulturą żydowską, jak i kulturą rodzącej się wspólnoty chrześcijańskiej, w której środowisku Ewangelie zostały napisane. Odkryto w ten sposób, że "nieciągłość" Nazarejczyka jest taka, iż każe podnieść, i to bardzo, poziom wiarygodności historycznej Ewangelii. Gdyby były one rzeczywiście mitami lub legendami, dostosowałyby się do kultury ich autorów, gdy tymczasem wymykają się jej w istotnych punktach i w sposób niewytłumaczalny. Zobaczymy to lepiej w spotkaniu z biblistą, René Latourellem, który da nam kilka przykładów tych "nieciągłości", nazywanych przez Idę Magli "pęknięciami". Ale gdzie, przede wszystkim, wydawało się jej, iż je wyodrębnia? -- Zostałam uderzona przede wszystkim faktem, że siła jego orędzia jest skierowana do jednostki, do pojedynczego podmiotu. "Ty" jest dla Chrystusa zawsze przeważające nad "wy". On zwraca się do osoby. I to jest już, wydaje mi się, faktem nienormalnym dla kultury żydowskiej, całej zwróconej (widać to wyraźnie w literaturze prorockiej, w całym Starym Testamencie) do grupy, do wspólnoty, do narodu. Ale również w stosunku do innych starożytnych kultur religijnych jest całkowicie czymś niezwykłym mówca religijny, który przemawia do pojedynczej osoby. Również dlatego nowożytny Zachód jest nie do pomyślenia bez Ewangelii: jest tam, gdzie działa ta osoba, która wskazuje palcem nie na masy, lecz na każdego, która mówi "ty musisz", jest tam, gdzie tworzy się pojęcie "ja", jednostkowości, podmiotu, osoby. -- A jednak -- zauważyłem -- starożytność klasyczna przedstawia niezwykłe postaci nauczycieli: oprócz jak zwykle Sokratesa, stoika Epikteta, cynika Diogenesa, Epikura... Odpowiedź była zdecydowana: -- Tym myślicielom brakuje wymiaru osoby w jej całości, jak my ją rozumiemy i jak jest uzasadniona tylko w Ewangeliach, z których się wywodzi. Nauczanie tych mistrzów jest na poziomie prawie tylko rozumowym, a więc niekompletne. Brakuje wymiaru także uczuciowego, emocjonalnego, brakuje więc człowieka w jego pełni: jednym słowem, brakuje osoby. Dla Chrystusa cały człowiek, umysł i serce, ciało i dusza, jest wezwany do miłości. Ale jest element "pęknięcia", "nieciągłości" z kulturą otaczającą i z kulturą następującą, który w szczególny sposób uderza antropologa. Jest to kwestia szabatu i interpretacji gorsząco pomniejszającej, jaką Jezus zastosował do sakralności tego dnia: już nie bóstwo, którego trzeba się obawiać, lecz jak gdyby większa możliwość zaofiarowana człowiekowi. -- Każdy badacz kultur ludzkich dobrze wie, że wszędzie występuje podział czasu na "święty" i "świecki", na dni "słabe" i "mocne". "Powszedni" i "świąteczny" dzień w kalendarzu są stałymi rzeczywistościami każdego społeczeństwa. W społeczeństwie żydowskim osiągały one najwyższe szczyty. Wiemy dobrze, z jaką drobiazgowością był strzeżony żydowski "czas święty". Otóż, z tego środowiska wywodzi się osoba, która odbrązawia szabat, mianowicie dzień Boży, jako czas wydzielony. Jest to niezrozumiałe dla antropologa, który nie znajduje wytłumaczenia dla tak niesłychanego działania. Nieciągłość kulturalna, jej zdaniem, jest jeszcze bardziej widoczna, jeżeli się spojrzy na to, co się wydarzyło później: -- Wbrew nauczaniu swojego Założyciela, chrześcijaństwo przywróciło podział między czasem "powszednim" a czasem "świątecznym": oto niedziela, oto czas liturgiczny. Powrócono w ten sposób do "sacrum" każdej religii, podczas gdy obalenie tabu szabatu otworzyło wymiar wolności. Obwieszczało koniec sakralizacji czasu poza historią, wprowadzało człowieka w codzienność. Także tutaj, dla Chrystusa tym, co się liczy, jest jednostka, jest człowiek, który sam ustanawia, swoim zachowaniem, "czas święty", nie ma już znaczenia przykazanie sakralne. Więź z Bogiem jest dla Chrystusa więzią stałą, codzienną; nie są potrzebne specjalne czasy i przestrzenie. Opierając się na tej intuicji (która zresztą tutaj, jak i gdzie indziej, pozostawia liczne dwuznaczności; ale replikuje swoim krytykom, na swój namiętny sposób, że "ludzie boją się Ewangelii, ponieważ nie chcą być laikami") Ida Magli polemizowała z organizacjami katolickimi i z niektórymi ich kongresami na temat "czasu wolnego": -- To wyrażenie, które z punktu widzenia ewangelicznego nie ma żadnego znaczenia. Dla Jezusa nie istnieje "czas zajęty" i "czas wolny"; jak nie istnieje czas uświęcony i czas świecki. Istnieje tylko jeden czas, który jest czasem Boga i człowieka, który jest dla modlitwy i dla pracy. Inne punkty niewytłumaczalnego "pęknięcia" dokonanego przez Jezusa, uczona wyodrębnia w przezwyciężeniu pojęcia "czystego" i "nieczystego": -- Kto zna judaizm pierwszego wieku, wie dobrze, jak troska nie tylko o przestrzeganie szabatu, ale także o przestrzeganie czystości legalnej, osiągnęła formy obsesyjne, często neurotyczne, jak u esseńczyków. Przychodzi ten Jezus i obwieszcza, że jedynymi rzeczywistościami, jakie zanieczyszczają człowieka, są te, które wychodzą z niego. Także tutaj antropolog stoi wobec nierozwiązalnego problemu: jak może "wytwór" kulturalny być w tak poważnej sprzeczności z otaczającą kulturą? Istotnie, również tutaj Jezus nie był rozumiany. Nie mógł być rozumiany, ponieważ poruszał się w innej sferze niż sfera jego słuchaczy. Zagadkowy Nazarejczyk nie wydaje się jej nawet dręczony problemem innej "czystości", czystości seksualnej, która przenika wszystkie koncepcje religijne. -- Każda kultura, włącznie z naszą, jest trapiona przypisywaniem nadmiernej wagi płci. Tak więc, najpierw się jej bała, potem o niej milczała; obecnie w dalszym ciągu boi się jej, ale mówiąc o niej na wszelki wypadek, usiłuje zażegnywać ją. Ewangelie mają tylko bardzo nieliczne, zwięzłe informacje o płci. Może dlatego, że Jezus chce wskazać na ideał osoby, w której każdy element jest w równowadze. Płciowość nie jest dla niego udręką, a więc należy przywrócić jej właściwy wymiar. Jest tylko jednym pośród licznych aspektów człowieka, powołanego do czystości wewnętrznej, nie legalistycznej, do całkowitego opanowania swojego ciała. W każdym razie także tutaj jest to prorok bardzo zdumiewający dla historyka religii porównawczych. Jeszcze raz orędzie nowe, nie wynikające z otaczającej kultury. Niemożliwa jest rozmowa z Idą Magli bez skierowania w końcu dyskusji na problem kobiet, któremu poświęciła studia, artykuły, książki, zaangażowanie polityczne i społeczne. Kiedy ją spotkałem, dopiero co interweniowała w "Corriere della sera", aby przypomnieć feministkom, że niektóre postawy mizoginiczne Kościołów chrześcijańskich były raczej problemem klerykalnym, nie odnosiły się do nauczania Jezusa. -- Chrystus Ewangelii różni się w sposób radykalny także w tym, co dotyczy zachowania wobec kobiet, nie tylko od kultury Starego Testamentu, ale od wszystkich innych kultur. Potwierdziła to swoje przekonanie i zwierzyła się z rozgoryczenia: -- Ale czy pan wie, że wiele feministek nie chce tego zrozumieć? Z braku przygotowania, z fanatyzmu, nie tylko obarczają Chrystusa odpowiedzialnością za błędy chrześcijan wobec kobiet; ale zrzucają na chrześcijaństwo winy, które pochodzą od społeczeństwa rzymskiego, od społeczeństwa germańskiego. Jezus -- przypomniała -- jest tym, który chwali Marię, siostrę Łazarza, która razem z mężczyznami słucha i przyswaja sobie jego słowa nie robiąc nic innego, podczas gdy nie ma żadnej pochwały dla Marty, która trudzi się by mu usługiwać. I on, zmartwychwstały, ukazuje się kobietom i prosi je, aby poszły zaświadczyć o tym fakcie decydującym, fundamentalnym dla wiary, jakim jest jego powrót do życia: -- Jest to wezwanie do włączenia społecznego, jest to głośne zrównanie z mężczyznami. W ramach stosunku Ewangelii do kobiet, Ida Magli pracuje od lat nad wielkim projektem, nad historią, świecką i społeczną, sióstr zakonnych: -- Chrześcijański monastycyzm żeński stał się nadzwyczajną akcją wyzwalania kobiety. W klasztorach również my zaczęłyśmy czytać, pisać; po raz pierwszy zostałyśmy wyzwolone od losu, który wydawał się niezmienny: związanie z pożywieniem, dziećmi, mężami. Klasztory i monastery żeńskie stały się faktem o decydującym znaczeniu dla całego społeczeństwa. Nikt nigdy nie napisał historii tych wyjątkowych "społecznych mrówek", którymi były anonimowe siostry. Bez nich Zachód byłby całkiem inny, w każdym razie o wiele posępniejszy. -- Pani Magli -- odważyłem się -- czy pani jest wierząca? Dochodzi pani do uznania objawienia się Boga w tym niewytłumaczalnym Jezusie, o którym jako uczona mówi pani z tak wielką sugestywnością? Odpowiedź była ostrożna, może nieco skrępowana, na pewno naznaczona problematyką kogoś, kto jest przyzwyczajony do myślenia kategoriami naukowymi, które wymagają neutralności lub przynajmniej wysiłku zbliżania się do niej: -- Jak zdecydować się? Nikt tak, jak antropolog nie dotyka ręką potęgi człowieka. Bogactwo kultur jest takie, że antropologia wierzy we wszystko i we wszystkich społeczeństwach dostrzega transcendencję. Chrystus, poza tym, przenosi na ten świat to, co było na tamtym świecie; problem Boga staje się dla niego problemem człowieka. Przypomina fragment Erazma z Rotterdamu z Pochwały głupoty, w którym humanista twierdzi, że "może Chrystus nie zamierzał ustanawiać Eucharystii jako swojego prawdziwego Ciała i prawdziwej Krwi". Później, mówi dalej apolog Erazma, Bóg miał litość nad pomyłką ludzi i chleb i wino stały się naprawdę Ciałem i Krwią: -- Może Jezusowi jako Synowi Bożemu zdarzyło się to samo? Paradoksalnie, Bóg uznał jako swojego posłańca, jako Boga na równi ze sobą, tego niezwykłego człowieka, w którym ludziom wydało się, iż rozpoznają Go? -- Na pewno, w każdym razie to trzeba wziąć pod uwagę, Jezus jest wielką tajemnicą -- powtórzyła. -- Ewangelie sprawiają wielki kłopot naszym roszczeniom do wytłumaczenia wszystkiego. Otóż, przynajmniej co do jednej rzeczy jestem pewna: znajduje się tam orędzie tak nadzwyczajne, że w jego imię stało się możliwe i zawsze będzie możliwe zakwestionowanie każdej kultury. Nie będzie może nigdy żadnego społeczeństwa, które nie gorszyłoby się tym, co powiedział ten człowiek wolny i wyzwoliciel jak nikt inny w historii. W tym kierunku szły ostatnie linijki książki o tym "przekraczającym tabu", która się później ukazała. "Przeciwnie do tego, co robią wszyscy ludzie, Jezus nie przeżywał w sposób nieświadomy i oczywisty wartości, na których opierała się jego kultura, ale uchwycił ich korzenie, głęboko ukryte, i odwrócił je na słońce i na powietrze, oświadczając, że one były już niepotrzebne". A potem, jako ostatnie podsumowanie: "Wszyscy byli przeciwko niemu".
|
|
początek strony |