DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •
KS. JAN KRACIK
Spowiedź zamiast pokuty?
Fala przystępujących w Polsce do Komunii w okresie świąt, opada w parę
tygodni do rozmiarów cienkiego strumyka. Czyżby wierni, łącznie z dziećmi, tak
szybko i nagminnie popadali w śmiertelne grzechy? – zastanawiał się niedawno na
tych łamach Józef Majewski 1. Ubolewał nad penitencjarną
wizją Boga katechezy i zapędzaniem dzieci do comiesięcznej spowiedzi.
Przytoczył też streszczoną w artykule o. Dariusza Kowalczyka SJ konkluzję wielu
współczesnych kazań o pojednaniu z Bogiem, w których Chrystusowe „Idź i nie
grzesz więcej” zamienia się praktycznie w „Nigdy od grzechu wolny nie będziesz,
a zatem spowiadaj się jak najczęściej”. Przypomniał też mało znaną „listę
niesakramentalnych dróg darowania grzechów” powszednich, zaczynając od życiowo
sprawdzalnej i potwierdzonej przez Nowy Testament miłości, która „zakrywa wiele
grzechów” (1 P 4, 8), poprzez (rzadkie skądinąd) nabożeństwa pokutne, modlitwę,
post, materialne wspieranie potrzebujących, cierpliwość w utrapieniach,
rezygnację z luksusu czy używek, aż po przeprosiny i zapomniany rodzaj
niesakramentalnej spowiedzi wobec świeckich.
Gdyby zapytać duszpasterzy, dlaczego często mówią o spowiedzi, a mało kiedy
o pozasakramentalnym grzechów odpuszczeniu, tłumaczyliby się zapewne obawą
osłabiania potrzeby spowiadania się, zwłaszcza przez coś tak do niej
niebezpiecznie podobnego, jak owo wyznanie win przed nieduchownym. Na
stwierdzenie o dzieciach, niezdolnych jeszcze do popełnienia grzechu ciężkiego
a przynaglanych do comiesięcznej spowiedzi, odpowiedzieliby chyba obawą przed
odwykaniem najmłodszych od konfesjonału i przyzwyczajaniem się do
bezrefleksyjnego przystępowania do Komunii przez wiele miesięcy, mimo, na
przykład, nieregularnego bywania na Mszy, co łatwo zauważyć w krajach
zachodnich. Z podobnych pewnie powodów upadły narodzone po Soborze nabożeństwa
pokutne, gdzie w zetknięciu ze Słowem Bożym i wspólną modlitwą czy rachunkiem
sumienia pogłębiać się miała religijna świadomość winy i poczucie współodpowiedzialności.
Owe przepiękne propozycje liturgii pokutnej tkwią niewykorzystane w
obowiązującym rytuale sakramentu pokuty. Obawa, że ktoś, jak w paru krajach
zachodnich, uzna, iż taki obrzęd zastępuje indywidualne rozgrzeszenie, stanowi
chyba główną wymówkę dla tego poważnego zaniechania. Za to rozkwitają rozmaite
– nieraz odległe od ducha liturgii – nabożeństwa. Można też spotkać
spowiedników, którzy dotąd nie wyzbyli się odruchu dzięcioła, stukając na znak
zakończenia formuły rozgrzeszenia, jak w czasach gdy tłumaczyła to niepojęta
dla penitenta łacina. Kartki do spowiedzi dzieci i dorosłych też się zdarzają.
Oczywiście, zamiast powyższej próby odgadywania reakcji duszpasterzy, lepiej
by wypowiedzieli się oni sami. Wtedy można by dokonać pełniejszego zestawienia
rozbieżnych racji teoretyków i praktyków, a może nawet nieco zbliżyć
stanowiska. W tym celu potrzeba jednak czegoś więcej. Najpierw jaśniejszego i
otwartego mówienia na katechezie i z ambon, co jest, a co jeszcze nie jest
grzechem ciężkim. Bez chowania się za ogólną formułkę, że w poważnej sprawie,
że świadomie, że dobrowolnie.
Postulat taki łatwo zbyć retorycznym pytaniem: czyż mamy uczyć ludzi, ile i
komu można ukraść, nie tracąc przy tym łaski uświęcającej? Albo ogłaszać listę
zelżywości i rękoczynów, których wykonawca z kandydata do nieba staje się
potencjalnym potępieńcem? Wszak grają rolę i okoliczności: kto, komu, jak?
Skoro nie da się tak w ogóle, to chyba musi dać się w konkrecie? Konkretny
zatem penitent – który chce urobić sobie na przyszłość sumienie i wiedzieć,
kiedy musi przystąpić do konfesjonału, kiedy zaś może pojednać się z Bogiem
sam, jeśli zapyta o to spowiednika, gotów udzielić wszelkich potrzebnych
wyjaśnień – czy się tego dowie? Nie w oczywistych, lecz w wątpliwych dlań
sprawach. Uzyska oczekiwaną odpowiedź czy spotka się z unikiem w rodzaju:
słuchaj swego sumienia, przystępuj częściej do spowiedzi, czyń dobro zamiast
badać, jak daleko można się posunąć itp.?
Przed udzieleniem rozgrzeszenia kapłan nie musi dociekać, czy aby któryś z
grzechów był na pewno ciężki. A penitent przed swą Komunią, choć nie studiował
teologii moralnej – musi. Narzędzia zaś rozróżnienia winy ciężkiej od lekkiej,
w jakie wyposażył go Kościół, Matka nasza, do precyzyjnych nie należą. No to on
woli już, na wszelki wypadek, zbyt długo do tej Komunii nie przystępować. Jeśli
zaś chce to uczynić w samą Wielkanoc, Boże Narodzenie czy Wszystkich Świętych,
woli już godzinami stać w kolejce do słuchalnicy, niż wybrać się do spowiedzi
wcześniej. Żeby nie mieć wątpliwości co do stanu swej lękliwej duszy. I chyba
nie jest to sugerowany przez Autora rodzaj starożytnego pelagianizmu (Komunia
jako nagroda za bezgrzeszność osiąganą własnymi siłami – bo przecież nie
własnymi) czy manicheizmu (sam upływ czasu pogrąża człowieka w grzechach), lecz
zakodowany od pokoleń stan niedojrzałości sumień, współzawiniony przez
duchownych i świeckich. Dawni moraliści i duszpasterze byli, bardziej niż
dzisiejsi, skorzy do uznawania grzechów za ciężkie, a wiernych przestrzegali
przed świętokradzką Komunią. Utrwalane w ten sposób lękliwe postawy nie zostały
chyba do końca przezwyciężone.
Nie wszystko da się tu sprowadzić do paternalizmu księży, którzy w obawie
przed zgubną – do subiektywizmu moralnego i laksyzmu prowadzącą – emancypacją
wiernych woleli ich częściej rozgrzeszać, niż uczyć odsiewania wielkich
grzechów od małych. Bowiem i owi penitenci rzadko się kwapili ku owemu
moralnemu dojrzewaniu, które każe brać na się odpowiedzialność do końca,
naprawiać od razu co się zepsuło, a o opamiętaniu nie zapominając, krzywdy
wynagradzać i zaniedbane dobro nadrabiać. W piersi się bić było łatwiej,
grzeszność swą wyznając, a nawet i opłakując serdecznie. Garnęli się tedy do
spowiedzi nie po to, aby się nawracać i odmieniać swoje życie, ale by się
uwolnić od grzechu. I od ciężaru rozstrzygania: mam nadal prawo do Komunii czy
nie? Jerzy Strojnowski obserwował jeszcze parę lat temu w wiejskim kościele
kolejkę przy konfesjonale posuwającą się z szybkością 90 penitentów na godzinę,
czyli po 40 sekund na osobę 2. Ks. Alfons Skowronek pisał,
że potoczna praktyka spowiedzi „niemal blokuje drogę do tego, co Nowy Testament
określa mianem metanoia”. Bo chociaż instytucjonalna pokuta zmierza do
pozbycia się grzechów i zerwania z nimi, to jednak nie podąża „do owej
wewnętrznie przeobrażającej odnowy, którą oznacza metanoia” 3. Już w XVIII wieku biskup włocławski Józef Rybiński
ubolewał, że wielu ludzi „pędzi życie swe na obrażaniu Pana Boga i tylko spowiadaniu
się” 4.
Na stan zdrowotny obecnego systemu sakramentu pokuty pracowały całe wieki
jego daleko idącej ewolucji. Były wieloletnie, nawet dożywotnie pokuty, był
taryfowy system przypominający mechanicznie stosowany kodeks karny, potem
nastało rozgrzeszenie przed wykonaniem zadośćuczynienia, skracanego z czasem
dzięki odpustom. Każda z tych wersji (plus oboczności i warianty) praktyki
pokutnej wyrażała i utrwalała inne pojmowanie Boga i człowieczego doń
powracania. Inne też niosła szanse i zagrożenia. Obecny etap praktyki
spowiedniczej z jej nieustającą dostępnością i sprowadzoną do śladowego minimum
pokutą po rozgrzeszeniu daje wspaniałe możliwości, jakich nie mieli grzesznicy
starożytności i wczesnego średniowiecza. Wiedzą o tym wszyscy penitenci dbający
o silną więź sakramentu pokuty z metanoią codzienności. Ci, co tę
ostatnią zastępują spowiedzią, traktowaną jak szybka pralka automatyczna, a
całe zadośćuczynienie sprowadzają do odmówienia zadanej przez spowiednika
modlitewki, często popadają w stan, o jakim pisał ks. Skowronek. Do tego
nauczenie przystępowania do spowiedzi w wieku, w którym człek nie jest w stanie
ani mocno zgrzeszyć, ani się nawracać, łatwo utrwala na całe życie – prawem
kodowania pierwszych mocnych przeżyć – infantylne traktowanie spowiedzi, z
którego trudno wyrosnąć w miarę wieku i edukacji.
Schemat i banał wyszeptywany potem często całe lata w ucho spowiednika nie
jest w stanie wydobyć i z niego trafniejszego słowa. Gromadny zaś obyczaj
przystępowania ogółu do konfesjonałów sprzyja dodatkowo ekspresowym podróżom
powrotnym synów (córek też) marnotrawnych, którzy w domu ojcowskim lądują tak
szybko, że ledwo zdążą pomyśleć, co mają wyznać na progu, nie mówiąc już o
zastanawianiu się czy i na ile zależy im na dłuższym pobycie w tymże domu, czy
tylko zwyczajowo wpadli tam na parę dni w większym towarzystwie. A potem
wyszedłszy do przyległego gaju nie bardzo wiedzą, czy należy on jeszcze do
domu, czy już do dzikiego lasu. Pozostają tedy przeważnie w stanie zawieszenia,
a zamiast pomocy w jego rozpoznaniu napotykają ofertę następnej spowiedzi. Ich
zatem niedzielny udział w Eucharystii przez większą część życia przypomina
uczestniczenie we wspólnej uczcie przez szybę. Ta wielka anomalia rzadko staje
się tematem duszpasterskich programów i przeciwdziałań. Przywykli wierni,
przywykli pasterze. Dlatego wspomniany na początku głos nie spotka się zapewne
z odzewem, na jaki zasługuje. Tym bardziej był potrzebny.
1 J. Majewski,
Spowiedź to nie wszystko, „Życie Duchowe” nr 21/2000, s. 38-48.
2 J. Strojnowski, Z teologicznej problematyki pokuty:
wymiar ludzki i sakralny, „Życie Duchowe” nr 13/1998, s. 87. 91.
3 A. Skowronek, Z teologicznej problematyki pokuty,
w: Sakrament pokuty, Katowice 1980, s. 31.
4 J. Wysocki, Józef Ignacy Rybiński biskup włocławski
i pomorski, 1777-1806, Rzym 1967, s. 101.
|