DUCHOWOŚĆ I ŻYCIE •
JÓZEF MAJEWSKI
Spowiedź to nie wszystko
W Polsce sakrament
pokuty zdaje się mieć całkiem dobrze. Przynajmniej w porównaniu z Zachodem,
gdzie konfesjonały świecą pustkami. U nas wciąż są one raczej pełne, kapłani – przynajmniej
w okresie bożonarodzeniowym i wielkanocnym – ledwo nadążają z
wysłuchaniem penitentów. Widać to gołym okiem: przez nasze kościoły w tym
czasie przelewają się naprawdę potężne rzeki skruszonych grzeszników
poszukujących Bożego przebaczenia.
A jednak coraz częściej daje się słyszeć głosy, że „polski”
sakrament spowiedzi, owszem, może ma się lepiej niż „zachodni”, jednakże nie
oznacza to, że nie doskwierają mu równie poważne, chociaż inne „choroby”. Ostatnio
na łamach „Życia Duchowego” o jednej z tych – jak to
rozumiem – ”chorób” pisał o. Dariusz Kowalczyk. W
artykule – pod prowokującym tytułem Dlaczego święty Augustyn nigdy
się nie spowiadał? 1 – autor
przekonująco pokazał, że objawia się ona głęboko zakorzenioną
w duszpasterstwie, katechezie, teologii i sercach wierzących niewiarą „w
moc Boga, który chce i może zachować człowieka w stanie nazwanym łaską
uświęcającą”, przywróconym człowiekowi w sakramencie pojednania. Z
niewiary tej zaś wynika rozpowszechniony pogląd, że dla grzesznika tym
lepiej, im częściej przystępuje on do spowiedzi, nawet wtedy gdy sumienie podpowiada
mu, że winny jest on jedynie grzechów powszednich, a nie śmiertelnych,
które to tylko grzechy katolik jest zobowiązany wyznawać podczas spowiedzi. O.
Kowalczyk, tym razem retorycznie, pyta: „Czy współcześni kaznodzieje są
głosicielami Chrystusowego: Idź i nie grzesz więcej! A może raczej zdają się
wołać: Nigdy od grzechu wolny nie będziesz, a zatem spowiadaj się jak najczęściej!”
W tym miejscu pozostaje mi tylko podpisać się pod tymi słowami, podobnie
zresztą jak pod treścią całego artykułu Dlaczego święty Augustyn nigdy się
nie spowiadał? W niniejszej wypowiedzi pragnę jedynie podzielić się kilkoma
uwagami, które albo z nieco innej strony potwierdzają spostrzeżenia
o. Kowalczyka, albo je uzupełniają. Uwagi moje dotyczą przede wszystkim
konsekwencji „choroby” polskiej spowiedzi dla naszej praktyki i duchowości
eucharystycznej, a więc sprawy dla katolika zasadniczej.
Powrót manichejczyków i pelagian?
O. Kowalczyk, mówiąc o sakramencie spowiedzi w kontekście Eucharystii,
pisze m.in. o rozpowszechnieniu się wśród wiernych przekonania, że przed
Komunią świętą obowiązkowo należy się wyspowiadać w sakramencie pokuty. Warto przyjrzeć
się tej sprawie nieco bliżej.
Polskie życie eucharystyczne ma – można by rzec – strukturę
falową. Kiedy patrzymy na nasze kościoły w niedzielę i święta, okazuje się,
że do Komunii świętej przystępujemy niejako falami, przy czym ich wysokość zmienia
się z pewną dającą do myślenia regularnością. Otóż, najwyższa
fala – największa liczba – przyjmujących Komunię przelewa
się przez polskie kościoły przede wszystkim w okresie największych świąt, kiedy
wielu z nas pojednało się z Bogiem w sakramencie pojednania i pokuty. Dobrze
służą temu przedświąteczne rekolekcje, które niejako z natury domagają się
takiego pojednania. Kiedy jednak czas świąt mija, eucharystyczne fale z wolna
maleją i słabną w ciągu zaledwie kilku tygodni. Po tym czasie już tylko wąski
strumień wiernych przystępuje do Komunii. Coś nas nadzwyczaj skutecznie
powstrzymuje przed spotkaniem z Chrystusem eucharystycznym, coś tak potężnego
i strasznego, że nie śmiemy zbliżyć się do miłosiernego Chleba Żywota,
chociaż jeszcze tydzień, dwa tygodnie wcześniej przychodziło nam to zupełnie
bez trudu.
Czym jest ta przemożna powstrzymująca moc i siła? Teologia i doktryna
kościelna od wieków podpowiadają tylko jedną możliwą odpowiedź: tą siłą i mocą
może być jedynie grzech śmiertelny (ciężki), który zrywa naszą więź z Bogiem i otwiera przed nami – o ile przyjdzie nam umrzeć w stanie
tego grzechu – straszliwą otchłań piekła, wiecznego potępienia.
Chodzi tu zatem, jak pisze Jan Paweł II, o „akt, którym człowiek dobrowolnie i
świadomie odrzuca Boga, Jego prawo, ofiarowane człowiekowi przez Boga
przymierze miłości, gdyż woli zwrócić się do siebie samego, do jakiejś rzeczywistości
stworzonej i skończonej, do czegoś przeciwnego woli Bożej [...]. Człowiek
czuje, że to nieposłuszeństwo wobec Boga zrywa więź z jego życiodajną zasadą:
jest to grzech śmiertelny, czyli akt, który ciężko obraża Boga,
a w końcu zwraca się przeciwko samemu człowiekowi z ciemną i potężną,
niszczycielską siłą” (Reconciliatio et paenitentia, 17). Grzech
śmiertelny to wypływające z głębi serca człowieka w pełni świadome, wolne i
dobrowolne mroczne „nie” powiedziane Bogu, radykalne samookreślenie się człowieka
przeciwko Niemu, mające za cel pozbawienie się Jego miłości i przyjaźni.
Czy to możliwe, aby w ciągu zaledwie kilku tygodni ogromna rzesza
wierzących w Polsce, niejako na zawołanie, z podziwu godną regularnością i
konsekwencją, nagle i równocześnie decydowała się z głębi swojego
jestestwa rzucić Bogu straszliwe „nie”, aby nie mieć z Nim nic wspólnego, by
oddzielić się od Niego, porzucić Go i odrzucić? Czy to możliwe, żeby ta ogromna
rzesza wierzących – którzy jak co tydzień, spokojnie
i z nieprzymuszonej woli wybierają się na kolejną Eucharystię,
wiedzeni poczuciem spełnienia swojego bardziej lub mniej chętnie przyjmowanego
chrześcijańskiego obowiązku uczestnictwa w przedziwnej Ofierze miłości
swojego Zbawiciela – decydowała się przybyć do kościoła po dokonaniu
takiego śmiertelnie mrocznego aktu odrzucenia Boga? Szczerze w to wątpię,
chociaż – oczywiście – nie zamierzam wyrokować w
konkretnych przypadkach. Wątpliwości te rodzą się nie tylko z moich własnych
doświadczeń czy z doświadczenia najbliższych mi osób. Rodzą się one przede
wszystkim ze zdumiewającego faktu, że integralną część owej rzeszy wierzących
„potępieńców” stanowią również... dzieci, którym po prostu nie sposób
przypisać w końcu całkiem wyrafinowanej zdolności śmiertelnego grzeszenia, tego
straszliwego radykalnego i dobrowolnego aktu odrzucenia Boga. „Jest rzeczą
oczywistą – pisze Bernhard Häring, wybitny
moralista – że nie można mówić o śmiertelnym grzechu
u dzieci”. Dlaczego? Ten sam teolog proponuje bardzo wymowne
i plastyczne uzasadnienie: „Żaden rząd cywilny nawet najbardziej
autokratyczny i totalitarny nie mógłby sugerować, że dzieci siedmio-, ośmio-
czy dziesięcioletnie mogą popełnić przestępstwo zasługujące na karę śmierci.
Jaki zatem obraz Boga proponujemy [wszak kiedyś teologowie składali właśnie
tego rodzaju propozycje – J. M.] mówiąc o grzechu śmiertelnym u
dzieci czy nawet niedojrzałej młodzieży? Grzech śmiertelny ma ten sam ciężar co
przestępstwo, które zasługiwałoby w oczach nieskończenie miłosiernego Boga na
wieczne odrzucenie i całkowitą alienację. Zdolność rozumnego rozróżniania
wymagana dla przyjęcia pierwszej Komunii świętej jest całkowicie czymś innym
niż to rozróżnienie, które jest warunkiem możliwości subiektywnego popełniania
grzechu dostatecznie wielkiego, by zasługiwał on na wieczne potępienie” 2.
Pedagogika czy katechetyka, które zapoznając tę podstawową prawdę o
zasadniczej niemożliwości popełniania przez dzieci grzechów śmiertelnych, mogą
stać się przyczyną straszliwych duchowych zniszczeń w dziecku, które to
zniszczenia na zawsze określą jego penitencjarny stosunek do Boga, często
pozbawiony ciepła, bliskości czy radości. Jakże często właśnie temu służy u nas
choćby formacja (tj. zaganianie) dzieci do comiesięcznej spowiedzi świętej.
Rygor, który temu towarzyszy, katecheci i katechetki ściśle ewidencjonujący
obecność (lub jej brak) dziecka w kościele, karteczki z podpisem spowiednika,
bez których dziecko może mieć poważne kłopoty podczas katechezy, a które służą
penitencjarnej kontroli uczniów – wszystkie te i podobne działania
dobrze służą kształtowaniu w dzieciach poczucia, że comiesięczna obecność
w konfesjonale jest po prostu obowiązkiem (wynikającym – powiedzielibyśmy – z
Objawienia lub prawa naturalnego), którego niewypełnienie jawi się jako grzech
ciężki. Ileż razy słyszałem od drugo- czy trzecioklasistów podczas Mszy świętej
– kiedy (bezskutecznie!) zachęcałem ich do przystąpienia do Komunii
świętej – że przecież nie byli ponad miesiąc u spowiedzi. Jacy to teologicznie
niedouczeni, bezwzględni i bezduszni mistrzowie duchowości stoją za tego
rodzaju penitencjarną katechetyką?
Dzieci stanowią integralną część wspomnianej opadającej eucharystycznej „fali”
nie dlatego, że są zdolne do grzechu śmiertelnego, ale dlatego,
że – na przykład – otrzymały taką – powiedzielibyśmy – penitencjarną
formację eucharystyczną i/lub naśladują starszych, przede wszystkim swoich
rodziców. Jak to możliwe? Jak możliwa jest taka penitencjarna katecheza? Jak
możliwa jest ta nasza polska „falowość” eucharystyczna?
Myślę, że jedna z odpowiedzi na te pytania kryje się w fakcie, że w
polskiej pobożności i religijności ukształtowała się przemożna szczególna
koncepcja grzechu śmiertelnego. Można ją nazwać „manichejską”. Otóż, w
koncepcji tej grzechem śmiertelnym staje się samo zanurzenie człowieka w...
czasie. Sam czas jest w naszym najgłębszym, i dlatego może nieuświadomionym, mniemaniu
grzechem radykalnie oddzielającym nas od miłosiernego Chrystusa,
przychodzącego do ludzi w Eucharystii. Kilka tygodni bez spowiedzi ipso
facto, nieuchronnie i z konieczności, sprawia, że zaciągamy – w
naszych oczach – godną jedynie piekła winę. Tymczasem manicheizm,
dla którego zanurzenie w przemijalny świat jest największym złem, został już
dawno odrzucony przez Kościół. Dla człowieka wierzącego czas nie jest i nie
może być grzechem. Zanurzenie w przepływającym strumieniu czasu jest dla wiary niepojętą
łaską, która umożliwia człowiekowi tworzenie siebie podług nadziei zbawienia,
uobecniającego się przede wszystkim w Eucharystii.
Polska „falowość” eucharystyczna zdaje się również kryć w sobie pewną
szczególną, charakterystyczną dla nas, wizję Eucharystii. Odnoszę wrażenie, że
bliska byłaby ona Pelagiuszowi (przełom IV-V wieku), słynnemu herezjarsze,
który, najogólniej mówiąc, utrzymywał, iż człowiek może zasłużyć na zbawienie
sam o własnych siłach, bez pomocy łaski Bożej. Otóż, w koncepcji tej Komunia
święta jawi się jako należna nam nagroda za osiągniętą – choćby na
krótki czas – ”bezgrzeszność”, którą zdobywamy niepojętym ludzkim
wysiłkiem, przystępując do sakramentu pokuty. Nasza – krótkotrwała – ”bezgrzeszność”
niejako z konieczności winna być doceniona przez Boga, dlatego trudno się
dziwić, że pozwalamy sobie na odważne przystępowanie do Komunii. Przychodzimy
wszak po to, co się nam należy. W takim świetle nie bardzo wiadomo, czemu – przez
te kilka bezgrzesznych tygodni – mają służyć wielokrotne mszalne
błagania o przebaczenie i zmiłowanie Boże. „Spowiadam się [...], że bardzo
zgrzeszyłem”, „Panie, zmiłuj się nad nami”, „i odpuść nam nasze winy”, czy „nie
jestem godzien, abyś przyszedł do mnie” – to wszystko zdaje się być
jedynie nic nie znaczącą ornamentyką, skoro właśnie w tym „bezgrzesznym” czasie
tak naprawdę czujemy się absolutnie godni spotkania z Bogiem w Eucharystii.
Problem jednak w tym, że również pelagianizm został odrzucony przez Kościół.
Eucharystia zawsze jest sprawowana „na przebłaganie grzechów”. Nie jest
nagrodą, lecz łaskawym zmiłowaniem Boga w Chrystusie, Jego przebaczającym
wejrzeniem na swój niewierny lud. Nieskończonym miłosierdziem okazanym
grzesznikom. Spotkaniem z bezwarunkowo przebaczającym Chrystusem, prawdziwie
uświęcającym człowieka i uzdalniającym do świętego życia we wspólnocie
usprawiedliwionych grzeszników.
„Wielu ludzi – pisze o. Kowalczyk – nauczono (kto?), że
Komunia święta jest swoistą nagrodą za moralną czystość, którą można osiągnąć
właśnie dzięki sakramentalnej pokucie. [...] Warto zatem przypomnieć, że tylko
ten nie powinien przyjmować Komunii świętej, kto ma świadomość popełnienia
grzechu śmiertelnego. Grzechy powszednie nie tylko nie zamykają drogi do
pełnego korzystania z Eucharystii, ale są gładzone poprzez pełne uczestnictwo
we Mszy świętej”.
Wiele dróg Bożego przebaczenia
Autor Dlaczego święty Augustyn nigdy się nie spowiadał? kilka razy
podkreśla przebaczającą – gładzącą grzechy powszednie – moc
Komunii świętej. Eucharystia nie jest jakimś neutralnym spotkaniem z
Chrystusem. Ona rzeczywiście wypala w nas wszystko to, co staje na drodze do
pełnej komunii z Bogiem, napełniając nas swoim Świętym Duchem. Duch przemienia
nas, czy też lepiej – posługując się językiem Ojców Kościoła
Wschodniego – ”przebóstwia” (theosis), realnie i po najgłębsze
włókna naszego człowieczeństwa, w najgłębszej głębi naszego jestestwa. Ten
tajemniczy i przedziwny proces przemiany – oczywiście – nie
kończy się wraz z chwilą ostatnich słów Mszy świętej. Chrystus w Duchu Świętym
nie opuszcza człowieka w przedsionku kościoła, gdy – po Eucharystii – zbliżamy
się do drzwi, by wyjść w świat. On razem z nami i w nas przechodzi przez te
drzwi i w ów świat wchodzi. Niesiemy w sobie Jego uzdrawiający i wypalający
grzechy ogień, którego doprawdy – uwierzmy w to – nie jest
łatwo zagasić.
Nie jest więc tak, że jedynie sakrament pokuty (i dodajmy: chrztu) gładzi
nasze grzechy. Dokonuje się to również w Eucharystii. Więcej, Kościół
zna – co może zabrzmieć zaskakująco – wiele innych dróg
darowania grzechów! Problem w tym, że – jak uczy doświadczenie – właściwie
nie zdajemy sobie zupełnie sprawy z istnienia tych sposobów, chociaż,
trzeba przyznać, nieświadomie na co dzień bardziej lub mniej wyraźnie z nich
korzystamy.
Listę niesakramentalnych dróg darowania grzechów można znaleźć w
pouczających rozważaniach ks. Alfonsa Skowronka pt. Z teologicznej
problematyki pokuty 3,
na kanwie których drogi te zostaną teraz pokrótce omówione.
Fundamentalną drogą darowania nam grzechów (powszednich) jest przede
wszystkim miłość! Czytamy w Pierwszym Liście świętego Piotra (4, 8): „...miłość
zakrywa wiele grzechów”. Na co dzień w relacjach międzyludzkich, w domu, na
ulicy czy w pracy, realnie doświadczamy przemieniającej mocy miłości, również
jej mocy przebaczającej. Codziennie w kontaktach z innymi doświadczamy, jak
miłość przywołuje i wyjednuje u tych, których skrzywdziliśmy, których „obdarowaliśmy”
złem, przebaczenie czy zapomnienie zła. Ustawicznie i my przebaczamy innym,
dotknięci ich skruszoną miłością. Bez tej przebaczająco-przemieniającej mocy
ludzkiej miłości nasze codzienne życie, szczególnie w rodzinach, szybko stałoby
się dla wszystkich piekłem, byłoby nie do zniesienia.
A przecież – chociaż życie może być piekłem – przynajmniej
niekiedy staje się niebem, trudną radością, szczęściem w bólu. Pamięć o takich
chwilach zdolna jest napełnić pozostałe dni przejmującą i zdawałoby się
niewytłumaczalną radością, błogosławionym sensem, którym obdarzamy się
nawzajem z innymi.
W relacjach między ludźmi miłość „zakrywa wiele grzechów”, dlaczego jednak
nie potrafimy właśnie tak patrzeć również na nasze relacje z Bogiem? Dlaczego
nasza większa lub mniejsza, bardziej lub mniej błądząca i poplątana miłość do
Niego, nie rodzi w nas przeświadczenia czy świadomości, że stopiona z Nim,
czyli ostatecznie z samą Miłością, może „ściągnąć” na człowieka Jego
przebaczenie, darowanie win, odpuszczenie grzechów. Miłość naprawdę zakrywa
wiele naszych grzechów. Bez niej nie byłyby możliwe wszystkie inne sposoby
przebaczenia, ani chrzest, ani spowiedź, ani Eucharystia.
Inna drogą odpuszczania grzechów jest przepowiadanie Ewangelii. Jeszcze
dziś podczas Mszy świętej, po odczytaniu fragmentu Ewangelii, możemy w kościele
usłyszeć, szczególnie z ust starszych kapłanów, ściszone: „Niech słowa
Ewangelii zgładzą nasze grzechy”. Soborowa reforma wykreśliła tę frazę z rytu
liturgii, przecież jednak nie zagasiła tym samym zbawczego i realnie płonącego
Bożego ognia wypalającego w nas – poprzez Ewangelię – pozostałości
zła! Tam, gdzie uobecnia się – poprzez nasze
serca/usta – prawda Ewangelii, tam ogień Bożego przebaczenia wypala w
nas nasze grzechy. Ten sam ogień płonie również podczas nabożeństw pokutnych,
które, niestety, nie cieszą się u nas największą popularnością. Drogę tę zaleca
Ordo pokuty – przede wszystkim dlatego, że poprzez uczestnictwo w takim
nabożeństwie wyznanie i przebaczenie dokonuje się we wspólnocie. To widomy
znak – jakże często zapoznanego w naszym
życiu – społecznego, międzyosobowego wymiaru naszych grzechów.
Inną drogą, na której dokonuje się Boże darowanie grzechów, jest codzienna
pokuta, rozumiana jako naśladowanie Jezusa Chrystusa. Ks. Skowronek stwierdza,
że wśród czynów pokutnych, które wyjednują przebaczenie, można wymienić „modlitwę,
post, jałmużnę, składanie ofiar na rzecz wielkich potrzeb ludzkości (na
przykład dla krajów rozwijających się czy cierpiących wskutek klęsk
żywiołowych), rezygnację z luksusu i rozrywek, niektórych dóbr konsumpcyjnych,
używek; znoszenie cierpienia i niesprawiedliwości; czynną miłość bliźniego”.
W dziejach chrześcijaństwa znany był i praktykowany jeszcze inny sposób
uzyskiwania odpuszczenia grzechów, który w końcu poszedł w zupełne zapomnienie,
który jednak dziś niejako dopomina się o powrót do łask. Chodzi o tak zwaną
spowiedź wobec świeckich. Praktykowanie tej spowiedzi znajdowało biblijne uzasadnienie
w Liście świętego Jakuba, gdzie czytamy: „Wyznawajcie zatem sobie nawzajem
grzechy, módlcie się jeden za drugiego, byście odzyskali zdrowie. Wielką moc
posiada wytrwała modlitwa sprawiedliwego. [...] Bracia moi, jeśliby ktokolwiek
z was zszedł z drogi prawdy, a drugi go nawrócił, niech wie, że kto
nawrócił grzesznika z jego błędnej drogi, wybawi duszę jego od śmierci
i zakryje liczne grzechy” (5, 16. 19).
Odprawianie niesakramentalnej spowiedzi wobec osoby świeckiej, najczęściej
męczennika czy mnicha, w Kościele Zachodnim przetrwało praktycznie do końca
średniowiecza, w Kościele Wschodnim zaś właściwie trwa do dzisiaj
(funkcja starca). Również w Kościołach protestanckich można spotkać się
z taką formą odpuszczania grzechów. W historii Kościoła spowiedzi wobec
świeckiego, szczególnie pod nieobecność kapłana, przypisywano nawet moc
darowania grzechów śmiertelnych. Święty Tomasz z Akwinu spowiedź tę nazywał
wręcz sakramentem niepełnym, a święty Albert Wielki świeckiego, który
wysłuchiwał grzechów, określał mianem szafarza wtórnego. Dzisiaj postuluje się
powrót do praktyki spowiedzi wobec świeckich. Szczególne miejsce mogłaby ona
znaleźć w życiu rodzinnym. „Jeżeli Vaticanum II – pisze ks.
Skowronek – nazywa rodzinę «Kościołem domowym» (ecclesia domestica)
i «małym Kościołem» (ecclesiola), to dlatego, że tam przede wszystkim
istnieją szersze możliwości ożywienia tej formy spowiedzi. Mogłyby ją
praktykować dzieci wobec swoich rodziców, przyznając się wieczorem do swych
uchybień, po czym ojciec czy matka, lub oboje, kreśląc im na czole znak krzyża
lub nakładając na nie swe ręce zapewnialiby, że teraz i u Boga znalazły one darowanie
win”. Szczególne znaczenie mogłaby mieć spowiedź praktykowana wobec siebie
przez małżonków czy przez przyjaciół 4.
Boże przebaczenie dociera do człowieka także poprzez tak zwaną spowiedź
pojednawczą, podczas której konkretna osoba wyznaje swoje grzechy wobec osoby,
której grzechy wyrządziły zło. Nasze życie pełne jest tego rodzaju grzechów –
kłótnie, ubliżanie sobie, obmowy, nazbyt pospieszne ocenianie, oszczerstwa,
drobne kradzieże mogą uczynić je wręcz nieznośnym. Poszukiwanie wzajemnego
przebaczenia przyjmuje tu najprostsze formy codziennych ludzkich kontaktów:
przeprosin, przyjaznej rozmowy, zaproszenia na kawę, cichej modlitwy itp.
Wszystkie tego rodzaju codzienne „rytuały” kryją w sobie sens religijny,
nieskończenie angażując samego Boga, Jego przebaczenie. Jezus w Ewangelii
Mateusza mówi: „Jeśli więc przyniesiesz dar swój przed ołtarz i tam wspomnisz,
że brat twój ma coś przeciw tobie, zostaw tam dar swój przed ołtarzem, a
najpierw idź i pojednaj się z bratem swoim! Potem przyjdź i dar swój ofiaruj!”
(5, 23).
Drogą do odnalezienia Bożego przebaczenia grzechów jest przede wszystkim
wewnętrzne nawrócenie, czyli uznanie swojego grzechu za zło uderzające w naszą
więź z innymi ludźmi, z nami samymi i z Bogiem, żal za zło, które zraniło
innych, nas samych i Boga, oraz zwrócenie się do Niego o przebaczenie. Kto
chociaż raz w życiu doświadczył autentycznego nawrócenia, wie, że
integralnym jego elementem jest również doświadczenie głębokiego oczyszczenia,
realnej przemiany, która dokonuje się na dnie naszego serca, promieniując na
całość naszego jestestwa, wypełniając nas większą wolnością. Mamy wewnętrzną
pewność – co może jednak trwać zaledwie okamgnienie – że
Bóg położył na nas swoją wyzwalającą rękę, podniósł i prowadzi, chociaż zarazem
jest to najbardziej nasze podnoszenie się i kroczenie.
Istnienie i wielość pozasakramentalnych dróg znalezienia Bożego
odpuszczenia grzechów pokazuje, że konkretne dzieje życia konkretnych ludzi nie
od święta, ale ustawicznie i z dnia na dzień nawiedza przebaczenie Boga, który
realnie wyzwala nas od grzechów. Tam, gdzie Bóg uobecnia się w swoim Duchu, a
więc w każdym z nas, tam uobecnia się Boże przebaczenie. Odkrycie wielu
codziennych dróg Bożego pojednania pozwala optymistyczniej i cieplej
patrzeć na naszą codzienną przygodę z Bogiem. On jest zainteresowany nie naszą
grzesznością, lecz wyzwalaniem z niej, a tym samym naszą świętością, ku
której nas codziennie prowadzi i którą w nas uobecnia. Można by rzec: istnienie
wielu dróg odpuszczenia grzechów uświadamia nam, że jest w nas mniej grzechu,
zła i jego skutków, niż się nam zazwyczaj wydaje i do czego przyzwyczaiła nas
tradycyjna katecheza czy duszpasterstwo. Dlatego – pisze A.
Skowronek – na nowo odkryte stare „sposoby gładzenia grzechów należy
brać poważnie i pobudzać zaufanie wiernych do tych form odpuszczania win.
Przemilczanie tych możliwości uwalniania się od grzechów i ograniczanie ich
odpuszczania tylko do sakramentu pokuty doprowadziło u wielu wiernych do nieznośnej
mechanizacji spowiedzi, w której odpuszczenie grzechów jest podobne do starcia
brudnej tablicy szkolnej. [...] Czy sakrament pokuty nie zyskałby na
wyrazistości, gdyby został wkomponowany w większy kontekst dróg nawrócenia i
odnowy chrześcijańskiej?” Wyrazistość taka jest potrzebna polskiej
religijności jak powietrze. Może być lekarstwem choćby na jej choroby
sakramentalnego „manicheizmu” i „pelagianizmu”, otwierając przed
wierzącymi – nie wiedzieć dlaczego zamknięte – bramy do
spotkania z eucharystycznym Chrystusem, naszym życiem.
1 ”Życie
Duchowe” 20/1999, s. 70-79.
2 Grzech
w wieku sekularyzacji, przeł. Henryk Bednarek, Warszawa 1976, s. 162-163.
3 Z
teologicznej problematyki pokuty, w: Alfons Skowronek, Stanisław Czerwik,
Michał Czajkowski, Sakrament pokuty. Teologia – Liturgia – Pismo św.,
Katowice 1980, s. 9-124, szczególnie rozdział pt. „Grzech odpuszczony”,
s. 76-92.
4 Ks.
A. Skowronek wymienia trzy elementy, z których powinna składać się spowiedź
wobec świeckich: „1. Z wzajemnego, pełnego taktu zwrócenia sobie uwagi na błędy,
zagrożenia, wadliwe postawy; 2. Przekazanie współbratu słowa otuchy; udzielenie
porady duchowej, zachęta do dobra, ukazanie konkretnych możliwości realizacji
chrystianizmu; 3. Modlitwa za drugiego i pokuta zastępcza”. Dz. cyt., s. 84.
|